11 grudnia 2020

Od Białej Zamieci

Tego dnia było mroźnie, chociaż czego można by się spodziewać po Porze Nagich Drzew. Dookoła otaczał mnie brzydki obraz drzew, które zapadły w sen oraz krzewów, bez ani jednego liścia. Dodatkowo z nieba zaczęły smętnie opadać białe płatki. Wiedziałam co to, w końcu to nie moja pierwsza Pora Nagich Drzew. Przeszedł mnie momentalnie dreszcz wywołany raczej tym, że wolałabym jak inne zwierzęta zapaść w sen i obudzić się na wiosnę, gdy słońce znów ogrzewa sierść, a gałęzie drzew uginają się od liści.
Płatki zaczęły spadać coraz szybciej, pokrywając ziemię cienką warstwą bieli. Puchu nabywało coraz więcej i więcej, i w pewnym momencie przestałam nawet zwracać na to uwagę. Skuliłam się na swoim legowisku, próbując obrać odpowiednią pozycję, gdyż w każdej innej było mi niewygodnie. Oczywiście się to nie udało, więc poirytowana wstałam i wyszłam na mróz. Białe płatki momentalnie zaczęły przeklejać się do mojej sierści i równie momentalne stapiać się, zostawiając po sobie wilgoć. Skrzywiłam się, gdy poczułam zimną wodę na pysku. 
Nie wiem, gdzie miałam zamiar pójść. Pola? Nie, tam nic nie ma. Jest pusto i nudno, na dodatek to otwarty teren, więc musi niesamowicie wiać. Westchnęłam. Może po prostu wrócę, położę się, chociażby w niewygodnej pozycji i spróbuję zasnąć? Wszystko było by prostsze, zero zmartwień i...
Nastawiłam uszu. Usłyszałam specyficzny dźwięk świadczący o tym, że ktoś się do mnie zbliża. Śnieg skrzypiał od ciężarem innego psa. Nie ruszyłam się, czekając, aż spostrzegę towarzysza. Przez to, że wciąż padało ledwo mogłam dostrzec cokolwiek.
— Biała Zamieć? — Podskoczyłam na miejscu słysząc własne imię. — Biała Zamieć to ty, prawda? — Głos stał się coraz wyraźniejszy.
Zmrużyłam oczy, próbując wyłowić oczyma sylwetkę psa, który do mnie mówił. W końcu i dostrzegałam przebłyski rudego futra w białym puchu. Odetchnęłam z ulgą. Doskonale wiedziałam kim jest ten pies — nie tylko z wyglądu, lecz takie specyficznego zapachu, który niosła za sobą tylko ta jedyna suczka. 
— Biała Zamieć, chodź ze mną. — Wyłoniła się i stanęła przede mną. Na jej pysku dostrzegłam zmęczenie, strach i coś jeszcze, czego nie mogłam rozczytać. Wyglądała tak, jakby właśnie przeżyła wojnę i przyszła do mnie, prosząc o schronienie oraz jedzenie. 
| Kiwnęłam łbem na prośbę lub też rozkaz Aksamitkowej i poszłam za nią. Suczka coraz bardziej zdawała mi się podejrzana — jest chód był chwiejny, ledwo stawiała łapy i szła bardzo wolno, jakby usilnie starała chronić się przed upadkiem. 
Otworzyłam pysk, aby o coś spytać, ale zamknęłam go myśląc, że tak będzie lepiej. Po głowie plątały mi się przeróżne pytania, z czego najbardziej męczące było to, dlaczego największa planowa plotkara chce mnie o coś poprosić. Nigdy nie byłam z nią blisko, prawdę powiedziawszy nie znam suczki osobiście, oprócz opowieści innych psów. Zawsze mieli o niej kiepskie opinie przez to, że nie potrafiła dotrzymać tajemnic. Teraz przypominała psa, któremu przed chwilą świat zawalił się na głowę. 
Aksamitkowa szła w kierunku stadniny, czyli miejsca gdzie większość psów z naszego klanu przebywa. Pomyślałam, że ma zamiar opowiedzieć mi o czymś przerażającym, czego się dowiedziała od innego naiwnego psa, jednakże ona ominęła stajnie. Za nami rozległy się wierzgania koni oraz prychnięcia. Moja chwilowa towarzyszka szła tym samym tempem, coraz bardziej przypominając mi przez to trupa. 
— Gdzie idziemy? — zapytałam, nie mogąc już wytrzymać. 
Rudo-biała suczka westchnęła cicho, jednak mi nie odpowiedziała. Spuściła łeb niżej, a ogon schowała między łapy. 
Co się dzieje? Dlaczego taki pies, jak ona zachowuje się jak ofiara? Przekrzywiłam łeb, nie mogąc znieść myśli, ze stało się z Aksamitkową coś poważnego. Jak wcześniej wspominałam — nie miałam z nią nigdy większego kontaktu. Byliśmy sobie obcy i jedyny moment, w którym się spotykaliśmy, to wtedy, gdy wszyscy przychodzili zjeść. Nie zwracałam na nią szczególnej uwagi, ponieważ niczym się nie wyróżniała. Była... zwykła. A teraz? A teraz nie mogę nic z tego zrozumieć. Czuję się tak, jakbym właśnie była prowadzona na rzeź albo zobaczyć martwego psa, którego suczka przypadkowo zabiła i nie może poradzić sobie z poczuciem winy.
Trochę dalej od stajni znajdował się duży budynek zbity z desek. Wyglądał na opuszczony albo też taki, do którego mało kto zagląda. Towarzyszka przyspieszyła kroku i niemalże się nie przewracając weszła do środka. Podążałam oczywiście za nią, co chwilę sprawdzając, czy ktoś obcy za nami nie idzie — miałam przeczycie, że chodzi o zabójstwo i inny pies może za nami podążać.
Pomieszczenie było przepełnione słomą i także nią pachniało. Było tutaj również dużo przestrzeni, aż dziwne, że wcześniej tutaj nie zaglądałam.
— Aksamitkowa Chmuro, czy... — nie dokończyłam, gdyż cichy, ledwo słyszalny pisk mi to przerwał.
Pomyślałam od razu, że to myszy, więc się zaśmiałam, lecz patrząc po towarzyszce, która zaczęła schylać się po coś ukrytego w słomie, zbladł mi uśmiech. Podeszłam do niej niepewnie, choć przez pokomplikowanie tego wszystkiego chciałam trzymać się na dystans.
— To... — Spojrzałam na nią ze strachem. — To szczeniaki! Ile one mogą mieć? Znalazłaś je? Kto mógłby je tak zostawić?
Aksamitkowa pokręciła łbem.
— Nie znalazłam ich.
— W takim razie...
— Są moje. — Spojrzała na mnie z bólem. — Są moje i mają niecały tydzień. — Polizała jednego z nich po małej główce. — Mogę cię o coś poprosić? 
— Pewnie — odparłam, choć w głowie zapaliła pojawiło mi się pełno ostrzeżeń. Byłam pewna, o co mnie spyta, jednak może okaże się, że chodzi o coś innego. Chce bym ich pilnowała? Chce bym jej pomogła? Kto jest w ogóle ojcem i gdzie on jest? 
— Nie mogę się nimi zająć. — Polizała jednego szczeniaka. — Żałuję tego, że się urodziły... 
— Spokojnie, spokojnie — zaczęłam panikować. — Poczekaj, ale jak to żałujesz? Nie planowałaś ich?
Pokręciła łbem.
— To kto jest ojcem? Dlaczego go z tobą nie ma? — Podeszłam do szczeniąt leżących w słomie. Wszystkie się do siebie przytulały. — Aksamitkowa Chmuro, o co tutaj chodzi?
Suczka westchnęła, czując zapewne, że to czas na jakiekolwiek wyjaśnienia. 
— Ojcem jest Srebrne Zbocze. To był wypadek, nie chciałam mieć szczeniąt. — Nerwowo zaczęła drapać drewnianą podłogę. — Schowałam je tutaj, ale nie dam rady się nimi zająć. Nie mam siły, rozumiesz? Jesteś jedyną, na której można polegać. 
— Nie, nie, nie. — Pokręciłam łbem. — Pogubiłam się, poczekaj. — Usiadłam tuż przed nią i szczeniakami.
Szczenięta więc są wpadką, a Aksamitkowa nie jest gotowa się nimi zajmować. Przyszła do mnie, by prosić mnie, bym je wzięła pod swoją opiekę. Dlaczego prosi akurat mnie? Jestem godna zaufania? Skąd ona to wytrzasnęła, przecież my się nawet nie znamy. 
— Proszę. — Spojrzała błagalnie. — Zaopiekuj się nimi. Nie mogę ich porzucić, ponieważ wciąż je kocham. — Zbliżyła się do mnie na tyle blisko, że bez problemu mogłam zajrzeć prosto w jej oczy przepełnione smutkiem oraz strachem. — Nie mów o tym nikomu. Nie mów nikomu o tym, że szczenięta są moje. Nie mów im również kto jest ich prawdziwą matką, nie chcę, by na razie się dowiedziały.
— Jeszcze nie podjęłam decyzji! 
— Biała Zamieci, proszę cię, zrobię wszystko, co zechcesz, ale weź je pod opiekę. Będę je odwiedzać, będę dla nich ciocią, ale nie matką. 
— Ile ich jest? — spytałam, poddając się. Nie zostawię tych szczeniąt samych, kiedy jestem najwidoczniej ostatnią deską ratunku. — Wezmę je.
— Jest ich piątka. Nie nadałam im jeszcze imion.
— Chcesz mi powiedzieć, że to też mam zrobić? 
— Nie było czasu, bym się nad tym zastanowiła. 
Zawiesiłam łeb. To za dużo, to naprawdę za dużo. Z jednej strony chcę wziąć szczenięta do siebie, ponieważ potrzebują opieki oraz miłości, a z drugiej odczuwałam strach, że sama sobie nie poradzę. Teraz było już a późno. Zgodziłam się.
— Dobrze. — Uniosłam łeb, by nie okazywać niepewności i strachu. — Zajmę się nimi.
Aksamitkowa uśmiechnęła się do mnie ciepło. 
— Dziękuję ci, nawet nie wiesz, jak bardzo jestem ci wdzięczna. — Wstała na wciąż chwiejnych łapach. — Postaram ci się w przyszłości odpłacić. — Powiedziawszy to wyszła z drewnianego budynku i ślad po niej zaginął. 
Miałam ochotę się utopić. Co ja zrobię z takimi małymi szczeniętami?! Dobrze, chwila, nie panikujmy. Zaopiekuję nimi, tak, jak wcześniej opiekowałam się małym kotkiem. To nie może być nic trudnego, prawda? Na Gwiezdnych, potrzebuję pomocy! 
Myśląc rozpaczliwie o pomocy, do łba przyszedł mi pomysł, aby pójść do Złotego Popiołu. Była zastępczynią oraz dobrze się znaliśmy. Nie zostawi mnie samą ze szczeniętami, prawda? Mimo że wygląda na chłodną i szorstką, to ma serce, a to serce jest naprawdę bardzo ciepłe. 
— Zostańcie tutaj — powiedziałam do śpiących szczeniąt. — Wrócę do was... gdzieś za chwilę! Jestem waszą nową matką i na pewno was nie zawiodę! 
Wybiegłam z budynku i pobiegłam prosto do miejsca, w którym najczęściej widywałam Złoty Popiół. Był to sad, który teraz wyglądał obrzydliwie, ale najwidoczniej zastępczyni się tam podobało. Dodatkowo na szczęście sad nie był tak daleko, jakby to wszystko, co się teraz działo było przeznaczeniem. Czy ja wierzę w przeznaczenie? Jak w ogóle mogę to rozumieć?
Złoty Popiół znalazłam przechodzącą między malutkimi drzewkami, które kilka miesięcy temu zdobyły duże owoc. Suczka wyczuła mnie niemalże od razu, co niezmiernie mnie ucieszyło. Musiała zaznajomić się z moim zapachem przez ilość czasu, jaki z nią spędzam.
Podeszłam do niej zadowolona, lecz to zadowolenie zaraz zniknęło, jak pomyślałam, że będę musiała zastępczyni wytłumaczyć, iż właśnie wzięłam pod swoją opiekę pięć tygodniowych szczeniąt. Jednak są jakieś minusy tego przeznaczenia — ponowne proszenie Złotej, by razem ze mną się czymś zajmowała. Kotek, którego niedawno przygarnęliśmy był pod opieką Popiołu, a teraz... teraz dojdą do tego szczeniaki. Suczka otworzyła pysk, aby spytać, co się stało. Musiała wyczytać to z tego, jak wyglądam. Nie pozwoliłam się jej odezwać od razu przejmując inicjatywę i mówiąc:
— Wydarzyło się coś strasznego! Nie wiem, jak ci o tym powiedzieć, ale musisz mnie wysłuchać. To sprawa życia i śmierci!
Złoty Popiół przekrzywiła łeb.
— Nie wyglądasz, jakby była to sprawa życia i śmierci.
— Złoty Popiele! To naprawdę poważna sprawa, nie wiem od czego zacząć. Dobra, daj mi chwilę, zaraz coś wymyślę. — Zaczęłam układać sobie w głowię w jaki sposób powiem suczce o szczeniakach. — Nie lubię Pory Nagich Drzew, wiesz o tym. Szukałam jakiegoś wygodnego schronienia, gdzie mogłabym się położyć i odpocząć, ale nie zgadniesz, co się stało!
— Co się stało? — spytała zrezygnowana.
— Chodź za mną to się przekonasz. To nie rozmowa na teraz! Znaczy... po prostu chodź ze mną! — krzyknęłam, próbując przekonać takim zachowaniem zastępczynię, by czym prędzej za mną poszła. 
Szczenięta nie zostały długo same i na pewno nie powinnam się tym martwić. Biegnąc jednak przez sad, prosto w stronę drewnianego budynku, serce skakało w mojej pierwsi jak oszalałe. A co jeśli to wystarczyło, aby ktoś zrobił im krzywdę? 
Wbiegłam do budynku z takim pędem, że prawie wleciałam w dużą górkę słomy. 
— To chciałaś mi pokazać? — spytała zdezorientowana. 
Zakładam, że ona wcześniej też tutaj nie była.
— Podejdź bliżej — poprosiłam, idąc w miejsce, gdzie szczeniaki smacznie spały, przytulone do siebie. — Znalazłem je tutaj.
Suczka podeszła do mnie i wbiła wzrok w kupkę szczeniąt.
— Nie mów mi, że...
— Niestety tak — mruknęłam. — Nie zostawię ich tutaj. Naprawdę nie mogę tego zrobić. Nie bądź na mnie zła, ale... one mają niespełna tydzień.
— Co ja mam z tym wspólnego?
— Pomyślałam, że mi pomożesz.
Zastępczyni wybałuszyła na mnie oczy.
— Nie ma mowy! Znajdź kogoś innego! Wyglądam ci na niańkę, Biała Zamieci?
Nie odrywałam od niej wzroku. Wpatrywałam się prosto w zastępczynię, a za mną jeden ze szczeniaków postanowił zapiszczeć i zaskamleć.
— Potrzebuję pomocy tylko w razie czego. Obiecuję, że nie będzie to nic wymagającego i nie przeszkodzi ci wykonywać powierzone zadania. — Zbliżyłam się do suczki, stykając się z nią nosami. — Proszę? 
— Dobra, rozumiem — warknęła i cofnęła się o krok. — Ale tylko w razie czego. 
Zamerdałam ogonem. Na nią rzeczywiście zawsze można liczyć. 
***
Pierwsza noc była ciężka ze względu na to, że strasznie wiało. Własnym ciałem ochraniałam piątkę szczeniąt, a Złota spała obok. Nie spodziewałam się, iż zostanie ze mną na noc, ponieważ wcześniej marudziła coś o robocie, którą musi zrobić. Pomimo tego spała blisko mnie i mruczała niezrozumiałe słowa przez sen. 
Rano spostrzegłam, iż mojej towarzyszki nie ma na miejscu. Zaczęłam się rozglądać, próbując ją odnaleźć, ale nigdzie jej nie dostrzegłam. Poszła już? Cóż, obiecałam, że będę prosić ją o pomoc tylko w nagłych wypadkach. 
Jeden z maluchów ziewnął i cicho zaskomlał. Za nim to samo zrobił ciemniejszy szczeniak, a za nim następny i następny. Chyba były głodne. Jak się karmi szczenięta? To nie powinno pójść samo? 
— Złoty Popiele! — wydarłam się. — Jak się karmi szczenięta, do cholery?!
Suczka jak na zawołanie wyłoniła się z dwiema rybami w pysku. Spojrzała na mnie zdziwiona, ale zarazem uśmiechnięta. Bawi ją to, prawda? 
— Nie śmiej się — prychnęłam. — Nie wiem, jak karmi się szczenięta.
— Same to zrobią — powiedziała, odkładając świeże ryby na ziemię. — Taka ich natura, poradzą sobie.
— Skąd ty to możesz wiedzieć?
— Biała, jesteś głupia czy głupia? To oczywiste, że szczenięta od pierwszego dnia wiedzą, jak się odżywiać. 
W tym momencie, gdy to mówiła, poczułam, jak jeden ze szczeniąt dobrał się w odpowiednie miejsce. Wykrzywiłam się, czując się z tym niesamowicie niekomfortowo. Złota powinna się ze mną zamienić, jak jest taka pewna! Tymczasem to ja mam je wykarmiać...
— Ten wygląda jak tytoń.
— Jaki tytoń? 
— Mają jakieś imiona? — zapytała. 
Pokręciłam łbem.
— To ten będzie nazywać się tytoń. — Wskazała nosem na najciemniejszego pieska. — Wygląda identycznie.
— Sama jesteś tytoń — burknęłam. — To będzie pieniek. 
Złota zamrugała oczyma.
— Pieniek? Chciałabyś nazywać się Pieniek? 
Zamyśliłam się. Dlaczego nie? Czy Pieniek to brzydkie imię? Dla mnie ładne, dodatkowo wyjątkowe, nigdy nie spotkałam psa imieniem Pieniek. A piesek, o którym mówiliśmy był akurat najciemniejszy z całego rodzeństwa. 
— Tytoń też jest brzydkie — wymamrotałam. — Brzmi, jakbyś chciała go ukarać, za to, że się urodził. 
— Czemu jesteś taka dramatyczna? — Przewróciła oczyma. — Tytoń brzmi poważnie w przeciwieństwie do Pieńka, zresztą, jak zostanie uczniem to będzie dumnie się nazywać Tytoniowa Łapa. 
— Pieńkowa Łapa też brzmi dobrze.
— Brzmi źle. — Schyliła się by zacząć jeść jedną z ryb, którą złapała. — Jak tak bardzo ci się nie podoba, to nazwijmy go Krzemyk. 
— Czy ty właśnie powiedziałaś "my"? — Zdzwiona, aż chciałam wstać, ale powstrzymały mnie przed tym piski szczeniąt.
— Nie. Przesłyszałaś się. — Wygryzła się w zwiotczałe ciało ryby. — Co z resztą? 
— Tę, chcę nazwać Nieuchwytka. — Wskazałam na biało-beżową suczkę. — Wczoraj chciała uciec z legowiska. Ledwo ją złapałam, bo wczołgała się w jakąś dziurę. 
Złota jadła dalej, ale wiedziałam, że mnie słucha. Postanowiłam mówić dalej, przedstawiając kolejne pomysły na imiona.
— Drugi piesek nazywać się będzie Migotek, wiesz dlaczego? — Zamerdałam podekscytowana ogonem. — Świecą mu się oczy. Nie wiem dlaczego, ale ma w sobie to coś, przez co muszę go tak nazwać. Może jest jakiś specjalny? 
— Albo chory.
Spiorunowałam ją spojrzeniem. 
— Najjaśniejsza z rodzeństwa to Cynamonka. Pod oczami ma ciemniejsze plamy, które przypominają cynamon, więc tak też postanowiłam ją nazwać. Ładnie prawda? 
— Może być.
— Okazałabyś trochę entuzjazmu. — Położyłam łeb na słomie. — Ostatnią z rodzeństwa nie wiem, jak nazwać.
— A więc postanowione, Tytoń. — Wyprostowała się i przyszła przyjrzeć szczeniętom. — Chociaż nie wygląda jak tytoń. — Zmieniła zdanie. — Przypomina bardziej... coś kolczastego.
— A więc kolec.
— Brzydko.
— Igła?
— Biała, czy ty w ogóle potrafisz wymyślać imiona? — westchnęła. — Ten pies ma mieć przed sobą świetlaną przyszłość, a raczej nie będzie jej mieć z imieniem Igła.
Przewróciłam oczami.
— W takim razie co proponujesz?
— Sosna.
Skrzywiłam się. Wiedziałam, że Złoty Popiół nie miała umiejętności w nazywaniu czegokolwiek, ale Sosna? 
— W sumie... nie brzmi źle. — Uśmiechnęłam się. — Chociaż jest trochę... — Widząc jej wzrok nie dokończyłam. — Bardzo ładne, Złoty Popiele.
Suczka westchnęła tego dnia już któryś raz. Rzuciła mi jednak dziwne, ciepłe spojrzenie, którego raczej nie spodziewałam się po jej osobowości. 
— Jak skończyłaś je karmić to złaź i zjedz swoją rybę.
<Złota?>
[2494 słowa: Biała Zamieć otrzymuje 24 Punkty Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz