30 maja 2022

Od Piripiri — Najsmutniejszy dzień w moim życiu

Nie wiem, o co chodziło mojemu mentorowi, ale ostatnimi dniami łaził dookoła obozu cały podenerwowany i gadał o tym, jak Bezgwiezdni są postrzegani przez inne klany i wymieniał wszystkie rzeczy, które można poprawić w naszym funkcjonowaniu. Nie, że coś, bo zainteresowanie się losami swojego klanu było bardzo pozytywną zmianą, jednak ta nastąpiła trochę późno, biorąc pod uwagę, iż Dym zdążył już oddać stanowisko Jazgotowi.
Owszem, zgadza się, mój tatuś został liderem i teraz wszyscy będą musieli mówić na mnie Piripiri — w innym razie zostaną zabici (spodziewam się, że Jazgot nie będzie potrafił odmówić morderstwa swemu dziecku).
W każdym razie Dym widocznie próbował ogarnąć się i poprawić swoją reputację, na nieszczęście, nieskutecznie. Każdy bezgwiezdny miał już wobec niego wyrobione zdanie. Olewał nasz klan, nie chodził na zgromadzenia, a teraz nagle zaczął mówić, iż stresuje się nadchodzącym miotem — czy wszystko się uda? Czy nikt nie zginie? Czy szczeniaki będą podobne bardziej matki, do ojca, a może jakimś cudem, do niego samego, byłego lidera Najpotężniejszego Klanu Bezgwiezdnych bla, bla, bla?!
Ciekawe, dlaczego teraz zaczął się o to martwić, ale dobra. Niech się martwi.
Kiedy termin Topoli się zbliżał, postanowiłam rozerwać starego i wziąć go na spacer. Generalnie ostatnio w parku dwunożni wybudowali fajną zabawkę dla swojego potomstwa — jakąś metalową płytę, po której można było zjeżdżać. Z tego, co obserwowałam, to podchodzili do niej niechętnie. Być może to z powodu tego dwunoga, który parę dni temu spróbował swoich sił w zjeżdżaniu tyłem i się wyjebał. Przyjechał jakiś świecący potwór i inne cuda wianki, które zabrały nieboraka.
Jednak o mojego mentora się nie martwiłam, bo nie wydawało mi się, żeby chciał wyrabiać coś podobnego. Dym to porządny członek klanu w średnim wieku.
— Czy nauczyłaś się już tego manewru, Orchideo? — zapytał Dym, a ja mogłam mu wybaczyć to miano: jego pamięć nie była już najlepsza. Zresztą, pies ledwo chodził, ponieważ z jakiegoś powodu był w okropnym stanie i nie poszedł do medyka. Nie, żeby mnie to obchodziło, więc nie pytałam się go, jak się czuję.
— Tak — potaknęłam niewyraźnie, a Dym zaczął trajkotać znowu o wykonaniu ruchu. Widocznie nie zauważył mojej niepewności i nie domyślił się, że nawet nie wiem, o który manewr mu chodzi. Ostatnimi czasami zawalał mnie ich taką ilością, że już nic nie ogarniałam.
— Patrz, Panie Mentorze — zaczęłam, wskazując łbem w stronę zabawki. — Ta blacha to przyrząd do zjeżdżania. Jest stuprocentowo bezpieczny i przyprowadziłam tutaj Pana, aby zachęcić Lidera Klanu Bezgwiezdnych do jego wypróbowania.
Coś mi się zapomniało, że Dym oddał stanowisko.
— Och, wiesz, skarbie, nie czuję się na siłach — westchnął Dym, ale widząc moje smutne spojrzenie nie mógł się powstrzymać. — Dobrze, skoro nalegasz, to spróbuję, ale powiedz mi, proszę, co mam zrobić i stój na końcu tego cuda, by najwyżej mnie złapać — nie wiem, czy nie rozpędzę się zbytnio.
— Oczywiście — skinęłam głową. Prawdziwym powodem, dla którego tutaj go przyprowadziłam, był fakt, iż nie widziała mi się myśl o zjeżdżaniu z tego czegoś bez uprzedniego przetestowania przedmiotu. Dym był jedyną osobą na tyle miłą i delikatną, bym miała pewność, że jeżeli jemu się nic nie stanie, to i mnie z moją filigranową figurą nic nie będzie.
Podeszłam więc do blachy (ze zdziwieniem odkrywając, że jest gorąca, jednak nic nie powiedziałam — nie chciałam przekładać testu do jutra) i wyjaśniłam mojemu nauczycielowi, o co w tym wszystkim chodzi. On przyglądał mi się z zafascynowaniem, gdy zaprezentowałam mu pozycję, w jakiej powinien zjeżdżać (czyli takiej, która naśladowała dwunożnych: wchodzi się na dwóch tylnych łapach, potem siadasz i je rozkraczasz, a dodatkowo bardzo mocno pochylasz się do przodu).
— Dobrze, Orchideo. Ty sobie poćwicz te manewry, a ja pozjeżdżam — oznajmił Dym, a ja potulnie zaczęłam ćwiczyć podkradanie się do zwierzyny, potem przechodząc do walki. Całe szczęście, że był zbyt zajęty swoją własną rozrywką, aby mnie obserwować, ponieważ moje nieudolne pokazy umiejętności przypominały raczej szczenięta ze żłobka próbujące naśladować rodziców.
— ŁIIIII — usłyszałam, jak Dym krzyczy z podniecenia. Zaraz jednak spostrzegłam, że krzyk przerodził się w AAAAAA, a potem nastąpiła cisza.
Plask.
Za zdziwieniem przerwałam swoją sesję treningową, widząc, że ciało mojego mentora jest dziwnie wygięte. Nieborak przeleciał naprawdę długą odległość, zanim wylądował na znajdującej się naprzeciwko innej atrakcji, nieprzypominającej mi nic, co dotychczas widziałam.
Aha — pomyślałam. — To może z powodu tego czegoś naprzeciwko dwunożni nie korzystali z zabawki.
Zrobiło mi się przykro, patrząc na to drgające ciało Dyma, także szybko pobiegłam do obozu, wzywając medyka. Niestety zgubiłam drogę, w związku z czym dotarłam na miejsce z poślizgiem czasowym, niemniej jednak udało mi się dotrzeć na miejsce. Byłam z siebie dumna, kiedy opowiadałam historię Kurce.
No, generalnie, kiedy już wróciłam z medyczką, to z mojego mentora został trup.

[757 słów: Piripiri otrzymuje 7 PD i 2 PT, Dym umiera, ale przynajmniej szczęśliwą śmiercią]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz