Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podrzybkowa Sierść †. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Podrzybkowa Sierść †. Pokaż wszystkie posty

14 marca 2022

Podgrzybkowa Sierść umiera


Mówi się, że to właśnie najstarsi najgorzej przechodzą gwałtowne zmiany w otoczeniu. Bliżej prawdy to stwierdzenie nie mogło paść, jeśli chodzi o Podgrzybkową Sierść, starszego Flumine, któremu tak niedawno Piaskowa Gwiazda odebrała miano medyka. Pogrążony w smutku i żałobie, nie mogąc się pogodzić z utratą stanowiska, które było jego całym życiem, serce staruszka w końcu nie wytrzymało całego smutku, jaki się w nim budował.
Podgrzybek, wierny Gwiezdnym, odchodzi w końcu w ich strony, trafiając do Coelum.

15 grudnia 2021

Od Podgrzybkowej Sierści — Zgromadzenie medyków

Małe łapki Podgrzybka prowadziły go równym tempem w kierunku płycizny. Zaraz za nim podążało Rumianek. Całe szczęście, że w miejsce to nie mieli zbyt daleko, bo już całkiem by się spóźnili. Ostatnimi czasy medyk coraz częściej zapominał rzeczy, ale nigdy nie podejrzewał, że prawie zapomni o zgromadzeniu medyków. Na Gwiezdnych! Nie sądził, że był aż tak stary, by kolejne elementy uciekały z jego głowy.
Teraz jednak nie miał czasu się nad tym zastanawiać. Dotarli na spotkanie ostatni, co wydawało się bardzo ironiczne, zważywszy na to jak blisko mieli. Przywitali wszystkich zgromadzonych i nie tracąc czasu od razu przeszli do konkretów.
Kiedy Podgrzybek zanurzył się pod wodę, miał wrażenie, że w ogóle nie ruszył się z miejsca. Nadal jego łapy zanurzone były w ciemnej toni, jednak horyzont oraz jego towarzysze zniknęli. Po chwili, gdy się rozejrzał nie również nigdzie widać brzegu. Może chodzi po powódź? - zastanawiał się mały pies. Wizja jednak nie miała skończyć się na tym. Wokół Podgrzybka po kolei zaczęły wirować ziarenka piasku, początkowo w powietrzu było ich niewiele, następnie coraz to większa ich ilość, aż całkowicie przysłoniły mu obraz. Część drobinek drażniła jego nos i oczy, dlatego zmrużył je odruchowo. Miał wrażenie, że długie minuty minęły, nim wszystko opadło. Wodny znów się rozejrzał, otaczały go jedynie wydmy.
Mały medyk obudził się, wyszedł z wody, po czym otrzepał sierść. Tej nocy Gwiezdni byli nadzwyczaj precyzyjni.
[226 słów: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 2 Punkty Doświadczenia, a ja załamanie nerwowe]

26 września 2021

Od Podgrzybkowej Sierści

Jesień była ciężką porą roku zarówno dla Pogrzybka jak i całego Flumine. Ostatnimi czasy medyk miał wrażenie, że każda taka jest.
Począwszy od zimy, kiedy to odbyła się niechlubna bitwa z Industrią. Ranni już zdążyli się wylizać, ale pamięć o tym wydarzeniu jak i o Pajęczym nadal wirowała gdzieś w drobnym psie. Dla tego nieszczęśnika nie mógł już nic zrobić, nie ważne, jak bardzo by się nie starał. Nawet czasu na żałobę nie było wiele, gdyż leczony w tym okresie Dynia bardzo przeżył stratę. W skład opieki nad nim weszło także podnoszenie go na duchu, a to z kolei ograniczyło wylewanie smutków. Wszystkie pozostały ukryte szczelnie za uśmiechniętym pyskiem.
Tak czy inaczej, ten trudny czas minął, a z klęski pozostało jedynie wyciągnąć wnioski. Większa wiara w słowa Gwiezdnych, którzy na pewno nie pochwaliliby tego ataku. Wiadomo jednak, że widzą oni więcej, niż jakikolwiek pies byłby w stanie. Skoro do tego wszystkiego doszło, taka musiała być ich wola.
Kolejna była wiosna, która naznaczona została piętnem swojej poprzedniczki. Za błędy musiał ktoś odpowiedzieć. Podgrzybkowa Sierść nie miał zbyt dużo czasu, by monitorować wysnuwane przez liderkę wnioski ani jej kolejne postanowienia. Musiał skupić się na chorych, a także samym sobie. Jak to się mówi starość nie radość, nawet jeśli nie przekroczyło się jeszcze groźnie wyglądających stu księżyców. Większość pory nowych liści bolące biodra dawały psu się we znaki. Chciałoby się powiedzieć — jak na złość. Nic bardziej mylnego. Sam ich właściciel chciał wierzyć, że to sami mieszkańcy Coelum próbują dodatkowo go zahartować.
Jedynie po cichu podejrzewał, że może być to zapowiedź czegoś złego, ale póki nie objawiła mu się prawdziwa wizja, starał się zachować pozytywne nastawienie i co najważniejsze, dawać wsparcie innym. Głównie podejrzewał, że przyda się ona małemu, wówczas jeszcze, Popiołkowi, który walczył o życie po spotkaniu ze straszną bronią Dwunożnych oraz Szkwałowi, wciąż jeszcze liżącemu poważne rany. Gdzieś krótko przewinął się przez pokój medyków Brzozowy Kieł, ale jego zadrapania nie wydały się zbyt poważne. Samiec szybko wyszedł z poleceniem pokazywania się co jakiś czas na oględziny.
Najgorsze okazało się dopiero zakończenie wiosny, kiedy z klanu odeszła Irysowe Serce, a jej miejsce zajął Klementisowy Korzeń. Był to duży cios dla wszystkich.
Latem przyszła susza. Nie dość, że czystą wodę trzeba było zbierać w beczkach za domem Flumine, to czasem nawet wykradać. Rzeka ledwo nadawała się do pływania, a co dopiero czerpania z niej czegokolwiek. Morza nikt nawet nie brał pod uwagę, poziom jego zasolenia był absurdalnie wysoki. Zresztą, nawet jeśli do czyjegoś łba wpadłoby napicie się z tych źródeł, musiał mieć na uwadze słowa medyka, który zarzekał się, że pomysł ten jest fatalny i nie zamierza leczyć nikogo, kto tego spróbuje. Oczywiście były to tylko słowa rzucane na wiatr, a pomógłby im bez wahania, jednak po niektórych było widać, że inna droga perswazji niż groźba nie zadziała.
Podgrzybek mimo całego zła, jakie otaczało ostatnimi czasy Flumine, starał się widzieć w tym plusy. Jedyny, jaki odnalazł to większa ilość zwierzyny. Kręciło się przy mieście coraz więcej spragnionych myszy, a czasem nawet zająców. Była to niestety mała wysepka pośrodku oceanu beznadziei.
Sporo ziół uschło, dlatego Rumianek musiało wypuszczać się po nie coraz dalej, kiedy jejgo mentor czuwał nad poważnie rannymi. Starszy wolał nie oddalać się zbyt daleko, w razie gdyby ich stan krytycznie się pogorszył, a ostatnimi czasy miał taką tendencję. Poza ograniczoną ilością zasobów naturalnych część zbiorów musieli także odsyłać Industrii. Nakrapiana jakiś czas temu wpadła na pomysł odcięcia ich od targu, czemu medyk był skrajnie przeciwny, ale oczywiście nikt nie zamierzał go w tej sprawie słuchać. No i masz ci los. Na zgromadzeniu postanowiono jako zadośćuczynienie oddawać im straty aż do następnej pełni. Kolejna rzecz pod górkę. Podgrzybek zastanawiał się nawet nad wysłaniem prośby do innych kolegów po fachu, na przykład Manaciego Olbrzyma, z którym zawsze starał się utrzymywać dobre stosunki o jakąś pomoc, ale wiedział, że w ich stronach sytuacja może wyglądać równie źle. Myślał o tym wciąż jako o planie B. W końcu zdrowie jego pacjentów było tutaj najważniejsze.
Codzienna modlitwa stała się dla Podgrzybka mantrą, bez niej już dawno straciłby siły, a także wiarę w swoje umiejętności. Wizje przysyłane przez Gwiezdnych były niewyraźne, zawiłe, ale oznaczały, że są w kontakcie. Poza pracą medyk starał się wkładać wszystkie siły w nauki Rumianku, które poza bieganiem po najdalej położone rośliny, asystowało przy każdym zabiegu oraz pomagało w sprzątaniu. Najważniejszym jednak, co chciał jejmu w tamtym momencie przekazać mentor była dbałość o samopoczucie chorych. Wierzył on, że rude zna zioła, radzi sobie z drobnymi urazami, poradzi sobie pod tym względem technicznym. Tym bardziej że ostatnio medycyna prawie na każdym kroku zdawała się dawać im pstryczki w nos. Właśnie z tego powodu ich radość związana z poprawą stanu Popielatej Łapy, który powoli dochodził do siebie po długiej walce z zainfekowaną raną, sięgała prawie nieba. Tak, zdecydowanie ostatnie tygodnie były pełne roboty.
Gdzieś pod koniec Pory Zielonych Liści znów wodni otrzymali kopniaka od losu. Rumianek zostało zaatakowane przez inny klan. Oznaczało to, poza toną zmartwień, jednego leczącego mniej. Mentor starał się o to nie obwiniać, w końcu robił ciągle to, co uważał za najlepszy wybór, ale jakiś ciemny głos z tyłu głowy, który wykiełkował w nim wraz ze śmiercią Pajęczego Odwłoku, podszeptywał do jego uszu coraz to gorsze rzeczy. Przez chwilę zastanawiał się nawet czy to nie jakaś mara z samego Infernum go opętała, ale ostatecznie odrzucił tę opcję.
Wraz z pierwszymi spadającymi liśćmi trafił do nich w coraz gorszym stanie Brzozowy Kieł. Drobne ranki wyglądały o wiele gorzej, a sam wojownik był cały rozpalony. Od tego momentu przez pokój medyków często przewijała się jego rodzina. Muszelkowy Nos, gdy tylko mogła, starała się go doglądać. Nie raz przychodziły także jego dzieci.
Przez te wszystkie wydarzenia Podgrzybek liczył na jesień lekką, spokojną, ciepłą i przyjemną. Za nic miał sobie stwierdzenia o chandrze, która często dopadała innych w tej porze roku. On zaczął cieszyć się z coraz mniejszych rzeczy. Z wyleczonego zęba Mżystej Łapy, z otrzymanej od jednego z odwiedzających chorego myszy, z odnalezionych zapasów, dzięki którym nie musiał udawać się w daleką podróż, a przede wszystkim z Rumianku wracającego do zdrowia po ataku. Dzięki tym małym znakom utrzymywał swoją pogodę ducha i trzymał się ich jak tonący brzytwy.
Na domiar złego. Jak to w życiu niestety bywa, nieszczęścia trzymały się grupą. Okazało się, że porozstawiano w polnej części terenów wodnych wnyki. Wpadły w nie aż dwa nieuważne psy — Leszczynowa Łapa oraz Rozżarzony Język. Uczennica, dzięki Gwiezdnym za to, wyzdrowiała dość szybko.
Tak czy inaczej, ta istna plątanina zdarzeń na przestrzeni ostatniego roku sprawiła, że Podgrzybek nie sypiał zbyt dobrze. Wiedział jak ważne było, żeby trzymał się w pełni swoich sił, ale sytuacja zwyczajnie mu na to nie pozwalała. Przeważnie jadł coś w czasie sprzątania, a drzemał w każdej wolnej chwili. Nic dziwnego, że w pierwszym momencie, gdy w drzwiach stanęła kolorowa suczka, nie zauważył, że jest ranna. — Dzień dobry, Muszelkowy Nosie — przywitał się z uśmiechem, stwarzając pozory, że wszystko jest w porządku.
Czy było w istocie? Ani trochę. Jej partner nadal gorączkował, a drobny pies nie był pewny, jak pacjent przeżyje noc. Rokowania wydawały się coraz gorsze.
— Dzień dobry, Podgrzybkowa Sierści. Pomógłbyś mi z tym? — mówiąc to, zbliżyła się do niego i pokazała swoją łapę.
Brakowało jej jednego z pazurów, rana jeszcze lekko krwawiła. Medyk od razu zaczął się krzątać, przyciągając bliżej potrzebne rzeczy. Oczyścił problematyczne miejsce, następnie nałożył na nie zioła oraz je zabezpieczył.
— Jak on się czuje? — zapytała szeptem opatrywana.
Podgrzybek odruchowo podniósł łeb w kierunku Brzozowego, by później znów wrócić do rannej.
— Nadal gorączkuje — wyznał, nie chcąc negatywnie wyrokować.
Mimo niegroźnego urazu wojowniczka zdecydowała się zostać i doglądać Kła. W nocy jego stan się pogorszył, dlatego do rana próbowano mu pomóc. Niestety następny dzień przyniósł Flumine jedynie kolejny powód do żalu. Kolejny z ich członków pożegnał się ze światem żywych. Opuszczając nie tylko swoją miłość, ale także dzieci, które musiały pogodzić się ze stratą ojca.
[1303 słów, Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 13 punktów doświadczenia, Rumiankowa Łapa otrzymuje 1 punkt treningu, wyleczona Muszelkowy Nos, umiera Brzozowy Kieł]

16 marca 2021

Od Podgrzybkowej Sierści

Podgrzybkowa Sierść otworzył lekko oczy. Przez pierwsze kilka sekund niezbyt rozumiał, gdzie właściwie się znajduje i kim jest. Po chwili wstrząsnął nim kaszel i wyschnięte gardło zaczęło piec. Piesek był chory już od kilku tygodni, ale odmawiał wyleczenia się. Wolał odstąpić medykamentów pobratymcom, jednakże z każdym dniem jego stan się pogarszał. Uzdrowiciel zdawał sobie sprawę z tego, że zażycie ziół leczniczych to już kwestia życia lub śmierci.
Powoli się podniósł, cicho jęcząc, po czym powoli podszedł do miejsca, w którym leżała kępka roślin. Powąchał ją z niezadowoleniem; wiedział, że roślinki miały nieprzyjemny smak. Lecz musiał je wziąć. Nie mógł zostawić Flumine bez opieki medyka podczas pandemii. Życie straciłoby przez to zbyt wiele psów.
Zabrał połowę tego, co zostało ze świeżo uzupełnionej kupki, po czym zaczął żuć, przełykając gorzkawy sok, krzywiąc strasznie nos. Zakaszlał, nie dając jednak wypaść z jego pyska nawet najmniejszemu kawałkowi leku. Po kilku nieprzyjemnych minutach, które dłużyły się w nieskończoność, nie zostało już nic.
Zielarz westchnął, podrapał się za swędzącym go uchem, po czym odwrócił się w stronę jego wymoszczonego różowymi szmatkami, kąta. Opadł na bok i poprzysiągł, że kiedy tylko poczuje się lepiej, uzupełni to, co wykorzystał na leczenie samego siebie.
Nie minęło kilka chwil, a już smaczne spał.
[203 słowa: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 2 Punkty Doświadczenia i zostaje wyleczony z choroby]

11 marca 2021

Od Podgrzybkowej Sierści

Podgrzybkowa Sierść powoli wlókł się po parku, co jakiś czas miewając napady kaszlu i ból gardła. Było mu strasznie gorąco i chwiał się na tych swoich długich łapach bardziej, niż zazwyczaj.
Zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli szybko się nie wyleczy, Flumine straci medyka. W składziku nie było na tyle dużo ziół, aby starczyło dla dorosłego, nawet małego pieska, dlatego też mimo osłabienia musiał udać się na spacer po roślinki.
Otworzył pysk, jakby chcąc wyczuć aromat medykamentów, jednak po chwili paszcze zamknęło mu potężne kaszlnięcie, wstrząsając całym szczurzym, beżowym ciałkiem.
Zamrugał niemrawo i dostrzegł większą kępkę ziółek, rosnącą przy jednym z drzew. Napiął słabe mięśnie, chcąc jak najszybciej po nie wystartować, jednak mały dwunóg położył obok roślin jakieś duże, metalowe narzędzie na kółkach, które podejrzenie skrzypiało.
Na Gwiezdnych! To jakiś rodzaj potwora, z którym będę musiał zawalczyć? — zastanawiał się zrezygnowany szczuropies. — Dobrze! Pokonam go!
Mimo bólu mięśni spowodowanym osłabieniem przez chorobę potruchtał do tej dziwnej maszyny i przyjrzał się jej z boku. Jej góra w kształcie litery t, była oparta o korę brzozy, a pomiędzy tym dziwnym potworem a drzewem była mała przestrzeń, przez którą dało się jakoś przecisnąć.
Podgrzybkowa Sierść zakaszlał raz jeszcze. Wiedział, że będzie musiał przebiec pomiędzy pniem a niezidentyfikowanym urządzeniem, z precyzją wyrwać kępkę ziół i czym prędzej uciec z miejsca zbrodni.
Przełknął głośno ślinę, po czym wystartował, najprędzej jak umiał, w głowie powtarzając jak mantrę modlitwę do Gwiezdnych.
[234 słowa: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 2 Punkty Doświadczenia]

10 marca 2021

Od Podgrzybkowej Sierści CD Sowiego Pazura

Podgrzybkową Sierść przeszedł niemiły dreszcz, kiedy wpatrywał się w większego psa.
Dlaczego powiedział, że gonił zwierzynę? Przecież był medykiem, nie wojownikiem! Czemu akurat to było pierwszym, co przyszło mu do tej pustej, szczurzej głowy?
Teraz musiał znosić wyzywające spojrzenie nieznajomego, który w każdej chwili mógł jednym kłapnięciem szczęk pozbawić Podgrzybka życia.
Podczas trwania długiej, niezręcznej ciszy, medyk obmyślał plan działania. Ucieczka byłaby chyba najlepszym wyjściem, bo wojownik nie miał najpewniej zamiaru prędko wypuścić uzdrowiciela, jeśli w ogóle.
Mały piesek napiął lekko mięśnie i wyczekiwał chwilę odpowiedniego momentu na ucieczkę. Wyższy najwidoczniej odpłynął myślami gdzieś dalej. Świetnie, jest zdezorientowany. To moja szansa.
Zielarz poderwał się do góry, po czym w podskokach pognał przez mokrą trawę przed siebie, słysząc jedynie oburzone szczęknięcie z tyłu. Przed nim zamajaczyła mała kępka ziół leczniczych. Przyśpieszył więc, usiłując przy okazji chwycić je w biegu.
Na szczęście, granica nie była daleko — szczuropies już po chwili zniknął po stronie swojego terenu. Zatrzymał się, ciężko dysząc.
Jedyne, na co miał teraz ochotę, to wrócić do Opuszczonego Domu i poczuć się znów bezpiecznie. Nie miał w końcu pewności, czy Sowi Pazur jednak nie zignoruje granicy, aby dorwać intruza.
Lecz nie było słychać ani widać, aby ten w ogóle ruszył się z miejsca. Grzybek poczuł, jak od poduszek łap aż po końcówki uszu przechodzi go dreszcz ulgi.
Podziękował cicho Gwiezdnym i potruchtał do Opuszczonego Domu.
Koniec wątku Sowiego Pazura i Podgrzybkowej Sierści.
[224 słowa: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 2 Punkty Doświadczenia]

21 stycznia 2021

Od Podgrzybkowej Sierści — zgromadzenie medyków

Mały, beżowy psi szczurek uniósł swój maleńki pyszczek w górę, dając światłu księżyca na niego opaść. Owo światło było chyba najbardziej magiczną rzeczą, jaką zielarz potrafił sobie wyobrazić. Po prostu nie był w stanie się napatrzyć. Bo mógłby tak całymi godzinami nie odwracać wzroku i tkwić jak słup soli w miejscu.
Podgrzybkowe łapki drżały, podobnie jak i tułów, do połowy zanurzony w śniegu.
Jednak nie mógł się poddać, musiał wędrować dalej. Tego dnia była połówka księżyca, więc Gwiezdni już czekali przy płyciźnie, aby zesłać mu sen. Właśnie, sen. Wizja snu dzielonego z przodkami napawała go determinacją i dumą. Był przecież medykiem z powołania. Dostąpił tego zaszczytu.
Zmrużył oczka, a powiew wieczornego wiatru rozwiał mu słabo chroniącą przed zimnem sierść. Nadszedł czas, by skończyć (zresztą krótką) przerwę na odpoczynek i podążyć dalej do celu.
Podgrzybkowa Sierść pohasał przed siebie. Poruszał się ze stosunkowo małą prędkością, bo jedynie na tyle pozwalało mu jego wychudłe, niedużych gabarytów ciało. Miał jeszcze mniej siły niż zazwyczaj, gdyż nawet jako tak mały pies, w Porze Nagich Drzew jadł trochę mniej, niż powinien. Zdążył spalić trochę kalorii podczas tych wszystkich jego przygód.
Na horyzoncie ukazała się plaża; niewielkie fale rozbijały się o brzeg. Piach wirował w wodzie, dając się jej porwać w nieznane.
Nawet gdyby medyk byłby niewidomy, to i tak wiedziałby, gdzie się znajduje; powietrze pachniało tym wszystkim dobrze znanym zapachem morza, mimo iż była zima.
Samca zawsze zastanawiało, gdzie kończy się zbiornik wodny. A może się nie kończy? Może wyznacza granice wszechświata? A jeśli nie, to czy on, malutki, beżowy piesek mógłby tak zwyczajnie dopłynąć do jego końca? Przebierając z determinacją nóżkami w wodzie, czy dałby radę? A może to coś nie miało końca?
Dość już tego, Podgrzybkowa Sierści. Popatrz, tam idzie Manaci Olbrzym, a u jego boku skacze to takie… Białe coś — szepnął wewnętrzny, grzybkowy głos.
Faktycznie. Czarny, masywny pies bez najmniejszych problemów pruł do przodu przez biały puch, a obok niego podskakiwała (dla Podgrzybka jeszcze nieznajoma) Cynamonowa Łapa.
— Manaci Olbrzymie, co to za małe, rude zwierzę? — pisnęła uczennica, wachlując białym ogonkiem wesoło.
— To Podgrzybkowa Sierść, medyk Klanu Flumine — odpowiedział wyrozumiale mentor.
— Ale on nie wygląda jak medyk! On wygląda jak miniaturowa sarna! — zauważyła młoda adeptka.
Miniaturowa sarna skwitował to parsknięciem; był przyzwyczajony do porównywania jego osoby do różnych małych zwierząt. Jego wygląd był wyjątkowy i w niektórych kwestiach dawał mu przewagę, ale miał też wiele wad.
Kiedyś, kiedy był uczniem, marzył, aby być tak duży jak jego rówieśnicy. Chciał razem z nimi przemierzać las w poszukiwaniu zwierzyny i walczyć z wrogami. Ale Gwiezdni obrali dla niego inną i równie szlachetną drogę, drogę medyka, a rolę tą piesek pełnił z dumą. Czuł się kimś ważnym dla klanu i tylko to się liczyło. Mógł nazywać się szczęściarzem, bo w ogóle udało mu się zostać tym, kim jest.
— Witaj, Manaci Olbrzymie. To twoja uczennica? — zapytał grzybowy piesek, mrużąc oczy.
— Witaj, Podgrzybkowa Sierści. Tak, to jest Cynamonowa Łapa.
— Witaj, medyku Flumine. Wygląda pan jak sarna — zapiszczała.
— Cynamonowa Łapo. — Manat spojrzał na swoją uczennicę sugestywnie.
Podgrzybek kiwnął głową, po czym zaczął przebijać się przez śnieg w kierunku Płycizny. Obok niego szła medyczna kadra Ventusu; Cynamonowa podskakiwała wesoło, natomiast jej mentor w bardzo, ale to bardzo powolnym tempie szedł przed siebie.
Kilka minut później dołączyli do nich Szkarłatny Bluszcz, Srocza Łapa, Ciemny Kieł oraz jej czarny uczeń (Lisia Łapa), którego imienia Podgrzybek nie znał.
Po drodze grupa medyków rozmawiała o ziołach, Porze Nagich Drzew i szkoleniu uczniów. Beżowy zielarz czuł się nieco dziwnie, kiedy weszli na temat szkolenia uczniów. Tak bardzo chciał też dostać szczeniaka, który chciałby się u niego szkolić. Ale chętnych nie było.
Może to moja wina?
Może to przez mój rozmiar nikt nie chce się u mnie uczyć?
Czy naprawdę odstraszam swoim wyglądem chętnych na stanowisko ucznia medyka?
Pewnie każdy wstydzi się mieć takiego mentora. Takiego małego wypłosza, który nawet nie potrafi normalnie przedrzeć się przez śnieg. Takiego łajzy.
Podgrzybkowi zaczęło się robić przykro, ale na szczęście nie było więcej czasu na gadanie pomiędzy sobą; oczom klanowiczów ukazała się Płycizna.
Uczniowie wybiegli przed mentorów pierwsi i stanęli przed zbiornikiem wodnym, ze zdumieniem wpatrując się w swoje nieco zniekształcone odbicia, odskakując, kiedy fale się zbliżały. A kiedy się cofały, podskakiwali do przodu, jakby usiłując je złapać, jak zwierzynę. Jedynie Lisia Łapa przypatrywał się temu z grymasem na pysku, mamrocząc pod nosem, jacy ci jego rówieśnicy nie są dziecinni i głupi.
Adepci (a raczej większość z nich) zaprzestali dopiero wtedy, kiedy starsi medycy nie przywołali ich znów do siebie.
Podgrzybkowa Sierść dobrze wiedział, że nadszedł czas mianowania Lisiej Łapy i Cynamonowej Łapy; zazdrościł ich mentorom, jednak nie okazywał tego. Po prostu cieszył się razem z nimi, a przynajmniej starał się cieszyć. Przecież dwa nowe psy zostaną wtajemniczone w życie medyków! Czy może być coś lepszego?
Medycy Flumine i Industrii zajęli miejsca pod wydmą, natomiast reszta wystąpiła do przodu.
— Lisia Łapo, Cynamonowa Łapo, czy życzycie sobie dostąpić udziału w tajemnicach Coelum jako medycy? — zapytała dwójka psów.
— Tak — Podgrzybek usłyszał, jak mówią adepci chórem.
— Zatem podejdźcie.
— Wojownicy Gwiezdnych, przedstawiam wam tych uczniów, którzy wybrali drogę medyków. Obdarzcie ich mądrością i wiedzą, żeby rozumieli wasze znaki i uzdrawiali swój klan zgodnie z waszą wolą. Połóżcie się tutaj i napijcie się wody z Płycizny.
Beżowy, mały piesek zdobył się na lekki uśmiech, wyszeptał „gratulacje”, po czym spojrzał, jak dwóch nowych uczniów wkłada łapy do wody tak niepewnie, jakby miały im je odgryźć piranie.
Zapatrzył się na ten łapiący za serce widok, przypominając sobie samego siebie po mianowaniu. Był wtedy młody, jeszcze mniejszy niż teraz, ale do tej pory pamięta to uczucie. To takie uczucie, że ktoś jest przy tobie, opiekuje się tobą. Uczucie bliskości, którego po nim (mianowaniu) doświadczył.
I miał szczerą nadzieję, że ta dwójka młodych psów czuje się tak samo. Że czują miłość i bliskość Gwiezdnych przodków.
Tak. Przyglądał im się z radością, odczuwając nostalgię. Przez głowę przewinęło mu się kilka scen z życia uczniowskiego. Ale wspominanie przeszłości przerwał mu głos Ciemnego Kła.
— Podgrzybkowa Sierści? — nadszedł czas, aby dzielić sen z Gwiezdnymi.
Szczuropies w milczeniu przystanął nad wodą, przyglądając się chwilę swojemu odbiciu. „To moja rola. Jestem z tym szczęśliwy”.
Położył się na ziemi, po czym z cichym pluskiem włożył kończynę do wody. Była ona lodowata.
Zimno przeszyło całe ciało pieska, od przednich łap po końcówkę ogona. Zaraz po tym odczuciu, zielarz odpłynął do krainy marzeń sennych.
 
Zaraz po odczuciu zimna, pojawiło się ciepło. Medyka energia wypełniła od stóp do głów, każąc mu się podnieść.
Podgrzybkowa Sierść aż podskoczył na swoich chudych łapach. Znajdował się w świadomym śnie.
Wokół niego roztaczał się piękny widok; znajdował się w środku wielkiego, ogromnego pola, które zdawało się nie mieć końca. Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie rosły rośliny różnych kształtów i kolorów. Ziemia nie była pokryta śniegiem. Była brązowa, miękka i krucha jak ciasto marchewkowe, aż przyjemnie się na niej stało. Powietrze było rześkie i świetnie się nim oddychało; zero smogu, zero zanieczyszczeń. Tlen taki, jakiego psy klanowe nigdy nie miały szansy zasmakować. Taki, jak sprzed powstania cywilizacji. Taki, jak przed momentem, w którym zaczęliśmy niszczyć środowisko naturalne.
A niebo? Niebo było niezwykle błękitnego, mocnego koloru. Tak jak i chmury, które wyglądały, jakby były zbudowanie z waty cukrowej, a nie pary. Unosiły się nad nim, powoli przesuwając się w lewo.
Chciałbym żyć w takim pięknym świecie… Znaczy, gdyby były tu strumienie, lasy i góry, to chciałbym tu żyć — pomyślał rozmarzony szczuropies, podskakując na tylnych łapkach, aby móc w pełni napawać się pięknem krajobrazu. Brał też głębokie wdechy, rozkoszując się świeżym powietrzem.
— Kochani przodkowie! Chcecie mi powiedzieć, że to będą świetne czasy dla klanów? Że odzyskamy nasze tereny i pokonamy Quintus, prawda? — krzyczał sarna, pełen entuzjazmu. Normalnie euforia!
Ale nie tak prędko, Potter. Nie powinieneś był tego mówić. Uno reverse card, ty jeleniu… Czy sarno, jeden pies.
Otoczenie po słowach Podgrzybka zaczęło się zmieniać; najpierw od pojedynczej rośliny, która zwiędła i zgniła. Jej owoce spleśniały i zaczęły je zjadać całe tłumy wygłodniałych larw, wygryzając w nich (owocach) dziury, dostając się do środka i nic po sobie nie zostawiając, oprócz leżących na ziemi łodyg.
Każda z roślinek obok tej pierwszej powtórzyła podobny proces; pole stawało się cmentarzyskiem. Cały proces wyglądał tak, jakby ktoś się bawił w domino i powoli pozbawiał każdej rośliny życia. Ba! Zdawało się, że każda kolejna zaraża się od poprzedniej.
Wkrótce całe to kolorowe piękno natury leżało na ziemi, będąc już tylko wspomnieniem.
Natomiast medyk stał z półotwartą gębą, tak zszokowany, że aż opadł na 4 łapy.
Jak to cała ta piękna roślinność mogła tak szybko zniknąć?
Co to do cholery znaczyło?
Grzybuś obrócił się wokół własnej osi i dostrzegł wystającą spośród zwłok roślin, tą jedyną z prawdziwego kamienia. Tą jedyną, która nie opadła na ziemię i rosła tak, jakby nic absolutnie się nie stało.
— Gwiezdni! Co się… — wydusił przerażony.
Powietrze w tym momencie również się zmieniło; powiew wiatru wypełnił czarne, grzybkowe nozdrza charakterystycznym zapachem gór, a obraz powoli zaczął się rozmazywać…
I rozmazywać…
I rozmazywać…
Kolory zlały się ze sobą, tworząc nieczytelną plamę. Działo się tak za każdym razem (przynajmniej u szczuropsa), kiedy wizja się kończyła. 
 
Podgrzybkowa Sierść obudził się z niemym krzykiem, na dodatek z takim wyrazem pyska, jakby właśnie został okrzyczany przez połowę swojego klanu.
Jak widać, większość medyków była równie przestraszona co on; jedni zrywali się na łapy zaraz po zakończeniu się snu, inni po przebudzeniu wydawali z siebie bliżej niezidentyfikowane dźwięki.
W głowie zielarza panował teraz taki zamęt, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Po prostu obrócił się do tyłu i udał się w stronę „wyjścia” razem z innymi medykami oraz ich podopiecznymi.
Niektórzy mentorzy szeptali coś do swoich uczniów, natomiast uczniowie odpowiadali im pełnym entuzjazmu piskiem, którego niestety Podgrzybek nie był w stanie rozszyfrować.
I udali się. Każdy w swoją stronę parami, oprócz rzecz jasna beżowego szczura, który był skazany na samotną wędrówkę z chlewem w głowie, bez możliwości dyskusji na ten temat z kimś ze swojego klanu. A przynajmniej do czasu, kiedy dotrze do obozu i będzie mógł zaczepić Nakrapianą Gwiazdę.
Każdy jego krok był coraz mniej pewny, ale i tak brnął przed siebie.
Trzeba dotrzeć do domu. Może Gwiezdni sprecyzują, o co im chodzi, kiedy medyk ponownie zaśnie?
Jego serce wypełniał niepokój. Wróżba zdecydowanie nie była pozytywna, a nad klanami jakby wisiał teraz złowrogi cień, niczym mgła.
Czy poradzi sobie, kiedy ta mgła opadnie i zacznie się prawdziwe szaleństwo?
[1708 słów: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia +5 za opowiadanie opisujące zgromadzenie]

16 stycznia 2021

Od Podgrzybkowej Sierści CD Brunatnej Łapy

— Gdzie o gdzie ta kocimiętka? — podśpiewywał wesoło beżowy, psi szczur, grzebiąc czarnym nosem w śniegu, starając się znaleźć zielsko.
To nie było zbyt dobre posunięcie, bo wpadł on (śnieg, nie zioło oczywiście) do Podgrzybkowego nosa, powodując dyskomfort i łaskocząc.
— Na Gwiezdnych! — pisnął medyk, potrząsając łebkiem, cofając się kilka kroków w tył.
Kichnął kilka razy i upewniwszy się, że każda część jego ciała jest na swoim miejscu (a nuż coś mu podczas tego otrzepywania się odpadło?!) wycofał kilka kroków w tył.
— No nic. To chyba będę musiał przyjść tu innym razem — mruknął zrezygnowany, po czym odwrócił swój pysk do tyłu, z zamiarem zawrócenia do obozu.
Ale nie tak prędko, Potter! — zachichotał los. — Zachciało się spacerków po nocach, co? A wiesz, że nie jesteś na swoim terenie, ty szczuro-psio-baranie? Teraz poniesiesz konsekwencje, drogi kolego!
— Witaj, medyku Flumine. Co cię sprowadza na tereny Ventusu? — usłyszał za sobą głos należący do młodej uczennicy.
Jej pojawienie się było tak niespodziewane, że Podgrzybkowa Sierść aż zamarł ze strachu.
Tereny Ventusu? Ale jak to? Przecież trzymam się swojej strony torów! Tak? Trzymam się swojej stro--!... — tutaj zielarz aż obrócił się wokół własnej osi.
Aha. Oczywiście. Nie trzymam się swojej strony torów.
Odkaszlnął, po czym spojrzał na Brunatną Łapę. Była ona niewiele mniejsza od niego, ale nie wątpił, że suczka nawet przy takich rozmiarach dałaby radę go zagryźć.
Ucieczką bez słowa niewiele zdziałam, zresztą to pewnie wyglądałoby komicznie — pomyślał, wyobrażając sobie swój klan przypatrujący się, jak ucieka przed jakimś szczeniakiem...
Dopiero po kilkudziesięciu sekundach zdał sobie sprawę z tego, że nie odpowiedział na pytanie uczennicy.
— Ja… Zbieram zioła — wybełkotał zmieszany. — Ta-tak! Zbieram zioła. I niechcący przekroczyłem granicę — dodał szybko, czekając na reakcję suczki.
Nagle zniknięcie jej sprzed oczu przestało być takim złym pomysłem.
— Ale już zamierzam wracać! Dokładnie teraz mam zamiar to zrobić! To ten… To pa! Niech Gwiezdni mają cię w opiece! — pisnął po chwili ciszy, złapał leżące obok, starannie pozrywane zioła, zrobił w tył zwrot i czym prędzej ulotnił się z miejsca przestępstwa.
Młoda coś do niego krzyknęła, ale za nim nie podążyła.
Natomiast medyk pruł do przodu przez śnieg, na łeb na szyję, teraz już przez swoje tereny.
Autorka tego opowiadania w tym momencie zaczęła zazdrościć Brunatnej Łapie widoku uciekającego przed nią Podgrzybka. Chociaż to uciekanie wyglądało bardziej jak pływanie przez śnieg.
Medyk zatrzymał się kilka metrów dalej, dysząc ze zmęczenia.
Na myśl, jak długa droga go jeszcze czeka, aż zrobiło mu się niedobrze.
Ale czy chciał, czy nie chciał — musiał wrócić do obozu, zanim prawdziwa noc się zacznie.
Kilka płatków śniegu opadło mu na nos, pobudzając go odrobinę do dalszego marszu.
— Raz, dwa, trzy! Raz, dwa, trzy! — krzyczał, podskakując przed siebie.
 
Po dobrych kilkudziesięciu minutach jego brązowym oczom ukazał się opuszczony domek.
Cały zmarznięty i oblepiony śniegiem, ledwo trzymając się na chuderlawych łapach, wkroczył do obozu, prawie wywracając się na schodach. Otrzepał się, przeszedł przez korytarz, tym razem nie mijając nikogo po drodze.
Wszyscy już spali.
Zielarz otrzepał się, znalazł swój zimny, ale przytulny kącik i położył w nim, wtulając się w swoją ukochaną, różową szmatkę.
— Pieprzyć kocimiętkę — przeklął, po czym przeniósł się do krainy snów.
Koniec wątku Podgrzybkowej Sierści i Brunatnej Łapy.
[515 słów: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]

30 listopada 2020

Od Podgrzybkowej Sierści

Podgrzybkowa Sierść był psem, który na wszystko musiał się zanadto przygotować, a co gorsza zamartwiać się na zapas.
Zamiast siedzieć spokojnie na zadku i cieszyć z chwili spokoju — w końcu, dzisiaj żaden uczeń nie wbił sobie drzazgi, nie przyszedł do niego, mówiąc, że boli go głowa, ani też żadna inna część ciała, nikt nie próbował się nawet wymigać od swoich obowiązków, a w obozie panował spokój — zielarz nawet mimo tego, musiał — jak to miał w zwyczaju — już wymyślać najczarniejsze scenariusze na Porę Nagich Drzew, która właśnie się rozpoczęła, a poznać to można było między innymi po zmianach w przyrodzie; drzewa liściaste już całkowicie utraciły swoje liście, a ich brązowe gałęzie zwisały w dół, pochylone przez ciężar białego puchu, który pojawił się już wszędzie.
Rośliny iglaste nie utraciły zieleni, tyle że była ona ukryta pod warstwą pokrywy śnieżnej, a wystawały spod niej jedynie te igły, które znajdowały się na samym dole.
Nawet dach domu, który był obozem Flumine pokrywał śnieg, co jakiś czas niebezpiecznie zsuwając się w dół, na białą ziemię, bo trawa zniknęła pod pokrywą, którą Gwiezdni zesłali z nieba.
Uczniowie, którzy pierwszy raz widzieli to zjawisko, przypatrywali mu się z należytą uwagą, ale też wybiegali z ciepłego schronienia tylko po to, aby zanurzyć nos w tej chłodnej masie, a potem z piskiem uciec, uznawszy, że to coś jest straszne, nieprzyjemne i bardzo groźne, na dodatek boli w nos.
Zmierzch nadchodził o wyjątkowo wczesnej porze, a przez czarne niebo pokryte chmurami, przebijał się blask gwiazd i księżyca, co — według Podgrzybka — było najpiękniejszym zjawiskiem, jakie tylko istniało. No, może oprócz spadających gwiazd.
Medyk leżał teraz w kącie, w którym umościł sobie legowisko; znalazł w kwadratowym przedmiocie stworzonym z drzewa jakieś sztywne tkaniny, z których umościł sobie kolorowe posłanie.
Chłodne, wieczorne powietrze docierało do całego jego ciała, a zimne powiewy wiatru wywoływały drżenie małego, beżowego ciałka, rozwiewając pojedyncze kosmyki owłosienia.
Mróz dosięgał go nawet tu, a krótkie futerko nie mogło go uchronić przed taką temperaturą.
I tak trzęsąc się z zimna, mały piesek rozmyślał nad tym, co może się wydarzyć podczas zimy.
Jak bardzo osłabi ona ledwie zbierający się do kupy po ataku Quintusa klan?
Czy będą straty w psach?
I czy on sam przeżyje ten ciężki czas, bez wystarczająco grubej sierści, aby dobrze się ogrzać?
Piesek machnął głową. Chciał odgonić wszystkie te niepokojące go wątpliwości, ale nie potrafił.
Za to była jedna rzecz, która mogła go wyluzować; wieczorne zbieranie ziół!
Cóż, ostatnim razem uzupełnianie zapasów skończyło się kąpielą w rzece i niemalże chorobą, ba! Mógł w zbiorniku wodnym dokonać żywota!
Mimo wszystko wędrówka w świetle księżyca była zbyt kuszącą wizją; może jak trochę rozrusza stawy, to będzie mu cieplej?
Podgrzybkowa Sierść wstał, po czym ostrożnie złapał za jedną z różowych szmatek, na których przespał większość dnia. Zarzucił sobie ją na plecy, po czym w takim „ubraniu”, wyszedł na korytarz.
Zmierzając w kierunku wyjścia, minął Burzowe Gardło, który rzucił jakąś uszczypliwą uwagę na temat chodzenia w różowych szmatach, śpieszącą się gdzieś Rozżarzony Język oraz dwójkę rudych psów, idących identycznie, łapa za łapą, śmiejących się do niego serdecznie.
Teraz zielarz zmierzył się ze schodami; być może i dla większych psów łatwymi do pokonania, ale nie dla niego!
Jego wesołego koloru szata przesunęła się i opadła mu na oczy, a psiak sturlał się ze schodów, zatrzymując się nad ostatnim, ledwie unikając utonięcia w śniegu.
Trudno się mówi — pomyślał szczuropies, kładąc ubranie znów na grzbiet.
Beżowy medyk wyciągnął jedną ze swoich chuderlawych kończyn przed siebie i powoli zaczął zbliżać ją do pokrywy śnieżnej, tak, jakby to był wrzątek.
Jego łapa zanurzyła się w śniegu do połowy, a zaraz dołączyła się reszta kończyn, natomiast ogonek miotał się gdzieś z tyłu, ledwie dotykając śniegu.
Wytrzeszczone, psie oczy krzyczały natomiast „to był zły pomysł! To był bardzo zły pomysł!”.
Miał straszną ochotę czym prędzej zawrócić, ale cały czas powtarzał sobie, że już nie ma odwrotu.
Klan potrzebuje ziół, a to może być jedyna okazja, ty pieprzony egoisto — myślał, przeciskając się w podskokach przez śnieg.
— Dam radę! Dam radę! Co się śmiejesz? — fuknął, podnosząc głowę w stronę jakiegoś złośliwca, który stał w drzwiach domu i bezczelnie się z niego naśmiewał.
— A niech cię Infernum pochłonie! — przeklął mały piesek w różowej szmacie, a jego dręczyciel na tą zniewagę wycofał się i odszedł do środka domu.
Podgrzybek wyprostował się i z wyższością kontynuował wędrówkę przez śnieg.
Był przekonany, że pokazał temu psu, że z medykiem się nie zadziera, a ten teraz leży zawstydzony w swoim legowisku.
A może jednak przesadził z przeklinaniem na Infernum?
Przeprosił w duchu Gwiezdnych, po czym powtarzając sobie cały czas „dam radę!”, dotarł do miejsca, w którym śniegu było już mniej, za to dwunogów siedziało tam od groma.
Uciekł przed dwoma mężczyznami, którzy rzucili w niego szklanymi butelkami.
— Honoru nie macie za grosz! Stfu na was! — szczeknął, biegnąc dalej, wymijając wszystkie napotkane istoty.
W pysku nagromadziło się mu już mnóstwo wszelkiego rodzaju ziół, które zbierał po drodze. Przede wszystkim mnóstwo maku. Z makiem jest tak, jak z węglem w Minecrafcie; masz go mnóstwo, ale i tak nie zostawisz go na pastwę losu. Tak powiedziałby zapewne Podgrzybkowa Sierść, gdyby wiedział, co to Minecraft.
Umknąwszy przed łysymi małpami, zaczął raz przyśpieszać, raz zwalniać.
Nie czuł już takiego zimna, jak wcześniej, bo zdążył się rozgrzać.
Zielarz nawet nie zorientował się, kiedy dotarł do torów, stanowiących granicę pomiędzy Flumine a Ventusem.
Może była to kwestia słabych oznaczeń zapachowych, może tego, że medyk był dość zdekoncentrowany i nie do końca był w stanie przemyśleć swoich ruchów?
Podskakując na tych swoich zimnych nóżkach, odkopywał zioła zasypane przez śnieg; mniej więcej pamiętał, gdzie co rosło, a więc odszukanie roślin nie sprawiło mu problemów.
Pysk miał całkiem wypchany zielskami, tylko kocimiętki mu brakowało, a nie umiał jej znaleźć.
— Na Gwiezdnych, gdzie to jest? — jęknął, wpatrując się w księżyc, jakby spodziewał się, że jego oszałamiający blask ześle roślinę pod jego łapy. Niestety, ale nie ma tak łatwo!
Tkwił więc tutaj dalej, nawet nie podejrzewając, że obserwuje go młoda uczennica Ventusu.
A jednak szczytem głupoty było zakładanie na siebie różowej szmaty.
<Nieistniejąca jeszcze Brunatna Łapo?> 
[994 słowa: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

14 listopada 2020

Od Podgrzybkowej Sierści CD Laurencego

Podgrzybkowa Sierść jako pies z niesamowicie słabą odpornością na chłód, już po chwili zaczął widzieć przed oczami mroczki, jednakże nie te, zwane inaczej nietoperzami, które, zważając na jego obecne położenie i stan, miały się niewielką szansę pojawić, w końcu, jakie szanujące się gacki plątałyby się przy topiącym się szczuro-psie? Były to zaś bezbarwne, przeźroczyste plamki uformowane w dziwne, fikuśne kształty świadczące o tym, że z medykiem co najmniej nie jest w porządku, ale cóż poradzić? Tak działa matka natura. Jednocześnie piękna i niezwykle brutalna wobec słabych.
Piesek powoli przestał rozumieć rzecz jasna, cóż takiego dzieje się w jego otoczeniu, oddech był coraz cięższy, głośniejszy i nierówny, a również nie wróżyło to niczego, co można byłoby nazwać jakkolwiek pozytywnym. Czuł, że lekko się kiwa na boki, a jego rudy pysk zaczyna zanurzać w wodzie, pod wpływem pędu rzeki. W lewo. Teraz w prawo. A teraz znów w lewo.
Kręciło nim jak beżowym bączkiem nakręcanym przez szczeniaka dwunożnych, z tą różnicą, że owych zabawek przeważnie, chwała bogu, nie wrzucało się do rzeki, pozwalając, by ulokowały się gdzieś obok brzegu, niszcząc jeszcze bardziej naturę, która już i tak nie była w najlepszym stanie. Korzeń, który blokował ciałko tego „bączka" miał bardzo dużą szansę w najbliższej przyszłości się złamać, co, powiedzmy sobie szczerze, nie napawało entuzjazmem medyka, który miał nadzieję na, chociaż odnalezienie jego ciała przez najbliższych, aby była możliwość jego godnego pochówku.
Z nieco ohydnych rozmyślań na temat swoich własnych, zmasakrowanych zwłok wyrwał go jednak widok niemal dziesięciokrotnie większego, nieznajomego psa, podbiegającego do niego z drewnianym badylem w pysku. Nasz szczuro-medyk ostrożnie odwrócił w jego stronę swą zacną mordkę, początkowo myśląc, że patyk ma za zadanie mu oczy wydłubać, jednakże chwilę później zdał sobie sprawę z tego, że czekoladowy, marmurkowy mieszaniec jednak nie ma zamiaru pozbawić go wzroku, a uratować psa przed losem Wandy, co nie chciała Niemca, gdyż jego życie akurat wisiało na włosku.
Złapał więc lekko otumaniony i zdezorientowany za niezbyt smaczny i przyjemny w dotyku patyk, tworzący swą obecnością w jego pysku małe ranki, jednakże niestety za słabo, aby dało się owym kawałkiem drewna wyłowić go na ląd.
Towarzyszył mu lekki stres, a widząc, że w ten sposób z całkowitą pewnością nie uda mu się wydostać na brzeg, zaczął trochę panikować, myśląc, że teraz zostanie pozostawiony na pastwę losu. W końcu, kto u licha normalny poświęcałby się dla nieznajomego, mizernego niedojdy, niepotrafiącego nawet samodzielnie pokonać rzeki, bez narażania swego istnienia?
Jego wielki wybawiciel jednak zdecydował się teraz podjąć inne kroki, nieco bardziej ryzykowne i nierozważne, albowiem cisnął patykiem w wodę, na co ten uniósł się na tafli i popłynął w dół, a sam rzucił się od do zbiornika wodnego, by z impetem chwycić niedoszłego utopca za kark i niczym główny bohater filmu akcji, po kilku chwilach wynurzyć się z nim na brzeg.
Podgrzybkowa Sierść jednak zdążył tak całkiem przypadkowo, nieumyślnie odlecieć do zupełnie innego świata, gdzie wszystko, co go otaczało było niepokojąco ciemne, a zdawało mu się, że spada w otchłań bez dna, chcącą pochłonąć jego maleńkie ciałko w całości. Płuca pełne wody przestały się momentalnie poruszać w rytm oddechu, a maluch zaczął się zwyczajnie dusić, nie mogąc nabrać powietrza.
I to zapewne byłby koniec tego przedstawienia, gdyby nie fakt, że Laurency dość szybko zareagował, ratując młodemu zielarzowi tyłek.
Kundel zaczął głośno kaszleć, z jego pyska wydobyła się woda, którą, tak całkowicie przypadkowo, zabrał ze sobą z rzeki na gapę.
Otworzył chwilę później ślepka, spodziewając się widoku ogromnych, oświecających wszystko swym blaskiem gwiazd, równie błyszczących psich aniołków oraz jego rodziców, miał mieć w końcu mieć szansę dowiedzieć się, kto był jego ojcem.
Jednak to, co ujrzał, nie przypominało w nawet najmniejszym procencie jego wyobrażenia Gwiezdnych. Stał nad nim wysoki, nieznajomy pies, niewyróżniający się właściwie niczym szczególnym, nieposiadający świecącego futerka ani niczego w tym stylu, wpatrujący się w niego z widocznym zaskoczeniem.
Medyk wydał z siebie niezrozumiały bełkot, który, w wolnym tłumaczeniu oznaczałby „Przepraszam bardzo. Co u diabła?", po czym pozbywszy się całej cieczy ze swojego pyska, obrócił na brzuch, powoli i nieco pokracznie siadając, trzęsąc się i lekko bujając przy tym na boki, jak mysz, którą złapał kiedyś mój kot. Ona też się tak bujała i bujała, aż padła na ziemię i już nie wstała.
Podgrzybkowa Sierść spojrzał na rzekę, to na nieznajomego, po czym prędko przywołał swoje najbliższe wspomnienia, zmierzył wybawiciela wzrokiem i zdobył na przyjazny wyraz pyska.
— Wow! Ja żyję! Na Gwiezdnych! Tylko jakim cudem? — wydusił z siebie, wytrzeszczając swoje orzechowego koloru oczy, nerwowo ilustrujące otoczenie, jakby zza rogu miał jeszcze wyskoczyć wojownik Quintusu, co znając jego szczęście, było dość realną wizją.
— Mentor mówił mi kiedyś, że ziemia obok rzeki łatwo się zapada, ale nie domyślałem się, że aż tak! — dodał przekręcając swój szczurowaty łebek, zaskoczony całym zajściem.
— Co mnie ominęło? — zapytał lekko zażenowany, ale jednocześnie rozbawiony swoim własnym stanem.
— Tak swoją drogą, jestem Podgrzybkowa Sierść. Dzięki za uratowanie tyłka, czy coś... — rzekł, przypominając sobie, że powinien zachować kulturę.
Mówiąc szczerze, medyk miał straszną ochotę w tym momencie zwiać w obawie, że ocalenie go nie było spowodowane jedynie chęcią wykonania istnie heroicznego czynu, a przykładowo tym, że został pomylony z zającem lub innym przerośniętym gryzoniem i liczy na skonsumowanie zdobyczy. Chciał teraz już tylko wrócić do obozu, zjeść coś, ogrzać się, po czym zasnąć na następny księżyc, zapominając o tym wątpliwie przyjemnym incydencie.
Ledwie starczało mu sił na utrzymanie się w pozycji siedzącej, więc nie mógł nawet pomarzyć o wstaniu, a co dopiero o szaleńczym biegu do domu.
A więc będzie się musiał zdać jedynie na nieznajomego, nie znając jego zamiarów i nie wiedząc, czego ten oczekuje w zamian za uratowane życie.
Normalnie świetna sytuacja! Zawsze muszę się w coś wpakować!
 <Laurency?>
[935 słów: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

2 listopada 2020

Od Podgrzybkowej Sierści do Laurencego

Niewielki, szary cień przypominający te należące do lisów, pojawił się nad mocno pofalowaną, niezwykle błękitną taflą szerokiej rzeki, która podrzucała te dziwne, ostre przedmioty zostawiane w niej przez Dwunożnych.
Woda lekko się pieniła, szybko brnąc do przodu, niczym dzikie, nieokiełznane zwierze, porywając ze sobą wszystko, co tylko się do niej dostało w nieznane.
Rudawy, maleńki kundelek spoglądał na nią z lekkim strachem, ale był jednocześnie zafascynowany jej pięknem. Medyk zawsze doceniał takie cuda natury, będące czasem jedynym miejscem, z którego można było wydobyć wodę.
Oczywiście, nie miał zamiaru nawet próbować się napić z tego zbiornika, musiałby być mysim móżdżkiem, żeby tak ryzykować, podczas gdy miał akurat dostęp do wody pitnej w obozie, i nie było potrzeby czerpania jej z tak niebezpiecznych źródeł.
I można by się teraz zacząć zastanawiać, po co więc się tu udał, jeśli nie po wodę. Właściwie, rozglądał się za ziołami występującymi blisko rzek, lubiącymi wodę, których akurat mu zabrakło, ale oczywiście po drodze zbierał również i te zioła, których było pełno wokół obozu Flumine, bo grzechem byłoby zostawienie takich skarbów na pastwę losu, lepiej było dodać je tak przy okazji do składziku, tak na czarną godzinę.
Piesek ziewnął, otwierając szeroko pyszczek, po czym kichnął, kiedy do jego wrażliwego noska dotarły drażniące pyłki. Warknął cichutko z niezadowoleniem, po czym ruszył wzdłuż brzegu, dalej co chwile wydając z siebie ciche parsknięcia.
Jego głowę zaprzątała ostatnio myśl, że już niedługo nadejdą zimniejsze dni, a lada chwila może wśród szczeniąt wybuchnąć epidemia jakiegoś syfu, która w poprzednich latach zbierała żniwa. Każde martwe młode aktualnie było mocnym ciosem dla już i tak biednych klanów, zbierających się jeszcze do kupy po wcześniejszych, okropnych wydarzeniach, przez które zostały wygnane ze swoich starych, obfitych w pokarm domów.
Tym razem nie pozwolę na utratę chociażby jednego młodego — poprzysiągł sobie pies, mając jednak świadomość, że to najprawdopodobniej będzie niemożliwe.
Kilka lat temu Flumine miało większy dostęp do roślin o właściwościach leczniczych niż teraz, kiedy chodząc nawet po własnych terytoriach, odczuwa się paraliżujący strach, słysząc nawet chociażby szelest, lub trzask łamanej gałązki.
Ale właśnie jego obowiązkiem było szczególne skupienie się na swojej pracy w tym jakże trudnym okresie. Gwiezdni oraz klanowicze na niego liczyli, nie mógł ich teraz po prostu zawieść.
Zwolnił odrobinę, czując już zmęczenie, objawiające się u niego jako ból łap. Trochę zajęło mu dojście aż tutaj, na takich maleńkich, chudych i słabo umięśnionych nogach. Zbyt wytrzymały to on nie był, ale otuchy dodawała mu myśl, że zaraz po powrocie do swojego domu się ogrzeje, a resztę dnia najprawdopodobniej prześpi.
Z tyłu głowy pojawiła mu się myśl, że ktoś właśnie może być ranny, potrzebować pilnie jego pomocy, podczas gdy on sobie beztrosko spaceruje, jak gdyby nie miał żadnych większych obowiązków.
Przecież jako jedyny znał się na medycynie, co by się stało wtedy z rannym? Zostałby skazany na pewną śmierć. I to byłaby nie wina nikogo innego niż właśnie Podgrzybkowej Sierści.
Szybko wyrzucił z umysłu wszystkie możliwe złe scenariusze, które mogły się ziścić podczas jego nieobecności i skupił się na szukaniu jednej z roślin, której brak zauważył podczas wieczornego przeliczania swojego dość ubogiego zapasu lekarstw.
Nagle poczuł, jak grunt osuwa się mu pod łapkami. Nie zdążył złapać nawet równowagi i runął na bok, wpadając do rzeki. Jego brązowo-rude futro przesiąkała zimna ciecz, owładnął nim nieokiełznany strach. Wytrzeszczył przerażony swoje orzechowego koloru oczy, jego wszystkie mięśnie spięły się, bicie serca przyśpieszyło do tego stopnia, iż wydawało mu się, że zaraz wypadnie ono z piersi. Zaczął machać kończynami, usiłując dopłynąć do brzegu, ale cóż mu to dało, skoro nie był wystarczająco silny? Opuszczały go przez to siły, więc zaprzestał, widząc że bezmyślne ruchy nie dają rezultatu.
W duchu krzyczał, błagał Gwiezdnych o pomoc. Kto zajmie się klanem, jeśli umrze? We Flumine nie było żadnego osobnika, który mógłby zostać jego następcą. Przecież bez niego wszyscy poumierają na ciernie w łapach! Jego pyszczek zanurzył się w wodzie, maluch wstrzymał oddech, aby jej przypadkiem nie łyknąć. Starał się zaczepić o coś, cokolwiek to miało być, a jednocześnie zaczął się dusić.
Czy taki miał być jego straszny koniec? Nawet nie zdążył się nacieszyć w pełni życiem. Był zbyt młody, aby umrzeć. Nie chciał jeszcze dołączyć do przodków, bo był potrzebny tutaj, na ziemi, i to żywy, gotowy do pracy. Nawiedziła go straszna wizja jego klanu pozbawionego możliwości leczenia chorych, psy Flumine wymierające jeden po drugim. A to wszystko będzie jego wina, gdyż mógł przecież bardziej skupić się na otoczeniu, niż na rozmyślaniu o problemach, które mogły go dręczyć w niedalekiej przyszłości.
Ale ku jego euforii, wystający z ziemi korzeń zatrzymał jego drobne ciałko, a głowa pieska wynurzyła się spod tafli rzeki. Podgrzybkowa Sierść zaczął mocno drżeć z zimna, które przenikało jego ciało od poduszek łap aż do koniuszków uszu.
Świetnie, jeśli się nie utopię, to zdechnę przez przechłodzenie! — pomyślał smutno, usiłując wydostać się resztkami sił na ląd, jednak bezskutecznie.
Nawet jeśliby się udało, nie dam rady dojść do obozu. Widocznie pisana jest mi śmierć — stwierdził chwilę później. Jego nadzieja na odnalezienie przez kogoś ze swojego klanu praktycznie wygasła, przygotowywał się już na spotkanie z Gwiezdnymi.
Oby odpuścili mi wszystkie występki i pozwolili do siebie dołączyć. — Z tą właśnie myślą tkwił w miejscu, oczekując na swój kres, nie spodziewając się nawet, że zostanie uratowany przez członka Bezgwiezdnych.
<Laurency?>
[865 słów: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

"Miarą prawdziwego bohatera nie jest siła mięśni, ale siła serca."

[kliknięcie przeniesie do karty postaci]