12 grudnia 2020

Od Jazgotu

Ptaki hałasowały za oknem. Nie mógł już dłużej tu leżeć. To był ten dzień. Czuł to w kościach. Zbiegł po schodach, tak szybko jak mógł. Zatrzymał się przed wejściem, lekko dysząc. To ze zdenerwowania. Ekscytacji. Wszystkiego. To dziś. To musiało być dziś.
Skupił się na patrzeniu. Miał wrażenie, że jak tylko mrugnie w złym momencie, to nic nie wyjdzie. Nawet nie usłyszał kroków, póki ktoś nie znalazł się tuż za nim.
— Jazgot? — Spojrzał w górę, na starszego psa, który usiadł obok niego. — Co tu robisz tak wcześnie?
— Czekam na mamę. Dziś jest ten dzień, kiedy wróci. Wiem o tym. — Wojownik westchnął, ale nie skomentował tego. To dobrze. Jazgot czuł jakoś, że nie spodobałaby mu się odpowiedź. Oni wszyscy w nią nie wierzyli. Głupole. — Dlaczego ty wstałeś? — Jego krótki ogonek zaczął lekko się machać.
— Obowiązki — odpowiedział wojownik i to zaraz uciszyło całą radość.
— Czy przeszkadzam ci w nich?
— Trochę. Przepraszam cię mały, ale będę szedł na patrol.
— Och. To nic. Ja tu tylko siedzę, nie przejmuj się mną. — Jazgot wyszczerzył się szeroko i machnął łapką. — Miłego chodzenia! — zawołał, gdy pies już zaczął odchodzić. Wojownik odwrócił się i uśmiechnął do niego. Jazgotowi aż ciepło i miło. Prawie zapomniał, że pies jest głupim patykiem, bo nie wierzył w mamę. Nie powiedziałby mu tego oczywiście. To byłoby niemiłe.
Pies poszedł sobie, a Jazgot siedział. Siedział. I siedział. Zaczął padać śnieg. Musiał pomachać łebkiem kilkakrotnie, żeby zrzucić z siebie białe płatki. To była jego pierwsza pora nagich drzew. Kiedy parę tygodni temu spadł po raz pierwszy, patrzył na niego zafascynowany. Teraz jakoś ta magia się skończyła. Śnieg był zimny, był mokry i wpadał mu do oczu. Długo się nad tym zastanawiał, ale w końcu zdecydował, że go nie lubi.
Otrząsnął się po raz ostatni. Głupi śnieg. Wstał z ziemi i spojrzał jeszcze raz na drogę.
Czy się pomylił? Był pewien, że to dziś jest ten dzień. Dzień, kiedy mama przyjdzie do domu. Może będzie miała taką fajną bliznę na pysku. Widział kiedyś kota z blizną, spodobała mu się, też chciał taką mieć. Wyglądałby jak wojownik. Taki dzielny.
Ona nie wróciła. Może jutro. Tak. To będzie jutro. Po prostu pomylił się o dzień.
I tak nie będzie mógł usnąć, wiedział o tym. Spojrzał na blok, gdzie jeszcze pewnie drzemali inni członkowie. To znaczy, że nie patrzyli przez okna. To znaczy, że go nie widzieli.
Dreszczyk przeszedł przez jego kręgosłup. Czyli mógł po cichutku sobie pójść. I tak nikt nie zauważy. Nie będą go szukać, na pewno pomyślą, że kręci się gdzieś po pokojach. Zdąży przybiec, gdy w końcu będzie posiłek. Miał już swoje dróżki.
Po cichutku przebiegł pomiędzy blokami, parokrotnie odwracając się za siebie. Zawsze miał wrażenie, że zaraz zobaczy kogoś w oknie. Za każdym razem, gdy wykradał się z obozu, czuł dziwną mieszankę strachu i ekscytacji. Robił coś nieodpowiedzialnego, wiedział o tym, ale przecież nikt o tym nie wiedział. Jeśli nikt nie wiedział, to jakby się nie wydarzyło.
Szedł tam, gdzie zawsze się udawał – na plażę. Sam znalazł tam drogę. Był z siebie bardzo dumny. Potem parę razy jeszcze się zgubił, gdy próbował tam wrócić, ale teraz już był nauczony. Maszyny ludzi wciąż były dla niego trochę za głośne, ale był przyzwyczajony. Po prostu trzymał się, jak najdalej mógł i biegł szybko, żeby nikt nie zwracał na niego uwagi. Ulice były prawie puste. Czuł się trochę dziwnie między wielkimi blokami. Taki tyci. Tyci szczeniaczek i wszystko inne takie wielkie. A największą rzeczą, jaką kiedykolwiek widział, było morze.
Słyszał je, zanim zobaczył. Przyśpieszył jeszcze bardziej, niemal potykając się, gdy wbiegł na piasek. Był cały przykryty śniegiem. Trochę zimny, ale nie strasznie. Znalazł sobie miejsce daleko od hałasu ulicy.
Nadszedł czas. Oto przed nim znajdował się największy przeciwnik, z jakim kiedykolwiek się mierzył. Wielka woda.
Pochylił łeb i zamerdał ogonem. Na miejsca. Gotowi. Do boju!
Skoczył na fale i poczuł słoną wodę, wpadającą mu do oczu. Nie szkodzi. Otrząsnął się i spróbował jeszcze raz. Zgiął łapy, przygotował się i skoczył. Wyszło mu! Tym razem ocean ledwo go dotknął. Przeskoczył! Jedna walka wygrana. Zaraz jednak zaskoczyła go nowa fala.
Czyli tak chcesz walczyć, pomyślał. Woda była lodowata. Paskudna. Ale uwielbiał walczyć z falami, to temperatura niewiele znaczyła. Jest psem, psy nie zamarzają. Znaczy, nie słyszał o psach, które zamarzają, więc ich nie ma.
Nie wiedział, ile czasu minęło. Słońce świeciło już za nim. Przestało padać. Dwunogi zaczęli się pojawiać. Lubił Dwunogów. Dwunodzy dawali mu jedzenie i głaskali. Czasami tylko próbowali go łapać i podnosić. Raz im się udało i Jazgot musiał się wyrywać i wtedy upadł krzywo na łapkę. Bolała go przez parę dni, ale nie poszedł do Leonisa, bo nie wiedział, co miałby powiedzieć. Nie był dobry w kłamaniu.
Teraz zawsze był uważny. Trzymał się w oddali od ludzi. Czasami tylko podbiegał, żeby zabrać mięsko, jeśli mu je upuścili. Na razie nie podchodzili do niego, więc mógł szczęśliwie walczyć z falami.
Wszystko było dobrze. A potem zaczął myśleć.
Było już jasno. Bardzo jasno. Był późny ranek. Czyli psy się obudziły. Czyli ktoś mógł czegoś od niego potrzebować. Czyli go szukał.
Poczuł panikę wzbierającą się w nim. Wystrzelił jak z procy.
Biegł tak szybko, że niemal wpadł pod ludzką maszynę. Nie miał czasu się tym przestraszyć. Musiał biec, musiał biec, czemu te łapy były tak krótkie? I czemu czas był tak wolny. I wszystko tak daleko. I w ogóle wszystko czemu. Ale był głupi, głupi, głupi. Trzeba było siedzieć na zadku i się nudzić. Jeszcze wszystko wszędzie było śliskie i mokre.
Zatrzymał się, żeby wziąć oddech. Widział już cmentarz. Był bliziutko. Był prawie w obozie. Nikt nie zauważył. Już praktycznie był na terenach. Jeszcze kawałek do blokowiska. Jeszcze kawałek…
— Co ty tu robisz? — Zamarł w bezruchu, z łapami zamoczonymi w zimnej wodzie i szeroko otwartymi oczami. Czuł, jakby serduszko mu się zaciskało. Zabrakło mu powietrza.
O nie. O nie. Wyrzucą mnie. Muszę coś wymyślić. Powiem, że orzeł mnie porwał. Nie. Jestem cały mokry. Porwał mnie orzeł i obślinił.
<Ktosiu? Pierwsza rzecz, jaką robi moje dziecko, to wpada w kłopoty.> 
[980 słów: Jazgot otrzymuje 9 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz