aparycja
Gdyby kanon piękna istniał i działał tak samo dla każdego, Laurency w takowy wpisywałby się bez wątpienia, ale bez obaw — sam samiec aż tak narcystyczny nie jest, żeby w swoim mniemaniu uchodzić za wzór doskonałości. Można by go obsypać najrozmaitszymi epitetami, posłużyć się kilkoma hiperbolami i metaforami dla urozmaicenia, albo, co lepiej, porównaniami, cobyście jego oczy wyobrazili sobie jako dwa orzeszki albo inne mocno kaloryczne twory natury. Jaki pies jest, każdy widzi — czworonożny samiec, w którego krwi płynie mieszanka kilku ras, nie wyróżnia się niczym konkretnym, ma całkiem zgrabne i kuszące ciało, ale starajmy się nie mówić o tym głośno, w końcu reprezentuje psy, a w ich przypadku liczą się prędzej wspomagające sprawność fizyczną cechy, jak długie, smukłe łapy, sprzyjający szybkim biegom kształt tułowia i inne bzdury, które Laurency posiada. Pełny komplet uzębienia, niekoniecznie śnieżnobiałego, ale z całą pewnością naostrzonego i gotowego do działania, równie pomocne pazury wystające spomiędzy poduszek jego łap i czekoladowe, marmurkowe futro średniej długości, pielęgnowane poprzez staranne kąpiele w pobliskiej rzece, za którymi lubiący się ubrudzić Laurency, siłą rzeczy, musi przepadać, skoro odbywa je z własnej woli co najmniej dwukrotnie w tygodniu. Jak to zwierzęta mają w naturze, Laurencego wyposażono w parę prześlicznych ocząt o tęczówkach koloru lodowatego błękitu, które najprawdopodobniej widzą wszystko, w przeciwieństwie do oklapłych uszu, do jakich dochodzą tylko najgłośniejsze dźwięki. Na jego słodziutkim pysku nierzadko kwitnie grymas niezadowolenia albo szeroki uśmiech — w zależności od tego, jak danego dnia wymęczyło go życie. A zwykło męczyć niemiłosiernie.
charakter
Laurency jest definicją sprzeczności. Jest jak powiewająca na wietrze chorągiewka, wodzona za nos przez wiatr, szaleńczy płomyk ogniska rozpalonego pod gwiazdami, a jednocześnie delikatny polny kwiat, który wyrósł wśród kłosów zboża i płynący leniwie strumyk nieopodal, znajdujący swoje źródło w wartkim górskim potoku. Jest osobą, którą warto mieć przy sobie i kimś, kto samą obecnością doprowadza do szewskiej pasji — zadziorne i wymowne spojrzenie zielonych oczu, błyskotliwe spostrzeżenia wydostające się z jego pyska i trafne uwagi, nierzadko nasączone ironią i nienawiścią do poniektórych jednostek, przy tym stoicki spokój i opanowanie, jak gdyby nic nie było w stanie wyprowadzić Lauriego z równowagi. Zanim ktokolwiek ośmieli się przypiąć mu tę nieznośną łatkę złego, cynicznego i oziębłego, spieszę z wyjaśnieniem — Laurency nigdy w życiu nie znieważył drugiego psa, a z całą pewnością zrobił gdzieś indziej, niż we własnej głowie. Nie wini temu umiejętność kalkulacji i przewidywania potencjalnych konsekwencji, a jego poszanowanie do życia i zdania innych. Wartości te ceni ponad wszystko inne i dopóki sam ma prawo głosu, tak nie zamierza odbierać go komukolwiek innemu, bez względu na to, czy chodzi o ucznia, starca, wojownika czy medyka. Pomimo piastowanego stanowiska, samca szczerze brzydzi bezlitosne mordowanie i tego typu występki ze swojej strony ogranicza do minimum, pozbawiając zwierzęta życia w ostateczności, kiedy wysyłany jest na polowanie dla całego klanu. Zabija szybko, byleby oszczędzić ofierze bólu i nieprzyjemności ostatnich chwil istności. W ogólności Laurency, chociaż mogłoby się odnieść zgoła inne wrażenie, jest tylko miękką bułką, tym drobniusieńkim, fioletowym kwiatkiem przytłoczonym przez ogromne, sięgające nieba żółte rośliny uprawne, małym kamieniem na dnie rzeki, która pcha go w nieznane, ku ujściu w wielkim, bezkresnym oceanie, Laurie nawet nie wie, co robi i jaki ma cel w życiu, daje się ponieść prądowi i wiatrom, otaczającym go osobom i ich pomysłom, zdaje się wspaniałym materiałem na przywódcę, ale tak naprawdę gubi się w labiryncie własnych myśli i nie radzi z demonami swojej przeszłości, żyjąc w obawie o jutro. Jak może stara się nie oszukiwać rzeczywistości i pokazywać od swojej naturalnej strony, bez przywdziewania masek i udawania kogoś, kim nie jest — nie kryje słabości, zakłopotania, kiedy chaos panuje nad jego życiem, potrafi okazać skruchę i wyszeptać kilka słów przeprosin, przyznać do błędu i z uniesioną głową wziąć na własną pierś konsekwencje popełnionego przez niego czynu. Jest podatny na zewnętrzne bodźce i ma problemy z emocjami, którym przesadnie się poddaje, popadając przez to w stany ciężkiej dla niego melancholii, która ściśle wiąże się ze wspomnieniami Viktora i uczuć do niego żywionych. Ze względu na odciskającą się piętnem przeszłość Laurencego, samiec z odpowiednią rezerwą podchodzi do tematów związków i bliższych relacji, chociażby z przyjaciółmi (chociaż wpierw musiałby jakiegoś posiadać, prawda?) i stara się nie angażować zbytnio, w obawie o własne zdrowie psychiczne i przez swoistą traumę, która efektywnie powstrzymuje go od zawiązywania nowych znajomości.
W relacjach towarzyskich Laurency jest uosobieniem szalejących płomieni albo niepośpieszną wodą, płynącą wraz z nurtem rzeki, incydentalnie ich połączeniem. Czasami, kiedy okoliczności są w miarę sprzyjające, nic go nie krępuje ani nie dobija, jest w stanie uśmiechać się przez bite kilka godzin, rzucać ironicznymi, acz nie kąśliwymi uwagami, non-stop żartować, jakby przed spotkaniem sporządził sobie listę najśmieszniejszych dowcipów, które zna, byleby być najjaśniejszym promyczkiem spośród wszystkich jaśniejących wokół niego gwiazd. Jest wówczas otwarty i ględzi o rzeczach najbzdurniejszych, ponieważ uwielbia doprowadzać innych do śmiechu i poprawiać humor otaczającym go psom. W przeciwnym wypadku, jeśli budzi się lewą nogą albo cały dzień, krok w krok, prześladują go wspomnienia i ból minionych lat, staje się oszczędniejszy w słowa, jak gdyby mogło ich zabraknąć, wyraźnie mrukliwszy i zadziorniejszy. Wówczas, wydawałoby się, nie ma go bardziej, niż jest. Nękające go stany melancholii co prawda mijają, nawiedzając Lauriego tylko okazjonalnie, niemniej samiec ma na tym punkcie małą paranoję, ze wszystkich sił starając się zapomnieć o sprawie i wrócić do normalnego trybu życia, jaki do tamtej chwili prowadził. Kiedy jest ogniem, żadna przeszkoda nie jest mu straszna, podoła każdej przeciwności losu, a nieprzemijające poczucie złudnej pewności siebie nie minie za cholerę, a, na całe szczęście, bliżej mu do ognistego temperamentu, niżeli tego niemrawego i beznamiętnego cienia samego siebie.
umiejętności
SZYBKOŚĆ
44
SIŁA
20
POZIOM MEDYCZNY
0
WITALNOŚĆ
29
ZRĘCZNOŚĆ
36
TRENING
zakończony
relacje
RODZINA
Laurencego wychowała para — wierząc pogłoskom i plotkom — wariatów, niewierzących samotników, sceptycznie nastawionych do wszelkiej maści klanów, ugrupowań i pracowania na rzecz dobra ogółu. Żyli sobie wedle własnych przekonań w niewielkiej rodzinie, na którą składali się Laurencego rodzice, Teodozja i Fryderyk, jak i jego skromne rodzeństwo — Florencja Teodozja, bo po matce, i Marcelina, wszem wobec znana jako Marcja, coby upodobnić się do siostry. Laurie nie śmiał narzekać, życie u ich boku było jak marzenie, niekończący się sen. Dorastali w miłości, wychowywani na dobrych łowców, żeby w dorosłości zapewnić dobrobyt sobie i swojej przyszłej rodzinie, o ile, jak Fryderyk niejednokrotnie podkreślał, na takową się zdecydują. W ich małej społeczności nie istniały żadnego rodzaju podziały — zarówno jak i Teodozja, pieszczotliwie Teosia, i Fryderyk, mogli w każdej chwili wyruszyć na polowanie lub pozostać w ich prowizorycznym obozie, żeby oprawić ze skóry przyniesione przez partnera zdobycze, jeśli nie czuli się na siłach. Za sprawą ich odizolowania od klanów, najprawdopodobniej przeżyli zawirowania, które miały miejsce na niedługo po odłączeniu się od nich Lauriego, przynajmniej taką nadzieją samiec żyje.
MENTOR
—
UCZNIOWIE
Chwast.
POTOMSTWO
O ile stanowi idealny materiał na wujka, tak wcielić się w rolę ojca byłoby mu ciężko — w planach na najbliższą przyszłość nie uwzględnia ewentualności posiadania potomstwa, a z całą pewnością nie licznego.
PARTNER
Za starych czasów, kiedy los do Laurencego się jeszcze jako tako uśmiechał, zesłał mu Viktora, w którego niebanalnym spojrzeniu Laurie przepadł bez pamięci. Dla niego miłość ta była pierwszą, czerpał z niej garściami i przeżywał o stokroć mocniej, niż zdrowo się powinno — dlatego też tak mocno dotknęła go śmierć otrutego ukochanego. Odtąd Laurency trzyma się na dystants, z odpowiednią rezerwą podchodząc do tematu wchodzenia w nowe relacje.
ciekawostki
Laurency, wbrew pozorom, nie interesuje się wyłącznie samcami — Viktor był jego jedyną jak dotąd miłością, co nie wyklucza pojawienia się następnej, nawet płci żeńskiej.
Zdarza mu się rozmawiać z samym sobą, ponieważ tylko w ten sposób może dać upust emocjom. Nie jest to co prawda niezwykle częste zjawisko, jednak nawet nie próbuje udawać, że nigdy nie miało miejsca.
Imię samca warto skracać do Lauriego, jeśli Laurency brzmi zbyt żałośnie albo za formalnie.
Przez dwa miesiące swojego życia prowadził dietę wegetariańską, niemniej odpuścił ją sobie, kiedy dostrzegł, jakie szkody wyrządziła jego organizmowi. Żartuję, po prostu zobaczył zająca i nie mógł się powstrzymać.
O ile przez znaczną część życia Laurency był oswojony z wysokościami, od czasu śmierci Wilczego Pyska i Maxine nie ufa wyrwom tak mocno, jak wcześniej. Stając na krawędzi, czuje kołatanie serca, pojawiają się zawroty głowy i przyspieszony oddech — nie jest to jednak akrofobia, a prosta trauma, której nie pozbędzie się zbyt szybko.
dodatkowe informacje
AUTOR CYTATU
Sarah J. Maas
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz