24 stycznia 2021

Od Mroźnej Burzy do Lisiej Łapy

Mroźna Burza, może i powinien siedzieć teraz w obozie, i grzać swój tyłek w legowisku. Ale on wolał się, tak po prostu przejść. Przecież miał do tego prawo, czyż nie? No właśnie, oczywiście, że miał. Idąc między gniazdami dwunożnych, przyglądając się im. Każdy prawie wyglądał identycznie. A przynajmniej w jego guście, tak było. Nie miał już takiego dobrego wzroku jak kiedyś. Przez co musiał czasami stać w jednym miejscu trochę dłużej, aby zobaczyć szczegóły danego przedmiotu. A teraz? Nie miał czasu się zastanawiać nad tym, czy one były aż tak identyczne, czy też nie. Były na pewno w równej odległości od siebie, tego był pewien. Przyspieszył trochę kroku, a przynajmniej próbował, nie umiał biegać jak kiedyś. Kiedyś to było, a teraz? Ociąga się jak ślimak. No cóż, starość nie radość. Chociaż i tak w tym przypadku się to nie zgadza. Był on przecież uśmiechnięty, jak zawsze. Nie mógłby on przecież chodzić z jakąś smętną miną, ale z tym, że nie był aż tak sprawny jak kiedyś, to można stwierdzić, że chciałby mieć znowu tę swoją siłę, czy też szybkość. W końcu widzi jakiegoś psa w oddali. Akurat był z tym pewny, że to pies. Ale nie wiedział kto. Na pewno mniejszy niż wojownik, czyli uczeń. Ale przecież w jego klanie są dwa czarne psy, a właściwie to pies i suczka. Czyli Srebrna Łapa i Lisia Łapa. Borsucza Łapa też… ale on nie był tak kompletnie czarny. Widząc, że uczeń się oddala od niego, jeszcze bardziej przyspieszył, prawie że przez to biegł! Jakie to wyczerpujące. Kiedyś na pewno nie miał z tym problemu, ale też kiedy zaczęły się tworzyć te problemy? Raczej w czasie gdy miał chyba około z 110 księżyców czy coś takiego. Nie pamiętał do końca, szczęśliwi czasu nie liczą. Jednak pojawiały się przecież one powoli, więc nie do końca można było określić kiedy się zaczęły. Pamiętał, jak by to było wczoraj, kiedy miał swojego ostatniego ucznia. Lubił go tak jak i resztę swoich podopiecznych. Słodziki z nich były. Albo był jeszcze taki jeden! Który na samym początku mówił ciągle do niego Proszę pana lub Panie mentorze! Wtedy to przecież go musiał oduczyć tego, i nauczyć jego imienia. Nie wytrzymałby gdyby ktoś go jeszcze tak postarzał. Wtedy był jeszcze młody dosyć, ale jak by teraz do niego tak mówili, to by się nie zdziwił. Teraz, to mogą mu wmawiać, że jest stary, bo sam to wie, i czuje. A skąd oni niby wiedzą co on czuje? Co, wygląda staro? No cóż, a próbował wyglądać jak najmłodziej. Ale trudno już, może te jego blizny coś jeszcze go postarzają? Albo te naderwane ucho?
Gdy już dogonił on ucznia, chrząknął dosyć cicho, a on się zatrzymał i odwrócił się do niego, trzymając w pysku… kocimiętkę! Tak, pamiętał to zioło. Podawano je na, chyba zielony kaszel. Raczej dobrze pamiętał. Oby ta choroba nie wróciła! Pamiętał przecież, jak jedno z jego szczeniąt go miało, straszne! A może już wrócił? Dlatego uczeń zbiera tę podróbkę pokrzyw? Oby nie.
— Cześć młody! — zarzucił uśmiechnięty i podchodzi trochę bliżej niego. — Może potrzebujesz pomocy co? Nie będziesz musiał się wracać kilka razy, jak będziesz zbierać tę kocimiętkę.
Uczeń chyba się zastanowił czy coś takiego. Wydawał się obojętny. Jakby go to nie obchodziło za bardzo. Co mu się nie podobało. Przecież nie da się być obojętnym do każdej sytuacji! Trzeba coś okazywać. Lisia Łapa odkłada zioła na ziemię, aby chyba coś powiedzieć.
— Witaj, jeśli tak bardzo pomóc, to weź tę kocimiętkę i na mnie czekaj — powiedział dosyć obojętnie uczeń do niego i wrócił się chyba po kolejny stosik tej zieleniny.
— Tylko szybko! — rzucił za nim jeszcze Mroźna Burza, trochę niezadowolony, chociaż w głosie nadal był jego optymizm oraz radość. Schylił głowę do kocimiętki i podniósł ją.
Nie rozumiał, czemu uczeń był aż taki wredny. Może miał zły dzień, a on go zaczepił akurat? Może dlatego. Mogłaby być to prawda. I chciał ją sobie taką przyjąć. Nie chciał, aby on wyrósł na takiego chama. Nie chciał takich w klanie, chociaż z drugiej strony. Nie powinien się w to wtrącać, wszyscy wiemy, jakie jest te dzisiejsze pokolenie. Jego pokolenie to przecież było wygnane ze swoich terenów. A nie, siedzą sobie i może jeszcze myślą, że klany tu żyły od zawsze? Mógłby przecież mu opowiedzieć o tym jak nie wie! Tak! To dobry pomysł. Lubił on sam opowiadać o takich rzeczach. A tym bardziej że jak opowiadał to innym, to oni pokazywali swoje zainteresowanie tym. Czy z tym uczniem będzie tak samo? Ma już przecież swoje księżyce, ale wypada spróbować. Gdyby nie my, to by ich tutaj nie było. Mogą chyba okazać jakąś wdzięczność czy szacunek… chociaż i tak Mroźna Burza tego nie wymagał. Wolał, aby pokazywali siebie. A może jednak Lisia Łapa po prostu jest chamem? Nie zdążył sobie odpowiedzieć na to pytanie gdy u jego boku pojawił się owy szczeniak. No dobrze, miał swoje księżyce, ale dla niego każdy będzie szczeniakiem na razie.
— Idziemy? — powiedział starszy, trzymając zielsko. Przez co jego zachrypnięty głos był stłumiony.
— Ta... — odparł on i ruszył, a jemu nie pozostało nic innego niż ruszyć za nim.
— Dobrze sobie radzisz jako uczeń Ciemnego Kła? Myślę, że jesteś na pewno zdolnym uczniem — zagadał go, i poprawił zioło w swoim pysku.
— Tak dobrze sobie radzę — odparł niechętnie, chociaż próbował mówić z szacunkiem do niego. Aż tak chyba nie lubił rozmawiać? Albo nie lubił, jedno z dwóch. Przez takie odpowiedzi, to on nie wiedział co mówić dalej, jak chciał utrzymać rozmowę.
— Myślę, że Twoja mentorka na pewno jest zadowolona z Twoich umiejętności — spróbował znowu. Ze szczerą, nadzieją, że pies okaże trochę zainteresowania, no chyba, że okazuje, tylko Mroźna Burza oślepł. To bardziej prawdopodobne, niż to, że jest dla niego wredny czy coś takiego.
— Na pewno jest — odpowiedział Lisia Łapa już milej. Co ucieszyło staruszka. W końcu! Jest!
— Nie dziwię się, pamiętam, jakby to było zaledwie wczoraj, kiedy medycy mieli pełne łapy roboty. A ziół brakowało. A też się bali zostawiać wojowników bez opieki, kiedy jeszcze Ciebie na świecie też nie było, i gdy medyk nie miał oczywiście ucznia — gdy skończył, spojrzał na niego i napotkał wzrok ucznia. Nie umiał go odczytać. Chociaż chciał. Odwrócił łeb znowu przed siebie, i mu aż ta pokrzywa spadła, przez co zatrzymał marsz. — Wtedy też właśnie dużo schodziło kocimiętki — dopowiedział i schylił głowę po nią, i ją podniósł. Ruszyli znowu.
<Lisia Łapo?>
[1044 słowa: Mroźna Burza otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz