17 maja 2022

Od Bazalta do Jazgotu

Ostatnie letnie dni mijały włóczędze bardzo leniwie. Było ciepło, a to nie sprzyjało zbytnio nadmiernemu wysiłkowi. Tym bardziej dla psów takich jak Bazalt — obdarzonych całkiem długą, zapewniającą dodatkowe ogrzewanie sierścią. Czasem czuł się, jak pracownik fast fooda, kiedy na kuchni zepsuła się klima.
Tym razem wyglądało jednak na to, że będzie nieco chłodniej. W nocy padało, a choć ziemia była już sucha, to powietrze wciąż przyjemnie rześkie. Beżowy pies prześlizgnął się przez dziurę starej szopy, w której spał, przeciągnął się, po czym otrzepał. Ptaki ładnie ćwierkały, słońce rzucało na świat swoje promienie i wszystko wydawało się idealne poza jednym mankamentem. W brzuchu samotnika rozległo się głośne burczenie. No tak, było koło jedenastej, więc miał on pełne prawo domagać się uzupełnienia swojego wnętrza.
Na szczęście, los dla niego był łaskawy, bo zanim zdążył znaleźć jakiś dwunożnych, którym byłby w stanie zwinąć trochę jedzenia, do nosa wleciał mu zapach polnego ptaka. Ciężko było mu powiedzieć, jaki to był dokładnie, bo woń była ledwo wyczuwalna. Przeszedł przez rozerwaną siatkę, służącą za ogrodzenie i znalazł się na łące, wśród której traw prawdopodobnie skrywało się jego śniadanie.
Rozejrzał się, ale zanim pomyślał choćby o zapolowaniu, w oddali przemknął czarno-biały pies. Bazalt przekrzywił głowę, przyglądając się z zainteresowaniem, jak nieznajomy z łatwością łapie w zęby sporego bażanta. Pomyślał, że jeśli dobrze to rozegra, może mieć darmową wyżerkę w pakiecie z odrobiną rozrywki. A były to rzeczy, którymi nigdy nie gardził.
Zbliżył się wolno, starając się, zachować ciszę oraz by jego postawa wyglądała najprzyjaźniej jak to możliwe. Niestety, był zmuszony zatrzymać się kilka metrów od swojego celu, bo przeszyło go spojrzenie dwójki krwistych ślepi. Beżowy zamachał ogonem, z uśmiechem na pysku, udając, że wcale tak błyskawiczna reakcja nie wydała mu się dziwna.
— Hej, złotko, całkiem sprawnie uporałeś się z tym ptakiem — rzucił tak pusto, że ciężko byłoby go posądzić o jakąś głębszą ukrytą w tym intencje, czy choćby myśl.
—…dzięki. Kim jesteś i co tu robisz? — zapytał pies, zupełnie nieświadomy tego, na jaką kulę u łapy się skaże.
Włóczęga roześmiał się wesoło.
— Naprawdę to pierwsza rzecz, jaka cię ciekawi? — powiedział oceniająco, jakby to rzeczywiście było coś niecodziennego, a nie wręcz standardowe pierwsze słowa. Nie oczekiwał jednak na to odpowiedzi, tylko od razu kontynuował. — Dobrze, więc mówią na mnie Bazalt. A co robię? Na to wychodzi, że się z tobą zapoznaję.
Po tym oświadczeniu nabrał jakby nowej energii i zbliżył się jeszcze parę kroków. Czarno-biały natomiast zmrużył oczy, nadal uważnie obserwując intruza.
— Witaj, Bazalcie. Jesteś na terenach czyichś, a dokładniej naszych, więc łaskawie się wynieś.
Samotnik wpuścił łeb i westchnął, dając wrażenie, że już zamierza sobie odpuścić i zostawić Bezgwiezdnego w spokoju. Aczkolwiek szybko okazało się, że był to tylko wstęp do dalszego teatrzyku.
— Łamiesz mi serce, tak mnie wyrzucając! — poskarżył się, znów unosząc swoje czarne ślepia. — Poza tym, to strasznie niegrzeczne, że każesz mi się przestawiać, a sam tego nie robisz.
Jego rozmówca nie wyglądał, jakby to przedstawienie zrobiło na nim jakiekolwiek wrażenie. Sam również westchnął i przewrócił oczami.
— Nazywam się Jazgot — odpowiedział — słyszałeś o klanach, czy jest to dla ciebie temat nowy?
Jego spokój nieco dziwił beżowego. Rzadko spotykał się z kimś, kto miałby tyle cierpliwości, by odpowiadać mu równie rzeczowo. Zazwyczaj psy albo szybko irytowały się tymi podchodami, albo dołączały się do zaczepek. W tej rozmowie za to zderzał się ze ścianą.
— Coś obiło mi się o uszy. Przeważnie, kiedy jakiś wariat się na mnie darł, że mam się wynieść z jego ziemi, podobnie do ciebie… No może nie był przy tym równie miły — odparł, całkiem zadowolony z siebie, że udało mu się nie zostać wydalonym w trybie natychmiastowym.
Mrugnął do swojego rozmówcy jakby w słowie „miły” czaił się jakiś tylko jemu znany podtekst, ale po prawdzie zrobił to zupełnie bezmyślnie.
Jego nowy znajomy odchrząknął.
— No to tak. Znajdujesz się na terenie Bezgwiezdnych. Dlatego prosiłbym — podkreślił to słowo — byś się stąd wyniósł.
Samotnik już chciał zacząć rozpaczać, ale czarno-biały jakby nagle wpadłszy na ten pomysł dodał:
— Mogę dać ci to ptaszysko na drogę, ale tylko połowę. Reszta idzie dla moich dzieci.
W tym oto temacie Bazalt zauważył swą szansę na zdobycie czegoś więcej niż tylko zaoferowanego dobrowolnie jedzenia. Oczywiście, że propozycja drugiego psa wydała mu się wspaniałomyślna, może nawet nieco urocza, ale nie oznaczało to, że musiał na niej poprzestawać. Zbliżył się już całkiem, siadając tuż przy Jazgocie.
— Ojej, masz dzieci? — zapytał.
Bezgwiezdny w pierwszej chwili zaczął odsuwać się od intruza, ale gdy tylko usłyszał te magiczne słowa, nieco się rozluźnił. Beżowy nawet nie wiedział, że trafił idealnie w dziesiątkę.
— ...taak, czwórkę. Jeden jest moim małym liderem, nie wiem po kim to odziedziczył. Tak dba o nich wszystkich. I ostatnio złapał gęś. Inna jest takim małym agresorem, ale kochany z niej dzieciak. Po prostu nie umie tego okazywać. A Piripiri sama sobie imię wybrała. Widać, że biologiczna matka się na własnym dziecku nie znała, nazywając je Orchidea. Za to Szakłak jest najbardziej uroczym stworzeniem na świecie. Najbardziej — rozgadał się o pociechach przybrany tata.
Włóczęga słuchał uważnie, starając się zapamiętać każdą informację, która może mu być kiedyś potrzebna.
— Biologiczna matka? — Przechylił głowę na bok, nie do końca łapiąc, czemu akurat tak Jazgot ją nazwał.
— Zostawiła dzieci, ojca nie ma, są już moje. Nie zasługuje na miano matki prawdziwej, ale nie ma jak inaczej jej nazwać.
Bazalt pokręcił łbem, na pysku mając wymalowane przejęcie.
— Straszna sprawa, ale chyba dobrze się skończyło, skoro mają w zamian super opiekuna — odparł, a jego ogon znów zaczął zamiatać ziemię. Nagle jednak położył po sobie uszy. — Szlag! Teraz głupio mi zabierać im to jedzenie. Może pomożesz mi złapać coś innego? W końcu jesteś w tym tak dobry!
Bezgwiezdny niechętnie się zgodził.
— Ech… Dobrze. Byle szybko — powiedział, a po chwili realizacji zapytał: — Jak ty tyle przeżyłeś, nie umiejąc polować?
Jasny wzruszył barkami.
— Wiesz, kradzież tu, kradzież tam. — Jego pysk wyszczerzył się w głupim, acz uroczym uśmiechu.
Jazgot z nie najlepiej skrywaną niechęcią i dla niego złapał jednego ptaka. Najwidoczniej faktycznie się spieszył. Ten drobny gest miłosierdzia rozpromienił tym już kompletnie samotnika. Doskoczył do czarno-białego i okrążył go radośnie, muskając go ogonem, po czym przysiadł dosłownie kilka centymetrów przez nim, wpatrując się w zmęczone, krwiste ślepia. Prawdopodobnie jego pewność nieco by zmalała, gdyby Bezgwiezdny nie miał w tym momencie już zajętego pysku.
— Uwielbiam patrzeć jak polujesz — oświadczył z podziwem.
Bezgwiezdny wyglądał na niego skołowanego.
— Dzięki? — odparł, puściwszy zdobycz.
Włóczęga odpowiedział mu na to wesołym śmiechem.
— Och, nie! To ja dziękuję. Ktoś taki jak ty, to skarb — zaświergotał. — Teraz już mogę się wynieść tak jak prosiłeś. Powodzenia z dzieciakami i do zobaczenia!
Najedzony Bazalt to zdecydowanie był zadowolony Bazalt i nie było, co tego podważać. Nie zważając na dalsze skołowanie pozostawianego za sobą czarno-białego psa, złapał w zęby swoje śniadanie, po czym wręcz w poskokach ruszył w kierunku granicy. Co, jak co, ale nie zamierzał nadużywać gościnności nowego przyjaciela… W każdym razie nie tym razem.

✧─── ・ 。゚★: *.✦ .* :★. ───✧
 
Po tym jak ich drogi się rozeszły, jasny kręcił się po całym mieście. Dość prędko jednak się okazało, że w innych okolicach ilość dwunożnych przekracza jego pojęcie. Nie miał nic do nich, można powiedzieć, że nawet ich lubił. Fajnie było dostawać od nich jedzenie bez najmniejszego wysiłku. Z drugiej jednak strony nigdy im do końca nie ufał. Wydawało mu się, że każdy z nich myśli tylko o tym, jak znowu zabrać mu wolność. Właśnie dlatego, kiedy zmęczył się już ich ciągłym towarzystwem wrócił na tereny Bezgwiezdnych. U nich było wręcz spokojnie.
Ledwo zdążył przekroczyć teren, a już poczuł smakowity zapach. No i, co się dziwić, że to miejsce kojarzyło mu się tylko ze świetnym jedzeniem? Ruszył w tamtą stronę energicznie. W końcu jego oczom ukazała się klatka, a w środku ona pachnąca rzecz. Włóczęga wbrew pozorom… myślał przynajmniej, że aż tak głupi nie jest. Wślizgnął się do środka ostrożnie, pewny, że uda mu się zgarnąć jedzenie bez włączenia mechanizmu. Wziął ostrożnie kawałek kiełbasy do pyska. I skończyło się to właśnie tak, jak każdy mógł się spodziewać.
— Cholera! — pisnął, poniesionym głosem, uświadamiając sobie, że ustrojstwo się za nim zatrzasnęło. — Kurwa.
Zakręcił się niespokojnie w swoim nowym więzieniu. Ostrożnie i z lekkim trudem, odwrócił się w stronę drzwiczek, które jeszcze przed chwilą były otwarte. Spanikowany, starał się je otworzyć, ale wymagały one interwencji z drugiej strony.
— To chyba jakiś żart — wymamrotał.
Przez kolejny okres zbliżony do godziny, starał się raz po raz coś na to poradzić. Ze skutkiem niestety marnym. Metal po raz kolejny głośno trzasnął, a beżowy przysiadł na chwilę, by nieco odpocząć. To zdecydowanie nie był jego dzień.
Wtem usłyszał za sobą kroki, na których dźwięk cały się zjeżył. Nienawidził być w sytuacji bez wyjścia, a jeszcze mniej podobała mu się wizja, gdzie ktoś z zewnątrz się z niego nabija. Można więc sobie wyobrazić, jakież było szczęście na jego pysku, kiedy zbliżył się do niego Czarno-biały Bezgwiezdny, którego poznał nie tak dawno temu.
— Hej, Jazgot — rzucił z wesołym uśmiechem, dumny z siebie jak nigdy, że zapamiętał to imię. — Pomógłbyś mi to otworzyć, kochany?
<Jazgot?>
[1480 słów, Bazalt otrzymuje 14 punktów doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz