17 stycznia 2021

Od Nieuchwytki CD Jazgotu

Jazgot był strasznie fajny. Próbowałam opowiedzieć Białej Zamieci o tym, że to naprawdę miły pies i bardzo dobrze razem się bawiliśmy, ale z jakiegoś powodu dalej była na mnie zła. O co tyle krzyku? Przecież nic mi się nie stało. Ani jemu. Całą drogę do Stadniny wracałam z podkulonym ogonem. Nie lubiłam, kiedy mama była zła. Ale ile można siedzieć w jednym miejscu? I jak mogła gniewać się na mnie za to, że w nim nie siedziałam? Przecież jej samej akurat nie było w stadninie! Wielka niesprawiedliwość karać za coś, co sama robiła!
— ...a potem był ten wieeelki, zły, straszny pies, który wyglądał tak, jak zawsze mówiłaś mi, że wilki wyglądają! Ale potem uratował nas jeszcze inny, taki bardziej… No mniejszy. Ale tamten duży go posłuchał. I ten mniejszy kazał nam iść do domów. Ale umówiłam się z Jazgotem na jutro i…
— Nieuchwytko, nigdzie jutro nie idziesz. Nie możesz wychodzić ze żłobka, dopóki nie podrośniesz. — Biała przerwała mi wpół słowa.
Zatrzymałam się tak gwałtownie, że straciłam równowagę i przewróciłam się na pyszczek. Podniosłam się jednak błyskawicznie, ponieważ sytuacja była naprawdę poważna i nie mogłam sobie pozwolić nawet na chwilę zwłoki.
— Ale mamo! Jazgot będzie na mnie czekał! — krzyknęłam i przebiegłam między jej łapami, żeby stanąć przed nią. — Co, jeśli pomyśli, że nie przyszłam, bo go nie lubię?
Westchnęła.
— Odprowadzę go więc jutro do jego klanu. Rodzice powinni go lepiej pilnować. Co, jakby mu się coś stało? Myślisz, że nie martwiłam się o ciebie? Jego mama też się na pewno martwiła. Kochanie, kiedyś będziesz duża i będziesz w stanie zadbać o swoje bezpieczeństwo. On też. Ale teraz musisz zrozumieć, że robię to dla twojego dobra.
— Jazgot nie ma mamy. Zdziwił się bardzo, że ja mam dwie — mruknęłam.
Biała zrobiła dziwną minę. Nie widziałam u niej wcześniej takiego wyrazu pyszczka. Wiedziałam natomiast, że nie mogę odpuścić jutrzejszego spotkania z Jazgotem. Moje rodzeństwo było… W porządku. Ale to z Jazgotem najlepiej spędzało mi się czas. I byłam w stanie to stwierdzić mimo tego, że spędziłam z nim tylko jeden dzień. Bo i tak było fajniej. Był inny, niż moi bracia i chyba właśnie to było najfajniejsze. Przed snem dużo myślałam, głównie o tym, kiedy będę mogła jutro się wymknąć i jak zrobić to zanim Biała Zamieć wyjdzie, żeby odprowadzić Jazgota. Co, jeśli wtedy nigdy więcej go nie spotkam? Nie mogłam na to pozwolić. W mojej główce powoli kształtował się plan, który powtarzałam sobie tak długo, że nawet nie byłam pewna, kiedy zasnęłam.
Pamiętałam go rano. Wiedziałam, co chcę zrobić. Trzymałam się z siostrami, jak gdyby nigdy nic. Czekałam na porę, kiedy przynosili nam jedzenie. Miałam dosłownie chwilę, kiedy Biała poszła po posiłek dla nas. Pędem ruszyłam ku Zimnemu Sianu, aby znów wyjść dziurą, którą odkryłam wczoraj. Kiedy byłam na zewnątrz, biegłam ile sił w łapach, aby znaleźć się jak najszybciej przy torach. Dzięki Jazgotowi wiedziałam, że tory to tory. Ciekawe, jakie jeszcze słowa zna, o których ja nie miałam pojęcia.
— Spóźniłaś się — usłyszałam.
Dobrze, że się odezwał i podniósł, bo nie zobaczyłabym go. Co prawda wiedziałam, że gdzieś tu jest, bo czułam jego woń, ale cały ten stres, że zaraz Biała nas znajdzie i rozdzieli na zawsze sprawił, że w nerwach nie skupiłabym się na szukaniu go po tej woni. W zasadzie to nie umiałam tego za dobrze. Zawsze udawało mi się znaleźć Cynamonkę, ale nie było to trudne w Stadninie. Poniekąd po prostu wiedziałam, gdzie będzie.
— Nieprawda. To ty za szybko przyszedłeś. — Zamachałam wesoło ogonem.
— A wiesz, skończyłem trening, to przyszedłem — powiedział z delikatnym uśmiechem.
— Treningu?
— Jestem uczniem — powiedział dumnie.
Czułam, jak radość przepełnia mnie od środka. Mój ogonek znacznie przyspieszył, merdając się teraz jak mała zmiotka. Czymkolwiek jest zmiotka.
— Naprawdę!? — wykrzyknęłam entuzjastycznie.
— No! Opowiem ci po drodze…
— Czyli jesteś Jazgoczącą Łapą!
Nie powinnam była mu przerywać, ale cała ta sprawa z uczniostwem była niesamowita i energia aż mnie rozpierała. Cieszyłam się, że mój przyjaciel jest już uczniem. Czy to znaczy, że jest już duży?
— Czym? Nie, nie, łapy przecież nie jazgoczą. — Zatrzymał się.
— No nie, dlaczego by miały? — spojrzałam na niego zaskoczona.
— Sama przecież powiedziałaś, że…
— No, ale to dlatego, że jesteś uczniem! Każdy uczeń jest Łapą, a potem dostaje dorosłe, Wojownicze imię! Przecież taka jest wola Gwiezdnych! Ja będę Nieuchwytną Łapą! — Wyprostowałam się dumnie.
— Ale… Ale ty jesteś Nieuchwytka.
— No tak. Ale jak będę starsza, to będę Nieuchwytną Łapą, a potem… A potem nie wiem, ale na pewno nie Nieuchwytką! Tylko szczeniaki mają jednoczłonowe imiona. Tak mówi mama.
— Ale ja nie jestem już szczeniakiem, tylko uczniem. A dalej jestem Jazgotem. — Wyglądał na zmieszanego.
— Może się pomylili w klanie? Przecież Gwiezdni…
— Kim są Gwiezdni?
Jeśli myślał, że wcześniej patrzyłam na niego wielkimi, zdziwionymi oczami, to teraz musiałam patrzeć na niego ogromnymi, bardzo, bardzo, bardzo zdziwionymi oczami.
— Gwiezdni to nasi przodkowie, którzy pomagają nam iść przez życie. Wielcy wojownicy! Naprawdę nikt nie mówił ci o nich?
Jazgot powoli pokręcił głową przecząco.
— Więc ja ci powiem! Będę opowiadać ci wszystko, czego się dowiem, żebyś z żadną informacją nie był do tyłu! I w sumie… — spojrzałam w śnieg i zaczęłam grzebać w nim łapką — ...w sumie to… może chciałbyś pokazać mi to, czego uczysz się na treningach? Mam wrażenie, że wieki miną, zanim urosnę i zostanę uczniem… — nie byłam pewna, czy właściwie mogłam o to prosić, ale bardzo zależało mi, żeby dowiadywać się nowych rzeczy.
— Nieuchwytko, właśnie zostałem twoim tymczasowym mentorem — odparł poważnym tonem, kładąc mi łapę na grzbiecie.
Podskoczyłam z tej radości i roześmiałam się, po czym przytuliłam Jazgota. Naprawdę był świetnym przyjacielem. Wcale nie żałowałam, że się wymknęłam znowu. Właśnie, wymknęłam się…
— Chodźmy stąd, zanim ktoś z klanu zobaczy, że znowu wyszłam — odparłam i zanim zdążył zareagować, ruszyłam biegiem wzdłuż torów.
Właściwie to chciałam ruszyć biegiem wzdłuż torów. Ale okazały się być bardzo, bardzo śliskie. I kiedy postawiłam łapkę na tej długiej, zimnej części, ześlizgnęła się tak szybko, że nim się obejrzałam, leżałam. I to nie w miękkim puchu. A wspomniana wcześniej łapka wykręciła się bardzo boleśnie, wpadając z impetem między tory a… nie tory. No, ziemię. Pisnęłam zaskoczona. Zacisnęłam zęby, żeby się nie rozpłakać. Bolała tak bardzo! Nie chciałam pokazać Jazgotowi, że jestem beksa. Tylko małe szczeniaki są beksami, a ja wcale nie byłam mała! Zostałam właśnie tymczasową uczennicą Jazgota i bardzo nie chciałam, żeby nagle rozmyślił się, bo pomyślał, że jestem beksą…
— Wszystko w porządku? Poczekaj, pomogę ci ją wyjąć…
Syknęłam, kiedy poruszył utkniętą, wykręconą łapą.
— Boli? — spytał, a ja pokiwałam głową.
— Spokojnie, zaraz coś wymyślimy i… — Wyglądał, jakby denerwował się bardziej ode mnie.
No to zaczęłam ciągnąć tę łapę na siłę. I jakoś się wydostała. Ale kiedy spróbowałam ją postawić, upadłam.
— Musimy iść do Leonisa — powiedział przejęty.
— Kim jest Leonis?
— Medykiem.
Skrzywiłam się. Miał rację, powinniśmy iść do medyka.
— D...daleko jest twój m...medyk? — spytałam drżącym tonem.
Spróbowałam polizać łapkę, ale wcale nie przestała boleć.
— No… Trochę, ale…
— Płom...mienny Za...chód będzie b...bliżej. N...nasz m...medyk — mówiłam, starając za wszelką cenę się nie rozpłakać.
Jazgot podszedł do mnie i spróbował podeprzeć tak, żebym nie musiała stawać na bolącej łapce. Oparłam się trochę o niego i kuśtykaliśmy tak jakoś. Pokazywałam mu pyskiem w którą stronę. Cały czas coś mówił i jak go tak słuchałam, to nawet było mi trochę lepiej. To znaczy, nie skupiałam się tak bardzo na łapce, tylko na tym, co mówi. A mówił ciekawe rzeczy. Na przykład to, że jego mentor nazywa się Kasztan. Co też mnie zdziwiło. Skoro był dorosły, to dlaczego nie miał podwójnego imienia? Jak Złoty Popiół albo Biała Zamieć? Albo, chociażby Płomienny Zachód, do którego zmierzaliśmy.
— To ta cała stadnina, w której mieszkacie? — zapytał, gdy duży budynek ukazał się naszym oczom.
Pokiwałam głową i pyskiem wskazałam kierunek. Wczoraj, jeszcze jak planowałam wymknięcie, przeszłam się po całej stajni. Wiedziałam, że do medyka też jest dziura od zewnątrz. To był mój plan awaryjny. Przeszłam pierwsza, niestety przystając na bolącej łapce. Tuż za mną do środka wszedł Jazgot.
— P...płom...mienny Z...zacho...dzie, b...bo… — Podniosłam wzrok.
— Przepraszam panie Płomienny Zachodzie, bo łapce Nieuchwytki coś się stało i dlatego przyszliśmy — zaczął się tłumaczyć za mnie Jazgot, pomagając mi podkuśtykać bliżej.
Pachniało tu… dziwnie. Inaczej, niż kiedy ostatnio byliśmy tu z rodzeństwem na kontroli. Bardziej jak stos zwierzyny. Ale też nie do końca. Też inaczej. A Płomienny Krzew leżał na boku, tyłem do nas i nie wstawał. To było dziwne.
Kiedy podeszliśmy bliżej, zobaczyłam kałużę krwi i zmiażdżony, zakrwawiony pysk medyka, który się nie ruszał. Obok niego leżał równie zakrwawiony kamień. Muchy, które dotychczas siadały na jego pysku, podleciały, gdy się zbliżyliśmy. Zamarłam. Czy on… Czy…
Zaczęłam krzyczeć. Bardzo, bardzo głośno krzyczeć.
<Jazgot? Trauma najlepszy przyjaciel szczeniaka>
[1423 słowa: Nieuchwytka otrzymuje 14 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz