11 stycznia 2021

Od Jazgotu CD Nieuchwytki

Jakim cudem wszystko stało się takie złe? Minęła sekunda? Może dłużej niż sekunda, ale w jednej chwili ten pies po prostu na nich patrzył, a w drugiej przyciskał Nieuchwytkę do ziemi. I Jazgot nie miał pojęcia co robić. Stał jak zamarznięty i tylko patrzył. Patrzył i czuł, jak łapki mu się trzęsą. Jak tchórz. On był tchórzem.
Otworzył pysk i nie wiedział co powiedzieć. Stop? Przestań? Proszę, zostaw nas? Gdzie jest mama? Gdzie są Bezgwiezdni, gdy ich potrzeba?
Jeszcze Nieuchwytka na niego spojrzała, jakby on miał mu jakoś pomóc. Jak niby? Jak?
I wtedy ktoś nadszedł.
— Atakujesz dzieci? — zawołał jakiś inny pies. Był znacznie mniejszy i biało-czarny, trochę czarniejszy niż Cierń, ale przy okazji bardzo puchaty. Jakoś tak stanął niby obok nas, ale nie poszedł do giganta.
— Jasne Serce — mruknął ten duży.
— Zajmę się nimi — powiedział.
— Nie masz innych zajęć? — zapytał ten pierwszy pies, bardzo nieuprzejmie brzmiąco. Jazgot by się przestraszył, jeśli musiałby z nim gadać. Nawet bardziej, niż teraz był przestraszony. Ten drugi pies tak nie miał. Wyglądał, jakby w ogóle się nie przejął.
— Myślisz, że nie poradzę sobie z dzieciakami? — zaśmiał się czarno-biały. Tak na siebie przez chwilę i Jazgot nawet bał się, że zaraz skoczą sobie do gardeł. W końcu jednak ten pierwszy prychnął, puścił Nieuchwytkę i sobie poszedł.
— Co wy tu robicie? — zapytał. Teraz miał taki dziwny ton głosu, jak psy w sforze, gdy były na niego wkurzone. Skulił się i usiadł obok Nieuchwytki.
— Mówiłam, uciekaliśmy przed złymi dwunożnymi! — zawołała koleżanka.
— Złymi dwunożnymi? — Jazgot pokiwał głową na potwierdzenie jej słów.
— Tymi, które jak nas złapią, to zabiorą do złego miejsca i znikniemy. — Dorosły pies tak patrzył na nich, patrzył, aż coś mu chyba błysnęło. — A hycla. Nie dorwie was tu. Ruszcie się, odprowadzę was do domu… — pochylił się i powąchał parę razy. — Domów.
— Nie! — powiedziała Nieuchwytka. I odskoczyła w bok. Jazgot też chciał tak skoczyć, ale jemu już to nie wyszło, bo poczuł, jak Jasne Serce przyciska mu ogon do ziemi. Przestraszył się tego trochę. — Jazgot! — zawołała. I mogła pobiec dalej, ale nie pobiegła. Ale miło. Fajnie, że nie chciała go zostawiać. Fajna była. I tak pewnie go nie lubi.
— No chodź, Kochaniutka — zawołał. — Koniec zabawy. Mój… przyjaciel, może nie ma zbyt dobrego sposobu przekazywania informacji, miał rację. Nie jesteście przypadkiem za młodzi, by samemu chodzić po terenach?
— Niedługo będę uczniem — mruknął Jazgot, bo w końcu musiał się odezwać. To niedługo to właściwie nie było aż tak niedługie, ale trudno. Już bliżej niż dalej.
— Mój błąd — powiedział pies, ale to wcale nie brzmiało, jakby uważał to za swój błąd. Ale się uśmiechał, więc chyba nie było źle, prawda? Nieuchwytka ciągle do nich nie podeszła, a Jazgot nie chciał denerwować dorosłego psa. Zwłaszcza gdy trzymał na nim łapę.
— No chodź — powiedział do niej. — Nieuchwytka, idziemy do domów.
— Ale… — zaczęła, tylko chyba zrozumiała, że on jest poważny.
— Proszę.
I ona też miała opuszczony ogon teraz. A ten pies tak na nich oboje patrzył, jakby próbował zrozumieć, co jest, ale nic nie mówił. No i całą zabawę zepsuł. A trzeba było gdzie indziej pójść. Mógł przecież zaprowadzić ją do Bezgwiezdnych. Tam nie byłoby takiego problemu. To szedł smutny obok Jasnego Serca, a ona obok. Nawet niezbyt wiedział co mówić, to milczał. Teraz na pewno będzie myśleć, że jest głupim nudziarzem. To Jasne Serce bardzo szybko chodził, Jazgot musiał stawiać z trzy kroki na jego jeden.
— To może powiecie mi, kto jest waszymi rodzicami? — starszy pies przerwał w końcu ciszę.
— Biała Zamieć i Złoty Popiół — odpowiedziała Nieuchwytka, jakoś tak cicho.
— I tak nie zna pan — mruknął Jazgot. I zaraz się zorientował, że to przecież było niemiłe. A on nie był zdenerwowany na tego psa, tylko na samego siebie, bo zachował się wcześniej jak tchórz. — Przepraszam. Znaczy, może pan znać. Ja nie wiem. Ja nie chciałem. Ale może, bo to może być Industria. Ale to nie jest Industria, chyba.
— Nie, nie jest. — Pokręcił łbem i nadal się uśmiechał. — No to jak wy się w ogóle spotkaliście? — zapytał. Chyba już nie obchodził go temat rodziców. I nawet odpowiedzieć nie zdążył, bo on zatrzymał się wpół kroku. Patrzył gdzieś tam przed siebie, to my oboje też spojrzeliśmy. Jazgot potrzebował chwili, żeby się zorientować, co właściwie się dzieje. Tam na granicy z polem był biały kształt.
— To twoja mama? — zapytał. Nieuchwytka pokiwała głową. — To leć, Kochaniutka.
Jazgot nie rozumiał, czemu mama Nieuchwytki nie podejdzie bliżej, ani dlaczego oni nie mogą jej dalej odprowadzić.
— Poczekaj! — krzyknął, gdy koleżanka już zaczęła mu odchodzić. — Przepraszam, że… wiesz, nie pomogłem ci. Jak ten wilkopies cię miażdżył. — Popatrzył na ziemię. — Naprawdę. Przepraszam.
— Nie ma za co. — Uniósł głowę i zobaczył, że się uśmiecha. — Ale smutno mi, że każesz nam iść do domu.
— Nie chcę więcej kłopotów — wyjaśnił. I tak wpadli już w spore. — Myślisz, że będziemy mogli potem się spotkać? Za parę dni może, jeżeli… — Popatrzył w stronę jej matki. — Jeżeli ci pozwolą.
— Pewnie! — ucieszyła się. — Ale może nie w tym samym miejscu. Nie chcę, żeby źli dwunożni nas złapali.
— Może… — zamyślił się przez chwilę. Gdzie nie powinno im się zdarzyć nic złego. Nie chciał prowadzić jej nad morze. Jeszcze utonie. — Wiesz, gdzie jest magazyn?
— Nie.
— A to nie.
— Może na torach? Przy polu?
— Dobra. To mamy umowę.
Jazgot odbiegł do pół-znajomego psa, a Nieuchwytka do mamy.
— Dam radę się odnaleźć, proszę pana. Nie musi mnie pan odprowadzać. To o tam. — Wskazał łapą przed siebie. — Tam jest dom.
— Po pierwsze, nie mów mi proszę pana. Nie jestem jeszcze taki stary, chociaż pewnie twoim ojcem mógłbym być — zaśmiał się. — A po drugie, już powiedziałem, że to zrobię. Zostawię cię, jak już będziemy widzieć cmentarz. — Milczał przez chwilę, chyba się zastanawiając, to Jazgot mu nie przeszkadzał. — Czy ktoś będzie cię szukał? — zapytał, brzmiąc niepewnie.
— Nie, raczej nie — odpowiedział. To brzmiało tak smutno, ale postarał się o tym nie myśleć. To był w końcu dobry dzień. Porządny, o to było fajne słowo, porządny dzień. Poznał koleżankę i sobie pobiegał. Trochę nie mógł się doczekać, aż opowie o wszystkim Mleczowi. Może będzie miał nie jednego, a dwójkę przyjaciół? Nie, nie, nie, zapędzasz się Jazgot. Na razie masz koleżankę, ciesz się, że w ogóle to. 
~***~
— Spóźniłaś się — powiedział, leżąc na zimnych torach, brzuchem do góry. Przewrócił się i wstał, gdy usłyszał lekkie kroki.
— Nieprawda — odpowiedziała, gdy on otrzepał się ze śniegu. — To ty za szybko przyszedłeś.
— A wiesz, skończyłem trening, to przyszedłem — powiedział, niby od niechcenia, ale trudno mu było się nie uśmiechać.
— Treningu?
— Jestem uczniem — powiedział dumnie. Nieuchwytce aż rozszerzyły się oczy w zdziwieniu.
— Naprawdę!?
— No! Opowiem ci po drodze…
— Czyli jesteś Jazgoczącą Łapą! — Ledwie zrobił krok i już się zatrzymał.
— Czym? Nie, nie, łapy przecież nie jazgoczą. 
<Nieuchwytka?>
[1098 słów: Jazgot otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz