Pewnie każdy z nas zastanawiał się co najmniej raz w swym życiu, co czeka nas po śmierci i jak to jest umierać. Co wtedy serce zajmuje? Żal? Smutek? Złość?
Ja też się zastanawiałem, ale powiem wam: tego się nie spodziewałem. Szczerze to nie mam pojęcia, czemuż wyglądało i przebiegało to tak dziwacznie. Jacyś dwunożni pochodzenia nieznanego nachylili się nade mną, a ja poczułem, jakbym zasypiał. Być może, a nawet bardzo prawdopodobne, że większość psów umiera w mniej spokojny sposób, czując, jak każdy element ciała krzyczy z osobna, a ty sam jesteś rozdrabniany na drobny mak (w Coelum dużo psów przepada za toczeniem powiastek o zakończeniu swego żywota). Łatwiej natomiast było mi odpowiedzieć na pierwsze pytanie, albowiem już za życia nie wątpiłem w dobrą wolę Gwiezdnych, i dlaczego miałbym trafić do Infernum — nie pojmuję.
Moi mili, Coelum nie jest złe. Jeżeli kiedyś będziecie wybierać, gdzie chcecie trafić po śmierci, to radzę, chodźcie tutaj. Z racji jednak, że wybór ma mało kto, życzę wam, abyście trafili do innego równie urodzajnego miejsca, gdzie wasza dusza spokojnie odpocznie.
Wracając jednak do myśli przewodniej, pragnę ująć to: w Coelum każdy znajdzie coś dla siebie. Jest tutaj naprawdę dużo psów, dzięki czemu masz doborowych przyjaciół, z którymi nawiązanie bliższych relacji jest łatwiejsze od zjedzenia myszy. Uwolnieni jesteśmy nie tylko od przyjemności związanych z egzystencją, ale również od większości trosk i obowiązków, a różnice międzyklanowe nas nie dzielą (dobrze, to akurat nie zawsze okazuje się być prawdą), inszy milsi są dla nas równie bardziej niż za życia, co szczególnie szybko pojąłem.
Azaliż przeszkadzała mi w całym moim pobycie tutaj jedna rzecz, a raczej niepokoiła. Czułem się, jakbym nie miał żadnego steru nad życiem bliskich mi psów. Chociaż chciałbym dla nich najlepiej, trudno mi było zrozumieć, że takowe nie zawsze jest możliwe. Być może mój młody umysł po prostu tego nie rozumie, co jest dobre, ot co. Aczkolwiek inni również widocznie nie wiedzą, do czego przejdę w następnej części mej historii.
Czasem jednak nawet zazwyczaj, miałem głos w takich sprawach, ponieważ w Coelum decyduje cała społeczność. Oczywiście, kluczowy głos mają tu liderzy klanów, ale z racji, że jest ich więcej niż samych klanów (pamiętamy, boć w każdym klanie umierało naprawdę dużo przywódców) to różnice między nimi a zwykłymi wojownikami ulegają zatarciu i nikt się tu nie spostponuje, lub też podobnymi bzdetami nie zajmuje. Widać to na naszych ,,zgromadzeniach", gdy to nieraz nawet uczniowie zmieniają kolej rzeczy.
Przykładem może być omawianie lidera w Tenebris, które z racji na kluczową rolę w życiu mojego miłego Cytrynka tutaj przetoczę. W mym również odgrywało dość ważną i było ono dla mnie prawie tak miłe, jak ówczesnego psa.
Zaczęło się od tego, iż Nocna Gwiazda zauważył, bowiem Biała Gwiazda zbliża się do kresu swojego życia. U Zabójczej Gwiazdy i Brunatnej wywołało to odruch szybkiego wybrania zastępcy, jednak równie szybko przypomnieli sobie, że takowym jest Mleczne Oko. Ciernista Burza była poirytowana, ponieważ domyślała się, że zastępczyni zechce odejść ze swojego stanowiska. Gdy tak się stało, Ciemna Gwiazda zasugerował, iż moglibyśmy dać Białej Gwieździe wolną wolę. Wszyscy należący niegdyś do Tenebris się zgodzili, oprócz Miodowej Rosy, która nie pochwalała tego pomysłu. Ale ona nigdy nie pochwalała żadnego pomysłu. To nie było ostatnie zgromadzenie w tej sprawie, gdyż następne odbyło się niewiele po wcześniejszym, kiedy Jasna Gwiazda wyznaczył na następnego lidera Cytrynowego Liścia. Z racji, iż umysł mam młody i pamięć wyborną, mogę wszystko wam ze śmiałością przetoczyć, nie bojąc się, iż pochłonę cząstkę ważnych informacji. Zrobię więc to teraz, wybaczcie moi mili wtem, jeżeli mi się to w całości nie uda.
— Ale kurwa, Cytrynek? — Miodowa Rosa nie używała tak pięknego języka, jakim zwykłem się posługiwać, co serdecznie sprawiało ból memu sercu. — Przecież on się boi własnego cienia. Zesra się przed głupim zgromadzeniem.
— Madame, spokojnie — kulturalnie przerwałem jej nędzny potok słów. Zaprawdę, moje serce płakało, słysząc to marnotrawienie wypowiedzi. — Każdy kiedyś dorośnie. Cytrynek i na to w swym żywocie ma czas… W przeciwieństwie do mnie.
— Przestań już jojczeć, że Cytrynek to głupi pomysł — odezwał się jeden z liderów do przedstawicielki płci pięknej. — W końcu z jakiegoś powodu jest tutaj Bolesny. Wszyscy widzicie, jak ciągle pierdoli, że zabraliśmy go od jego boyfrienda.
— Słucham? Waćpan powtórzy? — zamrugałem oczyma parę razy, nie wierząc, że słyszę, to, co właśnie zostało wypowiedziane. A, przypominam, był to dopiero początek zgromadzenia. Niezbyt owocny.
Wszyscy umilkli, jednak tylko po to, by ponownie wezbrał się gwar. Cytując: Gdyby było trochę więcej ciszy, gdybyśmy wszyscy byli cicho… może moglibyśmy coś zrozumieć.
— Powiedźcie prawdę, zabiliście kogoś, żeby ktoś inny był lojalny wobec klanu? Tak, idioci zapchleni?!
— Nie mam pcheł!
— Nawet nie wiesz, jakie to było ważne, Ma-
— Spokojnie, to mi nie przeszkadza! Rozumiem wagę tych wartości! — dość spokojnie wykrzyczałem, biorąc pod uwagę kotłujące się we mnie emocje — ale...
— PIERWSZA ZASADA PONIEDZIAŁKU, JEBAĆ WAS, JESTEŚCIE SZMACIARZAMI!* — warknęła moja matka, prawie rzucając się na wszystkich obecnych.
— Nie rób mi siary — cicho wymamrotałem do siebie, z krzywym uśmiechem odciągając dorosłą na bok. Wymownie popatrzyłem się na pozostałych, prosząc ich o chwilę spokoju na rozmowę. Zignorowali mnie, o ile ktokolwiek spostrzegł mój brak, wciąż się napierdalając.
Przepraszam, niechcący użyłem tego sformułowania.
— Co ty robisz? — wysapałem do niej, rozglądając się, by upewnić się, iż nikt nie widzi jej w tym stanie. Żałość w mej duszy ledwo dawała siebie znieść.
— Walczę za ciebie, synuś! Nikt nie będzie mi Bolesnka obrażał i uśmiercał! — ryknęła.
Chciałem ją jakoś powstrzymać, ale w swym bojowym okrzyku „Jebać Gwiezdnych” (obrażała swe własne miano, jedynie przypominam) wdarła się pomiędzy psowate, zapewne uszkadzając niejedno ciało. Westchnąłem, zastanawiając się, czy tutaj, w Coelum, nasze rany w ogóle się staną.
Wtem spojrzałem dookoła. W powietrzu spadała hurma gwiazd, swymi ogonami opadając na ziemię, albowiem zakłóciliśmy spokój i zapewne niechcący strąciliśmy parę istnień. Prędko spojrzałem w dół, wiedząc, iż zapewne żywi nie mogą się nadziwić stanu nieba. Pełne gwiazd futra mych towarzyszy mieszały się ze sobą, zapewne powodując wielce zabawne przedstawienie. Najszybciej jak ma osoba umiała, chmury zasłoniły niebo, ukrywając Zgromadzenie Gwiezdnych.
Gwiazdy natomiast wciąż biły się o mój los, nawet nie pytając mnie o własny język w tej kwestii.
Jeszcze chwila, i czworonogi preferować będą Infernum — wpadło mi nie bez racji do głowy.
— Cisza! — Ciemna Gwiazda próbował uspokoić nasze społeczeństwo, a w jego niemal oszronionych oczach odbijały się gwiazdozbiory, czyniące w nocy kopułę nieba lśniącą. Mimowolnie wyobraziłem sobie nas, chodzących po nieboskłonie na nocne spacery, gdy oświetlaliśmy swym blaskiem drogę śmiertelnikom, a Ci spoglądają na nas jak na drogowskazy, za którymi przyszło im podążać przez własne życie. Jak na Bogów, którzy są dla nich dobrzy i uprzejmi. Czyż jednak tacy jesteśmy? Czy dobrzy Opiekunowie zabijają jednego, by jego brat był lojalny wobec swego kraju? A być może powinniśmy pozostać otwarci wobec miłości, która pokaże nam naszą własną drogę? Albowiem uważam, że w tej sprawie to ja miałem decydujący głos, czy chcę poświęcać się dla większego dobra; nie Cytrynek Mój Drogi, nie Moi Przodkowie. A przynajmniej mogli dać głos Mamusi. Mamka już by im powiedziała w moim imieniu, co sądzę o ważeniu czyjegoś życia dla dobra ogółu.
Cel szlachetny, sposoby trochę mniej — nie mogłem nie zgodzić się ze swoją własną myślą.
Z chęcią opowiadałbym wam dalej o mych marzeniach, aczkolwiek warto stwierdzić, iż jak na zawołanie wszyscy znieruchomieliśmy w ów chwili, wracając niespokojnie na swe miejsca. Jedni mamrotali pod nosem przekleństwa, drudzy posyłali sąsiadom wrogie spojrzenia, a ich gwieździsta sierść jeżyła się pod nadmiarem emocji; dość, iż nareszcie w spokoju mogliśmy dokończyć naradę i przypomnieć sobie, w jakim celu się tu wszyscy zebraliśmy.
— Ustalmy jedno — moja mama kontynuowała. — Teraz spokojnie rozmawiajmy o Cytrynowym Liściu i Jasnej Gwieździe, ale zrobimy też wielkie zgromadzenie razem z innymi klanami, by omówić los Bolesnego.
Większość psów, ich przerażająca większość oblewająca nielicznych jak wściekłe morze, zmusiła cały tłum do przytaknięcia. Bez wyjątku powiedzieli „tak” na debatę o mym losie, a ja począłem zastanawiać się, czy jest to, aby na pewno dobra propozycja. Niestety, i tym razem nikt mnie o zdanie nie pytał.
Chociaż mej rodzicielki się spytali — zrezygnowany w myślach ująłem. Ona mówi wszystko za mnie, dobrze, czy źle. Chociaż: mówi dobrze, złymi słowami.
Czy mogę wydać odrobinę waszej cennej waluty, jaką jest czas, i napomnieć, dlaczego rozmawiam z mamą? Nie mieliśmy zbyt dobrych kontaktów, gdyż przypominałem jej o moim ojcu — o czym być może już wiecie — ale kiedy spotkała go w Coelum i wiedziała, iż będzie mogła przeżyć z nim wiele pięknych chwil, nim wygaśnie, i wszyscy żywi zapomną o Gwiezdnych, poczęła wstydzić się swych dokonań i miernego poczucia prawoty, postanowiła więc odbudować naszą relację. Jak sama stwierdziła, gotowa była poczekać wiele księżyców, gdyż w końcu „całe życie było przede mną”. Tyle jednak czekać nie musiała, bowiem przyszedłem wcześniej, niż ona się tego spodziewała i niż ja sam się tego spodziewałem.
Teraz możemy już wrócić do części historii.
Odbyliśmy długą naradę, podczas której wszyscy zrozumieli, iż Cytrynowy Liść już od dawna miał być zastępcą Tenebris, aczkolwiek sprawy skomplikowało moje pojawienie się w jego życiu. Co zabawne, miałem być z Konwalią, a on ze Stokrotkowym Płatkiem — moje życie było po części zaplanowane, właściwie tylko po to, bym nie psuł wspaniałego planu przodków, o którym wiedzieli tylko liderzy, a przed resztą udawali, że „każdy” może zadecydować o władzy w Tenebris. Nie mogę zaprzeczyć, że początkowo nic do Konwaliowej nie czułem, aczkolwiek ewidentnie rzuciłbym się za Cytrynkiem w płomień. Gwiezdni, doskonale o tym wiedząc, sprzątnęli mię tak szybko, jak tylko potrafili. Cóż, w bardzo niekomfortowej sytuacji. Tuż po tym, gdy zawarłem z samcem więzy partnerstwa.
Kiedy teraz tak o tym myślę, muszę niestety zgodzić się ze zdaniem mojej matki „jebać Gwiezdnych”. To brzydkie sformułowanie, niemniej ono oddaje w pełni me emocje w tej sprawie.
Ów następne zgromadzenie, w którego czasie dane było omawiać me życie, było onegdaj. Zapewne wszyscy by o nim zapomnieliśmy, gdyby nie doskonała pamięć mojego ojca. Cóż, byłem mu wdzięczny, ponieważ poznaliśmy się dopiero po śmierci, ale… Trochę nie chciałem brać w tym udziału? Nie zrozumcie mnie źle kochani, z chęcią podyskutowałbym na temat mojego życia, ale uważam to za dość osobistą kwestię, w dodatku nieznaczącą. Jestem tutaj. Nieżywy. I urocza pogawędka z moimi babciami i dziadkami tego nie zmieni.
Moi rodzice uważali inaczej. Jak to dobrze mieć wsparcie od mamy i taty, prawda?
Też uważam to, co wy, a w mej prośbie było, gwoli poszli sobie gdzieś sadzić kwiatki. Oni natomiast, z prawdą, przypomnieli mi o mojej niepełnoletności, w związku z czym — niemocy. Mnie natomiast stało się niezwykle smutno, gdyż jedyne dwa księżyce dzieliły mnie od zyskania w oczach wszystkich.
Przynajmniej Cytrynek mógł dożyć szanownego wieku wkroczenia w dorosłość.
Jednakowoż, jak się okazało, zgromadzenie to zmieniło wszystko. Wszystko, w znaczeniu wszelakim, oznaczającym zarówno smutek jak i szczęście. Czyż powinienem opowiedzieć wam przebieg całego zgromadzenia? Skrócę je jednakże, ponieważ pragnę również opowiedzieć, co robię aktualnie. Wczoraj, na ów spotkaniu, znaleźli się wszyscy liderzy wszystkich klanów przesiadujących w Coelum, a także pozostali zainteresowani. Tak naprawdę przez większość czasu rozmawialiśmy o pogodzie, nie chcąc zboczyć na poważniejszy temat, aczkolwiek niektóre nadpobudliwe osoby (bądź też konkretne najzwyczajniej) popędziły nas, sprawiając, iż sprawy stanęły w ruchu szybciej, niż przypuszczałbym.
Co tam się wydarzyło? Moi mili, łatwiej odpowiedzieć na pytanie, „Co tam się nie wydarzyło?”.
— Dobrze, więc ustaliliśmy, że postąpiliśmy dość niewłaściwie, bez poznania zdania większości psów w tym miejscu. I co mamy teraz zrobić niby?! Już po wszystkim-
— Przywróćcie go na ziemię! Nie będzie młody tutaj siedział, jak ma całe życie przed sobą.
— Jak wy tego nie zrobicie, to ja zrobię to razem z Fenkułową Plamką!
— Jako medyczka, posiadająca ważne zdanie, proszę was o powrót-
— Przecież my też jesteśmy Gwiezdnymi! Możemy to zrobić sami, Różana!
— Cisza!
Ten jakże niezawodny sygnał od Ciemnej Gwiazdy zawsze powodował ciszę.
— Zrobimy to.
Prawdopodobnie zemdlałem, jeżeli w zaświatach zemdleć można.
Nie wiedziałem, czy chciałem wracać. Nie wiedziałem, czy na to zasługuję. Nie wiedziałem nawet, w jakim klanie chciałbym wrócić, chociaż po chwili odpowiedź była jasna. Cytrynek. Tenebris.
— Ale Bolesny nie będzie przeszkadzał Cytrynkowi. Zrobimy to tak, by nie miał możliwości. Oraz wymażemy mu pamięć.
Przerażony zamrugałem parę razy w tym momencie oczyma, czując, jak gwiazdy zachodzą mi przed wzrok. Wymażą pamięć? Gwiezdni kochani, ale czy ja chcę błąkać się po ziemi jako noworodek, nie pamiętając i musząc uczyć się wszystkiego od nowa?
— W snach będzie zyskiwał ponownie wspomnienia. I będzie mógł ewentualnie naradzić się z członkami rodziny, jeżeli coś nie potoczy się po naszej myśli, ale-
Nawet ignorowałem fakt, albowiem każdy z przywódców przerywa sobie, próbując samemu wyjaśnić swoją wizję projektu. Nie zwracałem uwagi na moich tańczących rodziców i pełno psów, cieszących się razem ze mną, iż sprawiedliwości stała się zadość.
A teraz, siedzę w górze i patrzę niespokojnie na ziemię. Nie wiem jeszcze nic nowego, ale dzisiaj wieczorem ma się odbyć kolejne posiedzenie, na którym waćpan Bolesny opowie o swych pomysłach.
Zaprawdę, mówię wam, nie mam żadnych pomysłów. Moja głowa jest pusta i czuję się jak w transie, gdy me myśli muskają tego tematu: gdy wyobrażam sobię, iż spadnę na ziemię razem z jakąś gwiazdą, by odrodzić się na nowo. Ponieważ, z tego, co pojmuję, tak to wyglądać będzie.
Siedząc teraz i mogąc obserwować psy z Tenebris, czuję się dziwnie. Dosłownie: patrzę na nich z góry. A niedługo sam stanę wśród nich. Przez chwilę muszę zająć czymś moje myśli, by móc ze świeżością ocenić temat, i stwierdzić, jakie emocje panują w mej duszy.
Wzdycham ze szczęścia. Nareszcie wiem, iż cieszę się, że mam szansę wrócić i być z Cytrynkiem. Nie jako kochanek, ale chociaż jako przyjaciel. Wciąż mam okazję patrzeć, jak jego partnerka będzie wprawiała go w zakłopotanie, tak samo, jak w ówczesnym świecie robiłem ja sam.
— Cytrynku, wracam do ciebie. Nareszcie mogę odciąć się od nich wszystkich. Gwiezdni są dobrzy, ale nie tak dobrzy, jak ty — z uśmiechem pokładłem swe ciało, patrząc na Cytrynowego Liścia rozmawiającego ze Stokrotkowym Płatkiem. Zaśmiali się, a Cytrynek popatrzył się w górę, niemal w moje oczy, jakby wyczuł mą obecność.
*być może wypowiedź ta nie ma wiele sensu, aczkolwiek postanowiłam zawrzeć w tym opowiadaniu zdanie Fleya na temat kochanych Gwiezdnych. Nie ma za co i dziękuję za pozwolenie.
Naprawdę do niego wrócę. To mi się nie przyśniło.
[2290 słów]
*być może wypowiedź ta nie ma wiele sensu, aczkolwiek postanowiłam zawrzeć w tym opowiadaniu zdanie Fleya na temat kochanych Gwiezdnych. Nie ma za co i dziękuję za pozwolenie.
pierwsza zasada pon, jebać gwiezdnych, gwiezdni to szmaciarze
OdpowiedzUsuń