Pamiętam swojego własnego mentora. Był bardzo surowym, ale za to o naprawdę dobrym sercu, doświadczonym medykiem. Nie lubił się powtarzać i brakowało mu minimalnej wyrozumiałości, ale gdyby miał oddać całą swoją krew innemu psu, bez wahania by to zrobił. Szkolenie z nim zajęło mi prawdopodobnie dłużej niż powinno. Nienawidził czegoś pomijać, wszystkie informacje przekazywał mi z najmniejszymi szczególikami, które przydałyby się jedynie w ostateczności. Z początku, przez tę jego emanującą srogość, byłem do niego bardzo niepewny i sądziłem, że pewnie nie trafiłbym na kogoś gorszego, lecz z każdym dniem widziałem coraz bardziej, jak bardzo się co do niego pomyliłem. Jedną z rzeczy, których żałuję, jest to, że oceniłem go tak szybko i nie raz odezwałem się do niego z cynizmem zadufanego w swoim stwierdzeniu szczeniaka. Raczej byłem uważany za miłe dziecko — nieszczególnie się wyróżniające, po prostu sobie egzystujące, niesprawiające kłopotów, lecz ten cholerny medyk potrafił wyciągnąć ze mnie arogancki chłód, do którego nie wiedziałem czasem, że jestem zdolny. Czasem myślę, że robił to nawet celowo — chociaż w jakim celu? Tego nie jestem pewien i już nigdy się nie dowiem. Mogę jedynie snuć coraz nowsze wnioski, czy za działaniami psa kryło się coś głębszego.
Chyba raz dostałem od niego w japę za brak zrozumienia czegoś, co wałkował ze mną przez bite trzy dni. A dokładniej — jakiemuś psu złamała się cholerna łapa i tak głośno wył z bólu, że wpadłem w panikę i nie wiedziałem, co niby mam z tym zrobić. Widok kości przebijającej się przez skórę ani trochę mi nie pomagał. Mentor widząc więc moją nieodpowiednią i nieracjonalną według niego reakcję (miałem dopiero półtora roku, czego on ode mnie wymagał?!), stwierdził, że dopóki nie będę umiał pomóc poszkodowanemu, to nikt poza mną tego nie zrobi. Więc pies wył z bólu kolejne trzy dni, zdany na mnie, niedoświadczonego ucznia, któremu powierzone wskazówki od razu wypłynęły drugim uchem przez uderzeniową dawkę stresu. Od tamtej chwili wiem, jak podatny jestem na stres i jak źle na mnie wpływa.
Ogólnie to szybko chłonąłem wiedzę. Chciałem po prostu wiedzieć, jak najwięcej i coraz więcej. Obrzydzają mnie ci, co odpychają od siebie wszelkie nauki. Są dla mnie durnymi ignorantami. Nie potrafię zrozumieć, czemu ktoś chciałby żyć w niewiedzy i być cholerną ciemnotą. Sama myśl o tym, ile jest niewiadomego, napełnia mnie dziwnym strachem. Strach? Czy to jest strach? Strach przed tym, że nawet gdy umrę, nic nie będę wiedzieć? Nie dowiem się tylu rzeczy? Strach... może po prostu boję się tego, czego nie wiem i jeszcze bardziej boję się, że tego się nie dowiem?
Przez mentora nie raz doświadczyłem ataków paniki, traumatycznych widoków, siniaków i istnego wkurwienia, lecz prawdopodobnie był jednym z psów, do których żywię podziw. Omijając jego skłonności do przemocy fizycznej.
Jaka szkoda, że zginął w taki durny sposób.
Trening dokończyłem bez niego. Do dnia dzisiejszego czuję niewyobrażalny smutek. Tylko nie wiem, czy przez sam fakt, że na własne oczy widziałem jego ostatnie wdechy, które mogłem wspomóc, a nie byłem w stanie, czy przez to, że nigdy nie usłyszałem od niego żadnych słów pochwały. Nie wiem w końcu, co o mnie tak naprawdę uważał. Czy był, bądź byłby, choć odrobinę dumny?
Cholera, zasłużyłem sobie. Gdybym mu pomógł, a nie stchórzył, może bym to wiedział. W takim przypadku jednak to oczywiste, że nie byłby dumny.
Ciekawe, gdzie trafił po śmierci. O ile gdzieś się trafia.
Wiedziałem już wcześniej, że jest możliwość, bym został czyimś mentorem. Traktuję osoby o tej roli z wielkim szacunkiem i myśl o tym, że mogę się w tym nie sprawdzić, nie jest dla mnie przyjemna — czy tego chcę, czy nie. Lecz na pewno nie chcę obmalować złą sławą tej roli. Skoro już mam nim być, chciałbym być jak mój własny mentor (czy mogę nazwać nim w takim razie swym autorytetem?).
No, może tylko w kwestii przekazywania wiedzy.
Srocza Łapa wydaje mi się ambitna. Nie mam psiego pojęcia, na ile to prawda, lecz takie było moje pierwsze wrażenie. Pierwsze wrażenia bywają złudne i kompletnie nietrafne, ale większość wciąż uważa, że są najważniejsze.
— Srocza Łapo, wyszłabyś poza tereny klanu, gdyby była potrzeba?
Nie żebym wierzył, że jakikolwiek pies nigdy nie przekroczył granicy.
— Gdyby była potrzeba? — Marszczy czoło z podejrzliwością. — Przecież... nie powinniśmy tego robić.
— Po wiele zasobów będziesz musiała się wybrać poza Industrię.
Ruszam przodem. Widzę, że uczennica nie jest do końca ufna w stosunku do mnie, lecz dotrzymuje mi kroku. Zapewne jest ciekawa, o co dokładnie mi chodzi.
— W mieście również znajdziesz potrzebne leki oraz materiały. Na targu znajdziesz też pewne zioła.
Postanawiam, że na początku ukażę Sroczej Łapie, jak wiele można zdobyć od Dwunożnych i powiem więcej o poszczególnych ziołach. Nie jestem pewien, jak zareaguje na fakt, że wiele pomysłów mam akurat od tych chodzących maszyn destrukcji — inne psy, które się o tym dowiedziały, patrzyły na mnie jak wariata bądź uciekały. Jednak sam nie ufam do końca tym Dwumetrowcom — zawsze obserwuję ich pracę, upewniam się, że materiały od nich nie zaszkodzą innym psom.
— U Dwumetrowców znajduję opatrunki, które zawsze się przydadzą
— Czy to dobry pomysł, aby... cokolwiek od nich kraść? — pyta z pewną, nazwałbym, szczerością w głosie, przez którą jej pytanie brzmi jak stwierdzenie: "Nie, to na pewno nie jest dobry pomysł".
— Nie zawsze — mamroczę. — Jednak jeśli skończą się zasoby u psów, to u Dwumetrowców będą na pewno.
Dodatkowo są w posiadaniu rzeczy, których my nie mamy. Pora nagich drzew jest moją drugą ulubioną, choć wiele psów jej nie znosi. Doskonale rozumiem dlaczego, lecz jedyne, co akurat mi w niej przeszkadza, to choróbska i braki zasobów. Medyk musi być do niej dobrze przygotowany. Jednym z moich sposobów na przygotowanie jest właśnie odwiedzanie Dwunożnych.
— Podstawowymi ziołami, które potem nauczę cię rozpoznawać, są na pewno mięta, pokrzywa, melisa, rumianek, kozłek czy lawenda. Mają obszerne zastosowanie i znajdziesz je niemal wszędzie. Uspokajająco działa melisa, lawenda bądź nostrzyk, przeciw kaszlowi tymianek czy bratek polny, przeciwbólowo mięta, kozłek i owoc kasztanowca — mówię w drodze na targ, nie chcąc, by ten czas był stracony. — Krwawienia hamują skrzyp i pokrzywa.
Później oczywiście w sposób bardziej uporządkowany przekażę suczce wszystkie informacje, lecz lepiej powiedzieć więcej, niż nic.
— Więc co właściwie bierzesz od Dwunożnych? — dopytuje ciekawa.
— Zaraz ci pokażę.
Rozpoznaję już pory, w których targ jest najbardziej ruchliwy i kiedy akurat są otwarte konkretne stanowiska. Docieramy do zbiorowiska Dwunogich i zatrzymujemy się w jednym miejscu. Srocza Łapa trzyma się blisko mnie, obserwując uważnie otoczenie. Jestem przyzwyczajony do obecności takiej ilości tych istot, choć nigdy nie zniosę ich cholernego kontaktu fizycznego, którym czasem mnie darzą bez żadnego zapytania, jakbym był delikatną, wytwarzającą trujące związki rośliną, której wszyscy są ciekawi i chcą jej dotknąć, choć nie powinni, ilekroć bym tego nie powtórzył.
— Raczej dość ciężko dostać się do tych produktów — stwierdza.
Zerkam na nią i sekundę później daję jej nikły znak głową, byśmy przybliżyli się do centrum targowiska. Odczuwam intensywny zapach mięsa, na który się skrzywiam i czuję mdłości. Staram się to zignorować i ruszam dalej, przechodząc pomiędzy ludźmi wraz ze Sroczą Łapą. Hałas i tłum działają na mnie męcząco i mam wrażenie, że na uczennicę również. Gdy dochodzimy do właściwego miejsca, widzę, że Dwumetrowcy są zajęci i mamy okazję, aby podejść bliżej.
— O tu. — Pokazuję pyskiem w stronę jednego ze stanowisk i podchodzę, zachęcając do tego Sroczą. — Jest imbir, który działa przeciwbólowo, na nudności i wiele innych dolegliwości. Obok mamy kurkumę, dobrą na dolegliwości żołądkowe czy bóle, potem goździki na przeziębienie i wiele innych rzeczy. Na infekcje dobry jest też czosnek.
— Coś śmierdzi — mamrocze.
— Spotkasz się z gorszymi rzeczami. — Uśmiecham się pod nosem. — Jest też masa owoców. Głównie to mogą być... dopełnieniem diety i mają masę witamin, więc wspierają na pewno odporność i ogólnie zdrowie.
— Jest tego strasznie dużo — wzdycha.
— Nic nie poradzisz. To trzeba wiedzi...
Przerywa mi brzmiący na wzburzony krzyk Dwunożnego. Od razu reaguję i patrzę w stronę odgłosu, widząc, że uwaga kilku wysokich istot zwrócona jest akurat na nas — och, to ten moment, w którym zauważają nas, czworonożnych i wybuchają tą przezabawną paniką, której nie potrafię zrozumieć! Durni kretyni. Chcę od razu odejść szybkim krokiem, by nie narazić się na zamieszanie, lecz zauważam gwałtowny ruch. Instynktownie wychodzę bardziej przed uczennicę, osłaniając ją, choć przedmiot, którym rzuca Dwunogi, nie trafia dokładnie we mnie — roztrzaskuje się o ziemię tuż przy mojej łapie, a kilkadziesiąt ostrych odłamków rozeszło się po okolicy.
Bez wahania ruszam się z miejsca i odbiegam — doskonale wiem, że Srocza Łapa popędzi za mną. Dobiegamy do bezpiecznego miejsca, w którym nikogo nie ma.
— Wszystko w porządku? — pytam dla pewności.
Wygląda na dość zmęczoną, lecz odpowiada mi już po dwóch sekundach.
— Tak, jednak... ty krwawisz — mówi z pewnym zatroskaniem w głosie
— Huh?
Zdziwiony oglądam siebie, aż nie zauważam czerwieni plamiącej poskręcane futro w okolicy mostka. Nawet nie zwróciłem większej uwagi na ból, który o dziwo był niewielki. Siadam i uśmiecham się ze spokojem, czując się dość durnie przez to, że w taki sposób Dwumetrowcy przerwali naszą lekcję. Wpadam jednak na najlogiczniejszy pomysł, który uczyni spotkanie z tymi kretyńskimi istotami opłacalnym.
— Więc jest okazja, abyś mnie opatrzyła.
— Ale... masz wbite coś dużego.
— Och? — Wyginam się, aby bliżej spojrzeć na piekącą ranę i zauważam w niej ciało obce. — Rzeczywiście. To nic takiego. Nauczę cię, jak bezpiecznie to usunąć.
<Srocza Łapo?>
[1506 słów: Szkarłatny Bluszcz otrzymuje 15 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz