26 lipca 2021

Od Południa

Zmrużył oczy, bacznie obserwując rudą kitę, która zaledwie sekundę temu uciekła mu sprzed nosa, wspinając się po korze drzewa. Teraz zajmowała jedną z gałęzi i nieświadoma bycia obserwowaną, spożywała jedną z pozostawionych jej przez dwunożnych przekąsek. Vanitas uniósł pysk wyżej, jakby liczył, że jego szyja wydłuży się, a on porwie to stworzonko w swoje drobne zębiska. Nie pojmował tych wielkich istot bez dodatkowych kończyn. Dlaczego dokarmiali te dziwne zwierzęta zwane wiewiórkami, skoro mogliby po prostu dawać mu więcej jedzenia?
Westchnął z rezygnacją, dochodząc do wniosku, że im już nic nie pomoże. Bardzo chciał uświadomić wyprostowanych, iż to, co robią, jest złe. Zaciekle szczekał w ich kierunku, a oni jedyne co, to drapali go za uszkiem i znikali. Mieszkał tu zaledwie krótką chwilę, a domownicy już zdążyli mu podpaść. Postanowił w przyszłości nauczyć ich, jak prawidłowo traktować te rude stwory. Będzie to długi i monotonny trening, ale on się nie podda. Jest młody, całe życie przed nim, zdąży zrobić to, co chce.
Nie miał zbytnio planów na ten dzień, toteż postanowił trochę pozwiedzać jego miejsce do życia. Biegał wzdłuż wysokiego ogrodzenia, które blokowało mu dostęp do innego świata. Czasami zakładali mu wokół szyi dziwny przedmiot, a do niego podpinali długi sznur i wychodzili z nim poza tereny domu. Było to niesamowite, ale działo się stosunkowo rzadko. Zazwyczaj kilka razy dziennie, co go trochę smuciło, bo on byłby tak w stanie cały czas. Co prawda miał tutaj wiele rzeczy do zabawy, a dwunożni poświęcali mu dużo uwagi. Jednak nie wystarczało mu to. Był naprawdę energicznym osobnikiem i potrzebował towarzystwa przez cały czas, a najlepiej to kontaktu. Sama obecność nie wystarczała, często brakowało mu rozmów, chociaż język jego właścicieli był dziwny i kompletnie nie potrafili się dogadać. Raz dali mu do spożycia dziwnie pachnącą karmę, a po spożyciu jej, próbował dać im znać, że nie czuje się najlepiej. Nie pojęli jednak jego słów, bo gdy zwymiotował, to marudzili i krzyczeli. A przecież ich ostrzegał!
Otrząsł się z zamyśleń, kiedy spostrzegł niewielką lukę pod płotem. Pociągnął nosem i od razu wyczuł niesamowicie dużą ilość nowych zapachów. Ogon z automatu zaczął mu merdać, a serce zabiło z ekscytacji. Lubił poznawać świat, a tu proszę, prosta droga do odkrycia jego wszystkich sekretów! Nie zastanawiał się ani chwili, tylko skoczył w kierunku dziury. Wsadził głowę i z żalem stwierdził, że reszta jego ciała nie jest w stanie przejść. Niezależnie od tego, jak bardzo się starał, jego gruby zadek utknął po drugiej stronie i nie było szans, by ruszył dalej. Niemalże cicho warknął na siebie, ale nie zamierzał się poddawać. Taka przeszkoda go nie powstrzymała, od czegoś w końcu ma te swoje łapki.
Zaczął kopać. Trawa leciała na boki, a piasek znikał tuż za jego plecami. Zdążył cały się pobrudzić. Jego białe futro powoli zmieniało kolor na lekko brązowy, a i miejscami robiło się zielonkawe. Był zbyt zaangażowany w próbę ucieczki, by skupić się na swojej metamorfozie. Nie wiedział, ile czasu minęło, kiedy w końcu wepchał się pod płot i z satysfakcją przekroczył granice swojego terytorium.
Od razu uderzył go zapach spalenizny i śmieci, a do uszu doszły odgłosy pisku opon i miastowego życia. Kto by pomyślał, jak mało dzieliło go od tego pięknego świata? Zaszczekał radośnie, ruszając przed siebie po szarym chodniku. Już na spacerach z wyprostowanymi zdążył zauważyć, że główna droga jest zarezerwowana dla niebezpiecznych pojazdów, a dla nich przeznaczony jest ten drobny skrawek ulicy. Dreptał, radośnie merdając ogonem i podskakując łapkami. Co rusz obracał głowę, by przyjrzeć się nowościom. Dlaczego jego właściciele nie zadbali o to, by sam mógł opuszczać ich dom? Przecież na zewnątrz było o wiele ciekawiej i z pewnością będzie miał dużo rzeczy do robienia! Z uśmiechem na pysku szedł dalej, bo w końcu ma okazję zwiedzić nowe tereny, bez nadzoru dwunożnych. 
***
Sam już nie wiedział, ile trwała jego wędrówka. W międzyczasie drzewa zdążyły zgubić wszystkie liście, a z nieba zaczęły padać białe plamki. Przykryły one ziemię i teraz spod jego łap słychać było skrzypienie. Kręcił się bez celu, spotykając co jakiś czas nieznajomych dwunożnych na swojej drodze. Pochylali się ku nie mu i zapewniali dawkę pieszczot, bo przecież jest takim słodkim szkrabem, że nie da się przejść obok niego obojętnie. Z wdzięcznością przyjmował ich uwagę, po czum ruszał dalej, bo świat sam się nie odkryje. On to musiał zrobić. Uznał, że ta dziura w płocie to był znak. Dostał zadanie od losu, więc czas wypełnić nadane mu przeznaczenie. Żywił się tym, co znajdował w śmietniku. Bezpańskie psy pomagały mu przetrwać, gdyż często żal było im takiego malca. Pytali go, dlaczego uciekł z bezpiecznego miejsca i zdecydował się na życie pełne niebezpieczeństw. Zawsze odpowiadał w ten sam sposób. Po prostu chciał przygód.
Z radością wszedł w bardziej otwarte tereny. Pełno siedzisk dla wyprostowanych, drzew i przestrzeni do biegania. Zdecydowanie było tu przyjemniej niż w tych szarych uliczkach pomiędzy wielkimi budynkami. Tutaj przynajmniej dochodziły do niego promienie słoneczne i ciepło, którego bardzo mu brakowało w mroźne noce. Momentami zastanawiał się, czy nie popełnił błędu, pozostawiając swych właścicieli. Kochał ich, ale trochę go ograniczali i dopiero posmak wolności go o tym uświadomił.
— Hej! — krzyknął ktoś z oddali, a on natychmiast zaczął się rozglądać. To było do niego? Ktoś go wołał? Nastawił lewe ucho, gdy ta sama osoba ponownie się odezwała. Tym razem namierzył źródło wzrokiem. Zaledwie parę dłuższych kroków od niego stała trójka psów. Jeden z nich miał zabawne futerko. Kremowe i kręcone. Drugi był trochę wyższy, a jego z lekka złociste futro ładnie mieniło się w blasku słońca. Ostatni osobnik był niezwykle niski, ale za to miał intensywnie czekoladową barwę sierści. Vanitas stwierdził, że wyglądają na godnych zaufania i nie ma w nich nic podejrzanego, więc bez zastanowienia popędził w ich stronę.
— Dzień dobry! — wyrzucił radośnie, merdając na widok nieznajomych ogonem. — Mnie wołaliście?
— Tak — odparł jeden z samców, ten ze śmiesznie kręconym futrem. — Masz może jakąś rodzinę, czy coś? Czy błąkasz się tu tak bez celu? — spytał. Dla szczeniaka nie było w tym nic podejrzanego, że jakiś obcy pies wypytuje go o życie. W sumie to miłe, iż okazuje nim takie zainteresowanie.
— Chwilowo jestem sam i nie błąkam się bez celu. Mam plan, by pojąć tajemnice całego świata! — zaszczekał głośno, chcąc podkreślić swoją determinację w dążeniu wyznaczoną przez niego drogą.
— Aha, a chciałbyś dołączyć do klanu i zostać Wojownikiem? — zapytał najwyższy. Biały uniósł zaintrygowany brwi do góry. O czym oni mówią? Zabrzmiało to dziwnie, ale i ciekawie.
— Co to klan? I jak być wojownikiem? Na czym to polega? To ciekawe? Jeśli jest ciekawe, to ja bardzo chcę! Proszę, proszę, proszę! Mogę? Naprawdę ładnie proszę! — Usiadł na moment w miejscu i z błagalnym spojrzeniem zaczął wpatrywać się po kolei w każdego z nich. — Jestem grzeczny i nie sprawiam problemów, naprawdę! — dodał, chcąc przekonać ich do podjęcia decyzji.
— O, łatwo poszło — mruknął złocisty.
— Oczywiście, że możesz, tylko najpierw musiałbyś porozmawiać z naszą liderką. Ona wszystko ci wyjaśni i wprowadzi cię w ten świat lepiej niż my. Tak poza tym, jestem Bananowa Skórka, a to Jaskółcza Burza i Obłoczne Poroże — przedstawiła ich, po czym skinęła głową do malca. — Chodź z nami, zaprowadzimy cię na nasze tereny.
— Aha! Już lecę! — Zerwał się z miejsca i ruszył za nimi. Wydawali się tacy mili, że nawet nie mógłby im odmówić. Wciąż nie wiedział, o co chodzi i na co się pisze, ale te całe klany brzmiały jak niezła zabawa i super przygoda. Głupi by tylko nie skorzystał z takiej oferty, a on jako mądry szczeniak wykorzysta taką wspaniałą okazję, którą daje mu świat. Czasami odbierał wrażenie, iż wszystko jest już z góry zaplanowane, a on może tylko czekać na to, co nadejdzie.
Dreptał za nimi, co chwilę mówiąc o jakiś bzdetach, byleby nie zapadła między nimi niezręczna cisza. Co chwilę okazywał im swoją radość i dawał o sobie znać, bo jeszcze by o nim zapomnieli i zostawili gdzieś po drodze. Zastanawiał się w międzyczasie nad wieloma sprawami. Gdzie tak naprawdę idzie? I dlaczego jego towarzysze mieli taki dziwne imiona o dwóch członach? On był zawsze Vanitasem. Tak mówili do niego właściciele i do takich słów przywykł, cokolwiek by one nie oznaczały. Dla niego brzmiało ładnie, więc podobało mu się.
Doszli do niespotykanych dla niego terenów. Czuł tu wiele nowych zapachów. W oddali spostrzegł wielkie, czteronożne stworzenia, wydające z siebie dziwne odgłosy. Zastrzygł uszami, zaskoczony istnieniem takiego czegoś. Przystanąłby i przyjrzał się na dłużej, ale pozostali szli dalej, więc musiał ich szybko dogonić. Weszli do ogromnego budynku, gdzie Samoyed zastał jeszcze więcej psów. Rozdziawił pysk z zaskoczenia i zaczął merdać ogonem. Tylu towarzyszy, czy życie mogło wyglądać piękniej?
Doprowadzili go na ubocze i zostawili ze średniej wielkości suką. Spojrzała na niego przyjaźnie, uśmiechając się z satysfakcją.
— Czyli chcesz do nas dołączyć, tak? — spytała od razu. Nie czekała jednak na odpowiedź, tylko kontynuowała swój wywód. — Wspaniale! Ventus to najlepsze, co mogło cię spotkać. Jesteś jeszcze taki mały, ale to tylko kwestia paru księżyców, a będziemy mogli zacząć trenować cię na wojownika!
— Naprawdę? — odparł uradowany. — A mógłbym wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? Co to ten klan? Jak to jest być wojownikiem? Co muszę robić? — bombardował ją milionem pytań.
— Zaraz wszystko ci wyjaśnię! Och, gdzie moje maniery! Jestem Bryzowa Gwiazda, liderka klanu Ventus. A jak ciebie zwą, malutki? — Ponownie zwróciła na niego swe spojrzenie. Biały nie mógł zaprzeczyć jednemu. Podobał mu się jej entuzjazm i otwartość, łatwiej było prowadzić z takim ekstrawertykiem rozmowę, choć sam nigdy nie miał nic przeciwko prowadzeniu monologów.
— Jestem Vanitas! — powiedział, a ta od razu pokiwała ze zmartwieniem głową.
— Oj, a co to znaczy? W klanach raczej preferujemy inne imiona, ale nie ma problemu, byś ty zmienił swoje. Powiedz mi, jak chciałbyś się nazywać? Póki jesteś szczeniakiem, będziesz miał tylko jeden człon. Jak zostaniesz uczniem, drugim będzie „Łapa”, a kiedy dorośniesz, będzie to jakiś inny wyraz — wyjaśniła krótko. — Może to być pora dnia, jakaś roślina, zwierzę…
— A Południe? — zapytał, przerywając jej. Lubił to słowo. Poznał je od jednego z ulicznych psów, który wyjaśniał mu nazwy kierunków świata. Akurat to słowo najbardziej przypadło mu do gustu.
— Południe, Południowa Łapa… Okey! Bardzo ładne, może być! — zaakceptowała jego wybór, po czym usiadła. — No dobrze, to teraz trochę wyjaśnię ci zasady naszego życia… 
***
Rozmowa była długa, ale to głównie przez to, że biały co chwilę dopytywał się o różne szczegóły. Musiał utwierdzić się w przekonaniu, iż wszystko rozumie. Polowania, patrole, zgromadzenia, kodeks, mianowania i te imiona składające się z dwóch członów… Ekscytował się. Każda poznana informacja coraz bardziej zapewniała go co do słuszności podjętej do niego decyzji. Dobrze, że zaufał tym psom i przyszedł tu z nimi. Dzięki temu jego żywot będzie w końcu ciekawy i nikt nie będzie ograniczał jego wolności. Będzie grzeczny i na pewno poradzi sobie w nowym miejscu.
Po rozmowie z liderką został odesłany na krótkie zapoznanie z ich miejscem do życia. Z uśmiechem na pysku szedł za większym psem. Teraz zaczyna się jego nowa przygoda!
A dwunożni?
Może kiedyś do nich wróci. Albo przynajmniej ich odwiedzi.
[1800 słów: Południe otrzymuje 18 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz