Prawie zapomniał o spotkaniu z Nieuchwytką przez trening. Spodziewał się trochę czegoś innego, ale nie narzekał, bo i tak było ciekawie. Kiedyś nauczy się walczyć i polować, nie śpieszyło mu się. Znaczy, trochę się śpieszyło, bo nie chciał być darmozjadem. Ale na razie mógł równie dobrze uczyć się cichego poruszania. Potrafił być cichy.
Nie lubił przeszkadzać innym psom, ale dopiero teraz się dowiedział, jak bardzo jego bycie cichym bywało głośne. Nawet nie myślał o tym, że oddychanie mogło być głośne. A jednak. Musiał nauczyć się oddychać ciszej. Zawsze myślał, że oddycha normalnie. Każdy oddychał normalnie, chyba że zaczynali kaszleć. A potem Kasztan kazał mu siedzieć i słuchać. To było ciut trudne.
Tak jak nie zastanawiał się nad zapachem, to też nie myślał specjalnie nad dźwiękiem. Rzeczy były głośne albo ciche. Tak samo osoby. To proste. Jazgot czasem nie orientował się, że był głośny, ale zwykle był cichy. Okazało się, że jednak siebie nie znał. Kasztan kazał mu znowu się skupiać i kontrolować oddech. To też było trudne. Nawet oddychanie sprawiało mu problem.
Czuł się jak pacan.
Może i był pacanem.
Kiedy przypomniał sobie o spotkaniu z Nieuchwytką, starał się stosować zasad, których się nauczył. Myśl o tym co robisz. Oddychał cicho. Starał się nie przyśpieszać za bardzo, żeby nie zacząć dyszeć. Kroki powinny być delikatne, tylko tego do końca jeszcze nie zrozumiał. Nie był delikatny. Już prędzej Mlecz był. Jazgot czuł się trochę jak taki klocek. Zwłaszcza że wszędzie był śnieg, a on najwyraźniej musiał skrzypieć za każdym razem, jak się go dotykało. Kasztan mówił, że dzięki temu będą trenowali w trudniejszych warunkach. Dzięki temu później będzie mu łatwiej. Może i miał rację, ale nie sprawiało, że Jazgotowi było lepiej. Miał wrażenie, że nawet bardzo się starając, nadal jest głośny jak koza.
W końcu Nieuchwytka przyszła i mógł o tym nie myśleć. Ci jej Gwiezdni wydawali się dziwni. Dlaczego każą im zmieniać imiona? Co jest złego w jednym imieniu? Takie są fajne. Łatwe do zapamiętania. W ogóle takie super. A podwójne? On by nie chciał podwójnego. Lubił swoje imię. Szmaragd mu kiedyś powiedział, co ono znaczy. To znaczenie właściwie nie było takie fajne, ale samo słowo tak.
Zamyślił się chyba trochę, bo nie powstrzymał Nieuchwytki przed upadkiem. Powinien być bardziej uważny i ją złapać. A teraz ona leżała, nie, nawet gorzej. Zrobiła sobie coś z łapą.
Jazgot nie lubił chodzić do wujka Leonisa, bo zawsze miał wrażenie, że mu przeszkadzał, ale nie był szaleńcem. Wiedział, że czasem trzeba pójść do kogoś dorosłego o pomoc. To, że on ignorował te czasem dość często, to inna sprawa. Z Nieuchwytką nie należało ryzykować.
Trochę się denerwował tym wejściem do obozu, bo mentor opowiedział mu o granicach. To był taki dobry pomysł, właściwie. Niewidzialne ściany, żeby nikt nie wchodził do domu. Teraz nie mógł się martwić, że jest nieuprzejmy, należało doprowadzić jego koleżankę do kogoś dorosłego.
— Płomienny Zachód. Ale dziwne imię — zaczął mówić, bo się denerwował. Tak trochę. To jeszcze nie było takie bardzo, bardzo duże zdenerwowanie, a raczej… zestresowanie. Tak, był ciut zestresowany. Miał nadzieję, że nikt nie będzie miał problemu z tym, że wszedł na ich tereny. W końcu pomagał ich suczce, to miało sens, prawda? — Nie mów mu, że to dziwne imię. Będzie mu przykro. Jeśli musiałbym mieć takie dziwne imię, to mógłbym się nazywać Płomienny Zachód. On będzie twoim mentorem? Nie zaraz, on jest medykiem. Ty chcesz być wojownikiem, prawda? Ja mógłbym zostać medykiem, ale jestem za głupi na to. Wiesz, kto będzie twoim mentorem? Mój nazywa się Kasztan. Lubię go. Jest miły i jest dobry. Dopiero zaczynam, ale jeszcze wcale na mnie nie krzyczał. Jest super. Polubiłabyś go, wszyscy by go polubili. Widziałem, że jest silny, bo podniósł taki duży kamień. Taki naprawdę duży, nie wiem, jak ktokolwiek mógłby go podnieść.
Nawet nie wiedział, o czym mówił. Po prostu słowa same wylatywały z jego pyska, póki nie dotarł do stajni. Wyglądała jakoś tak… słabo. Nie źle, ale te ściany wydawały się takie cieniutkie. Pewnie było im zimno w nocy. Nie widział też żadnych psów, ale gdzieś musiały być. Zaprowadziła go do dziury w ścianie, to pozwolił jej wejść pierwszej. W końcu Zachód mógłby się przestraszyć, jakby zobaczył obcego psa.
— P...płom...mienny Z...zacho...dzie, b...bo…
— Przepraszam panie Płomienny Zachodzie, bo łapce Nieuchwytki coś się stało i dlatego przyszliśmy — zacząłem mówić. Może spał? Tak leżał sobie.
Jeszcze zanim Nieuchwytka zaczęła krzyczeć, zrozumiał, na co patrzy.
Śmierć.
Na krótką chwilę wszystko zamarło. Nie słyszał jej krzyku, nie czuł zapachu krwi. Jedynie widział leżące przed nim ciało.
Ciało. To nie był pies. To było ciało.
On…
On był zabity. Zabili go. Ktoś to zrobił…
Czuł, jakby do jego mózgu powoli zaczęły docierać sygnały. Medyk. Ktoś zabił medyka.
I wtedy do niego doszło.
Kogo pierwszego będą podejrzewać o zabójstwo medyka, jeśli znajdą tu Bezgwiezdnego? Oskarżą go. Nie trzeba tak dużo siły, by zabić bronią. Uwierzą mu, że to nie on? Uwierzą, prawda? Był tylko szczeniakiem. Uczniem, tylko uczniem. Uwierzą. Muszą uwierzyć. Nie zabił go, nie zabił. Nic mu nie zrobią. Nic im nie zrobią. Nie pomyślą, że Bezgwiezdni wysłali go… Bezgwiezdni. Co jeśli po prostu wyczują zapach Bezgwiezdnych? Nie, przecież da radę im to wszystko wytłumaczyć. Po prostu znaleźli. To tyle. Wytłumaczy im się. Wytłumaczy.
Dzieci nie robią takich rzeczy. Dzieci nie można oskar...
Kasztan.
Zatrzymał się. Oni nie oskarżą Jazgota, oni oskarżą Kasztana, bo jest jego mentorem. Poczuł, jak krew odpływa mu z łap. Nie. Nie, nie mógł na to pozwolić. Nieważne co się stanie, nie mogą nic zrobić Kasztanowi. To nie jego wina, że został mentorem Jazgota.
— Nieuchwytka, zamknij się! — wrzasnął. Nie powinien wrzeszczeć, wiedział o tym, ale teraz nie mógł o tym myśleć. Musiał działać, szybko, teraz. Nie mógł się stresować. Nie mógł się stresować. Ale on się stresował.
Nie. Stop. Uderzył się w pysk łapą. Stop, działamy, teraz. Nie mogą go tu znaleźć.
— Słuchasz mnie!? — warknął. — Nieuchwytka!? Przestań wrzeszczeć!
— C-co? — zapytała. Nie zauważył, że zaczęła płakać. Łzy leciały jej z oczu. Głos drżał. O nie. Nie teraz.
— Nie patrz tam, patrz na mnie! — Odwrócił ją tyłem do ciała. Widział je teraz za jej ogonem. Ta krew. Nie, nie, nie. Nie teraz. Nie mógł o tym myśleć. Spojrzał na swoje łapy, by upewnić się, że nie zostawi krwawych śladów. Nie na nim miał się skupiać.
— M-musimy mu pomóc — wykrztusiła, między przerywanymi oddechami.
— Nie możemy! On jest martwy! Jest trupem! Przestań płakać! Ja...
Nie mogą go tu znaleźć. Jeśli go tu znajdą, zrobią coś Kasztanowi. Jego zapach. Mogą wyczuć jego zapach. Oskarżą Bezgiwezdnych. Na pewno oskarżą Bezgwiezdnych.
— Chodź! — Nie czekał na jej reakcję, tylko chwycił za kark i pociągnął za sobą. Zatrzymał się, słysząc pisk. Łapa. — Przepraszam — powiedział, bo już stali na zewnątrz. — Przestań płakać. — Nie przestała płakać. Prawie krzyknął na nią jeszcze raz.
Zapach. Na tym musiał się skupić. Zapach. Musiał go zamaskować. Kasztan jeszcze go o tym nie uczył. Myśleć. Myśleć. Musiał myśleć, ale nie wiedział, jak, kiedy ona tu siedziała i płakała.
— Czy możesz… — syknął, ale się powstrzymał przed skończeniem zdania. Nie, ona nie przestanie. Kiedy on płakał, też nie mógł przestać.
Myśl Jazgot, myśl.
Jeżeli coś śmierdziało, nie dało się poczuć czegokolwiek innego. To wiedział, to wszyscy wiedzieli. Nie mogą wyczuć tu Bezgwiezdnego. Smród. Czuł przecież jakiś, gdy tu wchodził. Nie mogą go wyczuć. Nieważne co się stało, nie mogą go wyczuć.
— Poczekaj tu — poprosił. — Siedź. Nie ruszaj się. Nie wchodź tam. Czy mnie rozumiesz?! Nie wchodź do środka!
Oby go posłuchała.
Biegł powoli po ich śladach. Tak ciężko było mu się skupić. Oni go z pewnością zobaczą. Ktoś tu musiał być. Ktoś go zobaczy i złapie. Zatrzymał się, gdy smród do niego doszedł. Łajno. To… mogło zadziałać. Musiało zadziałać. Musiał tylko narobić nowe śladu, ale trudno. Był cichy. Tak jak mówił Kasztan, skupiaj się na dźwiękach. Nie wydawaj niepotrzebnych odgłosów. Oddech. Kroki. Futro. Powinien być spokojny. Nie był, ale mógł udawać.
Dotarł do wybiegu tych dziwnych, wielkich zwierząt. Stały w śniegu i nie zwracały najmniejszej uwagi na to, że się do nich podkradał.
Przez sekundę wahał się, ale wytarzał się w odchodach. Jakie to było głupie. Prawie się zaśmiał, wracając na miejsce. Ukrywał swój zapach przez łajno, by nikt nie odkrył, że był na miejscu morderstwa.
Morderstwo. Potknął się o swoje łapy i wylądował pyskiem w śniegu. On widział morderstwo. Nie. Widział wynik morderstwa, to nie to samo. Nie mógł o tym myśleć. Nie teraz. Teraz musiał działać.
— Nieuchwytka? — Podniosła łeb. Cały czas się trzęsła i płakała. — Siedź tu, jasne? Ja muszę wejść. Patrz, czy ktoś idzie.
To tylko pomieszczenie. Starał się nie patrzeć na trupa. To tylko pies. Tylko pies, który leży. Leży i krwawi. Nie. Musiał się skupić. Był uczniem wojownika, nie szczeniakiem.
Przyłożył nos do ziemi. Zamknął oczy, żeby nie widzieć krwi. Spokój. Musiał się uspokoić. Spróbował coś wyczuć. Było. Umiał już rozpoznać swoją woń.
Słaba, ale była. Zatrzymał się. Jeżeli gdzieś tu są ślady mordercy, będą trudniejsze do znalezienia. Pod tym całym smrodem, mogą nie wyczuć mordercy. Może uciec. Może nigdy nie zostać znaleziony.
Nie. Trudno. Strzepnął z siebie łajno. Czuł, jak powoli wypełnia całe, niewielkie pomieszczenie. Co oni sobie pomyślą? Nie. Mają go nie znaleźć. Na tym musiał się skupić. Poradzą sobie. Dorośli znają się na takich sprawach. Znajdą mordercę. Mają nie znaleźć jego.
Prawie nie dało się czuć krwi, ale kiedy ta woń dotarła do jego nosa, zrobiło mu się niedobrze. Nie zastanawiać. Działać. Wyszedł na zewnątrz.
Powinno być dobrze. Musiało być dobrze.
— Muszę iść.
— C-co? — Jej oczy aż się rozszerzyły. — Nie zostawiaj mnie! On-on…
— Muszę! Zostaw! Nieuchwytka, nie dotykaj! — syknął. Dopiero dał radę ukryć swój zapach. Musiał uciec. — Nie wchodź do środka. Idź do mamy. Nie mów, że tu byłem. Jasne? Nie możesz powiedzieć. Byłaś tu sama i znalazłaś go. Powiedz im to. Rozumiesz? Powiedz, że rozumiesz! — Pokiwała głową. Pokiwała głową, rozumiała. Chyba. Nie miał czasu o tym myśleć.
Wydawało mu się, że słyszy kroki. Odbiegł po swoich śladach. Bał się, że jest za wolny. Zauważą go. Zauważą go, złapią, oskarżą. Wiedział, że nie był duży, ale silny. Mogliby uwierzyć. Jak miałby się wytłumaczyć? Był na obcych terenach. Był tu bez ich wiedzy.
Złapią go. Zabiją. Złapią Kasztana. Nie mogą, nie pozwoli. Nie jego. Nie Bezgwiezdnych.
Oddychaj. Ciszej. Spokojniej. Nie mogą usłyszeć. Nie mogą zobaczyć, nie mogą usłyszeć, nie mogą znaleźć. Da radę.
Wziął głęboki oddech, dopiero gdy przebiegł przez tory. To już nie była ich ziemia. Tu mógł być, a oni nic nie mogli mu zrobić. Spojrzał za siebie.
Ciągle padało. Miał szansę. Miał dużą szansę. Nic nie znajdą. Nie wyczują go. Nie usłyszeli go. Nie znajdą śladów.
Nic nie pomyślą. Nie będzie miał kłopotów. Na pewno nie. Mógł biec do domu.
Mógł, a zamiast tego siedział i patrzył na padający śnieg. Chciał tylko się upewnić, że jego trop będzie zasypany.
Serce mu waliło. Dopiero wtedy, mógł ruszyć dalej. Naprawdę chciał iść. Powinien iść. To nie byłoby podejrzane. Nie umiał. Zamiast tego zaczął biec. Biec najszybciej, jak tylko mógł. Jego łapy ślizgały się na lodzie, a ślina zamarzała mu na brodzie.
Nie patrzył przed siebie, wiedział, jak się kierować. Patrzył pod łapy, mając w głowie tylko jedną myśl: do domu. Muszę jak najszybciej dotrzeć do domu
— Dzieciaku, coś ci się stało? — Usłyszał i ledwo powstrzymał piśnięcie. Stali na wzgórzu. Wujek Pył. Kasztan. Nie był sam. Czy to dobrze? Czy to źle? Nie wiedział.
— Jazgot? — Kasztan wyglądał na zaniepokojonego. O nie. O nie. Nie chciał go niepokoić, nawet jeśli sam był przerażony.
— Tak? Słucham. Znaczy… znaczy nie, nic się nie stało, ja tylko…
— Czemu jesteś cały w gównie? — zapytał Pył.
— Eeee… wpadłem. Po prostu. Leżało. Potknąłem się. Wpadłem.
— Wpadłeś w gówno? — Czemu nie odpuszczał? Przecież to było dobre wytłumaczenie. Jazgot błagał w głowie, żeby go zostawił. Musiał… nie wiedział, co musiał. Uciec. Jakoś w głąb terenów, gdzie nie powinni wejść.
— No.
— Jesteś pewien, że wszystko w porządku? — zapytał Kasztan.
— Tak. — Uśmiechnął się. — Biegałem, żeby być silniejszym. Zmęczyłem się. Mogę iść? Zobaczymy się jutro na treningu? — Spojrzał na Kasztana wielkimi oczami.
— Pojutrze — poprawił go pies. Pojutrze. Tak. Powinien to pamiętać.
— Umyj się! — zawołał jeszcze za nim Pył. — Albo wypchnę cię do innej części bloku!
Nie był jeszcze pewien, gdzie biegł, ale biegł. Może śnieg da radę zakryć jego ślady. Wszystko będzie dobrze. Musiało być dobrze. Musiało, to dlaczego nie mógł się zatrzymać? Biegł przed siebie, mijając kościół i bloki. Szybciej. Szybciej. Dalej.
Biegł, póki nie zaczął dyszeć tak ciężko, aż nie mógł złapać oddechu. Upadł w śnieg. Powinien się podnieść, ale nie miał siły. Było tak strasznie zimno, a mimo to zamknął oczy.
Płomienny Zachód. Nie żył. Ktoś go zabił. Ktoś po prostu zabił psa. Jak tak można? Jak można zabić psa? Tak po prostu? Jakby to było nic. Zmiażdżyć łeb.
Ktoś zmiażdżył mu łeb. Ktoś zmiażdżył łeb psu. Zadrżał.
Ta krew była taka jasna. Nie wiedział, że psy mają tak jasną krew. A może to przez światło. Było takie jasne, bo odbijało się od śniegu. Czy jeśli leżałby w blokowisku, to byłaby ciemniejsza? Czy kiedyś będzie musiał sprawdzić? Nie chciał. Nie chciał, ale Płomienny na pewno też nie chciał dostać w głowę.
Kamieniem. Jak ktoś mógł to robić. Dlaczego?
To wszystko było… złe. Po prostu… złe.
Kto. Kto to mógł zrobić? Jak? Jak można tak po prostu zabić psa. On wiedział, że było coś takiego jak wojna. Nie rozumiał, ale wiedział. Psy atakowały inne psy. Ale przecież nie było wojny. Wszystko było spokojnie.
Dlaczego ktoś zabił psa?
Dlaczego oni go znaleźli?
Dlaczego ta krew była taka czerwona?
Było tak lodowato, ale jak skulił się, to prawie tego nie czuł. Zakopany w śniegu, wiatr prawie mu nie przeszkadzał. Jeżeli wsadził nos pod brzuch, to czuł tylko swój smród, ale było dobrze. Nie pachniał jak krew. To było dobre.
Zamknął oczy. Dopiero teraz doszło do niego całe zmęczenie. Śnieg był miękki i taki kuszący.
Nie powinien zostawiać Nieuchwytki samej, wiedział o tym. Wiedział, ale nie powinien się zmusić, by wstać i coś z tym zrobić. Miała rodzinę w klanie. Rodzina się nią zajmie. Od tego są rodziny, żeby być przy tobie.
Dlatego właśnie on leżał teraz sam.
Porozmawia z nią, ale nie teraz. Musiał trzymać się daleko od tych terenów. Od czyichkolwiek terenów, zdecydował. Potem z nią porozmawia. Przeprosi. Coś.
Powinien wyjść ze śniegu, zawsze mówili, żeby nie leżeć za długo w śniegu. Coś złego się wtedy działo. Nie mógł sobie przypomnieć.
Sen przyszedł szybko.
Śniła mu się czerwień.
<Nieuchwytka?>
[2374 słów: Jazgot otrzymuje 23 Punkty i 5 Punktów Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz