Podgrzybkowa Sierść był psem, który na wszystko musiał się zanadto przygotować, a co gorsza zamartwiać się na zapas.
Zamiast siedzieć spokojnie na zadku i cieszyć z chwili spokoju — w końcu, dzisiaj żaden uczeń nie wbił sobie drzazgi, nie przyszedł do niego, mówiąc, że boli go głowa, ani też żadna inna część ciała, nikt nie próbował się nawet wymigać od swoich obowiązków, a w obozie panował spokój — zielarz nawet mimo tego, musiał — jak to miał w zwyczaju — już wymyślać najczarniejsze scenariusze na Porę Nagich Drzew, która właśnie się rozpoczęła, a poznać to można było między innymi po zmianach w przyrodzie; drzewa liściaste już całkowicie utraciły swoje liście, a ich brązowe gałęzie zwisały w dół, pochylone przez ciężar białego puchu, który pojawił się już wszędzie.
Rośliny iglaste nie utraciły zieleni, tyle że była ona ukryta pod warstwą pokrywy śnieżnej, a wystawały spod niej jedynie te igły, które znajdowały się na samym dole.
Nawet dach domu, który był obozem Flumine pokrywał śnieg, co jakiś czas niebezpiecznie zsuwając się w dół, na białą ziemię, bo trawa zniknęła pod pokrywą, którą Gwiezdni zesłali z nieba.
Uczniowie, którzy pierwszy raz widzieli to zjawisko, przypatrywali mu się z należytą uwagą, ale też wybiegali z ciepłego schronienia tylko po to, aby zanurzyć nos w tej chłodnej masie, a potem z piskiem uciec, uznawszy, że to coś jest straszne, nieprzyjemne i bardzo groźne, na dodatek boli w nos.
Zmierzch nadchodził o wyjątkowo wczesnej porze, a przez czarne niebo pokryte chmurami, przebijał się blask gwiazd i księżyca, co — według Podgrzybka — było najpiękniejszym zjawiskiem, jakie tylko istniało. No, może oprócz spadających gwiazd.
Medyk leżał teraz w kącie, w którym umościł sobie legowisko; znalazł w kwadratowym przedmiocie stworzonym z drzewa jakieś sztywne tkaniny, z których umościł sobie kolorowe posłanie.
Chłodne, wieczorne powietrze docierało do całego jego ciała, a zimne powiewy wiatru wywoływały drżenie małego, beżowego ciałka, rozwiewając pojedyncze kosmyki owłosienia.
Mróz dosięgał go nawet tu, a krótkie futerko nie mogło go uchronić przed taką temperaturą.
I tak trzęsąc się z zimna, mały piesek rozmyślał nad tym, co może się wydarzyć podczas zimy.
Jak bardzo osłabi ona ledwie zbierający się do kupy po ataku Quintusa klan?
Czy będą straty w psach?
I czy on sam przeżyje ten ciężki czas, bez wystarczająco grubej sierści, aby dobrze się ogrzać?
Piesek machnął głową. Chciał odgonić wszystkie te niepokojące go wątpliwości, ale nie potrafił.
Za to była jedna rzecz, która mogła go wyluzować; wieczorne zbieranie ziół!
Cóż, ostatnim razem uzupełnianie zapasów skończyło się kąpielą w rzece i niemalże chorobą, ba! Mógł w zbiorniku wodnym dokonać żywota!
Mimo wszystko wędrówka w świetle księżyca była zbyt kuszącą wizją; może jak trochę rozrusza stawy, to będzie mu cieplej?
Podgrzybkowa Sierść wstał, po czym ostrożnie złapał za jedną z różowych szmatek, na których przespał większość dnia. Zarzucił sobie ją na plecy, po czym w takim „ubraniu”, wyszedł na korytarz.
Zmierzając w kierunku wyjścia, minął Burzowe Gardło, który rzucił jakąś uszczypliwą uwagę na temat chodzenia w różowych szmatach, śpieszącą się gdzieś Rozżarzony Język oraz dwójkę rudych psów, idących identycznie, łapa za łapą, śmiejących się do niego serdecznie.
Teraz zielarz zmierzył się ze schodami; być może i dla większych psów łatwymi do pokonania, ale nie dla niego!
Jego wesołego koloru szata przesunęła się i opadła mu na oczy, a psiak sturlał się ze schodów, zatrzymując się nad ostatnim, ledwie unikając utonięcia w śniegu.
Trudno się mówi — pomyślał szczuropies, kładąc ubranie znów na grzbiet.
Beżowy medyk wyciągnął jedną ze swoich chuderlawych kończyn przed siebie i powoli zaczął zbliżać ją do pokrywy śnieżnej, tak, jakby to był wrzątek.
Jego łapa zanurzyła się w śniegu do połowy, a zaraz dołączyła się reszta kończyn, natomiast ogonek miotał się gdzieś z tyłu, ledwie dotykając śniegu.
Wytrzeszczone, psie oczy krzyczały natomiast „to był zły pomysł! To był bardzo zły pomysł!”.
Miał straszną ochotę czym prędzej zawrócić, ale cały czas powtarzał sobie, że już nie ma odwrotu.
Klan potrzebuje ziół, a to może być jedyna okazja, ty pieprzony egoisto — myślał, przeciskając się w podskokach przez śnieg.
— Dam radę! Dam radę! Co się śmiejesz? — fuknął, podnosząc głowę w stronę jakiegoś złośliwca, który stał w drzwiach domu i bezczelnie się z niego naśmiewał.
— A niech cię Infernum pochłonie! — przeklął mały piesek w różowej szmacie, a jego dręczyciel na tą zniewagę wycofał się i odszedł do środka domu.
Podgrzybek wyprostował się i z wyższością kontynuował wędrówkę przez śnieg.
Był przekonany, że pokazał temu psu, że z medykiem się nie zadziera, a ten teraz leży zawstydzony w swoim legowisku.
A może jednak przesadził z przeklinaniem na Infernum?
Przeprosił w duchu Gwiezdnych, po czym powtarzając sobie cały czas „dam radę!”, dotarł do miejsca, w którym śniegu było już mniej, za to dwunogów siedziało tam od groma.
Uciekł przed dwoma mężczyznami, którzy rzucili w niego szklanymi butelkami.
— Honoru nie macie za grosz! Stfu na was! — szczeknął, biegnąc dalej, wymijając wszystkie napotkane istoty.
W pysku nagromadziło się mu już mnóstwo wszelkiego rodzaju ziół, które zbierał po drodze. Przede wszystkim mnóstwo maku. Z makiem jest tak, jak z węglem w Minecrafcie; masz go mnóstwo, ale i tak nie zostawisz go na pastwę losu. Tak powiedziałby zapewne Podgrzybkowa Sierść, gdyby wiedział, co to Minecraft.
Umknąwszy przed łysymi małpami, zaczął raz przyśpieszać, raz zwalniać.
Nie czuł już takiego zimna, jak wcześniej, bo zdążył się rozgrzać.
Zielarz nawet nie zorientował się, kiedy dotarł do torów, stanowiących granicę pomiędzy Flumine a Ventusem.
Może była to kwestia słabych oznaczeń zapachowych, może tego, że medyk był dość zdekoncentrowany i nie do końca był w stanie przemyśleć swoich ruchów?
Podskakując na tych swoich zimnych nóżkach, odkopywał zioła zasypane przez śnieg; mniej więcej pamiętał, gdzie co rosło, a więc odszukanie roślin nie sprawiło mu problemów.
Pysk miał całkiem wypchany zielskami, tylko kocimiętki mu brakowało, a nie umiał jej znaleźć.
— Na Gwiezdnych, gdzie to jest? — jęknął, wpatrując się w księżyc, jakby spodziewał się, że jego oszałamiający blask ześle roślinę pod jego łapy. Niestety, ale nie ma tak łatwo!
Tkwił więc tutaj dalej, nawet nie podejrzewając, że obserwuje go młoda uczennica Ventusu.
A jednak szczytem głupoty było zakładanie na siebie różowej szmaty.
<Nieistniejąca jeszcze Brunatna Łapo?>
[994 słowa: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz