Mały, beżowy psi szczurek uniósł swój maleńki pyszczek w górę, dając światłu księżyca na niego opaść. Owo światło było chyba najbardziej magiczną rzeczą, jaką zielarz potrafił sobie wyobrazić. Po prostu nie był w stanie się napatrzyć. Bo mógłby tak całymi godzinami nie odwracać wzroku i tkwić jak słup soli w miejscu.
Podgrzybkowe łapki drżały, podobnie jak i tułów, do połowy zanurzony w śniegu.
Jednak nie mógł się poddać, musiał wędrować dalej. Tego dnia była połówka księżyca, więc Gwiezdni już czekali przy płyciźnie, aby zesłać mu sen. Właśnie, sen. Wizja snu dzielonego z przodkami napawała go determinacją i dumą. Był przecież medykiem z powołania. Dostąpił tego zaszczytu.
Zmrużył oczka, a powiew wieczornego wiatru rozwiał mu słabo chroniącą przed zimnem sierść. Nadszedł czas, by skończyć (zresztą krótką) przerwę na odpoczynek i podążyć dalej do celu.
Podgrzybkowa Sierść pohasał przed siebie. Poruszał się ze stosunkowo małą prędkością, bo jedynie na tyle pozwalało mu jego wychudłe, niedużych gabarytów ciało. Miał jeszcze mniej siły niż zazwyczaj, gdyż nawet jako tak mały pies, w Porze Nagich Drzew jadł trochę mniej, niż powinien. Zdążył spalić trochę kalorii podczas tych wszystkich jego przygód.
Na horyzoncie ukazała się plaża; niewielkie fale rozbijały się o brzeg. Piach wirował w wodzie, dając się jej porwać w nieznane.
Nawet gdyby medyk byłby niewidomy, to i tak wiedziałby, gdzie się znajduje; powietrze pachniało tym wszystkim dobrze znanym zapachem morza, mimo iż była zima.
Samca zawsze zastanawiało, gdzie kończy się zbiornik wodny. A może się nie kończy? Może wyznacza granice wszechświata? A jeśli nie, to czy on, malutki, beżowy piesek mógłby tak zwyczajnie dopłynąć do jego końca? Przebierając z determinacją nóżkami w wodzie, czy dałby radę? A może to coś nie miało końca?
Dość już tego, Podgrzybkowa Sierści. Popatrz, tam idzie Manaci Olbrzym, a u jego boku skacze to takie… Białe coś — szepnął wewnętrzny, grzybkowy głos.
Faktycznie. Czarny, masywny pies bez najmniejszych problemów pruł do przodu przez biały puch, a obok niego podskakiwała (dla Podgrzybka jeszcze nieznajoma) Cynamonowa Łapa.
— Manaci Olbrzymie, co to za małe, rude zwierzę? — pisnęła uczennica, wachlując białym ogonkiem wesoło.
— To Podgrzybkowa Sierść, medyk Klanu Flumine — odpowiedział wyrozumiale mentor.
— Ale on nie wygląda jak medyk! On wygląda jak miniaturowa sarna! — zauważyła młoda adeptka.
Miniaturowa sarna skwitował to parsknięciem; był przyzwyczajony do porównywania jego osoby do różnych małych zwierząt. Jego wygląd był wyjątkowy i w niektórych kwestiach dawał mu przewagę, ale miał też wiele wad.
Kiedyś, kiedy był uczniem, marzył, aby być tak duży jak jego rówieśnicy. Chciał razem z nimi przemierzać las w poszukiwaniu zwierzyny i walczyć z wrogami. Ale Gwiezdni obrali dla niego inną i równie szlachetną drogę, drogę medyka, a rolę tą piesek pełnił z dumą. Czuł się kimś ważnym dla klanu i tylko to się liczyło. Mógł nazywać się szczęściarzem, bo w ogóle udało mu się zostać tym, kim jest.
— Witaj, Manaci Olbrzymie. To twoja uczennica? — zapytał grzybowy piesek, mrużąc oczy.
— Witaj, Podgrzybkowa Sierści. Tak, to jest Cynamonowa Łapa.
— Witaj, medyku Flumine. Wygląda pan jak sarna — zapiszczała.
— Cynamonowa Łapo. — Manat spojrzał na swoją uczennicę sugestywnie.
Podgrzybek kiwnął głową, po czym zaczął przebijać się przez śnieg w kierunku Płycizny. Obok niego szła medyczna kadra Ventusu; Cynamonowa podskakiwała wesoło, natomiast jej mentor w bardzo, ale to bardzo powolnym tempie szedł przed siebie.
Kilka minut później dołączyli do nich Szkarłatny Bluszcz, Srocza Łapa, Ciemny Kieł oraz jej czarny uczeń (Lisia Łapa), którego imienia Podgrzybek nie znał.
Po drodze grupa medyków rozmawiała o ziołach, Porze Nagich Drzew i szkoleniu uczniów. Beżowy zielarz czuł się nieco dziwnie, kiedy weszli na temat szkolenia uczniów. Tak bardzo chciał też dostać szczeniaka, który chciałby się u niego szkolić. Ale chętnych nie było.
Może to moja wina?
Może to przez mój rozmiar nikt nie chce się u mnie uczyć?
Czy naprawdę odstraszam swoim wyglądem chętnych na stanowisko ucznia medyka?
Pewnie każdy wstydzi się mieć takiego mentora. Takiego małego wypłosza, który nawet nie potrafi normalnie przedrzeć się przez śnieg. Takiego łajzy.
Podgrzybkowi zaczęło się robić przykro, ale na szczęście nie było więcej czasu na gadanie pomiędzy sobą; oczom klanowiczów ukazała się Płycizna.
Uczniowie wybiegli przed mentorów pierwsi i stanęli przed zbiornikiem wodnym, ze zdumieniem wpatrując się w swoje nieco zniekształcone odbicia, odskakując, kiedy fale się zbliżały. A kiedy się cofały, podskakiwali do przodu, jakby usiłując je złapać, jak zwierzynę. Jedynie Lisia Łapa przypatrywał się temu z grymasem na pysku, mamrocząc pod nosem, jacy ci jego rówieśnicy nie są dziecinni i głupi.
Adepci (a raczej większość z nich) zaprzestali dopiero wtedy, kiedy starsi medycy nie przywołali ich znów do siebie.
Podgrzybkowa Sierść dobrze wiedział, że nadszedł czas mianowania Lisiej Łapy i Cynamonowej Łapy; zazdrościł ich mentorom, jednak nie okazywał tego. Po prostu cieszył się razem z nimi, a przynajmniej starał się cieszyć. Przecież dwa nowe psy zostaną wtajemniczone w życie medyków! Czy może być coś lepszego?
Medycy Flumine i Industrii zajęli miejsca pod wydmą, natomiast reszta wystąpiła do przodu.
— Lisia Łapo, Cynamonowa Łapo, czy życzycie sobie dostąpić udziału w tajemnicach Coelum jako medycy? — zapytała dwójka psów.
— Tak — Podgrzybek usłyszał, jak mówią adepci chórem.
— Zatem podejdźcie.
— Wojownicy Gwiezdnych, przedstawiam wam tych uczniów, którzy wybrali drogę medyków. Obdarzcie ich mądrością i wiedzą, żeby rozumieli wasze znaki i uzdrawiali swój klan zgodnie z waszą wolą. Połóżcie się tutaj i napijcie się wody z Płycizny.
Beżowy, mały piesek zdobył się na lekki uśmiech, wyszeptał „gratulacje”, po czym spojrzał, jak dwóch nowych uczniów wkłada łapy do wody tak niepewnie, jakby miały im je odgryźć piranie.
Zapatrzył się na ten łapiący za serce widok, przypominając sobie samego siebie po mianowaniu. Był wtedy młody, jeszcze mniejszy niż teraz, ale do tej pory pamięta to uczucie. To takie uczucie, że ktoś jest przy tobie, opiekuje się tobą. Uczucie bliskości, którego po nim (mianowaniu) doświadczył.
I miał szczerą nadzieję, że ta dwójka młodych psów czuje się tak samo. Że czują miłość i bliskość Gwiezdnych przodków.
Tak. Przyglądał im się z radością, odczuwając nostalgię. Przez głowę przewinęło mu się kilka scen z życia uczniowskiego. Ale wspominanie przeszłości przerwał mu głos Ciemnego Kła.
— Podgrzybkowa Sierści? — nadszedł czas, aby dzielić sen z Gwiezdnymi.
Szczuropies w milczeniu przystanął nad wodą, przyglądając się chwilę swojemu odbiciu. „To moja rola. Jestem z tym szczęśliwy”.
Położył się na ziemi, po czym z cichym pluskiem włożył kończynę do wody. Była ona lodowata.
Zimno przeszyło całe ciało pieska, od przednich łap po końcówkę ogona. Zaraz po tym odczuciu, zielarz odpłynął do krainy marzeń sennych.
Zaraz po odczuciu zimna, pojawiło się ciepło. Medyka energia wypełniła od stóp do głów, każąc mu się podnieść.
Podgrzybkowa Sierść aż podskoczył na swoich chudych łapach. Znajdował się w świadomym śnie.
Wokół niego roztaczał się piękny widok; znajdował się w środku wielkiego, ogromnego pola, które zdawało się nie mieć końca. Gdzie by nie spojrzeć, wszędzie rosły rośliny różnych kształtów i kolorów. Ziemia nie była pokryta śniegiem. Była brązowa, miękka i krucha jak ciasto marchewkowe, aż przyjemnie się na niej stało. Powietrze było rześkie i świetnie się nim oddychało; zero smogu, zero zanieczyszczeń. Tlen taki, jakiego psy klanowe nigdy nie miały szansy zasmakować. Taki, jak sprzed powstania cywilizacji. Taki, jak przed momentem, w którym zaczęliśmy niszczyć środowisko naturalne.
A niebo? Niebo było niezwykle błękitnego, mocnego koloru. Tak jak i chmury, które wyglądały, jakby były zbudowanie z waty cukrowej, a nie pary. Unosiły się nad nim, powoli przesuwając się w lewo.
Chciałbym żyć w takim pięknym świecie… Znaczy, gdyby były tu strumienie, lasy i góry, to chciałbym tu żyć — pomyślał rozmarzony szczuropies, podskakując na tylnych łapkach, aby móc w pełni napawać się pięknem krajobrazu. Brał też głębokie wdechy, rozkoszując się świeżym powietrzem.
— Kochani przodkowie! Chcecie mi powiedzieć, że to będą świetne czasy dla klanów? Że odzyskamy nasze tereny i pokonamy Quintus, prawda? — krzyczał sarna, pełen entuzjazmu. Normalnie euforia!
Ale nie tak prędko, Potter. Nie powinieneś był tego mówić. Uno reverse card, ty jeleniu… Czy sarno, jeden pies.
Otoczenie po słowach Podgrzybka zaczęło się zmieniać; najpierw od pojedynczej rośliny, która zwiędła i zgniła. Jej owoce spleśniały i zaczęły je zjadać całe tłumy wygłodniałych larw, wygryzając w nich (owocach) dziury, dostając się do środka i nic po sobie nie zostawiając, oprócz leżących na ziemi łodyg.
Każda z roślinek obok tej pierwszej powtórzyła podobny proces; pole stawało się cmentarzyskiem. Cały proces wyglądał tak, jakby ktoś się bawił w domino i powoli pozbawiał każdej rośliny życia. Ba! Zdawało się, że każda kolejna zaraża się od poprzedniej.
Wkrótce całe to kolorowe piękno natury leżało na ziemi, będąc już tylko wspomnieniem.
Natomiast medyk stał z półotwartą gębą, tak zszokowany, że aż opadł na 4 łapy.
Jak to cała ta piękna roślinność mogła tak szybko zniknąć?
Co to do cholery znaczyło?
Grzybuś obrócił się wokół własnej osi i dostrzegł wystającą spośród zwłok roślin, tą jedyną z prawdziwego kamienia. Tą jedyną, która nie opadła na ziemię i rosła tak, jakby nic absolutnie się nie stało.
— Gwiezdni! Co się… — wydusił przerażony.
Powietrze w tym momencie również się zmieniło; powiew wiatru wypełnił czarne, grzybkowe nozdrza charakterystycznym zapachem gór, a obraz powoli zaczął się rozmazywać…
I rozmazywać…
I rozmazywać…
Kolory zlały się ze sobą, tworząc nieczytelną plamę. Działo się tak za każdym razem (przynajmniej u szczuropsa), kiedy wizja się kończyła.
Podgrzybkowa Sierść obudził się z niemym krzykiem, na dodatek z takim wyrazem pyska, jakby właśnie został okrzyczany przez połowę swojego klanu.
Jak widać, większość medyków była równie przestraszona co on; jedni zrywali się na łapy zaraz po zakończeniu się snu, inni po przebudzeniu wydawali z siebie bliżej niezidentyfikowane dźwięki.
W głowie zielarza panował teraz taki zamęt, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Po prostu obrócił się do tyłu i udał się w stronę „wyjścia” razem z innymi medykami oraz ich podopiecznymi.
Niektórzy mentorzy szeptali coś do swoich uczniów, natomiast uczniowie odpowiadali im pełnym entuzjazmu piskiem, którego niestety Podgrzybek nie był w stanie rozszyfrować.
I udali się. Każdy w swoją stronę parami, oprócz rzecz jasna beżowego szczura, który był skazany na samotną wędrówkę z chlewem w głowie, bez możliwości dyskusji na ten temat z kimś ze swojego klanu. A przynajmniej do czasu, kiedy dotrze do obozu i będzie mógł zaczepić Nakrapianą Gwiazdę.
Każdy jego krok był coraz mniej pewny, ale i tak brnął przed siebie.
Trzeba dotrzeć do domu. Może Gwiezdni sprecyzują, o co im chodzi, kiedy medyk ponownie zaśnie?
Jego serce wypełniał niepokój. Wróżba zdecydowanie nie była pozytywna, a nad klanami jakby wisiał teraz złowrogi cień, niczym mgła.
Czy poradzi sobie, kiedy ta mgła opadnie i zacznie się prawdziwe szaleństwo?
[1708 słów: Podgrzybkowa Sierść otrzymuje 17 Punktów Doświadczenia +5 za opowiadanie opisujące zgromadzenie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz