7 stycznia 2021

Od Kasztana do Jazgotu

 Wspomnienie o ceremonii mianowaniu na ucznia wciąż grzmiało w głowie psa, gdy szedł powoli twardą, ubitą z ziemi ścieżką. Właśnie wstawało słońce, a jego promienie zalewały świat nieprzyjemnie przeszywającym blaskiem. Zimno o wschodzie słońca dokuczało najbardziej, ale Kasztan właśnie tę porę wybrał na rozpoczęcie szkolenia. Była to wszak pora najlepsza i to pod różnymi względami. Po pierwsze szanse na natknięcie się na Dwunożnych czy Potwory były zerowe, a po drugie szanse na natknięcie się na innych Bezgwiezdnych były znacznie mniejsze.
Niebo było czyste, nie zanosiło się na śnieg, a wiatr nie szalał za bardzo. Miła odmiana po ostatnich wichurach i śnieżnych burzach. Idealne warunki, by rozpocząć szkolenie. Pies dalej nie mógł do końca uwierzyć w to, co się wydarzyło. Wszystko okazało się takie szybkie i przerażające, że nawet nie zdążył spokojnie usiąść i przemyśleć sprawy, a już został wrobiony w bycie mentorem. Nigdy nie myślał, że coś takiego może się zdarzyć. Jasne, był wojownikiem, ale wcale nie wybitnym czy przykładnym. „Kasztanie, okazałeś się wojownikiem szlachetnym i wytrzymałym. Na pewno przekażesz temu młodemu uczniowi całą swoją wiedzę”. Oczywiście, jeśli szlachetny i wytrzymały wojownik budzi się nocami przez koszmary i często nie jest w stanie upolować durnego zająca to pewnie, jest wspaniałym kandydatem na mentora. Niech ktokolwiek, może nawet Gwiezdni, ma w opiece tego biednego malca. Właściwie to ty masz go w opiece rozległ się głos w jego głowie. Szybko pokręcił nią parę razy, jakby chciał pozbyć się tejże myśli; bezskutecznie.
Co też Klematis miał we łbie, że zrobił mnie mentorem? Czy naprawdę, naprawdę nie było nikogo innego? Kiedy tak szedł i zadawał sobie wciąż te same pytania, rozpamiętywał rozmowę z kuzynem. O wszystkim dowiedział się wieczór przed ceremonią. Kiedy został poproszony na słowo do lidera, był bardzo zdziwiony. Wywiązywał się w końcu ze wszystkich obowiązków, nawet z polowań. Trochę obawiał się, że kuzyn chce z nim porozmawiać, o rodzinie, Wodnych czy co tam by jeszcze sobie wymyślił. Musiałby znów szukać wymijających odpowiedzi i starać się sygnalizować, że nie ma ochoty tłumaczyć swoich zachowań czy uczuć. Po co to wszystko? Jednak gdy teraz o tym myślał, to zdecydowanie wolałby przechodzić przez takie rozmowy, niż to, co go czekało. Mimo protestów Klematis stwierdził, że Kasztan nada się najlepiej i nie ma wyboru, tylko się zgodzić. Przecież nie chce zawieść biednego szczeniaka. Jasne, że nie chce, właśnie dlatego to nie powinien być on! Wciąż był zły na swoją niemoc. Nie mógł w końcu nic zrobić, słowo lidera i te sprawy. Choć prawdę mówiąc, nie miał żadnego innego miejsca, w którym mógłby się podziać, gdyby zdecydował się na odejście. Rozważał to, ale niestety nie było innej możliwości, niż pozostanie tutaj. Musiał podjąć się nauczenia szczeniaka jak być wojownikiem, nawet jeśli sam potrzebowałby takich lekcji.
Biedny Jazgot. Biedna mała psinka. Tak się cieszył, kiedy został mianowany uczniem. Oczywiście Klematis nie byłby sobą i nie pomylił się parę razy podczas ceremonii. Zaczęcie od przywołania Gwiezdnych, próba zmiany imienia Jazgotu na Jazgotową Łapę… Gdyby nie Leonis, który ciętym językiem przywoływał lidera do porządku, nie wiadomo jak wyglądałby finał ceremonii. Mały Jazgot był tak przerażony, jakby myślał, że to on był wszystkiemu winien. Tak naprawdę ciężko było stwierdzić, kto wyszedł zadowolony z całego wydarzenia. Może Mlecz, ale właściwie to wydawał się po prostu rozemocjonowany nagłym obudzeniem w środku nocy. Jazgot wrócił do legowiska jakiś przygaszony, mimo że Kasztan za wszelką cenę nie chciał dać po sobie poznać, jak bardzo boi się nowego wyzwania. Starał się być jak najmilszy i wykrzesać choć odrobinę entuzjazmu, kiedy oznajmiał małemu, że jutro muszą wstać bardzo wcześnie i zacząć trening. Bał się, że nawet to mu nie wyszło. Nie ma to jak dobrze zacząć.
Wdrapał się już na szczyt pagórka, na którym mieli się spotkać. Małego jeszcze nie było, ale to nic, miał jeszcze sporo czasu. Kasztan miał dzięki temu jeszcze chwilę, by wszystko obmyślić. Nie miał skąd zaczerpnąć porady, jak wychować malucha. Nie będzie przecież uczył go tak, jak inni mentorzy w poprzednim klanie. Co z kodeksem? Jakie zasady ma mu wpajać? Nic nie było wyraźnie zaznaczone, czuł się, jakby miał odnaleźć drogę we mgle. Najgorsze było jednak to, że nie chodziło tu o niego. Chodziło o szczeniaka, zupełnie nieświadomego, jak źle trafił. To jego przyszłość miał wytyczyć, to za niego miał być teraz odpowiedzialny. Jak ma spojrzeć w jego ufne ślepia i tłumaczyć, jak łamać kark ofierze czy wykorzystywać słabe punkty przeciwnika, by powalić go w walce? A jeżeli sobie nie poradzi, to może zmarnować mu życie…
Kiedy tak siedział na wzniesieniu, wraz z podmuchem wiatru dotarł do niego charakterystyczny zapach szczeniaka. Musiał się zbliżać, lada moment zapewne usłyszy skrzypienie śniegu pod jego łapkami. Wziął głęboki oddech i przywdział najbardziej entuzjastyczną minę, na jaką było go w tym momencie stać. Zamyślił się. W obozie widział, jak malec kleił się do innych, szukał ich ciepła i miłego słowa. Nie było u nich wielu szczeniaków, ale to chyba z nimi znikał często na nawet i całe dnie. Kasztan obserwował wszystkie maluchy, ale Jazgot był największą zagadką wśród ich wszystkich. Pies postanowił poznać go bliżej. Jeżeli sam nie wie, jak ma poprowadzić naukę, to postara się dostosować ją do niego. Będzie słuchać, co ma mu do powiedzenia, będzie słuchać jego zdania. W końcu słuchać umiał najlepiej.
W końcu do uszu psa dotarło ciche, jakby niepewne stawianie łap. Serce zabiło mu mocniej, gdy tak siedział, ale nie ruszył się nawet odrobinę. Obawiał się, że gdyby choćby drgnął, mógłby zapragnąć nagle uciec, udać się na kolejny pagórek, a potem jeszcze dalej i dalej, na następny i następny, aż w końcu byłby daleko. Daleko od wszystkich znanych mu psów, daleko od obowiązków, na które nie był gotowy i daleko od wspomnień, które próbowały przebić się przez kurtynę obecnych strachów, którą zdołał je przykryć. Kiedy jednak psiak pojawił się na brzegu pagórka, wrażenie to ucichło. Choć jego wnętrze nadal było targane przez coraz to nowsze obawy i scenariusze, jak to coś może pójść nie tak, to gdy zobaczył pyszczek szczeniaka, postanowił, że musi przynajmniej spróbować być dla niego oazą spokoju. Sam tak bardzo bał się przed pierwszym treningiem. Nie chciał nikogo zawieść… A teraz ten malec wspinał się tu z miną, jakby już wszystko się zawaliło. Musi postarać się udowodnić im obu, że to wszystko nie musi być zupełną katastrofą.
— Mam nadzieję, że dobrze spałeś, Jazgocie — odezwał się i natychmiast pożałował swych słów. Brzmiały tak formalnie, że maluch spojrzał na niego z dezorientacją. — Postaram się, żebyśmy rzadko musieli się tak wcześnie zrywać — dodał i znów miał ochotę ugryźć się w język. Jak on nie lubił zaczynać rozmów! Jednak czuł, że musi jakoś ośmielić malucha, zanim przejdą do właściwego treningu. A może to siebie musiał ośmielić?
Jazgot wgramolił się już na wzniesienie i stanął przed nim.
— Jak humor przed pierwszym treningiem? — zapytał Kasztan, próbując z całych sił wymyślić jak dobrze zacząć. Miał nadzieję, że on nie dostanie takiego pytania. 
<Jazgocie?>
[1129 słów: Kasztan otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz