17 marca 2020

Od Leonisa CD Onyksa

Wlepiam wzrok w rzuconego przede mnie zająca, lustrując go wzrokiem spode łba, jakby Onyks miał przynieść mi pułapkę. Przez chwilę mam ochotę otruć się jednym z głęboko ukrytych ziół w mojej kryjówce za samą swoją dziwną podejrzliwość. Wydaje mi się, że nawet samobójstwo byłoby w tym przypadku większą uglą niż stres spowodowany własnymi widzimisię. W końcu — Onyks mi zaufał, a przynajmniej wydawał się ufać, więc dlaczego ja miałbym nie ufać jemu?
Przełykam ślinę, pochylając łeb nad zdobyczą. Sam nie wiem czy próbuję udawać przed Onyksem z czystej grzeczności że chcę spróbować jego podarunku, czy jednak chcę wywąchać potencjalną truciznę. Jak na ironię, szarak pachnie podobnie do mojej wcześniejszej niedoszłej ofiary.
Przewracam oczami, odrzucając resztki zwierzaka w stronę Onyksa.
— Mówiłem ci, żebyś się nie przemęczał. Polowanie z twoją łapą było raczej głupim posunięciem jak na lidera — syczę, szczególnie naciskając na hierarchiczne umiejscowienie psa.
Onyks nie wydaje się tym przejmować. Nadgryza pozostawione przeze mnie mięso, i choć obserwuję go z boku, nie wydaje się szczególnie obżerać. Zamiast tego szybko kończy swoją porcję i odsuwa resztki z mojego pola widzenia, zupełnie jakby chciał je schować przed moim wzrokiem. W mojej norze. Prycham. Pies szybko przyłapuje mnie na tym, jak uważnie śledzę jego poczynania i wydaje się być przez chwilę zawstydzony swoim ukrywaniem zapasów. Odsuwa się nieco na bok jakby chcąc mi pokazać, że mogę jednak skusić się na swoją część zająca, jednak jest przy tym raczej oszczędny w słowach.
— Nie przejmuj się tym zającem, Onyks. Żeby szybciej wyzdrowieć, potrzebujesz energii, która nie bierze się znikąd — mamroczę, jakby chcąc dodać mu otuchy. Albo odchylić przed nim skrawek tego, że może wcale nie jestem takim gburem.
Kogo ja oszukuję, jestem największym gburem w mieście.
Przestaję zwracać uwagę na Onyksa. Do moich uszu dochodzi pisk ptactwa mieszkającego nieopodal, poprzedzony cichym uderzaniem kropel o ziemię. Kąciki mojego pyska unoszą się nieznacznie, a ja wciągam w nozdrza zapach świeżości. Wiosna jest dopiero w powijakach, zauważam, ale łatwo dostrzec nagłe zmiany, jakie zderzają się z wcześniejszą porą roku. Śnieg powoli topnieje, a w trawie gdzieniegdzie można dojrzeć budzące się do życia kwiaty. Porę Zielonych Liści zawsze uważałem za tą najbardziej przyjazną klanom — w przeciwieństwie do zimy, psy nie padały z zimna i nie głodowały w takim natężeniu, z drugiej strony wiosna była także różna od lata, kiedy słońce przypiekało nam skórę a brak wody suszył języki. Wiosna sprzyjała nowonarodzonym członkom w klanie, potencjalnym ofiarom wybudzającym się ze snu i okolicznej roślinności, która zasilała zapasy medyków.
Skupiam się na moim otoczeniu, napawając chwilą wytchnienia. Kryjówka to dawna lisia nora, którą w niewyjaśnionych okolicznościach opuścił poprzedni lokator. Choć długo zajęło mi wietrzenie miejsca z obcych zapachów, zauważam, że tak naprawdę wszystkie moje starania wobec tego miejsca były warte — zapasów nie brakowało, a sama nora była całkiem ciepła i przytulna na tyle, że nawet Onyks był w stanie wepchnąć w nią swój gruby zad.
Krople roztopionego śniegu rytmicznie uderzają o ziemię, tworząc miejscowo powiększającą się kałużę błota. Wsłuchuję się w rytmiczne uderzenia jak w transie, chwilowo nie skupiając się na moim towarzyszu, który równolegle ma raczej ciekawsze problemy niż rozwodzenie się nad następstwami wiosny.
Kątem oka wyłapuję, jak Onyks zaczyna potrząsać łbem. Kiedy okazuje się to nieskuteczne, pies próbuje niezgrabnie drapać się po pysku tylną, zranioną łapą. Odwracam się w jego stronę, zbyt późno reagując — ból piorunuje ciało Onyksa, który traci równowagę i z nieprzyjemnym chlustem wpada w kałużę błota. Przez chwilę mam ochotę parsknąć śmiechem na jego niezdarność, szybko jednak zdaję sobie sprawę, że w zasadzie to bardziej się przydam, jeśli spróbuję mu pomóc.
— Onyks? Nic ci nie– — urywam, kiedy pies kieruje na mnie swój wzrok. Znowu ledwie powstrzymuję się od śmiechu, widząc, że pysk Onyksa wygląda jakby obżerał się nie zającem, a malinami.
Zaróżowione plamy przebijają się przez jego śnieżnobiałą sierść, a sam lider wydaje się mieć problemy z wypowiedzeniem składnego zdania. Obserwuję go podejrzliwie, zbliżając się o krok. Może miałem rację z hipotetyczną trucizną? Pewnie otruł sam siebie tym cholernym zającem.
Onyks otwiera pysk, jednak zamiast odpowiedzi na moje niedokończone pytanie mogę usłyszeć jedynie chrapliwy warkot, a zaraz po tym z jego płuc wydobywa się seria kaszlnięć, jakby próbował złapać oddech.
Mrugam kilkukrotnie. Świetnie, nasz doskonały lider sam się wykończył. Nie potrzebował do tego nawet pomocy swoich wrogów. Szczyt nieodpowiedzialności. I pomyśleć, że na początku miałem się go bać.
A potem zdaję sobie sprawę, że może to nie on tutaj jest idiotą, tylko ja. Zresztą, jakbym był zdziwiony, że moja niezwykle skomplikowana umiejętność dedukcji czasem prowadzi mnie na niewłaściwe ścieżki. Zbyt skomplikowane ścieżki jak na mój prosty, psi mózg.
— Do stu Dwunożnych, Onyks! Dlaczego nie powiedziałeś mi, że masz alergię na zajęcze mięso?! — prycham, istotnie zażenowany swoim opóźnieniem i jego głupotą.
<Onyks?>
[772 słowa: Leonis otrzymuje 7 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz