30 listopada 2020

Od Wojowniczej Łapy

Widok Odważnego Kła napawa mnie równocześnie szczęściem i strachem.
Stoi w wejściu Starego Domu, a chłodny wiatr łagodnie rozwiewa jego futro, kiedy dumnie unosi łeb, stając naprzeciw Flumine. Na mój pysk wchodzi zaciekawiony uśmiech, przepełniony godnością jeszcze bardziej, niż tą widoczną u mojego przyjaciela. Przebiega mnie dreszcz szczęścia, kiedy myślę o tym, że stojący przede mną owczarek jest najważniejszą dla mnie osobą i idolem zarazem.
— Już wkrótce zostanę mianowany Odważną Gwiazdą — mówi przyszły lider. — Czas wybrać zastępcę, który kiedyś godnie zastąpi moje miejsce.
Wśród psów rozbiega się zainteresowany szept. Równocześnie zasmuceni śmiercią poprzedniego przywódcy, jak i dumni do walki o stanowisko zastępcy, uważnie obserwują każdy ruch Odważnego Kła. Jego ciemnobrązowe oczy jednak spoczywają tylko na mnie, a merdanie mojego ogona momentalnie przyspiesza, kiedy zdaję sobie sprawę, co mnie czeka. Nakrapiana Gwiazda zawsze mówiła, że będę kiedyś dobrym liderem. Każdy trening odbyty z Odważnym Kłem miał za sobą godziny marzeń na temat tego, jak kiedyś będę stał tam, gdzie mój ojciec teraz, dumny zarówno z klanu, jak i z własnych dokonań. To ja zostanę wybrany przez przyszłego lidera. Kogo innego miałby wybrać, jeśli ufamy sobie wzajemnie? Zawsze we mnie wierzył, pokładając we mnie szerokie nadzieje, że kiedyś spełnię swoje najśmielsze sny.
Jego głos rozmazuje mi się w myślach, kiedy przywódca kontynuuje. Nie słyszę, co dokładnie powiedział, ale jednego jestem pewien — nie było to moim imieniem. Klanowicze gratulują jakiemuś psu obok, a Odważny Kieł wyszczerza zęby z nieprzyjaznymi ognikami w oczach.
Zamieram. Pewność siebie ulatnia się ze mnie jak tlen z płuc zamordowanej ofiary. Czy nie zasługiwałem na to miejsce, Odważny Kle? Co mogę zrobić, żeby przestać być dla wszystkich niewystarczający?
Z rytmu wybija mnie lider, który podchodzi do mnie, pochylając pysk nad moim uchem.
— Myślałeś, że to ciebie wybiorę na zastępcę, Wojownicza Łapo? — prycha. — Nie rozśmieszaj mnie. Kto wybrałby takiego durnia, jakim jesteś ty?
 
Wraz z pierwszym mrugnięciem, sen staje się jedynie mglistym wspomnieniem. Zdaję sobie sprawę, że o czymś śniłem, pamiętam urywane fragmenty znajomego futra Odważnego Kła, ale wszystko wydaje się porozrzucane w niewielkie, chaotyczne kawałeczki, których nijak nie potrafię połączyć. Chłód Pory Opadających Liści omiata pomieszczenie Starego Domu, a odgłosy deszczu rozchodzące się na zewnątrz przerywa jedynie ciche pochrapywanie innych uczniów. Wyglądając przez rozbitą szybę w domu, dostrzegam tylko ciemność nocnego nieba, na którym gdzieniegdzie przemykają słabe pobłyskiwania gwiazd. Wzdycham cicho, zdając sobie sprawę, że aż do świtu prawdopodobnie nie uda mi się już zasnąć.
Przeciągam się na materiałowych fragmentach posłania, po czym postanawiam wyjść się przewietrzyć, po drodze do wyjścia niezgrabnie omijając rozłożone cielska moich towarzyszy. Wystawiam łeb zza wyjścia, a nos momentalnie moczą mi liczne krople, rozwiewane przez wiatr w moim kierunku. Uśmiecham się ukradkiem, wiedząc, że to zapowiedź najmroźniejszej, acz mojej ulubionej pory roku.
Monochromatyczne futro oświetlają mi uliczne latarnie i porozsiewane na nieboskłonie gwiazdy. Pora jest późna, a co za tym idzie — w mieście zapada zmrok równoznaczny z prawie idealną ciszą, przerywaną jedynie cyklicznymi przejazdami pojedynczego potwora. Brak Dwunożnych na ulicach pomaga mi wyobrazić sobie czasy, kiedy to psy żyły jeszcze w lesie, choć nie było mi dane wtedy należeć do Flumine. Czy życie w innej lokacji było lepsze?
Wychodzę na zewnątrz, w zamiarze przechadzki po okolicy. Zanim jednak udaje mi się odejść na przeciwległą ulicę, zauważam słabo rozświetlone, różnokolorowe ciało, które lustruje mnie bacznie bursztynowymi oczami. Futro Nakrapianej Gwiazdy ocieka wilgocią, ale suce udało się skryć pod zadaszeniem obozowiska, unikając pełni mocy ulewy.
— Gdzie się wybierasz, Wojownicza Łapo?
Przełykam ślinę. W tym momencie nawet nie marzę o widoku mojej mentorki. Ochota na spacer w sekundzie mi przechodzi, a ja pragnę tylko tego, aby znaleźć swój kąt w obozie i być poza zasięgiem wzroku liderki. Przez myśl przemyka mi pytanie, czy ona myśli o tym samym?
Czuję pieczenie w gardle, kiedy przypominam sobie tamten dzień. Zupełnie, jakbym napił się z ognistej rzeki, a wspomnienia wracają z taką samą siłą, jak wtedy, kiedy to się wydarzyło. Nakrapiana Gwiazda, której głowa zwisa smętnie nad zakrwawionym ciałem Odważnego Kła. Jej błysk w oczach bez żadnego wyrazu emocji. Smak krwi na moich zębach, kiedy atakuję własną mentorkę w akcie impulsu. Cokolwiek wtedy się nie wydarzyło, suka nigdy nie wydawała mi się bardziej obca, niż właśnie teraz, kiedy siedzi, wpatrując się we mnie otępiałym wzrokiem z góry.
— Nie mogę spać — dukam. — Chciałem się przewietrzyć.
Liderka wskazuje pyskiem w stronę miejsca obok niej. Nie jestem pewien, dlaczego chce, żebym dotrzymywał jej towarzystwa — pragnie spróbować naprawić naszą relację? Wyjaśnić mi tamten dzień? Mimo wielu pytań posłusznie kieruję się we wskazany punkt.
— Zbliża się Pora Nagich Drzew — zaczyna — a klan potrzebuje więcej wojowników, żeby utrzymać zapasy na najgorszy czas. Ty i Opalowa Łapa jesteście naszymi najstarszymi uczniami, powinniście wkrótce zostać mianowani.
Nic lepszego nie mogę usłyszeć. Mój ogon kołysze się na boki, a ja wyszczerzam żółtawe zęby, nagle uszczęśliwiony całym światem. To pierwszy krok ku spełnieniu moich celów. Ba, sama mentorka powiedziała mi o tym honorowo wprost.
— Czy to oznacza, że kończę trening? Spełniam się dobrze, Nakrapiano Gwiazdo? Jesteś ze mnie dumna? — z mojego pyska wycieka potok słów.
Następująca cisza sprawia, że ruch mojego ogona opada. Suka wpatruje się w odległy punkt przed sobą, jakby skupianie się na czymś innym miałoby sprawić, że ja stąd zniknę. Napięcie pomiędzy nami mnie przygniata, a ja doskonale wiem, jak potoczy się dalej ta rozmowa.
— Nie powinnam cię brać na swojego ucznia, Wojownicza Łapo. — Łapy uginają się pode mną. — Jesteś… zdolnym, ale nadal ciężkim przypadkiem. A ja powinnam priorytetować swój klan ponad jednostkę.
Nie, zdecydowanie nie jest ze mnie dumna. Wbijam pazury w mokry grunt, niezdolny do powiedzenia czegokolwiek w odpowiedzi. Skoro nawet liderka klanu przestała we mnie wierzyć, jak mam dalej mieć nadzieję na spełnienie swoich celów? Stanowisko przywódcy zajmuje jedna osoba nie bez powodu. Najwyraźniej to nie jest miejsce stworzone dla mnie. Co, jeśli życie jako wojownik w klanie również jest przeciwieństwem mojego losu wyznaczonego przez Gwiezdnych?
— Wróć do legowiska uczniów — kontynuuje jakby nigdy nic, a na jej pysk wpełza ten sam wyraz, co zawsze, kiedy przemawia do swoich podwładnych. Pewna siebie, wyważona dowódczyni. — Jutro o świcie zabieram cię na patrol. Podobno psy z Ventus włóczyły się niedawno przy naszej granicy, powinniśmy oznaczyć teren.
Kiwam głową, podnosząc się gwałtownie, ale mój entuzjazm opada wraz z powracającym głosem Nakrapianej Gwiazdy. Bez żadnego słowa pożegnania, wracam na swoje posłanie, ale wyścielany materiał tej nocy uwiera całe moje ciało, przez co aż do rana spędzam zmrok tylko na wierceniu się w miejscu. 
 
— Hej, młodziaku, no już, obudź się! — Ktoś zdziela mnie ciężką łapą w głowę.
Wzdrygam się, nie próbując nawet otworzyć oczu. Po moich nozdrzach rozchodzi się opadła już woń deszczowej nocy i uczniów opuszczających swoje legowisko. Przed sobą czuję tylko dwóch znajomych wojowników Flumine, którzy usilnie starają się mnie zbudzić, irytująco dysząc nad moim karkiem. Dlaczego akurat teraz, kiedy udało mi się zasnąć dopiero wtedy, kiedy promienie słoneczne wyjrzały zza horyzontu?
Uchylam powieki, odganiając rosnącą senność. Moim oczom ukazuje się widok liderki, Nakrapianej Gwiazdy, na której obraz natychmiastowo odwracam wzrok w drugą stronę. Po jej prawicy stoi dumnie wyprostowany wojownik Burzowe Gardło, palący się do walki. Z mojego pyska wydobywa się cichy jęk zażenowania.
— Nie narzekaj, Wojownicza Łapo — mamrocze mentorka, pochylając się nade mną tak, żeby nasz towarzysz tego nie usłyszał. — Sam się wepchał do patrolu na miejsce Rozżarzonego Języka.
Przypominam sobie, jak niedawno klan spędzał czas przy stosie, opowiadając sobie różne historie. Opalowa Łapa i Irysowe Serce zawzięcie mówili o swoim patrolu z Burzowym Gardłem, przerywanym jego specyficznymi komentarzami i głupimi żartami. Na wszystkie psy świata, dlaczego akurat on? Albo inaczej, dlaczego akurat to ja?
— Jak mówi stare powiedzenie, kto rano wstaje, ten dostaje więcej zwierzyny — mówi Burzowy, ściągając mnie za ogon z posłania.
— Wcale nie ma takiego powiedzenia, to ty je teraz stworzyłeś! — jęczę.
— Skoro je stworzyłem, to znaczy, że istnieje!
— Ale nie jest stare!
— Na zioła Podgrzybkowej Sierści, uciszcie się! — przerywa nam Nakrapiane Ucho. — Ten patrol to duży krok do zostania wojownikiem, Wojownicza Łapo. Pilnuj się.
Od razu staję na łapy, wypinając dumnie pierś, a przez całe moje ciało przepływa energia.
Chwilę później pękam, a wcześniejsza energia gdzieś ucieka. Nigdy nie pomyślałbym o tym, że droga na trening z Nakrapianą Gwiazdą po takim czasie, kiedy mentorka nie miała dla mnie czasu, będzie się dłużyć. Stawiam ociężałe łapy przed siebie, próbując skupić się na przypadkowym liściu na chodniku, a nie na głupawej paplaninie Burzowego Gardła. Nawet liderka przyspiesza kroku, starając się zostawić wojownika gdzieś jak najdalej za sobą.
Jeszcze nigdy w życiu nie cieszyłem się tak, jak teraz, kiedy widzę przed sobą tory, wyznaczające granicę Flumine i Ventus. Wciągam otaczające mnie zapachy, które wydają się pośredniczyć pomiędzy miastem a lasem — tak mało dzieli nas od dawnego domu, nawet jeśli dane mi było go poznać tylko z opowieści. Podnoszę się na tylnych łapach, żeby spojrzeć nieco dalej przed siebie. Swąd potworów jest tutaj słaby, przyćmiony świeżym zapachem oddalonych od nas drzew. Zamiast słyszeć huk Drogi Grzmotu, moje uszy odbierają szum płynącej nieopodal rzeki.
Burzowe Gardło parska śmiechem, stając obok mnie. Najwyraźniej zauważył, że przypatruję się dawnym terenom z najwyższą uwagą, a przez to i jemu wróciły wspomnienia.
— Kiedy byłem młody, często starałem się przekroczyć rzekę — zaczyna. — Kiedyś mi się udało. Dotarłem aż do stajni, ale kiedy zobaczyłem całe stado koni zamknięte na uwięzi Dwunożnych, wystraszyłem się i uciekłem. Potem wyznałem prawdę liderowi i za karę musiałem do końca dnia wyciągać kleszcze ze skóry starszyzny.
Wzdrygam się, wyobrażając sobie siebie grzebiącego w sierści Burzowego Gardła. Może Nakrapiana Gwiazda ma rację z tym, że powinienem być bardziej uważny — na wszelki wypadek, żeby uniknąć podobnej kary.
— Skupcie się na tym, co jest teraz — rzuca przywódczyni. — Wojownicza Łapo, czy czujesz obcy zapach?
Unoszę głowę ku górze, węsząc w powietrzu. Staram się skupić na tyle, aby odróżnić odświeżający zapach lasu od smrodu Wietrznych. Zamiast tego czuję niekonkretny swąd dobiegający zza rzeki, mieszający się z przyjemnym fetorem natury. Zupełnie, jakbym wywęszył psa, aczkolwiek z całą pewnością niepochodzącego z Ventus.
Kręcę głową w odpowiedzi do suki.
— Czuję… kogoś. Ale nie wydaje mi się, żeby stąd pochodził — mamroczę nieco nieśmiało, nie do końca ufając swoim zmysłom.
Wojownicy równocześnie marszczą czoło, zdziwieni moją odpowiedzią. Podkulam ogon, wyobrażając sobie, jak z moim nosem opuszczają mnie marzenia o zostaniu liderem.
— To chyba pomyłka — komentuje suka.
— Pewnie wywęszyłeś jakiegoś królika, młody. Nie martw się, jak tylko wrócimy, wujek Burzowe Gardło nauczy się profesjonalnie rozpoznawać zwierzęta.
Wcale nie jestem pocieszony. Z tyłu głowy pali mnie denerwujące przeczucie, że to ja mam rację, ale szacunek nie pozwala mi się kłócić z bardziej doświadczonymi wojownikami. Skoro tylko ja to rozpoznaję, może powinienem sprawdzić to w pojedynkę?
Już po chwili Burzowy i Nakrapiana naradzają się między sobą na temat klanu Ventus. Co jakiś czas słyszę pogardliwe fukania psa mówiącego o nich, a we dwójkę oddalają się wzdłuż torów, jakby kompletnie zapomnieli o mojej obecności.
Nie bądź impulsywny, co?
Stawiam łapę na torach. Jeśli je przekroczę, przez kilka odległości lisów będę na obcych terenach. Wzdrygam się, przypominając sobie o kodeksie. Co, jeśli spotka mnie tam patrol? Co, jeśli wyczują mój zapach? Mimo wszystko, jeśli jako jedyny zdaję sobie sprawę z jakiegoś problemu, jako jedyny będę musiał się z nim rozprawić.
Rozglądam się dookoła, ostatni raz sprawdzając, czy psy z mojego klanu nie zwracają na mnie uwagi. Następnie puszczam się pędem przed siebie, chcąc jak najszybciej przekroczyć wrogie mi tereny. Tylko do rzeki, Wojownicza Łapo. Sprawdzisz, czy wszystko w porządku i znikniesz, jakby nigdy cię tutaj nie było.
Z ciężkim oddechem zatrzymuję się dopiero przy samym strumieniu, przeglądając swój pysk w jego tafli. Mimo rozpoczęcia Pory Nagich Drzew woda nie zdążyła jeszcze pokryć się lodem. Szum muska moje uszy, a ja uśmiecham się na widok swojego rozmazanego odbicia.
Wytężam wzrok przed siebie. Za rzeką widoczne są liczne krzewy i drzewa, które zakrywają mój dalszy widok. Strzygę uszami, starając się wyłapać każdy najdrobniejszy dźwięk, a moje lodowoniebieskie oczy skupione są na falujących pod wpływem wiatru roślinach.
Po dłuższej chwili oczekiwania bez żadnego drgnięcia, krzaki chybotają się nieco gwałtownie. Jestem pewien, że przed moimi oczami śmiga brązowa sierść, a potem długi, futrzasty ogon. No jasne, że to pies, od początku miałem rację!
Coś chwyta mnie zębami za kark. Piszczę, nagle przerażony, że właśnie jestem atakowany przez Ventus, ale kiedy unoszę wzrok, moim oczom ukazuje się znajomy pysk Burzowego Gardła.
— Ucisz się, dzieciaku — warczy, nagle groźniej niż zawsze. — Czy liderka nie mówiła ci o Kodeksie Wojownika, ty mały mysi bobku?!
Ciągnąc mnie za sobą, przemykamy z powrotem na terytorium Flumine. Nakrapiana Gwiazda, czekająca na naszą dwójkę tuż za torami, gromi mnie tak piorunującym wzrokiem, jakby sami Gwiezdni mieli na mnie zaraz zesłać trzaśnięcie błyskawicą.
— Jakim cudem udało ci się złamać dwukrotnie Kodeks w ciągu paru ostatnich minut? — syczy. — Wkroczyć na obcy teren i próbować dostać się do lasu? Co ci, do stu Dwunożnych, odbiło?
Zwieszam głowę. Czuję się winny, a krzyk mentorki wcale nie pomaga w coraz bardziej zmniejszającej mi się samoocenie.
— Chciałem sprawdzić tamten zapach — mówię, po czym unoszę łeb. W moich oczach jarzą się pobudzone iskierki, przekonujące liderkę o mojej racji. — Widziałem psa, Nakrapiana Gwiazdo. Jestem pewien!
Nie odpowiada. Zamiast tego łypie na mnie gniewnie, zawracając w kierunku obozowiska naszego klanu. Burzowe Gardło popycha mnie w bok, zmuszając do ruszenia przed siebie.
— Pamiętasz tę historię o wyciąganiu kleszczy, którą opowiedziałem ci, kiedy tu dotarliśmy? — zagaja, ale w jego głosie nie da się wyczuć ani krztyny sympatii. — Do zmierzchu spędzisz czas na wyskubywaniu z mojej sierści pcheł, szczeniaku.
Nawet czyszczenie futra Burzowego wydaje mi się mniej straszne, niż złość wszystkich wojowników. Wszyscy mieli rację z tym, że jestem głupi, a na dodatek naiwny — ale czy wyciąganie pcheł będzie w stanie ukarać mnie na tyle, abym odmienił swój charakter?
Kiedy zerkam za siebie, przez moment jestem pewien, że w oddali mogę zobaczyć poruszający się brązowy ogon nieznajomego mi psa.
[2262 słowa: Wojownicza Łapa otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia i 4 punkty do treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz