„Tym się różni ogień od wody, że pojedyncza iskra może wzniecić pożar, za to samotna kropla nie zdoła ugasić niczego.”

Płonący Konar

PIES || 117 KSIĘŻYCÓW || INDUSTRIA || WOJOWNIK || 100PZ || 68PD

aparycja

— No, zaatakuj mnie! — usłyszał wołanie Milczącego Kwiatu dochodzące z drugiego końca polany. — Dawaj, nie mamy całego dnia, umówiłam się z Liliowym Płatkiem, że pójdziemy na polowanie po Wysokim Słońcu!
Łapy aż świerzbiły Płonącego, by wykonać pierwszy krok. Pamiętał jednak, że nie jest już uczniem i nie może pozwolić sobie na żaden nieprzemyślany ruch — zwłaszcza, że nie byli tu sami.
W oddali usłyszał podekscytowane szczeknięcie:
— Pokaż jej! — To Jagodowa Łapa dopingowała go do boju, schowana między krzewami. Spojrzał tam kątem oka; spomiędzy ulistnionych gałęzi wystawał czarno-biały pysk uśmiechnięty od ucha do ucha.
Już chciał odwzajemnić miły gest, gdy coś w oddali poruszyło się gwałtownie. Bardziej wyczuł, niż zobaczył, pędzącą ku niemu matkę; jej łapy wprawiały grunt w delikatne drżenie. Instynktownie odskoczył na bok i, nie czekając, aż ustabilizuje postawę, wybił się na tylnych nogach i wystrzelił ku byłej mentorce. Niestety Milczący Kwiat jakimś cudem zdołała jeszcze przyspieszyć i Płonący upadł ryjąc pyskiem ziemię. Suka wskoczyła mu na grzbiet, przygniatając swoim ciężarem — jednak w tym duecie to Płonący był większy i silniejszy i dlatego zdołał ją z siebie zrzucić. Wiedząc, że w bezpośrednim starciu sił nie ma szans, Milcząca ratowała się ucieczką, a jej syn pognał za nią; smukłe, lecz silne nogi i zakręcone rudo-białe ogony sprawiały, że ta dwójka przypominała sarny mknące przez polanę.
Ziemia dudniła pod łapami Płonącego; stojące zwykle uszy przylegały mocno do czaszki, podczas gdy język powiewał jak flaga, pozostawiając za sobą strużki śliny. Czuł jak zapach ściganej staje się coraz bardziej intensywny. Zrównał się z nią — z sercem bijącym tak mocno, że mało brakowało, a chyba wyrwałoby się na wolność — i popchnął na bok, wkładając w to całą swoją siłę. Gdy upadła, zawarczał i złapał ją za kark, starając się nie wyrządzić przy tym większej krzywdy. Milczący Kwiat zaskomlała głucho.
— Myślałem, że to ja miałem zacząć. — Uśmiechnął się samiec, schodząc z niej.
— Wieki by minęły zanim byś się ruszył, ruda kupo futra — odparła.
Jagodowa Łapa podbiegła do nich; jej niebieskie oczy błyszczały.
— To było niesamowite! — Młoda suczka niemal podskakiwała koło swojego mentora.
— Niedługo też tak będziemy walczyć. — Mrugnął do niej. Wyraźnie górował wzrostem nad swoją uczennicą. — Mam nadzieję że nie zniszczyłem ci futra, mamo — zwrócił się do Milczącego Kwiatu.
— Nie, po prostu jest trochę obślinione. Radzę ci jednak nie pytać przeciwnika po bitwie, czy mu sierści nie zniszczyłeś, bo jeszcze gotów rzucić się na ciebie z kłami. Ja, twoje szczęście, tego robić nie zamierzam. — Posłała synowi ciepły uśmiech i przyjrzała mu się — ciemne, radosne i bystre oczy, przez większość czasu lekko zmrużone, zaświeciły łobuzersko. W odpowiedzi Płonący wyszczerzył tylko zęby — nieco groteskowy uśmieszek rozjaśnił jego łagodnie zarysowany pysk. Teraz samiec był już dorosły, ale od czasów szczenięcych nie zmienił się ani trochę.
Jesteśmy jak dwie krople wody, pomyślała.
Płonący zaproponował, by już wracali. Obie suczki zgodziły się ochoczo i podążyły za nim, jednak Milcząca została trochę w tyle. Z zaskoczeniem przyłapała się na tym, że patrzy jak słoneczne iskry tańczą na rudym grzbiecie jej syna, zupełnie jakby był on przyprószony rdzą.
Wojownik za to, nieświadom obserwacji, szedł lekkim i pewnym krokiem obok swojej terminatorki i śmiał się razem z nią, mimo że obiektem żartu było jego zazwyczaj puszyste futro — teraz brudne, rozczochrane i pozlepiane od śliny.
Milczący Kwiat uśmiechnęła się do siebie.
Pies idealny.

charakter

O Wysokim Słońcu w Porze Zielonych Liści każdy rozsądny pies zwykł chować się w cieniu, by przeczekać godziny największego upału, dlatego też Cienista Rosa odpowiednio wcześnie zadbała o zajęcie odosobnionego miejsca pod Wielkim Dębem. Kojąca drzemka w cieniu drzewa i wsłuchiwanie się w szept liści kołysanych przez wiatr początkowo wydawało się być idealną nagrodą za pracowicie spędzony poranek.
Niestety, zawsze znajdzie się ktoś, kto pokrzyżuje nawet najlepsze plany.
— Cześć, możemy się przysiąść? — usłyszała głos Liliowego Płatka, radosny i piskliwy jak zawsze.
Nie, nie możecie. Zjeżdżajcie, zanim was pogryzę.
— Jak chcesz — mruknęła pod nosem, ale nawet nie musiała nic mówić, bo suczki już rozłożyły się obok niej, w zabawie gryząc się i powarkując.
Liliowy Płatek, Czarna Smuga, jej siostra Śpiewający Kos i Mała Pręga — Cienista Rosa nienawidziła tej czwórki z całego serca, a jednak tego dnia postanowiła dzielnie znieść ich irytujące towarzystwo.
***
— Rozchmurz się nieco, Cienista Roso! Wyglądasz jakby ktoś zamordował ci rodzinę. — Czarna Smuga niespodziewanie przywróciła ją do świata żywych mocnym pacnięciem łapy. — Jestem pewna, że gdybyś sobie kogoś znalazła, to z pewnością częściej byś się uśmiechała.
— Taaak — ziewnęła Mała Pręga. — W klanie jest mnóstwo wolnych psów, na pewno któryś by cię zechciał.
A może przyszłoby ci do głowy, Mały Móżdżku, że nikogo nie szukam?
— Zobaczcie, patrol wrócił! — zawołała Czarna Smuga. Cztery głowy zwróciły się ku Jesionowej Bramie; nawet Śpiewający Kos, do tej pory słodko drzemiąca, natychmiast uniosła powieki. — Wygląda na to, że coś poszło nie tak...
***
— Mówiłam, żebyś zaczekał na brzegu! Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?! — krzyczała Czerwony Świt.
Płonący Konar otrzepał się z wody, zapominając, że otaczają go inne psy.
— Nie jesteś liderem, aby wydawać innym polecenia. Wybacz, Lodowe Spojrzenie. — Odwrócił głowę, słysząc jak starszy wojownik mruczy pod nosem przekleństwa.
Gdy poczuł słodko-mdlący zapach ziół wiedział, że to Ciepła Pieśń przyszła opatrzyć rannych. Pokręcił jednak głową, gdy do niego podeszła; w tej walce wyjątkowo nie odniósł żadnych poważnych obrażeń. Lepiej, by medyczka zajęła się innymi psami.
— Nie zmusisz mnie, bym siedział bezczynnie i przyglądał się jak dajecie sobie z Wietrznymi po pyskach. — Z powrotem skierował wzrok na Czerwony świt; jego oczy rzucały wyzwanie.
Czerwony Świt również się otrzepała, zadbawszy uprzednio, aby Płonącego dopadł niespodziewany zimny natrysk.
— To, że raz uratowałeś głupie szczeniaki, nie czyni jeszcze z ciebie gwiazdy — warknęła. — Szałwiowa Gwiazda powinien cię degradować do rangi ucznia, bo rozumu to ty nie masz za wiele.
— Hej, widzę walkę to się przyłączam, proste. Kodeks mówi zresztą, by stawiać czoła psom, które naruszą granice; Ventus to zrobiło.
— Nie mów, że nagle się taki skrupulatny zrobiłeś, bo i tak ci nie uwierzę — prychnęła. — Wszyscy wiemy, że przestrzegasz tylko tych zasad, które ci pasują. I kiedy ci pasują.
— Dokładnie. Pasują mi prawie wszystkie zasady i prawie zawsze ich przestrzegam, Czerwony Świcie — odparł z najwyższą powagą. — Nieliczne momenty, w których tego nie robię, są uzasadnione wyjątkowymi okolicznościami, niech mi gwiazdy świadkami.
Wojowniczka zmrużyła oczy, jakby chcąc zabić go spojrzeniem; Płonący Konar nie uśmiechał się, ale nie trzeba było znawcy, by stwierdzić, że samiec świetnie się bawi.
— Ej, gdzie idziesz? — krzyknął, gdy suka odwróciła się na pięcie i ruszyła do legowiska lidera. Widząc, że ta go ignoruje, w kilku susach ją dogonił. — Nie mów, że chcesz iść na mnie naskarżyć.
— Właśnie zamierzam to zrobić.
— Nie żartuj sobie, Szałwiowa Gwiazda już od dłuższego czasu nie kontaktuje z rzeczywistością. Po tym jak wybrał Wyjącą Czerwień — który ledwo ukończył szkolenie, skubany — na swojego zastępcę, nie ma żadnych wątpliwości co do tego, że myślenie mu padło na łeb. — powiedział. Czerwony Świt aż się zachłysnęła śliną.
— Zamknij się! — krzyknęła, nagle roztrzęsiona.
— Dlaczego? — Przechylił głowę. — Nie zrozum mnie źle, zawsze lubiłem Szałwiową Gwiazdę, ale on ma już swoje lata. Jak można wybrać niedoświadczonego psa na zastępcę? Nie wspominając już, że nadał mu beznadziejne wojownicze imię. Bo niby jak czerwień może wyć?
— Znowu to robisz.
— Niby co?
— Podważasz... zresztą nieważne. — Wojowniczka westchnęła ciężko. — Może i Szałwiowa Gwiazda rzeczywiście jest ostatnio trochę, hmm, roztrzepany, ale nie pozwolę na to, żeby taka pieruńska mrówka jak ty go obrażała. W końcu to on poprowadził nas na szczyt.
— "Pieruńska mrówka", no nieźle. Ostatnio nazwałaś mnie śmierdzącym leszczem, więc widzę duży postęp w naszej relacji. — Puścił jej oczko, ale w zamian Czerwony Świt nadepnęła mu na łapę. Zawył z bólu.
— Nie myśl, że ujdzie ci to na sucho. Dopilnuję, byś przez miesiąc sprzątał legowisko starszych. — Zaczęła wpatrywać się w coś za plecami Płonącego Konara, mrużąc oczy. — Ktoś ma chyba do ciebie sprawę.
Wojownik podążył za jej spojrzeniem. To Czarna Smuga szła w ich kierunku, stawiając łapy niemalże bezszelestnie.
— Cześć, Czarna Smugo, nie skradaj się tak! — zawołał przez obóz, uśmiechając się szeroko. — Zaraz do ciebie dołączę! — Odwrócił się z powrotem do Czerwonego Świtu. — Wybacz, ale muszę iść. Dokończymy później tę rozmowę, co? — krzyknął na odchodnym.
***
Cienista Rosa z należną sobie beznamiętnością ledwie słuchała przyciszonych rozmów wojowniczek, jej oczy natomiast pozostawały czujne i bacznie obserwowały sytuację. Po krótkiej analizie doszła jednak do wniosku, że nic ważnego się nie stało, mogła więc ponownie odpłynąć w krainę marzeń.
I zapewne by tak zrobiła, gdyby Czarna Smuga nie wpadła nagle na durny pomysł zrobienia przesłuchania Płonącemu Konarowi.
Wojowniczka mogła tylko patrzeć, jak suka podchodzi do kłócących się psów i jak Płonący jakimś cudem wyczuwa jej obecność, a potem zgadza się pójść za nią; przyglądać się w milczeniu, jak Mała Pręga wstaje i robi mu miejsce w cieniu Wielkiego Dębu. Cienista Rosa powstrzymała drżenie, gdy wciąż mokry od wody bok samca musnął jej bark.
— Co się właściwie stało? Wpadłeś do rzeki? — zaczęła wypytywać Liliowy Płatek.
— Można tak powiedzieć. — Uśmiechnął się lekko.
— Opowiedz co się wydarzyło, proszę, nie oszczędzaj żadnych szczegółów — poprosiła Mała Pręga. — Walczyłeś z wodnym stworem?
Cienista Rosa przewróciła oczami. Mały Móżdżek najwidoczniej nadrabia intelektualne braki przesadnie bujną wyobraźnią.
— Nie, zwykła potyczka z pchlarzami z Ventus. Nic nowego. Zresztą i tak w grupie patrolowej były same świeżaki, więc zbytnio się nie pobawiliśmy. — Westchnął. — I jeszcze Czerwony Świt przyczepiła się do mnie jak rzep ogona, ale do tego to akurat jestem przyzwyczajony. Coś czuję, że niedługo czeka mnie randka z legowiskiem starszyzny, w końcu Szałwiowej Gwieździe ostatnio wszystko da się wmówić, jeśli brzmi się dość przekonująco. Aż przykro jest patrzeć na zmierzch panowania najlepszego przywódcy, jakiego miała Industria.
— Szkoda, że nie wybrał ciebie na zastępcę — wypaliła Śpiewający Kos i zaraz się zawstydziła swojej śmiałości.
Płonący Konar spojrzał na nią, zaskoczony. Nie umknęło uwadze Cienistej Rosy, jak bardzo wojownik stara się przy tym ominąć jej sylwetkę spojrzeniem.
— Nie wiem, czy to dobry pomysł — powiedział.
— Właściwie, to dlaczego nie? Jesteś idealnym kandydatem: świetnie polujesz, walczysz, masz wiek i doświadczenie, nawet już uczennicę wyszkoliłeś... przepraszam. — Speszyła się Czarna Smuga, wiedząc, że poruszyła wrażliwy temat.
Nawet Cienista Rosa poczuła ukłucie żalu — nagła strata Jagodowego Futra bolała cały klan.
— Nie szkodzi — odpowiedział, nie patrząc na nią. — I mógłbym dać głowę, że są, ekhem, pewne psy, które mogłyby mieć coś przeciwko mnie jako zastępcy — chociażby Czerwony Świt dała mi to dzisiaj do zrozumienia. Poza tym, lubię życie wojownika, daje zdecydowanie więcej swobody. Możesz wstać rano, iść na polowanie i nie myśleć o rozkładzie patroli ani nie być na każde skinienie lidera.
— Skoro mowa o polowaniu, to może wybierzemy się na jakieś? — zaproponowała Liliowy Płatek. — Chętnie rozprostowałabym nogi.
Płonący spojrzał Cienistej Rosie w oczy, raz i krótko — tak krótko, że ta zastanawiała się, czy jej się przypadkiem nie zdawało.
— Niestety dzisiaj jestem umówiony. Może innym razem?
— Jasne. — Zawód w głosie suczki był ledwie wyczuwalny. — A z kim idziesz?
— Tajemnica — powiedział, mrugając. — Choć może niedługo się dowiecie. — Wstał, żegnając się z nimi w pośpiechu. Gdy odchodził, nad suchą, ubitą przez niezliczoną ilość łap ziemią unosił się pył.
— Miłość to jest jednak piękna rzecz — skwitowała Liliowy Płatek, wzdychając tęsknie za odchodzącym samcem. — Kimkolwiek jest ta suczka, ma farta, że wpadła mu w oko.
— Tak, szczęściara ze mnie — odezwała się Cienista Rosa po raz pierwszy od Wysokiego Słońca.
— Co. — Wojowniczki odwróciły głowy, tak zszokowane jej słowami, że nawet nie zdołały podnieść głosu. Oczy każdej z nich były wielkie jak kałuże po ulewie.
— Spotykamy się od jakiegoś czasu, nie wspominałam? Płonący Konar wyznał ostatnio, jak byliśmy na polowaniu, że jeszcze nigdy nie czuł czegoś takiego do żadnej suczki — wyjaśniła, z satysfakcją przyglądając się, jak jej towarzyszkom opadają szczęki. Chyba pierwszy raz w życiu nie wiedziały, co powiedzieć. — A teraz wybaczcie, że was opuszczę, ale właśnie przypomniałam sobie, że miałam iść szukać ziół z Ciepłą Pieśnią. To do zobaczenia. — Wstała i skierowała się do legowiska medyczki, ale jej uszy zdążyły jeszcze wychwycić burzliwe szepty za jej plecami. W rozgorzałej na nowo rozmowie przewijały się głównie takie zwroty jak: "To niemożliwe", "Co on w niej widzi?", "Jestem od niej lepsza" i "Niedługo ją zostawi".
Tylko co z tego, pomyślała Cienista Rosa, co z tego skoro oczywistym jest, że ktoś taki jak Płonący Konar zapewne nigdy nie zwiąże się z nikim na zawsze?
Niektórzy mówią, że uczuciowa niestałość znika wraz z wiekiem, ale ona wiedziała swoje — barwny motyl już na zawsze pozostanie motylem, do samego końca skacząc z kwiatka na kwiatek.
W jego przypadku jednak warto jest być tym kwiatkiem, stwierdziła.

umiejętności

SZYBKOŚĆ

22


SIŁA

30


POZIOM MEDYCZNY

0


WITALNOŚĆ

21


ZRĘCZNOŚĆ

17


TRENING

zakończony



relacje

RODZINA

Milczący Kwiat
Tamtej nocy Płonąca Łapa nie mógł zasnąć — co i rusz przekręcał się z boku na bok, lecz sen nie nadchodził. Przeszkadzał mu każdy najcichszy dźwięk, każde kłujące źdźbło trawy; nawet niewinna plama księżycowego światła, które tak jak w każdą bezchmurną noc wpadało do uczniowskiego legowiska, srebrząc się i złocąc na jego futrze.
Ktoś znowu zawył przez sen. Płonący miał już tego dosyć.
Suche liście zaszeleściły, gdy wstał i przemknął się do Jesionowej Bramy. Wyglądało na to, że czujka zrobiła sobie przerwę od obowiązków, postanowił więc wykorzystać okazję.
— A co ty tutaj robisz?!
Prawie potknął się o wystający korzeń.
— Nie strasz mnie tak więcej — powiedział z wyrzutem.
— Nie zamierzałam. — Milczący Kwiat wyszła z cienia. Głos miała łagodny, jednak spojrzenie pozostawało surowe i podejrzliwe. — Zapytam jeszcze raz: co tu robisz? Powinieneś już od dawna spać, spóźnisz się na jutrzejszą ceremonię.
— Co ja poradzę, że nie mogę zasnąć? Wyszedłem się przewietrzyć, to wszystko. — Przewrócił oczami. — Poza tym Liściasta Łapa ciągle pierdzi. Głośno. I jak tu spać? — Przyglądał się matce, nie bez rozbawienia, jak walczy ze sobą, by zachować stosowną dla wojowniczki powagę. Nie udało jej się — odwróciła na chwilę głowę, by ukryć uśmiech.
— Wracaj do obozu, nie pozwolę ci się włóczyć po lesie samemu w środku nocy.
— Możesz iść ze mną, wtedy nie będę włóczył się sam. — Wyszczerzone w zawadiackim uśmiechu kły błysnęły w mroku.
— Nie ma mowy, jeszcze ktoś zauważy, że nas nie ma.
— No cóż, nie zamierzam cię zmuszać. — Minął ją i przeskoczył nad rowem z gracją młodej sarny.
— Wracaj tu natychmiast, Płonąca Łapo! Wracaj, słyszysz?! — krzyczała za nim zduszonym głosem, lecz on zniknął między krzewami. Oddalił się trochę, po czym przystanął i zaczął nasłuchiwać. Przez chwilę uszy wychwytywały jedynie zwykłe odgłosy nocy, ale gdy tylko usłyszał szelest liści i szybkie kroki stawiane na leśnej podściółce, uśmiechnął się pod nosem. Wiedział, że za nim pójdzie — i jeszcze lepiej wiedział, że mimo że wcale jej się to nie podoba, to już nie zawróci.
Zawęszył w powietrzu, gdy dołączyła do niego; mimo bezchmurnego nieba miało wkrótce zbierać się na deszcz.
***
— Nie mogę w to uwierzyć: już za kilka godzin będziesz wojownikiem. — Westchnęła Milczący Kwiat głosem wyrażającym wzruszenie i zarazem przerażenie szybkością mijającego czasu. — Pamiętam jak rozchorowałeś się akurat przed naszym pierwszym treningiem i musiałeś leżeć w legowisku Ciepłej Pieśni przez kilka dni. Ściskało mnie z żalu za każdym razem, gdy cię tam odwiedzałam. Byłeś taki smutny i obrażony na cały świat, że zaczniesz szkolenie później, niż ci obiecałam.
Płonąca Łapa zaśmiał się.
— Dobrze to pamiętam. Śpiewałem na całe gardło piosenkę o "wiewiórze co dziurkę wiewiórki codziennie oblegał" myśląc, że jak dostatecznie wkurzę Ciepłą Pieśń, to w końcu mnie wyrzuci i szybciej zacznę trening. W sumie, to chciałbym ją jeszcze raz komuś zaśpiewać... — Spojrzał znacząco na matkę. — Jak to zrobisz, wrzucę cię do rzeki.
— ...ale to jedno z tych marzeń, które raczej odłożę na inny dzień. — Był pewien, że Milczący Kwiat nie spełniłaby groźby, ale tym razem postanowił się nie przekomarzać. Spojrzał w niebo; część gwiazd przykryły ciemne obłoki.
— Jestem z ciebie dumna, wiesz? — Milcząca spojrzała mu w oczy. — Wszyscy jesteśmy z ciebie dumni. Industria nigdy nie zapomni o twoim bohaterstwie.
— Wiem, mamo. Mało brakowało, a Jagódka z bratem zginęliby zgnieceni przez konar. Jakiego trzeba mieć pecha, by się wymknąć i zgubić tuż przed burzą, a potem schronić akurat w pobliżu drzewa, w które uderzył piorun?
— To ich nauczy, by na przyszłość słuchać się starszych — skwitowała Milczący Kwiat z przekąsem. — W każdym razie wygląda na to, że zyskałeś pierwszych fanów. Czasem widzę, jak wracasz z polowania lub patrolu, a oni zaczynają cię oblegać. Kto wie, może kiedyś zostaniesz mentorem któregoś z nich?
Płonącą Łapę zmroziło. Przez chwilę poczuł się tak, jak gdyby sam został przygnieciony przez tę samą gałąź, przed którą uratował szczeniaki, a teraz nijak nie mógł się wyswobodzić.
— Nieeee, nie ma co myśleć o tym tak wcześnie, sam jestem przecież jeszcze uczniem — wybrnął z tego. Niewidzialny ciężar zniknął, całe szczęście. — O wszystkim i tak zadecyduje Szałwiowa Gwiazda.
— Racja.
Pac, pac, pac. To pierwsze krople deszczu spadły z nieba.
— Czasem gdy pada myślę sobie, że to nasi przodkowie płaczą widząc jak bardzo jesteśmy podzieleni. Wszyscy powinniśmy żyć razem, czy tak nie byłoby nam łatwiej? — wypalił nagle.
— Nawet tak nie mów, Płonąca Łapo! Czyżbyś zapomniał, co mówi Kodeks Wojownika? — oburzyła się suka.
— Jak mógłbym zapomnieć, skoro przez cały mój trening wpajałaś mi go tak bardzo, że aż śnił mi się po nocach? — Pokręcił głową. — Po prostu nie do końca zgadzam się z ideami, jakie głosi.
— Błagam cię, pomyśl czasem zanim coś powiesz. Czyżbyś nagle nie chciał być mianowany?
— Chcę zostać wojownikiem, ale nic nie poradzę na swoje odczucia, a ty mówisz o tym tak, jakbyś zaraz miała się mnie wyrzec. Czy naprawdę Kodeks jest dla ciebie ważniejszy niż rodzina?
Milczący Kwiat osłupiała.
— Rodzina jest zawsze na pierwszym miejscu — wyszeptała. — Po prostu chcę dla ciebie jak najlepiej. Nie możesz być wojownikiem nie przestrzegając Kodeksu.
— Nie powiedziałem, że nie będę go przestrzegał, tylko że nie zawsze zgadzam się z jego przykazaniami — wytłumaczył.
Jego matka zamilkła na chwilę, jakby trawiąc to, co właśnie jej powiedział.
— Chcę jednak byś pamiętał, że Kodeks wymyślili właśnie nasi przodkowie po to, aby las stanowił dom dla wszystkich psów i mimo konfliktów między klanami zawsze utrzymywaliśmy ten porządek. A deszcz, synu, to nie łzy Gwiezdnych — to tylko woda, której życie zatoczyło krąg. Pewna jej część wpada do rzeki i płynie dalej, a reszta wsiąka w ziemię. Żywot jest rzeką, Płonąca Łapo, nie cofa się ani nie stoi, tylko nieustannie mknie naprzód.
— Bo kto się nie rusza, ten także się cofa. — Wciąż pamiętał jej słowa.
— Dokładnie. Nigdy nie pozwól sobie na stagnację, bo nie będziesz niczym więcej niż liściem porwanym przez prąd — pozornie wolnym, ale bez żadnego wpływu na swoje położenie. — Milczący Kwiat wstała, by otrząsnąć futro z wody. — Chyba najwyższy czas wracać, bo do rana nie wyschniemy.
— Zostańmy jeszcze chwilę, jest coś kojącego w tym deszczu — poprosił matkę; ta na znak zgody przycisnęła swój bok do jego boku i przymknęła zmęczone oczy. Pozwolił jej się o siebie oprzeć, chociaż sam słaniał się już ze zmęczenia.
***
Zostali więc, pochyleni nad falującą taflą wody; dwa bliźniacze pyski przyciśnięte do siebie, dwa ciała drżące na deszczu — tylko myśli te same, wspólne, wiecznie płynące z prądem.
Okopcony Pysk
— Byłeś bardzo mały, gdy odszedł. — Milczący Kwiat przełknęła ślinę; w jej oczach coś błysnęło. — Poległ w walce z Ventusem wiele lat temu.
Płonący pokręcił jednak głową.
— Słyszałem, co mówili starsi w swoim legowisku. Że podobno ojciec wcale nie zginął.
— Nie powinieneś ich podsłuchiwać! — oburzyła się.
— Sprzątałem im posłanie. Wiesz, kara za ostatnią niesubordynację. — Przebrał łapami. — Ciężko było nie słyszeć tego, co mówią, a właściwie wykrzykują do siebie — wydaje się, że mają problemy ze słuchem, biedaki. — Uśmiechnął się lekko, chociaż w tamtej chwili zupełnie nie było mu do śmiechu.
Suczka westchnęła.
— Cóż, w moim mniemaniu mają też zdecydowanie zbyt długie jęzory i zupełny brak wyczucia, by poruszać ten temat akurat przy tobie. Chyba będę zmuszona zamienić z nimi słówko.
— Czyli to prawda? — zapytał z pewnym wahaniem w głosie. — To o ojcu?
— Nie... — zaczęła. — Ta sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana.
Nie musiał jej zachęcać, by usiadła razem z nim pod Wielkim Dębem, z dala od ciekawskich uszu innych klanowiczów. Jednak zamiast rozłożyć się w jego cieniu, przysiadła sztywno na tylnych łapach — jak żerujący zając, w każdej chwili gotów do skoku. Nie dziwił się, w końcu on też nie był w stanie zachować spokoju; czuł jak ze stresu każdy pojedynczy mięsień napina mu się pod skórą.
— Tamtego dnia patrol Industrii wdał się w walkę z psami z Ventus, podobno przekroczyli nasze granice w poszukiwaniu jedzenia. Bitwa była zaciekła — Pora Nagich Drzew doskwierała nam wszystkim, a każdy pies modlił się do Gwiezdnych o choćby kawałek pożywienia. — Milczący Kwiat patrzyła daleko przed siebie, a jej głos nabrał niespodziewanie głębokiego tonu. — Twój ojciec od samego rana był niespokojny i poddenerwowany, jakby komary go gryzły, ale gdy zapytałam go o to powiedział mi tylko, że „dziś na śniegu się nie skończy”. Nie miałam zielonego pojęcia, o co chodziło i tym bardziej zdziwiłam się, gdy do obozu wpadł Szybki Krok i ogłosił wojnę, a Okopcony Pysk natychmiast wybiegł z obozu. Wołałam za nim, by zaczekał, ale musiałam zostać tutaj, by chronić ciebie i dlatego nie mogłam zrobić już nic więcej — pozostawało mi tylko oczekiwać jego powrotu.
Na chwilę przeniosła spojrzenie na szczenięta bawiące się w pobliżu żłobka — nieproporcjonalnie duże łapy zadawały niezgrabne ciosy przeciwnikowi.
— Industria wygrała, ale zapłaciliśmy za to życiem naszych najsilniejszych psów, w tym życiem Okopconego Pyska. Śnieżny Kieł powiedział mi potem, że twój ojciec wprowadził niespodziewany zamęt wśród przeciwników, dzięki czemu zdobyliśmy przewagę. W ogniu bitwy zauważył jednak, jak zastępca Ventusa rzucił się na Okopconego i ranił w nogę, a potem zmasakrował mu pysk. — Wciągnęła gwałtownie powietrze, świszcząc przy tym lekko. — Śnieżny Kieł zapewniał mnie, że chciał go ratować, ale walczył wtedy z dwoma psami naraz i nie mógł się wyswobodzić. Zobaczył tylko, jak zdołał doczołgać się do pobliskich krzaków, cały we krwi. — Ciemne oczy Milczącego Kwiatu zaszły mgłą; jej głos zaczął trząść się niebezpiecznie, a każde kolejne słowo poprzedzał drżący oddech. — Nie mogłam... im wtedy pomóc... Widziałam tylko... jak wnosili ciała…
Płonący przycisnął pocieszająco głowę do jej barku. Historia ta jednak, choć znacznie bogatsza w szczegóły niż za czasów, gdy opowiadała mu ją po raz pierwszy, wciąż kończyła się tak samo.
— Opowiadałaś mi to kiedyś.
— Tak... - odpowiedziała, wciąż wpatrując się w jakiś punkt w oddali i unikając jego spojrzenia.
— Więc dlaczego…
— Problem w tym, że jego ciała nie było wśród poległych — wyznała.
— Że co?
— Gdy nasi wracali po bitwie modliłam się, by Okopcony Pysk przeszedł przez Jesionową Bramę i zajrzał do żłobka, żebym mogła go ujrzeć całego i zdrowego — nie wrócił jednak wcale. Powiedzieli mi, że szukali go wszędzie, ale śnieżyca przybierała na sile i musieli wracać do lasu, bez względu na wszystko, inaczej by ich zasypało. — Zamyśliła się na chwilę. — Tak silnej wichury nikt z nas, młodych, wcześniej nie doświadczył. Wtedy zaczęłam bać się nie tylko o twojego ojca, ale i o nasze życie. Gdy następnego dnia patrol wrócił na miejsce bitwy, wszystko przykrył śnieg i równina wyglądała tak, jakby nic nigdy się tam nie wydarzyło. Przeszukali cały teren, ale twój ojciec nigdy się nie odnalazł.
— Okłamałaś mnie. — Fakt ten uderzył w Płonącego z całą siłą.
— Nie, wcale nie — odrzekła Milczący Kwiat, mrużąc oczy.
— Mówiłaś mi zawsze, że wtedy poległ, a tak naprawdę uciekł. Porzucił nas.
— Był środek Pory Nagich Liści, najgorszej jaką kiedykolwiek doświadczyłam, a po ataku psów z Ventus twój ojciec ledwo się ruszał. Jak niby miał uciec? Przed czym, dokąd? — w głosie Milczącej pojawiła się niebezpieczna nuta.
— Mysi Szept powiedziała, że życie w klanie i dbanie o rodzinę go przerastało, więc wykorzystał okazję — kłócił się. Och, jak bardzo chciałby, by marudna starsza się myliła. — Podobno nie nadawał się do życia w klanie.
— To, że patrzył na świat inaczej niż inni nie znaczy, że nie nadawał się na wojownika — warknęła. — Dowiódł tego chociażby tym, że oddał życie za klan. Okopcony Pysk był bohaterem tej bitwy — gdyby nie on nie wiadomo, czy Industria wciąż by istniała i nikt mi nie wmówi, że jest inaczej. — Pysk matki wykrzywił grymas żalu. — Nie mógł uciec, po prostu nie mógł, bo jaka jest szansa, że zdołałby coś takiego przeżyć?! — załkała. Widząc jej stan Płonący skarcił się w myślach, że może niepotrzebnie drążył temat.
— Kochałam go. Nie był idealny, ale go kochałam i zawsze będę nosić go w sercu — nie mogłabym inaczej. A Mysi Szept, Wilczy Strumień i Zwęglony Nos nigdy go nie lubili i po prostu chcą zrugać pamięć o nim — niemal wypluła z siebie; smutek ustąpił miejsca pogardzie. — Nie wierz w ani jedno ich słowo.
Młody pies westchnął ciężko. Żałował, że zaczął tę rozmowę; serce mu ciążyło bardziej niż gdy słuchał rozmów starszyzny. Nie starczyło mu odwagi by wyznać, że i tak nie powiedział jej wszystkiego.
Nie powiedział jej jak mówili, że ojciec był zbyt tchórzliwy, by wziąć odpowiedzialność za rodzinę; że ponoć męczył się i dusił w lesie, nie potrafiąc nadążyć za innymi. Nie powiedział jej jak się zastanawiali, co jego matka, piękna i mądra, w ogóle w nim widziała. Nie powiedział jak stwierdzali, że mimo nieprzystosowania najpewniej zbyt bał się uciec pod osłoną nocy, zbyt bał się, że będą go szukać; że pewnego dnia obudzi go wołanie Milczącego Kwiatu, wzywające do przyjęcia odpowiedzialności.
Futro to on czarne miał jak węgiel, ale serce za to rude i przebiegłe jak lis, do cna przeżarte kłamstwem — zadźwięczały mu w głowie słowa Wilczego Strumienia. — Zanim porządnie się rozpadało podążaliśmy śladem jego krwi aż do granicy klanów. Dalej nie było sensu iść — to było jasne, że zwiał, co najgorsze zostawiając Milczący Kwiat, małego Płomyczka i resztę klanu na pastwę losu. Tak bardzo to przeżywała, że nikt z nas nie miał odwagi powiedzieć jej prawdy. Nie żeby Okopcony Pysk był cennym wojownikiem — w końcu jedyne co robił to narzekał, że za zimno, że słońce zbyt mocno świeci, że mu się szyszki w tyłek wrzynają. Nawet gdy miał te swoje "wizje" i nam prorokował, to i tak przepowiadał same nieszczęścia. Dzięki Gwiezdnym, że jego syn wdał się w matkę, bo mielibyśmy tu kolejną zakałę klanu.
— Wszystko dobrze? — To matka wyrwała go z rozmyślań.
— Tak, w porządku. Po prostu muszę sobie to poukładać, nie martw się o mnie. — Zetknął się z nią nosami i przeszedł przez Jesionową Bramę. Nie poszła za nim.
Zawsze przepowiadał same nieszczęścia.
Dziś na śniegu się nie skończy.
To było jasne, że zwiał.
Śnieżyca przybierała na sile i musieli wracać, bez względu na wszystko.
Nieźle to sobie zaplanował, skubany — pomyślał Płonący, nie zdając sobie sprawy, że stoi jak głupi i zabija wzrokiem ziemię. Przed oczami miał czarnego psa o jasnych, niemal żółtych oczach, z przeoranym pyskiem, który, utykając, odchodzi w kierunku granicy, zostawiając na śniegu krwawą ścieżkę. I ani razu nie ogląda się za siebie.
Rzadko was o coś proszę, Gwiezdni, ale błagam, sprawcie by Wilczy Strumień miał rację — bym nigdy nie stał się taki jak Okopcony Pysk.
Jagodowe Futro
— Odpowiedz mi!
Odwrócił się ku niej i spojrzał w oczy. Jagodowe Futro drżała lekko i miażdżyła łapami niewinne źdźbła młodej trawy — tylko równo unoszące się i opadające boki wskazywały na to, że ze wszystkich sił stara się zachować spokój. Nie wiedziała, dlaczego ją tutaj zaprowadził — na ich ulubioną polanę, gdzie jeszcze do niedawna ukrywali się przed światem, intensywnie ćwicząc i rozkoszując się spokojem tego miejsca, i gdzie niegdyś śmiech młodej suczki gościł tak często, że zdawać się mogło, jakby na stałe zadomowił się on w koronach pobliskich drzew.
On wiedział.
Tego dnia ostatnie promienie słońca padały na ziemię, tworząc przerażające cienie, a jedynym wyraźnym dźwiękiem było cykanie świerszczy. Ponura atmosfera stanowiła niemal lustrzane odbicie wnętrza Płonącego, któremu serce ciążyło na piersi jak nigdy przedtem. Nie mógł już dłużej migać się od podjęcia decyzji.
— Pamiętasz to, co ci powiedziałem na samym początku naszej przygody?
Suczka kiwnęła nieznacznie głową i zachrypniętym od nadmiaru emocji głosem zaczęła:
— „Młode psy takie jak ty, Jagodowa Łapo, są jak płomienie rodzącego się pożaru — niepozorne z wyglądu, ale całym sercem i duszą przekonane o tym, że mogą zmienić świat, wyprowadzić swój klan ponad inne. Odpowiednio poprowadzone są w stanie przemienić się w siłę zdolną spopielić cały las; jeśli jednak opadnie na nie deszcz wątpliwości, porażek lub nieprzewidzianych wydarzeń, zgasną równie szybko jak się pojawiły. Wiesz dobrze, że iskra nie przeżyje na mokrych liściach, ale wiesz również, że prawdziwego pożaru nie zgasi byle mżawka."
Płonący uniósł brwi. Po tylu księżycach przywoływała jego słowa z dokładnością najbardziej sumiennej uczennicy tego świata — słowa, których nawet on sam aż tak dobrze nie pamiętał.
— "Będę dla ciebie osłoną przed wiatrem i deszczem, Jagodowa Łapo. Będę pozwalał ci wzrastać, aż staniesz się pożarem, którego nikt nie zatrzyma. Razem wzniecimy ten ogień." — Jagodowe Futro odwróciła głowę tylko po to, by znów utkwić spojrzenie w ciemnych oczach byłego mentora. Przełknęła ślinę. — Po co? Dlaczego akurat to wspomnienie?
— Moim zadaniem było wyszkolenie cię na wojowniczkę — zaczął delikatnie. — Najlepszą wojowniczkę wszystkich klanów. Uczyłem cię strategii, walki, polowania i życia zgodnie z Kodeksem; uczyłem ciebie i przy okazji uczyłem siebie i wszystkie te księżyce uważam za jedne z najlepszych w moim życiu. — Westchnął. — Tyle, że to skończyło się w momencie, gdy zostałaś mianowana. Teraz pełnię inne obowiązki, ale pomimo rozejścia się naszych ścieżek chciałbym żebyś wiedziała, że zawsze będę o tobie pamiętał, nawet gdy będę miał już innych uczniów.
Suczka zbliżyła się o krok na łapach zesztywniałych z emocji. Nie mógł nie zauważyć, jak mocno zaciska szczękę.
— Mieliśmy wzniecić ogień, ty i ja — powiedziała.
— Byłaś najlepszą uczennicą, jaką kiedykolwiek mogłem mieć.
— Mieliśmy wzniecić ogień! — Uniosła ogon, a w jej oczach zaświeciła się iskra desperacji i coś, czego nie umiał nazwać, a co zdawało się gasić pozostałą w niej nadzieję.
Teraz już nie ma odwrotu, pomyślał Płonący. Trzeba zamknąć ten rozdział — raz na zawsze.
A jednak słowa utkwiły mu gardle. Coś w nim krzyczało, by jeszcze ich nie przekreślał; by przypomniał sobie jak dobrze było czuć ciepło jej ciała i słodki oddech przy uchu, gdy zwierzała mu się z codziennych trosk pod starym wiązem, a złote i płomiennorude liście spadały im na nosy. Otworzył i na powrót zamknął pysk. Tak mogłoby być zawsze, wyszeptał głos w jego głowie, ale Płonący wiedział, że jeśli pozwoli się temu ciągnąć, zmarnuje im obojgu życie. Nie będę tchórzem.
— Chodziło mi o ogień w walce, nie w miłości — wykrztusił wreszcie.
Jagodowe Futro zastygła, zdawało się nawet, że zupełnie przestała oddychać. Jakimś cudem udało mu się nie spuścić głowy, ale widok łez zbierających się powoli w jej oczach sprawiał, że rozpaczliwie miał ochotę cofnąć czas.
— Bawiłeś się mną — wyszeptała. Jej głos był przepełniony niedowierzaniem.
— Nie, po prostu nigdy ci niczego nie obiecywałem. Musiałaś to źle zinterpretować — jedynie to zdołał powiedzieć. Och, jak dobrze byłoby teraz rozpędzić się i skoczyć prosto w przepaść.
Przez dłuższą chwilę żadne z nich się nie poruszyło, a świat jakby zastygł w miejscu — tylko liście powiewały nieustannie na gałęziach drzew.
— Nie jestem w stanie wydostać cię z miejsca, w którym się znalazłaś. Musisz uratować się sama, Jagodowe Futro.
— Nie chcę cię znać. Zejdź mi z oczu. Odejdź!
Płonący Konar wycofał się więc w gęstwinę i zniknął w jej cieniu. Łaciata suczka zsunęła się za to na ziemię, bezskutecznie tłumiąc szloch.
— Zawsze nienawidziłam tych twoich cholernych metafor.
Nie wróciła do obozu tej nocy.
***
Rano pies, odłączywszy się od patrolu poszukiwawczego, wrócił w to samo miejsce, lecz zastał tylko wgniecenie w trawie oraz kępkę czarnej i białej sierści leżącą na porytej łapami ziemi. Ledwo wyczuwalny zapach Jagodowego Futra wciąż niósł się po polanie, a echo jej śmiechu lekko musnęło go po uszach; zupełnie jakby wiedziało, że jest już tylko ostatnim pożegnaniem.

MENTOR

Milczący Kwiat.

UCZNIOWIE

Sasankowa Łapa

POTOMSTWO

Sasankowa Wichura, Jaśminowa Łapa, Korzenny Sen

PARTNER

ciekawostki

Poprzednie imiona: Płomień > Płonąca Łapa

dodatkowe informacje

AUTOR CYTATU

Cytat autorski

KONTO DISCORD

brak [postać NPC], autor: Ulitka#3321

ŹRÓDŁO ZDJĘCIA

Flickr, E L


OSTRZEŻENIA

0/3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz