- Coś ci się śniło? - odezwała się, przybliżając się do niego. Ten tylko przerzucił swoje oczka znowu na mnie, potem na nią i się podniósł chwiejnie. - Chodź, poszukamy twojej mamusi – oznajmiła mu, po czym delikatnie łapiąc go za kark, podniosła i nakierowała na torbę. Powoli opuściła go do środka, a ten zaczął przestraszony piszczeć. Rysa od razu wzięła sprawę w swoje łapy i zaczęła malucha uspokajać, tłumacząc mu, że nie ma się czego obawiać, że to tylko przejściowe i idziemy szukać jego rodziny. Po kilku sekundach maluch położył główkę na łapkach i dał za wygraną.
- Masz dar do dzieci – stwierdziłem i chwyciłem rączki torebki. Delikatnie uniosłem ją do góry.
- Najważniejsze, by się nie bały – stwierdziła i popchnęła nosem brązową kulkę, która chciała wyskoczyć z torebki.
- Pedziesz szla opok, jakpy chcal wyskocyc – powiedziałem niewyraźnie, przez zaciśnięte zęby na torebce. Rysa pokiwała głową i kiedy maluch przyzwyczaił się do nowej rzeczywistości, ruszyliśmy do wyjścia.
Szedłem na początku powoli, starając się nie machać torebką, aby maluch się jeszcze bardziej nie wystraszył, ale kiedy zacząłem schodzić po schodach, musiałem przyznać, że to było trudniejsze, niż myślałem. Waga nie przeszkadzała, torebka była stosunkowo lekka, a szczenię nie ważyło dużo. Gorzej było z utrzymaniem tego przedmiotu w stabilnej pozycji, więc kiedy zszedłem na sam dół, położyłem transport malucha, by sprawdzić, jak sobie radzi.
- Jest dobrze, możemy iść – powiedziała samica. Szczenię rzeczywiście się uspokoiła, teraz nie wychylało główki, miało za to szeroko otwarte oczka. Ponownie podniosłem torebkę, po czym wyszliśmy z domu.
Na naszą korzyść była Pora Zielona Liści. Wyższa temperatura sprawiła, że maluch się nie trząsł z zimna, a mi samemu łatwiej było pokonywać drogę bez zasp, śliskiej powierzchni i soli, wbitej w łapach, która swoją drogą była najokropniejszą rzeczą w zimie, naprawdę. Już nawet głód i zimno mi tak nie przeszkadzały, jak ta cholerna sól! Rysa objęła prowadzenie i zaczęła nas kierować w stronę fontanny z delfinem. Przez cała drogę milczeliśmy, głównie dlatego, że mi było niewygodnie mówić, a ona sama pilnowała trasy oraz malucha, który z czasem wyłonił się z torebki i zaczął oglądać okolicę. Jego łepek śmiesznie poruszał się w rytm mojego kroku, mrugał oczkami, ponieważ oślepiało go słońca, obracał się, by zobaczyć jak najwięcej i nim się zorientowaliśmy, byliśmy na miejscu. Gdy położyłem malucha przy fontannie, poczułem, jak bardzo miałem spięte mięśnie oraz po części sparaliżowany pysk i kark, od długiego trzymania w górze torebki. Na szczęście po jakichś trzech minutach skurcz puścił, poruszałem trochę szczęką i głową, po czym usiadłem na ziemi.
- Więc od czego zaczynamy? Znasz okolicę, kieruj.
<Rysa?>
[531 słów: Onyks otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz