Było niemiłosiernie chłodno a on sam człapał leniwie po terenie klanu i zerkał podejrzliwie na każdego spotkanego członka, jakby od niechcenia. Wprawdzie wszyscy, którzy mogli, cieszyli się jeszcze chwilą spokoju i byli pogrążeni w łagodnym śnie - Wilczy Pysk nie miał więc tak naprawdę do kogo się odezwać. Ale w głębi musiał przyznać, że dumny był z obrazu spokojnie odpoczywających sforzan - taki widok był czymś, na co wiele czasu poświęcił. Rozejrzał się po całym placu i wyraźnie uspokojony sytuację, przymknął na chwilę powieki. Nagle jednak syknął wściekle, gdy niemalże poślizgnął się na brzegu dość sporej kałuży i zarył łapami w błocie, brudząc je doszczętnie. Musiał się czymś w końcu zająć, bo własne myśli zaczęły go już doprowadzać do szału.
Wpierw ruszył do miejsca, w którym trzymali zdobycz. O dziwo, pod rozległymi konarami jabłonki majaczył się stosik zwierzyny, która ani trochę nie przypominała chuderlawych szczurów.
— Dobra robota... — wyszeptał w podziwie, widząc kilka zajęcy i cielsko zakrwawionego bobra. Aby go upolować, wojownicy musieli zagłębić się w tereny okalające rzekę. Nie przypominał sobie, aby ktokolwiek prosił go o zgodę na tak daleką podróż, ale nie marudził, widząc, ile zdobyto jedzenia podczas tej wyprawy.
Niezmiernie cieszyła go duża ilość pożywienia, w szczególności, że klan musiał nabrać sił i walorów. Pora zielonych liści na razie im sprzyjała i Wilczy był z takiego obrotu spraw zadowolony. Samiec zerknął z ukosa na wiewiórkę, ale jedynie oblizał pysk jęzorem i odszedł, nie obracając się. Jadł wczoraj wieczorem i był w stanie dzisiaj trochę dłużej poczekać bądź samemu coś dla siebie upolować.
Kolejnym jego celem była nora medyczki umiejscowiona na granicy sadu. Wilczy przecisnął się między żerdziami płotu, który okalał cały zielony plac i skierował swe kroki w stronę dębu. Gdy tylko wsadził łeb do gawry, Różany Nos wściekle fuknęła i prędko przegoniła psa zaciekawionego jej niecodziennym zachowaniem.
— Wszystkiego brakuje — wymamrotała, zachowując neutralny ton mimo roztrzepana — A dzisiaj w nocy deszcz niemalże zalał mi moją norę i medykamenty.
— Jutro mogę ci pomóc w zbieraniu nowych — zaoferował, choć nie był do końca pewny swoich słów.
Łaciata musiała to wyczuć, bo posłała mu pokrzepiające spojrzenie. Miał wrażenie, że suczka z każdym dniem przyzwyczaja się do niego coraz bardziej i widział przed oczyma dobrą przyjaźń pomiędzy nim a łaciatą. A zresztą, Różana była medyczką - on wręcz musiał utrzymywać z nią dobre kontakty.
Więc odszedł i się zajął, jak to ujęła łaciata, "czymś pożytecznym". Udał się na samotny patrol, próbując doszukać się obecności innych psów na ich przyjętym terytorium. Choć dawne granice i układy zostały wydarte im z łap, to Wilczy nie mógł pozwolić, aby ktokolwiek niepokoił jego klan. Nieważne, czy natręt byłby miastowym samotnikiem, pupilkiem dwunożnych czy wrogim członkiem innej sfory - w tym wypadku basior nie miał zamiaru tolerować nikogo, w szczególności, że w klanie były szczenięta. Ba, nie tylko szczenięta! Strata kogokolwiek byłaby dla niego i klanu bardzo ciężkim przeżyciem. Psy miały już dość opłakiwania tych, których życie powędrowało do Coleum bądź Infernum - o ile te miejsca w ogóle istniały.
Łapy doprowadziły go na skraj obrzeży ogromnych połaci pól, majaczących się za linię horyzontu i jeszcze dalej. Wyrównana ziemia ciągnęła się pasami a z pomiędzy linii wyrastały młode rośliny. Według oczu Wilczego musiało to być zboże, ale samiec nie był do końca przekonany. Nagle wziął głębszy wdech, wyraźnie zaniepokojony obcym zapachem. Ledwie wyczuwalna woń wraz z wiatrem nadlatywała z kierunku, z którego basior przywędrował. W ślepiach Wilczego Pyska zajaśniał gniew, choć nie do końca potrafił rozpoznać psa, kryjącego się pod owym zapachem. Nie wiedział, czy sprawiało to kwitnące zboże czy nadmiar roślin wokoło, ale nie zastanawiał się ani chwil. Ruszył z miejsca, brocząc ciałem po brzuch w głębokiej trawie i rozglądając się nerwowo, szukając intruza.
Gdy tylko zobaczył niewyraźną sylwetkę obcego, Wilczy zawarczał gardłowo. Dzisiaj wyjątkowo nie uśmiechało mu się bycie jakoś przesadnie miłym, kiedy to ktoś znalazł się tak blisko ich obozu.
— Kim jesteś? I co tu robisz? — krzyknął na tyle głośno, aby stojący w pewnej odległości pies mógł go usłyszeć — Mam nadzieję, że masz jakieś dobre wytłumaczenie.
Wilczy Pysk spiął mięśnie, aby być gotowym na ewentualny atak ze strony nieznajomego psa. Sam nie miał zamiaru ranić intruza, no chyba że miałby dobry powód. Cóż, zawsze można takowy wymyślić.
<Ktoś z klanu innego niż Flumine?>
[693 słowa: Wilczy Pysk otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
[693 słowa: Wilczy Pysk otrzymuje 6 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz