aparycja
Przyglądnijmy mu się jednak dokładniej.
Na jego skórze rozciągają się liczne rysy; niektóre pochodzą ze szczenięcych lat, przypominając bladymi smugami o uczniowskich treningach, podczas których zaślepiony swą ambicją, rywalizował ze siostrą. Gdzieniegdzie można natknąć się i na te młodsze, powstałe na wskutek pierwszych wojowniczych walk, polowań i wypraw; wszystkie z nich niosą za sobą wspomnienia, ukrywane i zasłonięte przez gęsty, mocny, a także błyszczący włos, świadczący o zdrowiu płynącym z Płomiennego wojownika.
Jego szata mieni się trzema kolorami. Najpierw w oczy rzuca się czerń, ciemna jak dym unoszący się z domostw dwunożnych, łagodnie osiadający na psich barkach, uszach i ogonie. Potem dostrzega się ognisty rudy, jak gdyby nieliczne promienie zachodzącego słońca zdołały przebić się przez grubą zasłonę dymu, świecąc Jazgoczącemu prosto w oczy, wypełniwszy je swoim blaskiem. A gdy pies pozornie potrząsnął głową, światło rozproszyło się po całym jego ciele, by chwilę potem zniknąć. Zostawiło jednak po sobie pamiątkę; rude znaczenia na jego pysku, łapach i klatce piersiowej, które wyraźną linią odcinają się od czerni. Trzecim kolorem jest śnieżna biel, srebrząca się jasnymi smugami na piersi i przednich łapach wojownika, przypominając kryształki śniegu, mieniące się pod wpływem światła wszelakimi kolorami.
Oczy Jazgoczący Nurt odziedziczył po ojcu; posiadają kolor ciepłego brązu, błyszczącego się, w zależności od oświetlenia, orzechowymi bądź czekoladowymi refleksami, gdzieniegdzie przeplatanymi z krwistą czerwienią. Sylwetkę natomiast otrzymał po matce, a także i babci-morderczyni; od zawsze mając zgrabne, umięśnione ciało. Porusza się on sprężystym kłusem, z nisko opuszczonym ogonem, a wysoko trzymaną głową.
charakter
Mimo wielu księżyców, jakie przeżył, nadal charakteryzuje się cechą, którą sam w sobie uważa jako najważniejszą, najlepszą z walet. Za szczeniaka żył tym, że jest wspaniały, gdy staje jako pierwszy w obronie bliskich, wręcz instynktownie przejmuje pałeczkę w dziecinnych zabawach. Naprawdę łatwo można zauważyć, że jest on przywódczym bytem. Dowodzenie sprawia mu satysfakcję i pewną przyjemność, chociaż wymaga od niego mnóstwa odpowiedzialności, zdecydowania oraz, przede wszystkim, bycia wyrozumiałym. Zwykle, gdy Jazgoczący Nurt przemawia, w jego tonie słychać opanowanie, chociaż oczy lśnią pogodnie, z uprzejmością. Tej sztuki uczył się od żłobka, gdy w grę wchodziło wygranie kłótni z rodzeństwem czy przekonanie do swoich racji rodziców. I można śmiało mu pogratulować, bowiem się nauczył.
Jako Jazgotek był lojalny od urodzenia swojej rodzinie; dwóm siostrom (a w szczególności Piasek), dwóm zupełnie różnym braciom, rodzicom i ukochanej babci. Od czasu jednak, gdy złe czyny drogiej staruszki, Malwowego Ogona, wyszły na jaw, szczenię, chcąc uciec od rozczarowania i smutku z powodu babki, zaczęło używać kłamstwa, by bronić swojego przywództwa nad rodzeństwem, a także nie pokazywać rodzinie jego słabszych chwil. Do dzisiaj odczuwa jakąś wewnętrzną barierę, gdy chce się komuś szczerze wygadać. Nie do końca wie, jak sobie z tym poradzić, ale z biegiem księżyców czas wyleczył rany i teraz jest mu znacznie łatwiej nawiązywać otwarte, szczere relacje. Mimo to nie można nazwać go stuprocentowo prawdomówną psią osobą, a mu samemu zdarza się koloryzować i kłamać w odpowiedzi nawet na stosunkowo proste pytanie. W każdym razie: jest lepiej.
Nastrój Jazgoczącego zależy od otoczenia, w którym się znajduje i psów, z którymi rozmawia. Chłonie on niczym gąbka emocje innych, automatycznie je przyjmując; to, jak się zachowa i co powie, zależy od zachowania innych, przez co jest postrzegany jako pies nadzwyczaj zmienny; gdy jednak zna kogoś wystarczająco blisko, jest w jego towarzystwie znacznie bardziej spokojny, niż na co dzień.
Najgorsze, co można zrobić w jego towarzystwie (a to należy zapamiętać), to wywierać na nim presję; Jazgoczący Nurt kojarzy to z Malwowym Ogonem, a nawet trochę z Drżącym Szeptem, przez co takiego psa wręcz instynktownie skreśli. Zbyt wiele czasu zajęły mu wszystkie rozmowy z problematycznymi członkami rodziny, by zadawać się z kimś, kto mu ich przypomina samym swoim zachowaniem.
Przy tym jest wojownikiem chorobliwie wręcz ambitnym. We wszystkim, co czyni, stawia sobie wysoko poprzeczkę; przez co upadki dla niego są więcej, niż bolesne. Nie umie sobie samemu powiedzieć: ,,stop’’, a od pracy i chęci awansowania w klanie nic go nie powstrzymuje. Pod tym względem jest przerażająco podobny do własnego ojca, co średnio do niego dochodzi.
Jego zaletą, którą widać na pierwszy rzut oka jest uprzejmość w stosunku do innych. Odzywa się z taktem, uważa na słowa i generalnie zachowuje się jak dobrze wychowany dżentelmen. Wydaje się spokojny i tak pewnie opiszą go psy, które poznały go jedynie powierzchniowo. Ponieważ, mimo taktu, mimo chęci i starannie dobranych słów, gdy nadchodzą problemy, Jazgoczący Nurt nie potrafi się z nimi zmierzyć. W beznadziejnej sytuacji jego spokój pryska jak bańka mydlana, a sam wojownik pokazuje się od swojej drugiej strony — wydaje się, jakby na nowo był małym, nieporadnym szczeniakiem.
umiejętności
SZYBKOŚĆ
20
SIŁA
10
POZIOM MEDYCZNY
0
WITALNOŚĆ
20
ZRĘCZNOŚĆ
50
TRENING
zakończony
relacje
RODZINA
Pustynny Wiatr i Fenkułowa Plamka
Ojciec i matka Jazgotka. Pustynny Wiatr podczas szkolenia jego dzieci był okropnie przewrażliwiony na punkcie tego, by byli najlepszymi uczniami i jak najszybciej zostali wojownikami. Wymyślał im przeróżne konkursy, a po każdym wyraźnie faworyzował zwycięzcę, dopóki nie odbyły się kolejne zawody. Gdy Nurt nosił imię Jazgocząca Łapa, podczas jednej z tych ‘zabaw’ miał znaleźć puszkę, którą Pustynny ukrył w mieście. Był bardzo zmotywowany, ale mimo to, Drżąca Łapa okazała się od niego lepsza, a w dodatku z wyprawy nie wrócił cały. Śmiertelnie zmęczony po całodniowym błądzeniu po mieście, z bolącą łapą, pustym brzuchem i złamanym przez włóczęgów ogonem, od tamtego momentu zaczął czuć urazę do ojca. Nawet, gdy zostali już wojownikami, a wtedy Pustynny zaczął okazywać im więcej uwagi i zrozumienia, Jazgoczący Nurt nigdy nie potrafił spojrzeć na swojego ojca tak, jak za czasów przed wyprawą o puszkę.
Jazgoczącej Łapie zaczęło dokuczać zmęczenie. Dotychczas odzywało się okazjonalnie, gdy był spragniony czy podczas przebiegania jakiegoś krótszego kawałka drogi. Jednak trud całodniowej wędrówki wziął górę nad skąpą satysfakcją, zalaną zewsząd wątpliwościami nad słusznością wyboru tejże puszki, którą samiec trzymał w pysku, a jego łapy i umysł, jego całe szczenięce ciało, były obolałe, wymęczone i na skraju padnięcia.
Wyminął park, idąc niemalże polami należącymi do klanu Wietrznych — Ventusu. Miejscami nawet wchodził w ich oznaczenia zapachowe, cicho mając nadzieję, że żaden z wrogich wojowników nie jest teraz na patrolu, jak mu się wydawało, sądząc po zapachu; jednakże unoszące się w powietrzu setki nieznanych woni, których nie miał siły analizować, nie dawały mu stuprocentowej pewności.
Złote pola w świetle zachodzącego słońca wydawały się krwistoczerwone, a niebo nad nimi było niczym jedna wielka błękitna łąka, pełna fiołków, maków, słoneczników i Gwiezdni wiedzą jeszcze czego, ukazując wszystkie kolory, jakie tylko kiedykolwiek mogła dać. Uczeń jednak od niechcenia przyglądał się krajobrazowi, myślami będąc już w obozie.
Nagle skrzywił się, gdy wróciło do niego wspomnienie z poranka.
— Nie słuchasz mnie! — krzyknął z wyrzutem Pustynny Wiatr, marszcząc nos. Z westchnieniem pokręcił głową, wbijając pazury w rozmokłą ziemię i obdarzając Jazgotka zdenerwowanym spojrzeniem. — Wytłumaczę więc jeszcze raz.
— Każdy zrozumiał — mruknął Krucza Łapa, drapiąc się za uchem. Był wyraźnie niezadowolony, że będzie zmuszony słuchać poleceń ojca po raz drugi. — Dlaczego mamy ponosić karę za to, że Jazgotek miał cię w dupie, ojcze?
Jazgocząca Łapa zamyślił się, pozwalając, by jego łapy znacząco zwolniły. Był cały skąpany w pomarańczowym blasku, poprzecinanym gdzieniegdzie cieniami kłosów rosnących z dwie długości myszy od niego, na terytorium Ventusu; wyglądał jak Wietrzny, z niby-rudą sierścią i ciemnymi prążkami cieni.
Może rzeczywiście nie słuchałem wtedy ojca — przemknęło mu przez myśl. Przysiadł na chwilę. Łodygi pod wpływem delikatnego wicherku czesały mu sierść, podczas gdy on odpoczywał, rozmyślając. — Może coś źle zrozumiałem; może to przez moją nieuwagę.
W zamyśleniu położył puszkę na ziemi, przyglądając się jej ponownie.
Wyglądała podobnie, jeśliby nie tak samo, tak tą, którą trzymał ojciec rano. Była brudna i śmierdziała. To musi być ta.
Zaraz dotarło do niego, że wszystkie puszki, które widział w śmieciach na targu były brudne i śmierdziały. Zgarbił się, nieuważnie popychając rupieć pazurem; ten zabrzęczał, łagodnie, spokojnie tocząc się przed siebie.
Nagle do jego nozdrzy dotarł zapach obcych mu psów. Przerażony skoczył do puszki, próbując ją złapać zębami. Śmieć jednak zabrzęczał i potoczył się dalej, a ilekroć uczeń kłapał zębami, puszka utrudniała mu jego zamiary na wszystkie możliwe sposoby.
W końcu złapał ją w zęby, tak gwałtownie i szybko, że zabolała go żuchwa. Już miał puścić się pędem w stronę schroniska, a potem do magazynu, gdy ujrzał nieznane mu psy.
Zapach, który poczuł kilkanaście uderzeń serca wcześniej, jasno mówił mu, że nadchodzący obcy nie są z żadnego klanu, a tym bardziej Ventusu; Wietrzni pachnęli końmi, sianem i zbożami, lecz także pewną świeżością wiatru. Tymczasem ta woń była obrzydliwa — Jazgotek, wąchając ją, nie mógł nie pomyśleć o dwunożnych, pocie i gównie (a szczególnie o tym ostatnim).
I gdy tak stał z puszką w zębach, naprzeciw niego wyszła zgraja psich włóczęgów; cztery psy, w tym jedna suczka, o skołtunionej, śmierdzącej sierści i pożółkłych, wyszczerzonych zębach. Wszyscy z nich posiadali piwne, przekrwione oczy i sierść w kolorze brązu, bieli i różnych odcieni szarości. Dwa psy były brązowo-białe, jeden wyglądał jak mieszaniec owczarka niemieckiego, a ostatnia, suczka, cała była zanurzona w ciemnej, prawie że czarnej szarości.
— Ojojoj… — mruknęła, spoglądając na skulonego szczeniaka, kurczowo zaciskającego ząbki na puszce. Wykręciła głowę, po czym wyszczerzyła kły w sztucznym uśmiechu. — Co tutaj robisz, śmierdzielu?
Fenkułową Plamkę kochał mocno, choć była to specyficzna suczka. Podchodził do jej humorków i gadania z przymrużonym okiem, ponieważ matka nie raz i nie dwa broniła go i jego rodzeństwo przed niezdrowymi ambicjami ojca. Niestety, zanim Jazgocząca Łapa został Nurtem, wojowniczkę spotkał wypadek. Potrącona przez potwora dwunożnych, odeszła do Coelum.
Malwowy Ogon
— Cześć, babciu! — wrzasnął kilkuksiężycowy psiak, wpadając na drzemiącą suczkę. Starsza uniosła pysk oszroniony siwizną i, z nieodgadnioną, trudną do rozszyfrowania miną, patrzyła na jednego z ulubionych wnucząt.
— Czego chce-
Jazgotek zamerdał ogonem, patrząc się wielkimi oczami na wilczą, czarno-białą babcię.
— Babciu, babciu, znasz jakieś dobre kryjówki? Potrzebuję, już, teraz. To jest bardzo pilne.
Malwowa zamyśliła się na chwilę, wbijając oczy w błękitne niebo; był wyjątkowo piękny dzień, a po nieboskłonie płynęło zaledwie parę chmurek.
— Znam jedno takie miejsce — oznajmiła jak gdyby od niechcenia. Rozglądnęła się jednak przy tym, a w jej oczach pojawił się nieznany Jazgotkowi błysk. — A do czego jest ci potrzebna? Bawisz się z Piaskiem?
Należy zaznaczyć, że tuż po Jazgotku Malwowa najbardziej uwielbiała rudą, niebieskooką wnuczkę; dlatego też z góry stwierdziła, że piesek najpewniej bawi się ze suczką. No bo z kim innym?
— A tak, bawię się z Piaskiem, ale też z Promyczkiem — powiedział dobrodusznie i wiercąc się, jak gdyby miał owsiki. — W chowanego! Promyczek liczy i boję się, że przegram.
Milfowa uśmiechnęła się typowym dla niej uśmieszkiem, który nadawał jej pysku młodego wyrazu, lecz również budzący pewne przerażające ukłucia w brzuchu.
Miała się właśnie odezwać, już wstawała, już się podnosiła, gdy zza rogu magazynu wybiegł Promyczek.
— Jazgotek! Jazgotek! Mam cię! Widzę cię! — wyszczekał z entuzjazmem, merdając ogonkiem; zaraz potem, dostrzegł rozczarowanie malujące się na pysku trzykolorowego.
Malwowy Ogon wyglądała, jakby chciała nakrzyczeć na Promyczka; zamiast tego nachyliła się nad Jazgotkiem i wyszeptała mu do ucha: "następnym razem wygrasz".
To zdanie zapadło mu w pamięć na znacznie dłużej, niż zakładał.
Malwowy Ogon, niegdyś ukochana babcia Jazgotka. Jednak, odkąd odwiedziła go we śnie po nieudanej wyprawie po puszkę, przestał ją darzyć szacunkiem, a nawet zaczął jej się bać. Malwowa po zbrodniach, których się dopuściła żyjąc wśród klanowiczów, po śmierci trafiła do Infernum. Stamtąd zaoferowała trening Jazgoczącej Łapie, lecz ten jej odmówił. Wtedy ona, rozzłoszczona jego odpowiedzią, odgryzła mu do połowy już i tak pokaleczony ogon. Od zawsze była wariatką.
— Witaj, wnuczku — mruknęła, nie spuszczając z niego wzroku. — Nie przyszłam do ciebie bez powodu, Jazgocząca Łapo.
Trzykolorowy przełknął głośno ślinę. W jego głowie wirowały słowa: babcia, morderczyni, babcia, morder-
Babcia.
Przytulił się w jej gęste futro i stał tak przez dłuższą chwilę, wylewając z siebie wszystkie złe słowa, które chciał tyle razy wymówić tego dnia; gdy włóczędzy rozgryźli mu ogon, gdy Drżąca Łapa chwaliła się swoim zwycięstwem, gdy… w zasadzie praktycznie cały czas; za dużo się działo dla ośmioksiężycowego kurdupla.
— Następnym razem im pokażesz — wycedziła przez zęby. — Wygrasz.
Jazgotek uśmiechnął się ciepło.
— Tęskniłem za tobą, babciu. Szkoda, że Gwiezdni nie przyjęlicię do ciebie.
Malwowa przez ułamek sekundy wyglądała na zmieszaną, jak gdyby zastanawiała się, co ma na to odpowiedzieć.
— Przyjęli mnie. Dlaczego mieliby mnie nie przyjąć? — zaśmiała się. — Nie mów, że myślałeś, że zrobiłam takie złe rzeczy. Nie mów, że uwierzyłeś tym skurwy- mysim móżdżkom.
Na to wyraźnie zmieszał się Jazgocząca Łapa. Nie miał jednak siły zbyt zastanawiać się nad prawidłową wersją wydarzeń, tylko, zmęczony całym dniem i lekko obrażony na rodzinę, załapał wersję babci.
— Cóż… Nie byłem pewien — wymamrotał.
— Wracając do tematu. — W oku Malwowej znów pojawił się błysk, za którym tak bardzo Jazgocząca Łapa tęsknił. Kojarzył mu się z pozytywnymi wspomnieniami, z rodziną, babcią. — Chcę twojego szczęścia. Drżąca Łapa nie zasługiwała na to zwycięstwo, czyż nie? Jazgotek w ciszy pokiwał głową, chłonąc słowa dawnej wojowniczki.
— Stać się na dużo. Masz talent. Jednak nawet największy talent trzeba rozwijać. Nie możesz się zmarnować. Masz młodego, niedoświadczonego mentora, który był wytrenowany przez Fenkułową Plamkę. Tak, tak, niby moja córka, ale powiem ci, że walczyć to ona nie umie…
Coś zaczynało śmierdzieć Jazgoczącej Łapie, tak więc lekko spiął się, a oczy zabłyszczały mu ze strachu, serce mocniej zabiło.
— …Chcę cię trenować. Być twoją mentorką. Chyba mi tego nie odmówisz? Chyba nie zaprzepaścisz tej szansy?
Uczeń nabrał głęboko powietrza i wysilił wszystkie szare komórki.
— Ależ babciu! Jesteś starsza! Czy nie uważasz, że trenowanie kogoś jest… wymagające?
Uśmiech Malwowej prysł, a suka przybrała pokerową minę.
— Nie zapominaj, że jesteśmy w Coelum. Tutaj czas nie stoi nikomu na przeszkodzie — szczenięta mają mądrość, starsi siłę. Zresztą, ja zawsze ją miałam, czyż nie? Wyobraź sobie więc, jaka silna jestem teraz. Jaki silny będziesz ty.
Nachyliła się nad nim, ale Jazgotek czuł presję. Jej emocje, jej poirytowanie, ciężar, który spadł na jego zmęczone barki.
Dodatkowo kątem oka załapał jakieś dziwne ruchy, ciemne sylwetki psów lawirujące pomiędzy drzewami. Jak na potwierdzenie jego obaw światło gwiazd zmalało, a w lesie zapanował półmrok. Błękitne oczy Milfowej zamigotały.
— Więc… Jaka jest twoja odpowiedź?
Babcia, morderczyni, babcia, morder-
Morderczyni.
— Zostaw mnie w spokoju — warknął, odskakując od niej. — To nie jest Coelum. Śmierdzisz złem. Nie chcę mieć z tobą nic wspólnego. Malwowa nie odpowiedziała. Ciemność była coraz gęstsza. Zarzucał głową, wbijał pazury w ziemię, próbując się obudzić. Cokolwiek, byleby się wydostać z tego snu.
Obudził się, biorąc łapczywy oddech. Ogon zapiekł go jeszcze mocniej, przeszywając błyskawicą bólu jego ciało. Leżał sparaliżowany, patrząc się w na połamaną część ciała zamglonymi oczami.
Babcia zostawiła mu piękną pamiątkę.
Ogon był postrzępiony, rozerwany do połowy, oblepiony świeżą krwią i wyrwaną, biało-czarną sierścią.
Drżący Szept
Od pierwszego kroku, ta dwójka — Jazgoczący Nurt i Drżący Szept — rywalizuje ze sobą na każdej możliwej płaszczyźnie. Dowodzenie rodzeństwem, wybieranie zabaw, treningi z mentorami — niemal dzień w dzień dogryzali sobie nawzajem. Jazgotka denerwowały krzywe spojrzenia Dreszczki, a choć starał się je ignorować, mimowolnie je odwzajemniał. Drżąca natomiast czuła zazdrość i poczucie, że jest we wszystkim gorsza. Frustracja, która między nimi rosła, musiała kiedyś znaleźć ujście.
— Drżąca, czemu ty ciągle coś ode mnie chcesz? — Jazgotek był poirytowany. Biedny, mały, młody uczeń! Żałosne. — Co ja ci takiego zrobiłem?
Zacisnęłam szczęki. Co on mi takiego zrobił?
Czy on naprawdę chce wiedzieć, co on mi takiego zrobił?
Proszę bardzo.
— Mam zacząć od początku? — warknęłam, niebezpiecznie się do niego zbliżając. Zniżyłam głos. — Cóż, kiedy byłeś młody, rządziłeś się i ustawiałeś wszystkich po kątach. A wszyscy ci się podporządkowali, nie mając nic do powiedzenia. Oprócz mnie.
Wyszczerzyłam kły, przygotowując się do ataku.
— I wiesz, co się wtedy stało? — syknęłam. — Doskonale wiesz, kurwa! Całe rodzeństwo, oprócz tego cholernego Promyczka miało mnie gdzieś. Ty traktowałeś mnie jak powietrze. Kruczy jak worek do wyładowywania humorów. Piasek jako obiekt dowolnego, doborowego chamstwa. Do tego dochodzą rodzice; ojciec, fan patologii rodzinnej, moja matka, och, niech nie spoczywa w pokoju, zachowująca się, jakbym była zabawką.
Widziałam nieopisane emocje w oczach mojego brata, kiedy zbliżyłam się do tematu Fenkułowej Plamki.
Czy oszalałam?
Całkiem możliwe.
To … przyjemny stan. Chociaż zależy, czy ktoś lubi czuć się psychopatą.
— A ty? Zgarnąłeś naszą babcię, Malwowy Ogon, dla siebie. Dobra, może Piasek się doczepiła do paczki — moja mina przypominała bardziej walniętego włóczęgę niż rozżalonego psa, jakim byłam minutę wcześniej. — A wszyscy nadal mnie ignorowali. Ciągle byłam na ostatnim planie, wiesz? Ty zawsze jesteś na pierwszym miejscu. To ciebie, kurwa, rodzice chcieli wsadzić na lidera! Mnie nawet nie rozważali na zastępcę! — zawyłam, rzucając się na niego.
Nie miał ze mną szans. Z jakiegoś powodu zostałam wojowniczką szybciej. Z jakiegoś powodu spędzałam te liczne godziny w samotności, nie posiadając rozumiejącego mnie mentora, by szkolić się. By stać się tym, kim się teraz stałam.
Tylko…
… Kim ja się stałam?
Agresatorem, wstrętnym oszustem, żywiącym się uczuciami innych. Pragnącym zemsty. Nie wierzącym w Gwiezdnych. Tym, który najchętniej wybiłby swoją całą żyjącą rodzinę i klan.
To było złe. Cofnęłam się od Jazgoczącej Łapy i położyłam uszy do tyłu. Moje oczy zaszły łzami. Sprawiłam sobie tyle refleksji, by teraz wyładowywać ból i żal na bracie? To nie jego wina, że był faworyzowany i że ma talent przywódczy.
W wirze ataku i krwi nawet nie zauważyłam, w jakim stanie znajdował się Jazgotek. Mój brat mógłby nie przeżyć, gdybym nie opamiętała się. Poturbowany, krwawiący, leżał tuż przede mną, sprawiając wrażenie martwego. Wyrzuty sumienia opanowały mnie, wyciskając łzy z oczu.
— Ja…
Rzucił się na mnie. Zaatakował mnie. Tak, powtórzył mój błąd. Tylko że to ja byłam winna. On nic nie zrobił. Tylko się bronił.
Ja natomiast nie miałam już siły go powstrzymywać. W głowie krążyły mi wszystkie wspomnienia, w których zawiniłam. Ból psychiczny był silniejszy od fizycznego.
Przed oczami stanęła mi ciemność. Ciemność?... Nie, łzy. Widziałam tylko własne łzy.
Nie pamiętałam, kiedy ostatni raz płakałam. Nie jestem pewna, czy chcę pamiętać. Chociaż… Tak, chcę. To okropne, że tylko teraz umiałam okazać emocje. I że umiem okazywać tylko żal.
Słyszałam przytłumione głosy innych, ale mój szloch zagłuszał je wszystkie. Rzuciłam się do tyłu, pragnąc uciec przed wszystkimi. Wydawali się cieniami, które zawisły nad tym światem. A ja byłam po drugiej stronie.
— Drżąca? — to był zdziwiony głos Ciepłego.
— Dreszczczka? — Promyczek był bliski płaczu.
Wszyscy wiedzieli, że to ja zaatakowałam. Widzieli to. Obwiniali mnie i mieli doskonały powód. Mieli rację.
Oto stał się koniec.
To koniec.
Koniec.
K o n i e c.
Gdy Jazgoczący Nurt stał się wojownikiem, doganiając Dreszczkę, ich relacja wyszła na prostą. Do tego przyczyniła się również śmierć Piaskowej Mary i jej haniebne czyny. Teraz niby się kochają, ale pomiędzy nimi wystarczy wybuch małej kłótni, by ich relacja znacząco się pogorszyła. W przeszłości przeszli zdecydowanie za dużo bójek, debat, kłótni, za wiele razy posyłali sobie te spojrzenia. Tego wszystkiego zadziało się zbyt wiele, by można było wszystko rozwiązać, zakończyć. Wspomnień nie da się wyrzucić, a choć Jazgoczący Nurt starałby się i starał, wypruwał własne wnętrzości i stawał na głowie, na razie nie przeskoczy tej dziury w ich relacji, którą razem z siostrą stworzyli. Może mieć tylko nadzieję, że czas wyleczy rany, a kiedyś będą wspólnie śmiać się z tego, jak głupi byli.
— Jestem zmęczona, Jazgoczący. Myślę, że dla własnego dobra powinniśmy przestać siebie unikać. Wiem, że zrobiłam źle, ale ty też nie jesteś święty — mruknęła, ale widząc, jak Jazgotek spina się, westchnęła. — W każdym razie chciałabym cię przeprosić. To nam nie pomaga. Piasek zaatakowała Flumine, a nasza rodzina powoli się rozsypuje. Powinniśmy coś z tym zrobić. Strasznie mi przykro, naprawdę. Pluję sobie w brodę, że wtedy nie mogłam opanować emocji. Wiem, że źle zrobiłam. Wybacz mi.
Słuchał jej w ciszy. Nie poruszył się, nie wydał żadnego odgłosu. Oddychał i słuchał, nie wierząc w to, co słyszy. Nie wierzył też do końca, by jej słowa oznaczały to, co powinny oznaczać.
Zmierzył ją niepewnym wzrokiem.
— No… Hm — burknął. Nie potrafił popatrzeć Drżącej w oczy. — Skoro… Skoro chcesz. W sensie… Myślę, że możemy spróbować. Mnie też to męczy. Chciałbym, żeby było tak, jak dawniej, Księżniczko — uśmiechnął się w nagłym przypływie pewności siebie.
W jednej chwili poczuł ciepło otaczającej go śnieżnobiałej sierści. Był zaskoczony, to oczywiste. Trochę zawstydzony. Ale było to przyjemne zaskoczenie. Czuł się, jak gdyby dostał prezent, którego pragnął od dawna — tyle że sam się do tego nie przyznawał.
Odwzajemnił uścisk, napotykając spojrzeniem jej błękitne oczy. Nie było w nich furii. Nie było agresji, która wyryła mu się w pamięci, zostawiając po sobie rany. Pierwszy raz dotarło do niego, że można te rany wyleczyć. A przynajmniej spróbować.
Drżący Szept, ta sama osoba, która zrzuciła na niego ten strach, zrobiła również pierwszy krok, by go przezwyciężyć. To dało mu motywację.
Nie minęło wiele czasu. Wydawało się, jakby minęły zaledwie godziny, jedynie minuty. Ani się nie obejrzał, a Promyczek również był gotowy. Oboje stali się wojownikami. Tak jak Jazgotkowi się wymarzyło — u boku brata, Promiennego Piasku. Z rodziną, która mu gratulowała.
I z siostrą, której dobrą stronę wreszcie zaczął poznawać. Dawniej myślał, że Drżący Szept takowej nie posiada. Teraz wiedział, że musiał jedynie zdobyć klucz. Wiedział, że nigdy by go nie odnalazł, nigdy nie przeżył tego momentu, w którym zaczął inaczej dostrzegać postać Dreszczki, gdyby nie wydarzenia, które go do niego doprowadziły. I gdyby nie fakt, że Drżący Szept sama postanowiła dostrzec, przeprosić, wysłuchać. Sama wręczyła mu ten klucz z własnej, nieprzymusowej woli.
Jak to mawiano — Errare humanum est — błądzić jest rzeczą ludzką. I nie tylko ludzką, bo również psią, jak się okazuje.
Pobłądził, wycierpiał się, lecz znalazł to, czego pragnął.
Odzyskał siostrę.
Kruczy Grad
Najmłodszy z miotu. Kruczek od pierwszych dni życia był złośliwy, leniwy i egoistyczny. Wydawał się, jakby za cel postawił sobie skłócenie ze sobą rodzeństwa, a w szczególności Dreszczki. Promyczek jednak postanowił go odmienić, a po tygodniach spędzonych w towarzystwie aniołka, Kruczy okazał się być w gruncie rzeczy całkiem w porządku. A przynajmniej zdaniem Jazgotka, bowiem Dreszczka nadal go nie trawiła.
Kruczy był pierwszą osobą, którą Jazgotek okłamał i oszukał. Mimo, że początkowo okropnie tego żałował, z biegiem czasu zdał sobie sprawę, że należało mu się. Gdyby Kruczek wygrał tą cholerną rywalizację o puszkę, byłoby to znacznie gorsze niż zwycięstwo Dreszczki.
— Pustynny Wietrze, nie panikuj. Spokojnie — rozpoznał głos Fenkułowej, która widocznie uspokajała czarno-złotego wojownika. — Jazgotek umie o siebie zadbać. Ja w jego wieku znikałam czasami nawet na dłużej; nie było mnie z dwa dni i to była normalka.
Piesek zatrzymał się i zastrzygł uszami, a z powodu gwałtownego ruchu znów zapiekł go ogon. Pisnął, a rozmowy umilkły; rodzina go usłyszała.
Zdążył podkulić ogon, przez który ponownie przeszedł mu piorun bólu, zacisnąć zęby oraz opanować przerażone, pędzące serce, zanim nie stanął pysk w pysk z osłupiałym Pustynnym i resztą znanych mu psów, wpatrzonych w niego zaskoczonymi oczami.
Położył po sobie uszy, gdy zobaczył, jak jego ojciec otwiera pysk i zaczyna mówić.
— Jazgocząca Łapo! — zakrzyknął. — Na Gwiezdnych, co ty robiłeś? Tyle czasu szukałeś tej cholernej puszki? I… Najświętsze Coelum! Co ci się stało z ogonem?
Trzykolorowy pies nie zdążył odpowiedzieć, gdy głos zabrał, niestety, Krucza Łapa.
— Wiesz, tato — zaczął, złośliwie patrząc na Jazgotka, który, pod wpływem nagłych wyrzutów sumienia i smutku z powodu porażki, skulił się. — Nic dziwnego, że tyle mu zeszło z tym wszystkim, skoro zamiast wykonywać twoje polecenia, wprowadzał mnie w błąd. Okłamał mnie. Zaprowadził mnie na złe miejsce, mówiąc, że to tam właśnie jest nasz cel. Potem uciekł, nie przyznając się do winy.
Na te słowa zapanowała grobowa cisza. Jazgoczący czuł palące go spojrzenia brązowych i niebieskich oczu, pełne bezkresnego zdziwienia.
To był początek długiej, i, dla niego, bardzo ciężkiej rozmowy. Jazgotek na zawsze zmienił spojrzenie na rodzinę, własne wady, pomysły ojca i nienawiść jego brata, Kruczego. Przede wszystkim jednak w pamięć zapadł mu pusty tryumf Dreszczki, który najbardziej go zabolał.
Promienny Piasek
Ukochany, młodszy braciszek. Co by tutaj więcej pisać? Typowy dobroduszny psiak, którego nie da się nie lubić. Jest jak klej, który trzyma ich rodzinę na dobre i na złe. Ma się wrażenie, że każdy go faworyzuje. Jazgoczący Nurt również, chociaż nie chce się do tego przyznać. Są bardzo blisko siebie, po tym, jak Jazgotek pomagał Promyczkowi podnieść się po stracie Piasek.
Ptaki świergotały w promieniach drzew, a promyczki słońca, roztańczone i pełne gorącego żaru, skakały to po liściach, to po trawie, to po dwóch grzbietach uczniów; czarnego, umięśnionego regularnymi treningami i zapadłego, beżowego, o matowej sierści, wskazującej na słabszą kondycję.
— Jazgotku… — Promienna Łapa szepnął, marszcząc delikatnie nos. — Myślałem nad tym od jakiegoś czasu. Nie wiedziałem, kiedy nadejdzie ten dzień, ale teraz już wiem, że jest on coraz bliżej. Czuję się już dobrze. Dzięki Tobie, wiesz? I dzięki Dreszczczce, dzięki Kruczemu, dzięki Pustynnemu. Chciałbym już wrócić do moich obowiązków.
Jego brat spojrzał na niego przez bark, a jego trójkolorowy pysk rozjaśnił delikatny uśmiech.
— Możemy chodzić co wieczór na wspólne polowania.
Na te słowa na jaśniejszej mordce pojawiło się zakłopotanie.
— Nie do końca o to mi chodziło. Chciałbym już przyjąć nowe imię, obowiązki, które już dawno powinienem mieć. Szkoda mi Piasek. I zawsze będzie mi jej szkoda, ale muszę iść dalej. Klan mnie potrzebuje. I teraz wiem, że ja jego też. Myślę, że Piasek po prostu tego nie wiedziała. Ona chciała tylko rządzić. Jest mi przykro, że tak się myliła. Ale będę się za nią modlił. Mam nadzieję, że to coś da.
Piaskowa Mara (Gwiazda)
Naprawdę ją kochał, przez jakieś pierwsze 12 księżyców ich znajomości. Nigdy nie uwierzyłby, że Piasek opuści ich klan, by podbić Flumine. Po tym incydencie, zakończonym jej śmiercią, z całych cił stara się wymazać ją z jego myśli. Stwierdził, że zrobiła zbyt wiele zła, by się nią zamartwiać. Nie traktuje jej jako swojej siostry, choć to robi mu znacznie większą krzywdę, niż żeby przyjął do wiadomości te wydarzenia. Dziwi się, choć również zazdrości Promyczkowi tego, że beżowy pies nadal kocha swoją martwą siostrę. Jakaś część Jazgotkowego serca tęskni za nią.
Gdy Jazgotek wyszedł na świeże powietrze, w pierwszej chwili znieruchomiał, chłonąc zimowe widoki. Cała ziemia była mlecznobiała, jezioro majaczące w oddali było jeszcze bardziej nieruchome niż zwykle — a na jego tafli znajdowały się przedziwne rysy. Z kilku samotnych drzew zwisały smętnie zamarznięte, pojedyncze listki, które skute szronem, dyndały na wietrze. Szczenię wciągnęło głęboko w płuca mroźne powietrze i — zaskoczone jego przedziwną, ostrą wonią — kaszlnęło parę razy, tworząc obłoki pary w powietrzu.
Pierwsza z osłupienia wyrwała się Dreszczka, skacząc na Kruczka, który zanurzył się w zaspie. Suczka krzyczała coś, a czarno-biały psiak pluł wszędzie śniegiem i wił się, próbując wydostać się spod łap siostry.
— A masz! — wrzeszczała Dreszczka, kłapiąc na brata zębami. — Jak cię zabiję, to już nikt mnie nie nazwie księżniczką!
Jazgotek uśmiechnął się, a po chwili poczuł, że ktoś go ciągnie za ogon. Ledwo zdążył się zaprzeć łapami, by nie stracić równowagi i, lekko przestraszony, poczuł, że na nos spadł mu płatek śniegu. Śnieżynka błyskawicznie się roztopiła, zamieniając się w kropelkę jakiegoś płynu. Szczeniak oblizał się, zaskoczony stwierdzając, że śnieg w rzeczywistości jest wodą.
Nie mógł jednak od razu się podzielić swoim spostrzeżeniem z rodzeństwem, gdyż pies, który jeszcze przed chwilą pociągnął go za ogon, teraz delikatnie na niego skoczył, starając się nie zrobić mu krzywdy. Jazgotek stwierdził, że z pewnością była to Piasek — od czasu, gdy podczas zabawy skaleczyła Kruczka, bardzo starała się nie zadawać innym bólu — niestety, jak to ona, czasami wykorzystywała swoją wredotę, być może zupełnie tego nieświadoma. I choć słowa nie orały skóry do krwi, piesek przygryzał wargę zawsze, gdy słyszał odzywki siostry.
Jazgotek błyskawicznie się pochylił, a Piasek straciła równowagę i pięknym saltem spadła z jego grzbietu, miękko lądując w śniegu.
Zaniepokojony szczeniak podszedł do suczki, która leżała nieruchomo, przysypana białym puchem. Możliwe, że była zszokowana pierwszym bliższym spotkaniem z lodowatym śniegiem, albo, co gorsza, mogło jej się coś stać. Ta przerażająca myśl, jako że on, który nie chce być agresywnym psem, miałby wyrządzić własnej siostrze krzywdę była nie do zniesienia.
— Wszystko w porządku?
Piasek pokiwała głową, a gdy on odetchnął z ulgą, od tyłu rzuciła się na niego Dreszczka, zwalając go z łap. Mimo że próbował się bronić, wydawało się, że rodzeństwo zna każdy jego ruch.
MENTOR
Wyszkolił go Ognisty Mak, wojownik Industrii. Dobrze wspomina swojego mentora.
UCZNIOWIE
Brak. Niestety.
PARTNER
Zawsze był okropnie wstydliwy w stosunku do psów i suczek, które mu się podobały. Nie robił z tym nic, jeżeli by nie liczyć usilnego unikania ich. Po pewnym czasie zauroczenia słabnęły, a on czuł z związku z tym zarówno ulgę, jak i zawstydzenie. Może gdy tym kimś będzie dobry przyjaciel, wyznanie zauroczenia stanie się łatwiejsze?
POTOMSTWO
Lubi szczeniaki innych, ale to dlatego, że nie są jego. Pobawi się z nimi, poniańczy, opowie historię, ale generalnie własnych kaszojadów nie chce mieć i prawdopodobnie nigdy ich mieć nie będzie. Bałby się brania na swoje barki takiej odpowiedzialności.
ciekawostki
Gdy był uczniakiem, jego ojciec wymyślił zabawę dla niego, Dreszczki i Kruczka; mieli znaleźć w mieście puszkę po napoju dwunożnych. Mimo, że Jazgotek był bardzo zmotywowany i po raz pierwszy w życiu oszukał kogokolwiek, by wygrać, ostatecznie poniósł klęskę. Do ojca wrócił jako ostatni, bez puszki. Od tego czasu jego relacja z zwyciężczynią konkursu, Dreszczką, znacznie się pogorszyła.
Jego ogon jest o połowę krótszy, niż te, które zwykle mają psy. Jak wcześniej było pisane, Jazgoczący Nurt zawdzięcza tą cechę specjalną swojej babci, która odgryzła mu go w furii.
Nie wyklucza, że w razie ponownego skłócenia się z Dreszczką, czy resztą rodziny, mógłby dołączyć do Bezgwiezdnych.
dodatkowe informacje
AUTOR CYTATU
Anne Bishop [„Morderstwo wron”] (przekształcone)
KONTO DISCORD
JustToBe#8776
ŹRÓDŁO ZDJĘCIA
OSTRZEŻENIA
2/3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz