aparycja
Dodatkowymi atrybutami są trójkątne, opadłe uszy i długi, puszysty ogon, również przyprószony pod spodem odrobiną bieli. Z pewnością najbardziej rzucającym się w oczy elementem są jego tęczówki — odziedziczona po jednym z nieznanych rodziców heterochromia sprawia, że jego prawe oko jest brązowe, za to lewe niebieskie.
Nie wyróżnia się on spośród tłumu swoim wzrostem — jest średni, można by powiedzieć nawet, iż dość niski. Budowa jego ciała również nie jest imponująca. Żonkil właściwie nie ma mięśni, a warstwa grubego futra ukrywa łatwo wyczuwalne żebra i wypukłe, liczebne blizny, wspominane przez niego z żalem. Był bardzo szczupły już od szczeniaka, przez co zapewne jego ojciec twierdził, że powinien raczej nazywać się „łamliwym czymś” — rzeczywiście, wygląda on na bardzo łamliwego.
Ten pozbawiony gracji pies porusza się nieśpiesznym, niepewnym krokiem. Nie lubi unosić wysoko łba ani wzroku, nie lubi też wykazywać zbyt intensywnych ekspresji za pomocą ogona czy innej części ciała. Jego pysk, choć niekiedy się uśmiecha, raczej nie robi tego ze szczerością — w większości widać, iż ten grymas jest wymuszony. Rzadko unosi swój niski głos czy zmienia jego tonację, bynajmniej nie przy obcych, przez co może wydawać się bardzo stoicki. Słychać w nim pewną szorstkość i nieufność, lecz po czasie staje się on kojący niczym delikatne powiewy wiatru (bądź zupełnie odwrotnie — staje się burzą).
Gdyby był człowiekiem, robiłby sobie zapewne kreski, nosił dużo biżuterii i na wyjście ubierał golfy, płaszcze oraz marynarki, niesamowicie się przy tym garbiąc, za to w domu zakładałby zbyt duże koszule i swetry. Chętnie ubrałby się nawet w spódnicę, gdyby nie bał się cudzych wzroków, a jego włosy byłyby w wiecznym nieładzie.
charakter
Zamknięty w sobie. Oczywisty jest fakt, że może zachowywać się różnie w zależności od danej sytuacji czy osobnika, z którym przebywa — cechą, która zdecydowanie wysuwa się na pierwszy plan, gdy się go poznaje, jest jego małomówność i powściągliwość. Nie lubi się odzywać, szczególnie gdy czyjeś towarzystwo mu nie podpasuje. Ogranicza długość wymowy, mimo bogatego słownictwa i zamiłowania do dyskusji. Jest jednak świetnym słuchaczem. Nie ciągnie go do socjalizacji i nowych znajomości, czuje się komfortowo w roli obserwatora. Interakcje napełniają go strachem przed opinią innych, a niesamowicie bliskie przywiązanie — do którego jest szczególnie zdolny — przed odrzuceniem, byciem niewystarczającym bądź skrzywdzeniem kogoś.
Jest na dodatek bardzo nieśmiały, nerwowy i niezręczny, szczególnie przy obcych, co od razu u niego widać. Zdarza się, iż świadomość, że ktoś przy nim jest, wywołuje u niego spięcie czy jąkający się głos. Duże zbiorowiska czy występowanie sprawiają u niego ogromną tremę.
Indywidualista. Od razu widać też introwersję Żonkila. Kontakty i zbiorowiska szybko go męczą, przez co potrzebuje mieć dużo chwil dla siebie samego w ciągu dnia. Wykonywanie zadań samodzielnie zwiększa jego produktywność — nienawidzi pracy w grupach, szczególnie gdy ktoś inny przydziela mu rolę, bądź, co gorsza, brak w niej minimalnej organizacji. Nie lubi przyjmować czyjejś pomocy, twierdząc, że ze wszystkim poradzi sobie sam (co nie jest prawdą).
Nieufny. Ma duże problemy z zaufaniem komuś, nawet jeśli zna go bardzo blisko. Zawsze towarzyszy mu niezdrowa podejrzliwość i obawy — wywołuje to w nim ostrożność co do wszystkich i trzymanie się na dystans. Stwarzanie czarnych scenariuszy w głowie i trzymanie się ich jest jego specjalnością. Spotykamy się tu jednak z pewną sprzecznością, gdyż ten osobnik jest w stanie dać kolejne szanse, nawet jeśli ktoś go bardzo zawiódł. Cechuje nim mimo wszystko dość duża wyrozumiałość, dzięki której rozumie wiele cudzych, nieodpowiednich zachowań i znajduje dla nich usprawiedliwienia. Zależy od wielu czynników, czy są one wystarczające dla jego umiejętności wybaczania.
Empatyczny. Nienawidzi czyjejś krzywdy, szczególnie jeśli sam ją sprawia, a także po prostu nie jest w stanie rozumieć, czemu ktoś miałby celowo zachowywać się okropnie w stosunku do czyjejś osoby. Niestety, choć pragnie być dobrą osobą, nie zawsze jest w stanie odgadnąć cudze emocje i wykazać się współczuciem. Nie zawsze też jest w stanie postawić innych ponad siebie i w pewnych sytuacjach potrafi być naprawdę, nawet nieświadomie, egoistyczny. Pomimo iż naprawdę (nawet przesadnie) martwi się o swych bliskich, nie zawsze jest w stanie to pokazać.
Poważny stoik. Zazwyczaj. Szczególnie wobec tych, co go nie znają jeszcze zbyt blisko. Niektórzy powiedzieliby nawet, ponury nudziarz. Z reguły emanuje od niego spokojem, gdyż Żonkil stara się trzymać swe humorki i pyskaty pysk na wodzy. Nie pokazuje on także, jeśli wyprowadzono go z równowagi. Dość łatwo jednak się irytuje. Drażni go wiele rzeczy, a głupota jest jedną z nich — dochodzi do tego, że Żonkil jest zdolny podnieść głos, dziwiąc innych tą nagłą reakcją. Ogólnie jednak jego wyraz twarzy i postawa są przez większość czasu takie same — ponure.
Perfekcjonista. Doskonałość jest jego przewodnim motywem, a wygórowana ambicja wysuwa się przed wszystkie inne wartości. Oczekuje od siebie rzeczy, do których nie jest zdolny i ciągle obwinia się, gdy coś nie idzie po jego myśli. Od zawsze dążył do stuprocentowej perfekcji we wszystkim, co robił. Z tych też względów jest bardzo pracowity oraz odpowiedzialny. Nastawiony na zysk. Gdy coś robi, robi to ze stuprocentową dokładnością i efektywnością. Ponadto, coś obdarzyło go niesamowitą zdolnością organizacji, którą wykorzystuje do spełnienia swych celów. Jest bardzo podatny na krytykę i opinie z zewnątrz — często robi coś tylko po to, aby zyskać w czyichś oczach. Pochwały za to napędzają go do działania. Może się wydawać, że w rzeczywistości pragnie uwagi innych — i, niestety, Żonkil w głębi duszy pragnie być zauważony i chwalony. Jest na tyle zdeterminowaną osobą, że gdy się skupi na czymś konkretnym, może ignorować wszystko inne, stając się jak ślepy, który widzi tylko jeden punkt. Przez pewną obawę przed przyszłością musi być zawsze przygotowany. Czuje silną potrzebę zachowania rutyny i stabilizacji, a każda zmiana wywołuje w nim paranoiczne myśli. Z trudem przyzwyczaja się do wszelkich odmienności.
Emocjonalny. Choć nie widać tego po nim na pierwszy rzut oka. Bardzo istotna, duża cecha, która komplikuje życie jego i osób w tym życiu — przez nią potrafi być najgorszym, manipulacyjnym i egoistycznym chujem, jakiego się napotkało. Niestety, choć może wydawać się kimś kierującym się logiką i spokojnym, nie raz ponoszą go emocje. Potrafi popłakać się bez powodu bądź poczuć się okropnie przez coś dla innych nieznaczącego, a nawet wybuchnąć nagle złością. Możliwe, że opisując ten aspekt jego osobowości, ktoś użyłby określenia, że jest słaby psychicznie bądź niesamowicie wrażliwy — i jest to prawda. Mimo tej cechy dusi w sobie wiele emocji, przez co może czasem wydawać się nawet bezduszny. Nie raz ma problem z ekspresją i okazywaniem, co czuje — wiele razy słyszy, czemu się z czegoś nie cieszy, a gdy już próbuje to ukazać, często jego reakcja jest przesadna i dziecinna. Jest skłonny do odpychania innych, zgrywania twardego i wyżywania się na innych po dłuższym duszeniu w sobie uczuć. Jest pełen wątpliwości i złości do samego siebie. Bywa, że odbiera sobie prawo do posiadania problemów bądź czucia się źle, mówiąc sobie przy tym, że emocje są zgubne i niepotrzebne. Może rzeczywiście ma rację.
Niekiedy jest także… zmienny. Nastrój potrafi mu się nagle zmienić bez żadnego powodu. Nie raz zdarzyło się, że okrzyczał kogoś, dla kogo przed chwilą był miły. Często jednak uchodzą z niego emocje, dopiero gdy zna się z kimś dłużej i czuje się przy nim komfortowo. Logiczny realista. A raczej pesymista, który mówi, że jest realistą. Jego nastawienie do świata jest… co najmniej dziwne i może wydawać się przez nie jeszcze bardziej chłodny. Twardo stąpa po ziemi, zwracając uwagę na wszystkie szczegóły w otoczeniu. Nie zawsze idzie to w parze z jego ukrytą emocjonalnością, lecz wciąż odznacza się tą cechą. Czuje silną potrzebę racjonalności we wszystkim, co robi i widzi. Nie raz nieproszony zwraca uwagę na coś, że jest „głupie” czy „nielogiczne”, nawet jeśli nie ma racji. Uważa, że najważniejsza jest obiektywna prawda. Ma bardzo twarde opinie, które dokładnie analizuje i wiele z nich uważa za fakty, do których stara się przekonać innych za pomocą dobrze dobranych argumentów. Na dodatek odznacza się dużą szczerością — często bywa zbyt bezpośredni i jest w stanie kogoś urazić źle dobranymi słowami.
Czasem pyskaty. Nieukrywanie, Żonkil w pewnych sytuacjach potrafi zachowywać się jak przemądrzały, niedojrzały bachor. Ogólnie ma dość chłodną postawę, lecz bywa wulgarny i arogancki — raczej nie w stosunku do kogoś, kto na to nie zasłużył, jednak bardzo często posługuje się ironią i sarkazmem. Dużo osób nie wie, kiedy żartuje, a kiedy jest poważny, szczególnie gdy powie coś, co miało być żartobliwie z powagą na pysku. Ma dość dziwne poczucie humoru, którego używa niekiedy jako mechanizm radzenia sobie z własnymi problemami.
Pamiętliwy. Żonkil to osobnik niesamowicie nostalgiczny, przywiązany do przeszłości i kierujący się doświadczeniem. Wiele razy wspomina o czymś, co było. Nie jest to może niesamowicie negatywny aspekt, lecz ma on skłonność do wygarniania innym ich przeszłych błędów, a także swoich własnych. Nie potrafi żyć w teraźniejszości, gdyż jego myśli cały czas uciekają do tego, co było. Nie potrafi się z tym pogodzić. Pogodzić z własnymi porażkami, ze stratą tych, co z nim byli. Jest skłonny także do bycia mściwym. Może i było wspomniane o wyrozumiałości oraz empatii, które jednak nie zmieniają tego, że Żonkil dusi w sobie wszystkie urazy. Niekiedy po prostu dusi je tak długo, że już nie jest w stanie sobie z nimi radzić. Jeśli ktoś go zrani, w głębi do końca życia może traktować tego osobnika jak swojego najgorszego wroga, manipulując nim pod przykrywką bycia dobrym przyjacielem.
Wierny swym wartościom. Żonkilem kieruje silny, wewnętrzny kodeks moralny. Najważniejsze jest dla niego to, co sam ustali sobie za priorytet, przez co często ignoruje zewnętrzne standardy i polecenia, robiąc wszystko zgodnie z własnym sumieniem. Swoje własne wartości i zasady uważa za święte, przez co często nie widzi, że ktoś może mieć inny punkt widzenia. Jest jedną z najbardziej upartych osób, jakie istnieją — jeśli się na czymś uprze, to nie odpuści. Ma skłonność do postrzegania rzeczy albo jako tylko złe, albo tylko dobre, choć doskonale zdaje sobie sprawę, że we wszystkim są odcienie szarości. Z jednej strony trzyma się zewnętrznych zasad, z drugiej nie rozumie ustalonych norm i zarzuceń społeczeństwa. Wyśmiewa wiele jego aspektów, jednocześnie starając się nie wychylać i ich trzymać. Szlachetny i lojalny. Jeśli jest coś, za co szczerze można go pochwalić, jest to właśnie jego wierność — do osób, do zasad, do środowiska, do tego, co obieca. Jeśli powiedział, że coś zrobi, masz stuprocentową pewność, że tak będzie. Może i opuścił z własnych powodów Tenebris (do którego wciąż czuje duże przywiązanie i w razie potrzeby by mu pomógł), lecz z racji, że Bezgwiezdni dają mu stabilizację, jest im bardzo wierny. Cechuje go wielkie obrzydzenie do zdrady. Nie byłby w stanie dopuścić się czegoś takiego, nawet gdyby sam został zdradzony.
Niepoprawny filozof. Kwestionuje wszystko. Uwielbia roztrząsać różne idee, nawet jeśli nie są do końca praktyczne i realistyczne. Często zamyka się w swej własnej głowie ze swoimi przemyśleniami, dotyczącymi własnego istnienia czy Gwiezdnych. Nic nie bierze za pewne. Myśli nad tym, co jest prawe, co moralne, miesza się pomiędzy jednym wyjściem a drugim, cały czas zastanawia się nad sensem życia. Interesuje się śmiercią, życiem innych gatunków, chcąc poznać najskrytsze odłamy wszelkiej egzystencji.
Zamartwiający się myśliciel. Jego najgłębsze, najprawdziwsze oblicze. Nie ma chwili, w której by nad czymś nie myślał. Cały czas to robi, zdecydowanie nadmiernie, nadinterpretując zbyt wiele rzeczy. Stwarza czarne scenariusze, wzbudzając w samym sobie lęk i paranoiczne myśli. Zdecydowanie to rasowy overthinker, czujący cały czas niepokój przez niemożność uwolnienia się z własnej głowy. Ciągle myśli nad przeszłością, przyszłością, czy na pewno robi wszystko dobrze bądź tym, co myślą o nim inni. Zdecydowanie obawia się wielu rzeczy.
I, nareszcie, w duszy bardzo łagodny. Nie tylko do natury, ale też innych osób. Ma wewnętrzne usposobienie dziecka, które cieszy się z małych rzeczy. Tak naprawdę, gdy się go pozna bliżej, jest kimś zupełnie innym. Jeśli komuś uda się przedrzeć przez szorstką, twardą powłokę Żonkila i dotrzeć do miękkiego puchu, może zdobyć najlojalniejszego przyjaciela, który, choć może sprawiać problemy, z pewnością postara się mieć kogoś takiego przy sobie oraz będzie go bronić nawet za cenę własnego życia. Gdy zna się go bliżej i stara się zrozumieć niektóre jego zachowania, robi się znacznie bardziej otwarty, gadatliwy i przyjacielski. Pokazuje swój delikatny, szczery uśmiech i jego oczy świecą przepadłym szczęściem, w które sam nie wierzy, że zasługuje. Jest to jednak oblicze Żonkila, które mało kto będzie mógł poznać.
umiejętności
SZYBKOŚĆ
48
SIŁA
10
POZIOM MEDYCZNY
0
WITALNOŚĆ
10
ZRĘCZNOŚĆ
12
TRENING
zakończony
relacje
RODZINA
— Deszczowa Noc
Żonkil zdecydowanie był synkiem mamusi. A raczej... Kruszyna był synkiem mamusi.
Nie była ona jego biologiczną matką — gdy niedługo po zajściu w ciążę poroniła, znalazła porzuconego przez swoją prawdziwą rodzicielkę, bądź też ludzi, szczeniaka. Strata jej własnych dzieci i wrażliwa natura nie pozwoliłaby jej zostawić wychudzonego, będącego blisko śmierci noworodka.
Ciężko o spotkanie silniejszej więzi pomiędzy matką a synem. Wycofany już od szczeniaka, introwertyczny i zamknięty w sobie Kruszyna potrzebował przy sobie ciepłej, dominującej osoby, która będzie mogła nim pokierować. Rodzicielka była dla niego jak mentorka — nie mentorka ucząca podstaw polowania czy walki, a mentorka pokazująca wszystkie świetliste drogi i wartości. Może i nawet ona nie nauczyła Kruszyny idealnej samoobrony oraz żadnych podstaw potrzebnych porządnemu wojownikowi, lecz uczyniła dla niego znacznie więcej. Przede wszystkim dała mu bezpieczeństwo.
Znana była w Tenebris jako ta o łagodnym, spokojnym usposobieniu. Idealna matka. Idealna partnerka. Idealna wojowniczka. Idealna osobowość, bez żadnych skaz na duszy. Kruszyna za każdym razem, gdy spoglądał w jej przypominające niebo tęczówki, zastanawiał się, czy właśnie tak wyglądają oczy formy życia nieskażonej grzechami i wszelkim złem.
— Co tutaj robisz? — spytała paromiesięcznego szczeniaka, gdy ten, zamiast posłusznie spać z innymi smrodami, siedział w deszczu spoglądając na pochmurne, ciemne niebo.
— Nie… nie mogę spać.
— Znowu miałeś koszmary?
Deszczowa Noc wyszła spod ochraniających ją przed kroplami wody drzew, przysiadając obok Kruszyny. Oparł się nieśmiało o ramię matki. Jej futro zawsze było niczym miękki puch — gdyby byli ludźmi, bądź przynajmniej znali pojęcie nadnaturalnych istot, powiedziałby, że jest jak skrzydła anioła.
— Znowu śniło mi się, że odeszłaś.
Znowu. Te słowa pewnie zaniepokoiłyby niektóre matki, przynajmniej te normalne, szczerze martwiące się o swe potomstwo. Deszczowa była przyzwyczajona do takich słów. Doskonale znała Kruszynę.
— Też odejdziesz? Tak jak poprzednia mama?
Odejdziesz, czyli, w przenośni, porzucisz, lecz słowo to miało ciemnoczerwony, krwisty kolor, którego Kruszyna nie lubił. Doskonale wiedział, że został porzucony. Matka nie zamierzała go okłamywać i zwodzić (czego nawet nie miałaby możliwości zrobić, gdyż wiedział o tym cały klan). Nikt nie wie, czy to właśnie dlatego mu nie odpowiedziała — słowa zanikły w jej gardle, pozostawiając na nim szorstką powłokę, jakby zdarły je gwoździe.
— Dobrze ci idzie — pochwaliła, gdy rozmawiali o kodeksie. — Naprawdę szybko się uczysz.
Nawet nie starał się ukryć uśmiechu. Uwielbiał pochwały i poczucie, że ktoś go docenia.
— Jednak… nie zawsze zgadzam się z tym, co mówi kodeks. — Wyznanie starło uśmiech z jego twarzy. — Sprzecza się z tym, co sam myślę. Sprzecza się nawet z tym, co obiektywnie jest lepsze.
— Och — odparła tylko zdziwiona Deszczowa. — Rozumiem. Ufasz Gwiezdnym, Kruszyna?
Zmieszało go to pytanie. Nie chciał jej zawodzić. Nie chciał odpowiadać, że nie, nie ufa im. Nie chciał też jej okłamywać. Uchylił pysk, jednak nie wydał żadnego dźwięku. Z zawstydzeniem odwrócił wzrok. Deszczowa Noc od razu zrozumiała. Uśmiechnęła się delikatnie, zbliżyła do niego i oparła głowę o jego ramię. Poczuł od razu spokój. Jego matka nie będzie go oceniać i uszanuje jego odczucia. Może nie ufał Gwiezdnym, ale jej mógł zaufać.
— Wiesz, jakie kwiaty są moje ulubione?
Och. Znowu ta jej bezsensowna, bezcelowa gadka. Uśmiechnął się delikatnie. Sam jej głos sprawiał, że czuł się rozkosznie. Od razu go uspokajał, gdy tego potrzebował. A potrzebował naprawdę często. Skuty w niepewności i ciągłym strachu, wymagał opieki oraz wsparcia. Jego matka, przynosząca ukojenie każdemu, kto na nią natrafił, została przeznaczona akurat jemu.
— Żonkile. Ich delikatny zapach zawsze kojarzy mi się z wiosną i kwitnieniem, nowym życiem. Gdy wychodziłam poza las, widziałam, że Dwunodzy sadzą je jesienią w ogrodach.
— Byłaś poza lasem? — Podekscytował się i pomachał ogonem. Zachowywał się niekiedy na mniej księżyców, niż miał w rzeczywistości. — Możemy pójść tam razem?
— Nie, sam wiesz, że Dwunożni są... specyficzni. Tutaj jesteśmy bezpieczni.
— A ten Dwunożny, którego spotkaliśmy? Był miły!
— Nie możesz jednak ufać każdemu z nich. Nigdy nie wiesz, jakie mają zamiary — westchnęła. — Skoro mówisz, że sam czasem nie zgadzasz się z kodeksem… nie zgadzaj się z pierwszą myślą, jaka do ciebie przyjdzie. Och, zbyt długo tu jesteśmy. Wybacz, znowu zabrałam ci czas.
Nie przeszkadzało mu to. Mogła zabrać mu tyle czasu, ile tylko by zechciała.
— Co zrobimy? Jak chcesz poradzić sobie bez klanu? — Uciekniemy do Dwunogich?! — Spanikowała.
— Nie, nie o tym mówię… — mówił spokojnym tonem. — Czy klan jest dla ciebie taki ważny? Ważniejszy nawet ode mnie? — Uśmiechnął się. — Chyba nie myślisz, że u Dwunogich jest dla nas jakieś miejsce? Sama mówiłaś, że...
— Nie pójdę do Bezgwiezdnych.
Kruszyna skrzywił się. Matka sobie zdecydowanie nie radziła, oglądając śmierci klanowiczów i nie mogąc nic z tym zrobić. W przeciwieństwie do niego, nie miała zamiaru iść na łatwiznę czy uciekać. Była zdecydowanie zbyt dobra. Jednak, jej syn wiedział, iż jeśli ktoś jej nie naprowadzi, to nie da rady podjąć żadnej decyzji i w najgorszym przypadku, i ją spotka coś złego. Musiał być głosem rozsądku.
— Jak masz na imię? — Usłyszał niewyraźny głos.
— K-Kruszyna.
Obcy pies zbliżył się do niego. Niska temperatura zdawała się mu nie przeszkadzać, a widok umierającego powoli psa ani trochę go nie ruszał.
— Musisz być spokojny — odparł. — Tylko tak możesz pomóc jej i sobie.
— Ona umrze. Jak mam... jej niby pomóc? Nie, ja nie chcę… żeby umierała.
— Zajmę się tobą. Masz patrzeć na mnie. Spójrz na mnie, Kruszyna.
— Nie chcę. Zostaw mnie. — Próbował go odepchnąć, lecz nie był w stanie. — Proszę, ja...
Obcy nie odpowiedział, ignorując jego jęki. Opatrzył jego rany z delikatnością, ciągle szepcząc do niego słowa, których Kruszyna już nie zrozumiał, sparaliżowany strachem i bezsilnością. Widział tylko, jak podchodzi do cierpiącej matki i zaciska kły na jej karku. Nie mógł z tym nic zrobić. Nie chciał z tym nic robić.
Czarne futro jego matki okryte było śniegiem. Minimalistyczne, wyraźne wzory jego płatów okrywały całe jej ciało, nie mając ochoty się topić — od Deszczowej Nocy nie płynęło już żadne ciepło.
Kruszyna w tamtej chwili czuł jedynie dwie rzeczy. Pierwszą była wdzięczność. Czuł wdzięczność za oszczędzenie cierpień matki.
Drugą była złość.
Tej lodowatej nocy dowiedział się, co to znaczy pragnąć śmierci.
— Żmijowy Dreszcz
Niestety, Deszczowa Noc, miała jedną, jedyną, malusieńką wadę, która jednak nie pogarszała jej wizerunku. Była to jej skłonność do... pakowania się w toksyczne, nieprzyjemne relacje.
Oczywiście nie można jej winić, że sprawiła Żonkilowi takiego ojca. Sama nie mogła wiedzieć, że w rzeczywistości Żmijowy nie jest szlachetnym, romantycznym młodzieńcem, którego poznała, a istną, jadowitą żmiją, wbijającą swe kły we wszystko, co się porusza — może gdyby Deszczowa była przesądna co do imion, uniknęłaby wszystkiego, co przeszła wraz z synem. Niestety, bardzo nie lubiła oceniać ani po pozorach, ani po niczym innym.
Bardzo możliwe jednak, że Żmijowy zmienił się po poronieniu Deszczowej oraz odnalezieniu przez nią Kruszyny. Nie chciał zaakceptować obcego sobie szczeniaka. Może twierdził, że w klanie nie powinno być obcych psów, a może po prostu nie był w stanie pogodzić się ze stratą swojego biologicznego potomstwa — nikt nie jest w stanie odgadnąć jego prawdziwych motywów i czy takie w ogóle istniały. Manipulator, brutal, okrutnik — wiele słów można było mu przypisać. Z szanowanego wojownika oraz dobrodusznego partnera zamienił się we wredną kreaturę.
Nie lubił się z ojcem. Oj, bardzo nie lubił. W młodszym wieku jeszcze nic nie rozumiał, lecz gdy podrósł, na pierwszy rzut oka mógł zobaczyć, w jaki okropny sposób traktuje jego matkę, co zmusiło go, aby zacząć się stawiać. Jego przemoc szybko zaczęła męczyć Deszczową, zbyt przywiązaną do partnera i zbyt obawiającą się wszystkiego, by go zostawić.
Unikał Kruszynę za każdym razem, gdy ten w ogóle mógłby zacząć z nim jakąś rozmowę. Zrozumiał szybko, że Żmijowy Dreszcz nie uważał go nigdy za syna.
Ojciec pewnego dnia pory zielonych liści zniknął. A Żonkil do tej pory czuje się, jakby nigdy go nie miał.
— Goździkowy Żar
Cóż, ten osobnik nie należał do jego rodziny, lecz Żonkil o bliższych osobach zawsze mówi, że są dla niego jak rodzina (a więzy krwi nie mają dla niego żadnego znaczenia). Lubił myśleć o nim jak o swoim zagubionym bracie. Niestety, Żonkil często był odrzucany od swoich rówieśników ze względu na fakt, iż został adoptowany przez Deszczową. Jego nieśmiałość jedynie uniemożliwiała możliwość wpasowania się w otoczenie klanowych szczeniaków. Goździkowa Łapa, starszy od niego pies, z którym znał się od najmłodszego, był jak ekstrawertyk, który przygarnął introwertyka. Był też kimś niesamowitym w oczach Kruszyny. Podziwiał starszego za jego dobre umiejętności bojowe, odwagę, wszystko, czego mu brakowało.
Goździk pierwszy raz zwrócił na niego uwagę, gdy ten, zamiast dotrzymywać towarzystwa innym młodszym, schował się w jednym ze swoich zakątków. Było to ulubione miejsce Kruszyny — jeden z dalszych odcinków rzeki, znajdujący się przy górach.
— Co ty tutaj robisz? — zapytał nieco smętnie, lecz po chwili się ożywił. — O, jesteś tym..! Jak... ci było?
Drugi szczeniak spojrzał na niego zaskoczony, jakby nigdy wcześniej go nie widział, a przecież wychowywali się w tym samym żłobku.
— Kruszyna — mruknął nijako.
— Kruszyna! Słuchaj, chodź ze mną, potrzebujemy jeszcze jednej osoby.
— C-Co? G-Gdzie? Nie… nie lubią mnie — odpowiedział zdezorientowany.
— Trudno. — Podszedł do niego prędkim krokiem. — Będziesz ze mną, a ja cię lubię — odparł, lecz Kruszyna i tak niezbyt zrozumiał, gdzie zaciąga go Goździk oraz czemu go lubi, chociaż dopiero co zamienili ze sobą pierwsze słowa.
Niewinne spotkanie dwóch gówniaków. Co mogłoby pójść źle?
Każdy wie, że gdy pojawia się to pytanie, wszystko idzie źle.
— Śniło mi się, że lider zmarł na zgromadzeniu. Po prostu w pewnej chwili padł na ziemię i...
— Doprawdy.
— Nie, ale słuchaj… już któryś raz mam taki sen!
— Że lider ginie na zgromadzeniu? — wymamrotał.
— Co? Nie, że się spełniają.
— Już się spełnił?
Goździk westchnął.
— Takie sny zazwyczaj mają medycy. Co, jeśli w rzeczywistości przeznaczone było mi być medykiem, a nie wojownikiem?
Goździkowy zbytnio się podekscytował. Żonkil nigdy nie rozumiał całego gadania o przeznaczeniu, proroczych, spełniających się snach czy durnych znakach na niebie. Ta dwójka różniła się dosłownie wszystkim — od koloru sierści, przez cechy charakteru aż po cele, przekonania i wierzenia.
— Więc naprawdę chciałbyś... być medykiem? To miałeś na myśli, mówiąc, jak to nienawidzisz przemocy?
— W byciu wojownikiem nie chodzi tylko o napieprzanie innych po mordach, Kruszynko.
— A jednak mówiłeś już wcześniej, że wolałbyś być medykiem. I nie mów tak do mnie.
— Chciałbym robić dla klanu coś więcej! — oburzył się. — Sam nie chciałbyś być kimś więcej? Chcesz być szarym, nudnym kundlem jak każdy inny i zostać zapomniany? Kundel skrzywił się, widząc ekspresyjne zachowanie towarzysza i podniósł się z ziemi — jego mokra od strumienia wody sierść zdążyła wyschnąć dzięki intensywnym promieniom słońca.
— Nie gadaj od rzeczy. Rusz się, zakradniemy się na zgromadzenie. Lider będzie mówił o Quintusie.
Nastały… gorsze czasy dla Tenebris. Dla wszystkich. Czy to całego klanu, czy pojedynczych jednostek. Nawet gnijące całe życie w ziemi robale mogły poczuć niepewność. Konflikt, bitwa, bądź może nawet, wojna — wielkie słowo o wielkim znaczeniu, które nie każdy jest w stanie udźwignąć na barkach. Żonkil nigdy nie rozumiał jej celu czy powodu.
— Nie mam zamiaru.
— Zawsze byłeś łamliwą pizdą bez żadnych mięśni, ale wyglądasz bardziej na mysz niż psa — roześmiał się.
Goździk był typem osoby, która lubiła rozluźniać atmosferę swoją własną głupotą, jednak niestety, Kruszynie nigdy to nie pomagało, a nawet miało przeciwny skutek. Wątły pies westchnął i ruszył w stronę starszego psa z zamiarem wyminięcia go, lecz ten utorował mu drogę i niemalże zmusił do złapania kontaktu wzrokowego.
— Weź się w garść. — Spoważniał. — To nie koniec.
— To nie twoja matka zginęła — warknął wściekle, a tych impulsywnych słów od razu pożałował, gdyż poczuł, jak żal boleśnie ściska jego klatkę piersiową.
Kruszyna spuścił głowę, zaciskając zęby. Nastała między nimi niezręczna atmosfera, jak nigdy wcześniej. Cisza spowiła cały las — słychać było delikatny szum wody i przytłumione ćwierkanie ptaków, które niedawno wróciły na porę nowych liści.
— Dlatego musisz wziąć się w garść.
— I co mam zrobić? — roześmiał się słabo. — Szukać zemsty? To niczego nie naprawi. Nie będę zabijać tylko dlatego, że oni to robią.
— Nie o tym mówię — powiedział najdelikatniej, jak potrafił, jednak stwierdził po chwili, że nie ma zamiaru się rozczulać. — Zaczynasz gadać od rzeczy. Nie myślisz logicznie. Gwiezdni...
— Pieprzę Gwiezdnych.
Goździkowy westchnął. Czując napływające do ślepi łzy, odwrócił się do niego tyłem, zrywając ich ostatnie w tym życiu spojrzenie w oczy, nie pozwalając sobie na ukazanie słabości.
— Więc chcesz uciekać.
Nie musiał nawet nic odpowiadać.
— Tak po prostu zostawisz klan za sobą? — zapytał słabym głosem, w którym powoli znikały resztki nadziei.
— Gdyby ci aż tak na mnie zależało, po prostu poszedłbyś ze mną.
Ale Goździkowy Żar za nim nie poszedł. Rozstali się po tych słowach — pierwsza od dłuższego czasu burza powitała opustoszały, powoli zieleniejący las, gdy Kruszynowa Winorośl otrzymywał nowe imię. Wiosna już nigdy nie była taka sama.
MENTOR
— Skalny Potok.
Imię, którego brzmienie wywołuje u psa dreszcze — za to wspomnienie o pysku wywołuje u niego chęć zwrócenia śniadania z dnia ceremonii. Żonkil szczerze nienawidził swojego mentora i tylko czekał, aż skończy z nim trening. Ta nienawiść ewidentnie była odwzajemniona — wojownik Tenebris żywił niewyjaśnioną, niezrozumiałą niechęć do Żonkila już od ich pierwszego spotkania. Podobno okazał się on wojownikiem „godnym naśladowania” oraz „odważnym”, lecz jedyne cechy, jakie dopisałby mu Żonkil, brzmiałyby „skurwysyn” oraz „wredny chuj”.
— Jesteś słaby — mówił. — Nie nadajesz się na wojownika. Nie nadajesz się do klanu. Ktoś tak słaby, jak ty nie powinien mieć tu miejsca.
Słyszał od niego tyle razy, że jest słaby, aż zaczęło robić się to już irytujące. Nie musiał powtarzać tego setny raz. Kruszynowa Łapa zaniósł się milczeniem, ledwo trzymając się na drżących od nadmiernego wysiłku łapach. Test wytrzymałości. Co za durnota. Czuł, że kończyny odmawiają mu współpracy, podobnie jak reszta jego organizmu — płuca przeczyły normalnemu funkcjonowaniu. Mógł czuć rozwijające się pod skórą krwiaki i rysy, z których wydobywała się czerwona ciecz plamiąca jego sierść. Wciąż milczał. Żadne słowa by go nie wspomogły.
— O co chodzi? — fuknął z pogardą. — Już się poddałeś?
Zadana przez Skalny Potok rana na brzuchu zaczęła krwawić intensywniej, gdy Kruszynowa Łapa ze złością rzucił się w przód. Wciąż trudno było mu ciężko złapać oddech, po tym, jak mentor na długi moment utrudnił mu dopuszczenie do płuc nawet decymetra sześciennego tlenu, czy też przeważającego w powietrzu azotu. Jego irytacja osiągnęła zenitalny poziom, przez co już nawet nie zwracał uwagi na swoje zerowe szanse i obolałe ciało, kiedy próbował wgryźć się w łapę wojownika i pozbawić go równowagi. Zaciskające się z niewielką siłą kły wywołały u Skalnego przeciągły, obrzydliwy skowyt bólu — satysfakcja Kruszyny jednak nie trwała długo, gdyż szybko został odepchnięty z ogromną siłą, przez co jego wątłe ciało (które zapewne zostanie oznaczone kolejnym bolącym sińcem) uderzyło o ziemię.
Skalny Potok rzucił mu wściekły wzrok, choć tylko siebie mógł winić za sytuację. Był skłonny obwiniać ucznia o wszystko, każde najmniejsze potknięcie, mówiąc mu przy tym, jak bardzo się nie nadaje. Kruszyna w końcu przestał nawet się starać. Nie interesowała go już aprobata starszego, było mu obojętne, czy skończy trening — czuł jedynie zmęczenie i zniechęcenie.
— Cholerny szczeniak — wymamrotał poprzez ból. — Nie pozwalasz sobie na zbyt wiele?
„Dosłownie kazałeś ze sobą walczyć, stary pajacu” pomyślał Kruszyna, przewracając potajemnie oczami.
— To koniec na dzisiaj. Idę do medyka — odparł, jakby wielce się nad sobą użalał.
Ta wiadomość wywołała w uczniu falę radości. Odprowadziwszy wzrokiem Skalnego, sam ruszył się prędko z miejsca, byleby znaleźć się jeszcze dalej od mentora. Im centymetr dalej, tym lepiej. Czuł, jakby każdy kolejny metr dawałby mu coraz więcej bezpieczeństwa i komfortu, choć nie czuł już nawet fizycznej obecności wojownika. Przysiadł przy iglastym drzewie. Przez ten chwilowy moment ekscytacji i optymizmu zapomniał o swojej ranie.
Nie było to jednak już dla niego nic tragicznego. Podczas treningów ze Skalnym Potokiem pies nabył tyle ran, że zapewne, gdyby zgolono jego puchatą sierść, liczba blizn na skórze przeraziłyby każdego, kto na niego spojrzy i przywołała myśl, że walczył on w wielu bitwach. Tymi bitwami były treningi. Treningi, które w przypadku innych uczniów nie kończyły się ani obolałym ciałem, ani skręceniami, ani krwiakami. Kruszyna był jednym z niewielu osobników, które szczerze wolały wymieniać starszczyźnie ściółkę, a raczej robić cokolwiek, co nie wymagało interakcji z mentorem.
Goździkowa Lapa pomógł mu przy opatrzeniu rany — zraniony upierał się, że nic mu nie jest i nie ma zamiaru iść do żadnego medyka, przez co oczywiście zwyzywał go od durnego, co stało się codzienną tradycją. Kruszyna przychodzący do niego z krwią na powyrywanej fragmentami, postrzępionej sierści, co za pierwszym razem przeraziło Goździkowego, lecz stało się normalnym widokiem.
Inni mentorzy tacy nie byli. Niektórzy mieli bardziej surowy bądź cyniczny charakter, lecz większość była wyrozumiała oraz spełniała swe obowiązki, przekazując swoim uczniom wiedzę w subtelny sposób. Kruszyna, choć rzeczywiście, szybko przyjął postawę obojętności, zirytowania i zmęczenia, w głębi duszy zazdrościł tym, którzy mają normalnego mentora. Sądził nawet, że z jakiegoś powodu na to zasłużył. Czuł się z tym źle. Nie rozumiał, czemu Skalny Potok tak bardzo go nienawidził. Czuł przykrość. Co zrobił nie tak? Rzeczywiście był słaby? Rzeczywiście był beznadziejny?
Mentor, który powinien być wzorem do naśladowania, wzbudził jedynie w Żonkilu wieczny lęk przed spostrzeżeniem przez kogoś jego blizn.
Tej jesieni rosła na polu zaskakująca ilość żółtych żonkili.
Wulgarność Żonkil odziedziczył po Skalnym. Od niego nauczył się wszelkich kurw, pierdolenia, czego sobie tylko dusza zażyczy. Jego słownictwo zdecydowanie się rozwinęło w zaskakująco szybkim tempie.
— Kodeks mówi też, żebyś dał mi święty spokój.
Nie trzeba być niebywale inteligentnym, bo domyślić się, że robił mu na złość, na dodatek w śmiertelnie bezpośredni sposób. Zrobił mu też na złość, nie wykonując swoich obowiązków (choć w innych sprawach nie wykazywał takiej ignorancji i lenistwa). Nie lubił wykazywać się takim brakiem szacunku wobec kogokolwiek, czy też brakiem odpowiedzialności, lecz czuł, że jest już na tyle dorosły, że może postawić się Skalnemu Potokowi. W tym przypadku nieistotne były konsekwencje. W tym przypadku Kruszyna nie przejmował się kompletnie niczym.
— Pozwalasz sobie na zbyt wiele — syknął. — Idziesz ze mną. Nikt nie może się dowiedzieć, że do tego doszło. Mimo wszystko i Skalny Potok miał pewne swoje słabe strony, które Kruszyna zauważył niemal od razu. Pierwszą było, że boi się błędów. Drugą, że kodeks, wiara i jego osobiste, durne poglądy są dla niego świętością. Możliwe, że nieumiejętność i beznadzieję Kruszyny zwalał na samego siebie i błędy jego ucznia były jego własnymi błędami. Wszelkie objawy nieposłuszeństwa wobec zasad panujących w klanie traktował z pogardą, podobnie jak temat niedowiarków, do których zaliczał się Kruszyna. Niestety jako szczeniak lubił sprawiać problemy, wyrażając na głos swoje kontrowersyjne dla niektórych opinie.
— Zrobiłeś to specjalnie.
Rany, Skalny rzeczywiście jest niebywale, kurewsko inteligentny.
— Specjalnie?
— Specjalnie.
— Nie, na kochanych Gwiezdnych, jak mógłbym? — spytał z kpiną.
Rzucił mu wściekły wzrok, którego jego uczeń nienawidził z całego swego serca, ciała i duszy. Kruszyna ruszył przed mentora, nawet na niego nie zerkając.
— Szczeniaku… — jęknął, jakby jego imię było przekleństwem. — Czy ty wiesz, w jakiej sytuacji jesteśmy?
Kruszyna westchnął cicho. Przez to, że nie odpowiedział wojownikowi, wywołał w nim diabelne zirytowanie. W ciągu jednej sekundy ogromne cielsko mentora znalazło się nad nim. Miał wrażenie, że za moment zostanie zgnieciony i zmieni się w proch.
— Chcesz, żebym miał problemy? Chcesz zgnić w Infernum?
— Jeśli mam gnić w Infernum, to tylko z tobą. — O mało co się nie zaśmiał.
W tamtej chwili mentor jednak wyglądał bardziej na zszokowanego niż zdenerwowanego i bardziej niepewnego niż zadufanego w sobie. Pamiętał pierwszy dzień, w którym spotkał mentora. Myślał po prostu, że jest poważny i surowy. Starał się znaleźć usprawiedliwienie jego charakteru oraz działań, lecz nienawiść szybko przerosła wszelką wyrozumiałość. A może była to nienawiść Kruszyny do samego siebie. Może przez niego zaczął żywić do siebie te same, zawistne emocje.
— Nie dziwię się, że twoi biologiczni rodzice cię porzucili. O ile w ogóle ich miałeś.
To były ostatnie słowa, które Kruszynowa Winorośl usłyszał od mentora. Mianowany został w ostatnich w miarę spokojnych dniach klanu, nim sytuacja z Quintusem znacznie się pogorszyła, choć miał wciąż zerowe umiejętności. Przez swój egoizm zapomniał o tym, że wpuścił na teren Tenebris wroga.
Tej jesieni rosła na polu zaskakująca ilość żółtych żonkili, przytulanych przez liście pokrzyw.
UCZNIOWIE
—
PARTNER
„Jeśli to twój sposób kochania, nienawidź mnie.”
Dlaczego trzeba pierw pokochać samego siebie, by móc kochać kogoś innego? Choć miłość nie jest nawet na dziesiątym miejscu u priorytetów Żonkila, a jego myśli o niej dorównują rozumowaniu skrzywdzonego dziesięciolatka — miłości nie ma, miłość tylko rani, nie potrzebuję jej, jest zbędna i bezsensowna — gdyby znalazł tego jedynego, kochałby go z całego serca, bardziej niż wszystko, co mógłby kiedykolwiek pokochać. W jego wnętrzu urodziłaby się obsesja na punkcie tej istoty, która musiałaby być jego przeznaczoną, bratnią duszą, z dnia na dzień zgłębiająca się jeszcze bardziej, aż Żonkil będzie w stanie dla niej zabić, czy to z zazdrości, czy to w jej obronie, czy nawet samego siebie (choć szczerze mówiąc, pewnie jego skrytym marzeniem byłoby pozbawić siebie życia wspólnie z tą osobą).
POTOMSTWO
Możliwość, że Żonkil będzie miał swoje własne potomstwo wynosi od zera do... zera. Nie ma nic do szczeniaków, wręcz przeciwnie, na ich widok okropnie mięknie mu serce. Byłby idealną opiekunką. Nie rozumie po prostu tych, których życiowym celem jest jedynie wychowanie potomstwa. Dla niego to strata czasu i spieprzenie sobie życia. Poza tym nie wyobraża sobie siebie w związku z suką. Nie wyobraża sobie… czegokolwiek z suką.
ciekawostki
Męczy go bezsenność — ma problemy z zaśnięciem, bywa też, że budzi się po parę razy bądź ma koszmary. Niestety, nie pomagają mu żadne uspokajające zioła. Jest przez to aktywny głównie w nocy i nie raz przesypia całe dnie. Na dodatek jest dość chorobliwy i ma parę alergii, w tym na drób czy pyłki.
Często ma koszmary właśnie z wojną, swoją matką, mentorem bądź ojcem, dużo rzeczy również mu o wszystkim przypomina, przez co potrafi nie raz wpaść w panikę (szczerze mówiąc, nawet widok drzew może mu skojarzyć się z lasem, w którym kiedyś żył).
Żonkil uwielbia naturę. Tak właściwie, uwielbia dużo rzeczy. Rośliny, śnieg, zachody i wschody słońca, gwiazdy na niebie, śpiewające z rana ptaki, takie pierdoły, którymi zachwyca się jak dziecko. Lubi obserwować ogień, bawiące się dzieci dwunogich, za to dźwięk deszczu jest dla niego relaksujący. Często przebywa on wieczorami na plaży, by pobyć samemu ze sobą.
Panicznie boi się owadów, w tym motyli czy mrówek i także... cóż, medyków. Na widok tego pierwszego ucieka z krzykiem, a do drugiego nie poszedłby nawet, gdyby odgryziono mu łapę.
Jest dość niezdarny i potrafi potknąć się na prostej drodze, nawet jeśli nie było na niej czegoś, o co miałby się potknąć. Dodatkowo nie radzi sobie z polowaniem i w większości żywi się rybami, które są dla niego najłatwiejszym celem. Nie jest także najlepszy w walce, do której, tak czy inaczej, go nie ciągnie.
Jest wrażliwy na niektóre, zbyt intensywne zapachy, szorstkie powierzchnie i też bardzo drażni go hałas. Jednym z jego najskuteczniejszych sposobów na rozluźnienie jest właśnie wyciszenie się, przez co musi często przebywać sam ze sobą. Dodatkowo czuje się niekomfortowo przy zbyt energicznych osobnikach.
Jego introwersja sprawia, że od zawsze nienawidził wszelkich zgromadzeń czy ceremonii (tych drugich szczególnie, wskazując na jego wielką tremę). Zawsze próbował uciec ze spotkań z klanami, zaciągany przez swego mentora, bądź chował się za plecami większych psów — nawet w późniejszym wieku.
dodatkowe informacje
AUTOR CYTATU
Michaił Bułhakow [„Mistrz i Małgorzata"]
KONTO DISCORD
Brak, postać NPC. Autor: lan#5364
ŹRÓDŁO ZDJĘCIA
OSTRZEŻENIA
0/3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz