16 marca 2020

Od Riley

Jak na wiosnę, było zimno w cholerę. Wiało niemiłosiernie i mimo cieplejszych promieni jaskrawej kuli na niebie, można by było stwierdzić, że nadal panuje pora nagich drzew. Jedynie napływ wszelakiego, co zielone, świadczył, że za niedługo miną szare dnie i nastąpi bardziej urodzajny okres.
Riley wstała niemal od razu po przebudzeniu i w sennym geście, rozwarła pyszczek w czynie mającym imitować ziewnięcie. Było to niezmiernie nędzne odwzorowanie tejże czynności, jednak samica nie zwróciła na to najmniejszej uwagi. Myśli krążące jej po łebku bardziej były skupione na czekających ją zadaniach, aniżeliby na tak błahych rzeczach. Na dodatek nie spała zbyt dobrze, więc przez pierwsze kilka chwil była wręcz nieobecna duchem. Ponownie ziewnęła i zaczęła się wygrzebywał z płytkiej gawry, dobrze ukrytej pod cytadelą dębowych korzeni. Gdy tylko dotarli na te tereny, od razu ją sobie przywłaszczyła, ledwo co dostając pozwolenie lidera na zajęcie tejże przestrzeni. O wiele łatwiej byłoby jej opiekować się chorym na ziemi wyścielonej suchą trawą, niż na mokrym i wilgotnym leśnym runie. Rozciągnęła się kilkakrotnie, dobrze naciągając mięśnie łap i objęła spojrzeniem miodowych oczu cały teren ich obozu. Dwa psy wesoło rozmawiając wracały z patrolu, reszta spokojnie odpoczywała skulona pod drzewami lub w niewielkich zagłębieniach. Medyczka odetchnęła głęboko powietrzem, które w najmniejszym stopniu nie przypominało tego, którym oddychała jako szczeniak. Zacisnęła powieki w grymasie niezadowolenia i dopiero po chwili wrócił jej ukochany spokój, tak bardzo teraz potrzebny.
Jako medyk, była bardzo niezadowolona z nagłej przeprowadzki. Nie, nazywajmy rzeczy po imieniu - była niebywale wściekła i niebezpiecznie rozżalona. Każda jej ścieżka w dawnym miejscu zamieszkania została pewnie zatarta a wszystkie jej misternie robione zapasy - zniszczone. Oczywiście, nie da się zaopatrzyć we wszystkie istniejące zioła na długi czas, ale żywot i właściwości niektórych roślin można przedłużyć, zostawiając je na działanie promieni słońca. Tak przygotowane można później zużyć w potrzebie i posiadać, gdzie idąc do lasu z chęcią zerwania - nie natrafisz na najmniejszą woń tejże istoty. Nie znała tych terenów i nie wiedziała, gdzie mogłaby się udać by zdobyć coś, co pomoże jej udzielić prawidłowej pomocy w chwili próby. Cały klan był w trudnym położeniu i oprócz woli przeżycie, nie miał na stan aktualny nic. Ona jednak musiała być przygotowana na każdą ewentualność i z bólem musiała przyznać, że nie jest.
Po prostu ruszyła przed siebie. Nie złapała z żadnym psem kontaktu wzrokowego i wyjątkowo nie przysiadła się do nikogo, aby choćby się przywitać. Uciekła przez gąszcz krzewów i z rozdziawionym psykiem zaczęła truchtać w nieznanym jej kierunku. Czuła, jak po jej łapami roztacza się istny świat po zimowym pogromie, który w porównaniu do ich sfory, świetnie sobie dawał radę. Wyczuwała mało leczniczych roślin... bardzo mało. Bardzo złe tereny i bardzo złe miejsce - miała wrażenie, że dużo zwierzyny tu nie będzie. I ta denerwująca woń istot bez sierści... miała wrażenie, że nie ma kąta, gdzie te niebezpiecznie istoty nie dotarły. Cienie rzucane przez drzewa pomału zmniejszały swoją obecną ilość i niedługo potem medyczka znalazła się na otwartej przestrzeni. Napływ nowych zapachów uderzył w jej nozdrza, niemal doprowadzając do zawrotów głowy. W powietrzu dało się wyczuć sól drażniącą jej język i ciemny nos - szum wibrujący w powietrzu musiał świadczyć o ogromnym wodnym zbiorniku gdzieś w okolicy. Nie chcąc marnować czasu, po prostu pobiegła w tamtą stronę bez najmniejszego wahania. Może i nie był to jej cel podróży - w końcu jakie zioła rosną w pobliżu wody zakażonej tak drażniącym płynem? Ale musiała. Chciała to zobaczyć na własne ślepia.
Piasek był zimny niczym podmuchy wiatru znad ogromnego bezmiaru wody. Drobinki przyczepiały się na opuszki jej łap i sprawiały, że miała wrażenie jakby chodziła po czymś nieznanym. Reczny piasek był bardziej... normalny. Riley fuknęła zaskoczona. Na początku bała się na niego wejść, lecz po kilku sekundach bez obawy maszerowała w stronę wściekłej wody. Tak ogromne jezioro powinno być spokojne, lecz bardziej przypominało rozjuszoną rzekę podczas burzy płynącą przez dawne tereny Flumine. Przez chwilę nie potrafiła uwierzyć w to, co widzi na własne ślepia i dopiero dotyk lodowatej wody morza uświadomił jej, że to nie jest iluzja. Zbiorowisko wody, które po chwili nadeszło, przypomniało jej o tym. Wielka fala uderzyła w drobną medyczkę i zwaliła ją z nóg, spychając wpierw w stronę niewidocznego brzegu a potem znów na wilgotny piach. Wystraszona odepchnęła się tylnymi łapami o dno wyłożone muszlami i kamykami, by po chwili znaleźć się mokra i zdezorientowana z dala od wodnej granicy. Otrzepała się i zapamiętała, by nigdy jej już nie przekraczać bez wyraźnego powodu.
— Chyba weszłaś trochę za głęboko — rozbawiony głos rozniósł się echem po plaży, uświadamiając Riley, że nie jest tu sama — Musisz uważać następnym razem!
Obróciła się i pomału napinając mięśnie, zerknęła na nieznanego przybysza. Bała się ujrzeć kogokolwiek, bo nieważne kogo by spotkała - jej jedynym ratunkiem jest karkołomna ucieczka.
— Jeśli to twój teren lub teren twojej sfory, nie mam zamiaru wam przeszkadzać — powiedziała cicho i cofnęła się niepewnie o jeden krok.
Dobrze wiedziała, że za nią rozciąga się morze, które odcięło by jej ewentualnej drogę ucieczki.
<Ktośku?>
[815 słów: Riley otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz