W ciemnym, dusznym zakamarku tuż pod jednym z regałów suszyły się zioła. Kruche liście i małe pomarszczone jagody, pieczołowicie poukładane przez klanowego medyka w zgrabne kupki stanowiły dla pochylającego się nad nimi psa jedną wielką zagadkę. Ostre, drażniące wonie przeplatały się z tymi słodko-mdlącymi i przyprawiały go o zawroty głowy. Niespodziewanie uniósł jedną z łap, która zawisła w powietrzu, niepewna, czego powinna dotknąć — i czy w ogóle powinna dotykać. Płonący kompletnie nie znał się na roślinach; każdy liść wydawał mu się taki sam od momentu, gdy Industria opuściła las. Dziś miała być jego pierwsza lekcja.
— Bawisz się w medyka? — dobiegł go cichy głos Szkarłatnego Bluszczu. Zgarbiony pies wślizgnął się do swojego legowiska niezauważenie jak mysz wracająca do swojej nory. Gdyby nie intensywny zapach medykamentów, Płonący Konar z pewnością by go wyczuł i nie dał się zaskoczyć.
— Milczący Kwiat dziś rano źle się poczuła, chciałem jej pomóc — wymamrotał z wyrzutem. Nie potrafił siedzieć bezczynnie, gdy był problem do rozwiązania.
— Zawsze mogła do mnie przyjść, jeśli miała jakiś problem — Szkarłatny Bluszcz potrząsnął głową, jakby chciał przegonić słowa, które właśnie wypowiedział.
— Jest zbyt dumna, by przyznać się do tego, że coś jej dolega. Zresztą, nie chciałem jej denerwować i pomyślałem, że sam jej coś przyniosę. Tylko że, no, nie znam się na ziołach — wybąkał, nieco zażenowany; znów zrobił coś, zanim pomyślał. Poczuł też, jak zaczynają go boleć mięśnie łapy i zdał sobie sprawę, że wciąż miał ją uniesioną. Postawił ją na twardej, zimnej podłodze i cofnął się o kilka kroków, umożliwiając medykowi podejście do zapasów.
— Jakie ma objawy? — zapytał zrezygnowanym tonem; Płonący mógłby przysiąc, że wyczuwa w nim ukryte westchnienie.
— Kaszle i jest dość niemrawa, a to do niej niepodobne. I trochę łzawią jej oczy. — Nie mógł się powstrzymać, aby nie zerknąć medykowi przez ramię, podczas gdy ten mruczał do siebie coś niezrozumiałego, wybrednie wybierając rośliny przeznaczone na lekarstwo.
— Masz, daj jej to do przeżucia. Powinno pomóc — wymamrotał Szkarłatny Bluszcz, podsuwając mu pakunek z liśćmi. — I powiedz jej, by się oszczędzała i starała się nadmiernie nie narażać na zimno, bo może jej się to rozwinąć.
— Dziękuję, Szkarłatny Bluszczu. — Wziął pakunek w zęby i skinął mu głową. Medyk nie odpowiedział, jednak głowę Płonącego Konara zaprzątała inna myśl niż podziękowania pozostawione bez odpowiedzi — Milczącego Kwiatu nie było w obozie klanu.
Płonący wyszedł z magazynu i zaraz powitał go chłodny podmuch wiatru, a pierwszy śnieg zaskrzypiał pod łapami, gdy stawiał pierwsze kroki na świeżym powietrzu.
Czas rozpocząć polowanie na matkę, pomyślał.
C.D.N.
[406 słów: Płonący Konar otrzymuje 4 Punkty Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz