1 września 2020

Od Leonisa CD Ciemnego Kła

Od poduszek łap aż po czubek nosa wypełniają mnie mieszane uczucia. Wreszcie wróciliśmy do korzeni, do swojego dawnego, a nawet jedynego domu, nawet jeśli to tylko przejściowa wędrówka. Otoczenie chłonę wszystkimi zmysłami, napawając się powrotem niczym osoba uzależniona przerywająca odwyk. Tętno przyspiesza, jakby nawet moje organy cieszyły się na widok domu, a każda komórka ciała krzyczy, że organizm dawno nie był tak szczęśliwy na jakiś obraz, jak właśnie teraz. No… a przynajmniej prawie każda komórka, bo te mózgowe jak jeden mąż powtarzają „do stu Dwunożnych, Quintus”.
Potrząsam łbem, jakbym machinalnie próbował odgonić od siebie bijatykę pomiędzy mózgiem a sercem. Ostatecznie wybieram to pierwsze, dochodząc do wniosku, że nie możemy tutaj zostać na dłużej.
— Nie możemy zostać w tej grocie — mówię stanowczo do Ciemnego Kła. — Quintus może w każdej chwili odnaleźć nasz zapach, poza tym krzątają się tutaj Dwunożni.
— Myślałam, że już przyzwyczaiłeś się do obecności Dwunożnych wokół nas?
— To nie tak. — Kręcę głową. — Po prostu… wolę nie ryzykować. Poza tym byłbym zdziwiony, jeśli w ogóle komukolwiek z nas udałoby się zasnąć, mając z tyłu głowy to, że przebywamy na wrogich terenach.
— W takim razie nie mamy innego wyboru poza znalezieniem wyjścia z lasu jeszcze przed zachodem — Ciemny Kieł wzdycha.
Stawiam krok przed siebie, ale brązowowłosa za mną nie podąża. Zamiast tego rzuca jedno słowo:
— Wiej.
— Kolejny królik? — prycham cynicznie. — Już nie dam się na to nabrać!
Odwracam się, ale moje pole widzenia nie jest już takie samo jak jeszcze chwilę temu. Teraz zamiast groty mam przed sobą obraz ogromnego owczarka lustrującego mnie grobowym spojrzeniem. Wygląda, jakby był posągiem, jednym z tych dziwacznych zamarłych figur w parkach Dwunożnych, przedstawiających różne postacie. Jego naprzemiennie unosząca się i opadająca klatka piersiowa sygnalizuje mi jednak, że z całą pewnością żadna rzeźba się nagle nie teleportowała do lasu.
— Do stu Dwunożnych, Quintus! — krzyczę, odskakując jak oparzony i chowając się za Ciemnym Kłem.
Pies marszczy nos, naturalnie zdziwiony moją reakcją.
— Jaki znowu Quintus? — dopytuje szorstkim głosem. — Nie mam pojęcia, kim jest ten cały Quintus, ale jestem pewien, że na taki wrzask zaraz tutaj przyjdzie.
Jego odpowiedź brzmi tak szczerze, że momentalnie mój oddech nieco się uspokaja. Dalej jednak stoję na uboczu, co Ciemny Kieł kwituje krótkim szturchnięciem mnie między żebra i powiedzeniem cicho „tchórz”. Udaję, że tego nie słyszałem.
— Nie jesteś z klanu Quintus? Więc co niby samotny pchlarz robi w środku lasu? — fukam podejrzliwie.
— Nie nazywam się Quintus, tylko Alfie. Mój właściciel zabrał mnie na… cóż, wycieczkę. — Krzywi się, zerkając za siebie w kierunku groty.
Właściciel. No pięknie, trafił się nam Pieszczoszek. Nie jestem nawet pewien, czy to nie sprawa gorsza od samego Quintusu.
— Alfie brzmi raczej jak imię dla pudelków, a nie psów o głowę wyższych ode mnie.
W odpowiedzi dostaję chyba najspokojniejsze, a zarazem pełne jadu „przymknij się”, jakie kiedykolwiek usłyszałem.
Ciemny Kieł odpycha mnie, jakby próbując rozdzielić mnie i Alfiego. Staje na równych łapach (a przynajmniej na kilka sekund, w rezultacie chwilę później podkulając tylną, wciąż zranioną nogę, nie tracąc przy tym jednak swojego animuszu) i zadziera łeb do góry, żeby móc spojrzeć w oczy owczarka.
— Jesteśmy psami z miasta — zaczyna. — Niekoniecznie Pieszczochami, ale… zgubiliśmy drogę po domu. Najpierw patrol, potem wzgórze, jaskinia, pająki, gliniarz naścienny, mafia… wiesz, dzień jak co dzień. — Mina Alfiego sugeruje, że to wcale nie jest jego rutyna. — W każdym razie, musimy tam wrócić. Tutejszy mieszkańcy lasu nie są do nas przyjaźnie nastawieni.
Mam ochotę przypomnieć jej o naszym celu ekspedycji, szybko się jednak powstrzymuję. Pieprzyć ten len. Prawda jest taka, że obecnie jestem w stanie nawet pójść suczce na ugodę i pożyczyć jej nieco swoich zapasów, byle tylko nasza przygoda się skończyła. Oczywiście przez jej koniec mam na myśli powrót do miasta, a nie rozszarpanie żywcem przez wrogów.
— Nie mam pojęcia jak wam pomóc — mamrocze Alfie, wzruszając ramionami, najwyraźniej poruszony przemową medyczki. — Mój właściciel przywiózł mnie tutaj za pomocą samochodu, ale jestem prawie pewien, że nie ucieszy się na wasz widok na świeżo wypranej tapicerce. Jakiś czas temu przez uchylone drzwi do środka wkradł się kot i koleś krzyczał na jego widok tak głośno, że podejrzewam, że sąsiednie miasto go słyszało.
Samochód? Co to za rzecz? Rozglądam się wokół, szukając wspomnianego tworu Dwunożnych. Moim oczom ukazuje się ogromny Potwór, które często widać na Drodze Grzmotu. Ten jednak ma charakterystyczne, masywne odnóża, a przy tym na naszą trójkę łypie wrogo para oczu, która jednak nie emanuje blaskiem, jak widoczne jest to w mieście w nocy. Przełykam ślinę, jeszcze mniej czując się bezpiecznie.
— Mam pomysł, ale osobiście nie bardzo mi się podoba.
Dwójka towarzyszy posyła mi zaciekawione spojrzenia na znak tego, że mnie słuchają.
— Zawsze możemy biec zaraz za Potworem, kiedy wreszcie wyruszy. W ten sposób odnajdziemy drogę powrotną, ale nie wejdziemy w przestrzeń osobistą Dwunożnego.
Ciemny Kieł wzdycha, stulając uszy.
— Chyba nie mamy większego wyboru — mamrocze. — Problem polega jednak na tym, że Potwory poruszają się stosunkowo szybko. Nie damy rady biec za nim na tyle stałym tempem, żeby nadążyć, zwłaszcza przy mojej kontuzji.
— Och… o to się nie martwcie — mówi Alfie, a jego ogon drga nieznacznie. To tylko wrażenie, czy pies naprawdę poruszył się po raz pierwszy odkąd rozmawiamy, nie licząc ruchu pyska? — Kiedy będzie przyspieszał, narzygam mu na świeżo wypraną tapicerkę.
Żadne z nas nie ma ochoty się śmiać, choć przez myśl przechodzi mi, że pies wcale nie powiedział tego na serio. Wszyscy jednak zgodnie zdajemy sobie sprawę, że naprawdę nasze opcje są ograniczone. Lepiej brać to, co już dostajemy. To i tak nie nasza tapicerka.
Dwunożny opuszcza jaskinię, a jego materiałowe okrycie pokrywa warstwa brudu i błota. Wydaje się wkurzony, a kierując się w stronę swojego Potwora, zrzuca z ramienia gigantycznego pająka, który przypałętał się z nim z groty. Skądś to znam.
— Alfie? Alfie, idziemy! — krzyczy przeraźliwie, płosząc okoliczne ptactwo i zmuszając mnie i Ciemnego Kła do podkulenia ogonów pod wpływem głośnego dźwięku. — Co to za kundle, do cholery?! Chodź tutaj, nabawisz się od nich pcheł!
Nikt z nas nie ma pojęcia, co osobnik dokładnie wykrzykuje, ale kiedy gniewnie rzuca w naszą stronę patykiem, zaczynamy rozumieć, że na pewno nie jest to nic miłego. Świetnie, najpierw pająki, potem Quintus, teraz jeszcze przypadkowy Dwunożny nas nie lubi. Brakuje, żeby lokalne ptaki się wobec nas sprzeciwiły. Albo gorzej, zwierzyna większa nawet od Bezwłosych.
Alfie daje nam znak skinięciem głowy, po czym kieruje się w stronę swojego właściciela. Czekamy w bezpiecznej odległości na moment ożywienia się Potwora, który już po chwili warczy na nas gniewnie, a błysk jego oczu na chwilę nas oślepia.
<Ciemny Kle?> 
[1064 słowa: Leonis otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz