Piaskowa Łapa obudziła się tego dnia, wiedząc, że to, co dzisiaj się stanie, rozpocznie nowy okres w jej życiu. Wspaniały nowy okres w jej życiu. Z lekkim uśmiechem podniosła się ze swojego posłania, pochylając głowę i rozglądając się po reszcie uczniów, którzy jeszcze smacznie spali. Ona nie mogła. Nie dawała rady, w momencie gdy tylko otworzyła swoje oczy, nie mogła ich już zamknąć. Rozpierała ją chora ekscytacja, którą tak bardzo starała się trzymać w głębi siebie, schowaną głęboką. Mimo to lekko drżała, a jej oczy skakały z jednego miejsca na drugie. Pełne wyczekiwania i niecierpliwości.
Czuła się jak pieprzony Mesjasz, krocząc ku swojemu przeznaczeniu. Objawienie zeszło do niej z jasnego nieba, zesłane przez Gwiezdnego psa. Jej ukochaną babcię, której śmierć tak bardzo opłakiwała. Powierzyła jej zadanie. Specyficzne zadanie, które wydawało się wpierw... Radykalne dla Piasek. Jednak w szerszej perspektywie, wiedziała, że to, co zrobi, jest dobre. Oczywiście, że było dobre. Było to dobre, nie ważne co inni chcą o tym myśleć. Co inni o tym powiedzą. Jak inni zachowaliby się na jej miejscu. To nie ich wybrali, tylko ją. To ona była specjalna i ona im wszystkim pokaże, jak ważna jest i dlaczego te wszystkie lata miesiące ignorancji jej osoby to był błąd. Nie mają kompletnie nic do powiedzenia w tej sytuacji. Są tylko obserwatorami jej czynu, jej pięknego dzieła sztuki i jeśli chcą ją osądzać — proszę bardzo. Piaskowa Łapa nie przestanie, nie zatrzyma się przed niczym, póki nie spełni swojej misji. A wtedy wszyscy ją pokochają.
Nawet nie zauważyła kiedy Orli Klif nad nią staną, poruszając swoim pyskiem, wydając dźwięki, które prawdopodobnie składały się na słowa. Ona jednak ciągle była pochłonięta w swoich myślach, patrząc się na niego, lecz nic nie słysząc.
— Kurwa mać, Piaskowa Łapo, możesz mnie słuchać? — kropkowany pies pacnął ją łapą w głowę.
Parę innych uczniów, którzy się najwyraźniej już obudzili, zachichotali. Zignorowała ich.
— Mówiłeś coś Orli Klifie?
— Zaraz sprawię, że zostaniesz tym cholernym uczniem na resztę swojego jebanego życia jeśli nie zaczniesz mnie słuchać w tym momencie — wycedził ostro przez zęby, posyłając suczce ostre spojrzenie.
— Słucham cię przecież, słucham... — mruknęła cierpienniczo, powoli się podnosząc i wychodząc z pudełka, które było jej legowiskiem. Stanęła pysk w pysk ze swoim narwanym mentorem. Rosła w niej coraz większa niecierpliwość i całą sobą wręcz powstrzymywała — Może wyjdziemy na podwórko, co ty na to?
Nim jednak ten zdążył cokolwiek powiedzieć, ta była już w drodze na dwór. Orli Klif tylko sapnął wściekle, nie mogąc uwierzyć, jak zuchwała była ta gówniara. Męczył się z nią przez cały trening, a teraz na dodatek musiał żyć z tą jej cholerną pewnością siebie. Powoli za nią ruszył, mamrocząc pod nosem bardzo długi i niecenzuralny komentarz. Oczywiście, że Piaskowa go słyszała. Oczywiście, że go zignorowała, wychodząc po prostu na dwór.
Jej babcia najwyraźniej była pogodynką. Miała rację. Nawet pomimo tych ogromnych upałów i pożaru za pożarem, na niebie zaczęły zbierać się deszczowe chmury. Ciężkie i ciemne, zasłaniające powoli każdy skrawek nieba. Wszystko zgodnie z planem.
— O czym mówiłeś Orli Klifie? — spytała jakby nigdy nic, zerkając na swojego mentora.
— Chciałem ci pogratulować polowania i powiedzieć o twojej zbliżającej się ceremonii mianowania na wojownika, ale teraz się zastanawiam czy na nią w ogóle zasługujesz — posłał jej znaczące spojrzenie. — Ktoś, kto nie szanuje własnego mentora, nie zasługuje na wojownicze imię.
— Boże nie rób z siebie jakiejś biednej ofiary — parsknęła śmiechem, idąc dalej sprężystym krokiem. — Byłam zamyślona, to tyle. Nie jesteś jakimś specjalnym dzieckiem, bym akurat ciebie ignorowała.
Mimowolnie uśmiechnęła się pod nosem, widząc minę Orlego Klifu.
— Ty mała...
Przerwała mu.
— Dobrze pamiętam, że mówiłeś mi o jakiejś dziwnej ceremonii, którą sobie wymyśliłeś? Modlitwa na klifie, he?
Orli nagle się uspokoił, cudem spoważniał i dogonił swoją uczennicę, wyrównując z nią kroku. Jego temperament jakby nagle złagodniał, a on sam odchrząknął.
— Po pierwsze nie wymyśliłem jej — mówił wolniej niż wcześniej. — Przekazał mi ją mój ojciec, jak dobrze wiesz, wspaniały lider Industrii.
— Były lider — powiedziała cicho, wywracając oczami.
Orli Klif jej nie usłyszał, zbyt zatopiony w wychwalaniu swojego martwego od wieków ojca. Przerwał dopiero jak duża kropla wody spadła na jego nos. Potrząsnał głową, kichając i się zatrzymując.
— Huh — mruknął, jakby dopiero dostrzegając te wszystkie chmury na niebie. Zmarszczył lekko brwi. — Nie wiem, czy to dobry pomysł iść na klif dzisiaj... Zaraz będzie padać — powiedział z nutą zawodu w głosie.
— Naprawdę dasz przeszkodzić dla siebie jakiemuś deszczowi? — parsknęła Piaskowa Łapa, uśmiechając się do niego. — Chodź, nic się nie stanie. Nie będziemy przecież zmieniać naszych planów — zamachała ogonem.
Ciapkowany pies patrzył się przez chwilę to na swoją uczennicę, to na niebo. W końcu parsknął śmiechem i pokiwał głową. Pewność siebie wypływała z niego garściami.
— Racja mała — uśmiechnął się do niej.
Tańczył tak, jak ona mu grała.
* * *
Całą drogę do ich celu, wypełniała gadanina Orlego Klifu. Poruszył chyba każdy możliwy temat, od swojego dzieciństwa, po marzenia i wiarę. Nie przerywał, mówił ciągle i bez przerwy, nawet chyba nie zauważając, że uczennica średnio skupia się na tym co ten mówi. Dawała mu się wygadać, wiedząc, co się stanie. Co go czeka. Nawet jeśli był tylko przeszkodą na jej drodze, zasługiwał na coś miłego w swoim życiu.
Z każdą chwilą, deszcz padał coraz bardziej, zmieniając się w prawdziwą ulewę, tylko gdy doszli na klif. Deszcz dudnił o ich grzbiety, zalewając im oczy. Dwójka psów jednak pewnie szła przed siebie, wiedząc, że parę kropelek wody im niestraszne.
Orli Klif w końcu się zatrzymał, uważnie obserwując krajobraz przed sobą. Wziął wdech, uśmiechając się pod nosem. Układał w swojej głowie ogromną i wystawną przemowę, którą zaraz przedstawi dla swojej uczennicy. Swojego małego dzieła, nad którym pracował tak długo, przez tak wiele księżyców, udoskonalając je. Tak długo przedłużaj jej trening, chcąc być pewnym, że każdy trybik pracuje idealnie i jest na swoim miejscu.
Ostatnią rzeczą, jaką się spodziewał, to ostre zęby Piaskowej Łapy, wbite w jego łopatkę.
Krzyknął i odruchowo zrzucił ją z siebie. Suczka wylądowała na ziemi przeciwko nim. Sapnęła i szybko się podniosła, szczerząc do niego swoje zęby.
— Co ty odpierdalasz?! — wrzasnął.
— To, co jest moim przeznaczeniem — warknęła. — A teraz przestań się wiercić, ktoś tam na górze oczekuje zakończenia twojego żywotu.
— Na górze?! Kurwa na górze! Jesteś pieprzonym pomiotem szatana, czemu ktoś z góry chciałby z tobą rozmawiać?
— A czemu ktokolwiek miałby cię szanować? Jesteś tylko zadufanym w sobie bucem, który myśli, że jest ponad innymi. Wszyscy tobą gardzą — powiedziała z ogromną satysfakcją w głosie.
Wojownik stał jak wryty.
— Przyjmij to sobie do wiadomości Orli Klifie — wysapała z uśmiechem, oblizując przy tym jego krew ze swoich zębów. — Nigdy nie miałeś nawet pieprzonej szansy zostania liderem — zaśmiała się.
— I kto to mówi — jego wzrok skakał z jednego boku na drugi. Szukał ucieczki. Sposobu wyminięcia Piaskowej Łapy i ucieczki z klifu. Wiedział, że jego życie wisi na włosku, a on sam jest na łasce uczennicy. Mimo to nie porzucił swojego ostrego charakteru. — Suka, która nawet nie została jeszcze wojownikiem.
Stąpał po cienkiej linii.
— Może nie w twoich oczach — uniosła się. — To ja zostałam wysłana przez Gwiezdnych na ten klif, by skończyć twój żałosny żywot.
Nim jednak Orli Klif zdążyłby choćby przeprocesować jej słowa, poczuł rozlewający się ból w swojej szyi. W pysk Piaskowej Łapy trysnęła krew, brudząc go. Gorąca ciecz rozlała się i zaczęła kapać na trawę. Ciało wojownika przeszły konwulsje, jakby ostatnia próba uwolnienia się z morderczych szczęk swojej własnej uczennicy. Trzymała go mocno, czując rozpalającą jej ciało satysfakcje i dumę. Nie ruszała się. Po prostu cieszyła się chwilą, każdą sekundą tego momentu, który jakby ciągnął się w nieskończoność. Czuła się jak pani tego ziemskiego przytułku, wyniesiona na tron, piedestał, ponad tych wszystkich śmiertelników. Była panią śmierci. Miała cały świat w swojej łapie.
Rzuciła jego ciałem w morze.
Wiedziała, że Malwowy Ogon będzie z niej dumna.
* * *
Ze łzami w oczach wpadła na tereny Industrii. Cała przemoczona, ubrudzona w błocie, wyglądała jak kompletna porażka i katastrofa. Nikt nie wiedział, jak bardzo triumfuje w środku. Że osiągnęła właśnie swój cel i jest na drodze ku chwale i wiecznemu oświeceniu.
Wpadła prosto w ramiona Rzepakowej Gwiazdy. Jej ciepły wzrok, szybko dostrzegł to, w jakim stanie jest uczennica. Cała się trzęsła, głośno łkając.
— Ojejusiu, Piasek? Co ci się stało? — spytała, w typowo Rzepakowym tonie.
— Orli Klif spadł z klifu!
Wszyscy zgromadzeni zwrócili swój wzrok na biedną uczennicę, której mentor umarł na jej oczach.
[1416 słów: Orli Klif ginie]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz