8 lutego 2021

Od Gniewnego Misia CD Lisiej Łapy

Odnalazł niemałą trudność w zniesieniu humorów młodego ucznia Ciemnego Kła, ponieważ każda chwila, jaką spędzał na przedziwnej prokrastynacji, równało się intencjonalnemu wydłużaniu okresu niedomagania Kruczego Dębu. Trzymając w pysku zwinięte zioła, odczuwał swoistą satysfakcję płynącą ze wzorowo pełnionej służby, niemniej jednak kiedy Lisia Łapa stanął w progu legowiska tenebrisowej medyczki, wszystkie euforyczne emocje uleciały z niego jak para wodna z rozpalonego, gwiżdżącego czajnika — i to całkiem dosłownie, ponieważ prędko otrzeźwiał i, wracając do swojej zwyczajowej formy, wyrzucił z siebie pełną oburzenia serię wyzwisk. Impulsywność Gniewnego Niedźwiedzia wylazła z niego jak mały robak ze środka zgniłego jabłka, motywując go do wylewania na Lisiego Smroda kolejnych wiader pomyj — czarny szatan nie zamknął pyska przedwcześnie i w chwilach, które powinny wyznaczać koniec rozmowy, brnął dalej, zupełnie nie bacząc na swój obowiązek okazywania szacunku względem starszych, bystrzejszych od niego wojowników. Gniewnemu cisnęło się na język wytknąć mu młodzieńczą niekompetentność i złudne przeświadczenie, jakby pozjadał wszystkie umysły, ale, popędzany naglącą obietnicą złożoną Kruczemu Dębowi, pokręcił tylko łbem i, ominąwszy napięte ciało uczniaka, wyszedł z legowiska, dzierżąc w zaciśniętym z nerwów pysku przemycone zioła.
Skromna mieszanka przeciwbólowych roślin wylądowała u łap emerytowanej wojowniczki. Spojrzała na nie, jakby nieobecna, po czym uniosła spojrzenie na Gniewnego Misia.
— A cóż to? — zapytała z niezmąconym spokojem, wykrzywiając pyszczek w błogim uśmiechu. Niedźwiedź trącił pyskiem wysuszone, niemal spopielone liście niedbale rozsypane na uklepanej ziemi — rozdrobnione na podobieństwo maku nie były najprostsze do przetransportowania, toteż Gniewny, coby nie zmarnować znacznej ich ilości, zawinął lekarstwa w kawałek materiału znaleziony w wojowniczych legowiskach. Nie był w stanie określić, do kogo należał, jednocześnie nieszczególnie o to dbał. — Dla mnie?
Potwierdził niemrawym skinieniem. Otoczył zioła łapą, zagarniając je z powrotem do jednego miejsca, żeby obolała samica mogła pochylić się nad nimi i zebrać co do drobiny. Z gardła Kruczej wydobyło się starcze zająknięcie, ale zanim Niedźwiedź zdążył zapytać, czy wszystko z jej pokrzywionym kręgosłupem i nieprawidłowo zrośniętymi kośćmi w porządku, pochłonęła całe medykament, szeleszcząc jak mały odkurzacz. Odetchnęła, dając Gniewnemu jednoznaczny sygnał, iż przygotowana (skradziona) mieszanka zadziałała, spełniając swoje zadanie na raptem trzy uderzenia serca po tym, jak ją spożyto. Niedźwiedź miał pełną świadomość utrzymującego się u emerytki efektu placebo; docenił jednak jej nastawienie sprowadzające się do ignorowania wiercącego problemu. Liczył wówczas, że kiedyś, w niedalekiej przyszłości, Kruczemu Dębowi uda się założyć mu na nos różowe okulary w kształcie dwóch serduszek. Brzmiało to co najmniej absurdalnie — jak nikt widział pachnącego różami Śmierdzącą Łapę albo Bezzębnego Oposa z kompletem długich, śnieżnobiałych kłów, tak osobliwym widokiem byłby radosny jak szczygieł na wiosnę Gniewny Niedźwiedź. Jednak zdarzało mu się witać dzień w nastroju lepszym niż rutynowej pogardy względem każdego dookoła — później nadchodził czas spoufalania się z resztą klanu i cały ta nadzieja pryskała, jakby była tylko marnym, bezkształtnym złudzeniem wytworzonym przez spragniony rodzinnego ciepła umysł Misia. Towarzystwo starszyzny zapewniało mu wszystko, czego potrzebował — wypełniało lukę po nieżyjących najbliższych, poszerzało zakres i tak rozległej wiedzy na temat historii Tenebris i powiązań między jego członkami, stanowiło oderwanie od smętnej rzeczywistości spędzanej na nieustannym włóczeniu się po obozie oraz okazjonalnym spożywaniem skromnych, niemal żołnierskich posiłków. Niedźwiedź postulował za jak najhojniejszym dla starszych podziałem zwierzyny, toteż za każdym razem, kiedy czuł, że jego żołądek nie zaciska się już w ciasny supeł, zbierał to, co zostało, często nawet połowę przydzielonej mu części, i zanosił Kruczemu Dębowi albo innemu psu, który okazywał mu trochę więcej życzliwości niżeli przeciętny pasożyt lub, wedle życzenia, wyjadacz, spod znaku klanu smutku, żałości, Emo Trinity i oczu podkreślonych czarnym eyelinerem.
— Śpij dobrze, Kruczy Dębie — rzucił na pożegnanie, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi i część starszyzny stopniowo zbierała się do snu. Stanął u progu ich legowiska, popatrzył po każdym spośród obecnych tam psów. Wydawałoby się, że kiwnął łbem sam do siebie. Jakby chciał zapewnić o swoich szczerych intencjach. — Miłej nocy — zwrócił się tym razem do wszystkich, ze szczególną serdecznością przenosząc spojrzenie na Jodłową Skórę. — Tobie też, stary grzybie.
— A spierdalaj. — Dobiegło go z głębi zacienionych resztek na wpół zawalonego pomieszczenia.
Odwrócił się na tylnych łapach i pokierował ku zamieszkanej przez wojowników części ruin, gdzie spodziewał się zaznać trochę większego spokoju, niżeli o jakiejkolwiek innej porze dnia — liczył na to, że poniektórzy zaryzykowali polowaniami o zmroku, a mentorzy nie wrócili jeszcze z prowadzonych przez siebie lekcji. W drodze zdążył przekląć raz czy dwa na pałętające się pod nim szczenięta — o ile nie myliła go pamięć, byli uczniami, ale prędzej nauczyłby się władać bronią albo pisać przy nieposiadaniu kciuka przeciwstawnego, niż dokopał w odmętach swojego przykrytego grubą warstwą kurzu, nieużywanego mózgu do tego, czyimi — zgromić zupełnie poważnym, pełnym posępności wzrokiem parę Gwiezdnym winnych psów, przy okazji potknąć się o podejrzane wybrzuszenie na trawniku i wyłożyć dokładnie tak, żeby przez następne księżyce szczycić się przywilejem narzekania na własne samopoczucie, chociaż powszechnie było jasne, iż Gniewny Misio takowy przywilej posiada bez względu na okoliczności.
— Głupie dzieciaki — charknął, rozglądając się dookoła. W otoczeniu nie wypatrzył żadnego smroda, na którego mógł zrzucić pełnię winy. — Uciekł! Uciekł, gówniarz, wystraszył się mnie i uciekł. Na Gwiezdnych, co to za pokolenie, co to za czasy — mruczał raz za razem, chociaż w promieniu najbliższych trzech metrów nie było nikogo, kto mógłby usłyszeć iście starcze żale. — Ciekaw jestem, kto zapracuje na mnie, kiedy odejdę do starszyzny. Wszyscy z głodu pomrzemy.

Pierwszy raz, odkąd pamiętał, głód prawdziwie wiercił mu w brzuchu dziurę. Uczucie to było na tyle dziwne i uciążliwe, że naprzemiennie bolał i nie bolał — w drugim przypadku wyczuwalna pustka zdawała się tak pusta, iż wręcz gotowa pochłonąć to, co, anatomicznie, posiadał w swoim wnętrzu. Nie warto się zgrywać; Gniewny Niedźwiedź względnie atrakcyjny był tylko zewnętrznie — narządy, jak sądził, miał nadpsute i w wystarczająco marnej formie, żeby one szwankowały, a on mógl wyraźnie odczuwać ich niespecjalną wydajność poprzez cykliczne bóle rozlewające się po całym ciele. W praktyce jednak nie było to nic innego, jak efekt wmawiania sobie poniektórych symptomów zwiastujących niechybną śmierć. Gwiezdni nie chcieli go wśród swoich szeregów, toteż, ku jego niezadowoleniu, odkładali ją w nieskończoność. To informacja wyjątkowo poufna, dlatego zdradzam ją szeptem, ale i ckliwa, więc, jeśli spojrzycie w dół, trzymam pudełko chusteczek, byście mogli, sami wiecie, zapłakać, tak w razie czego; czujcie się wolni do korzystania z nich, tylko nie smarkajcie do jednej, to trochę niehigieniczne. Gniewny Misio, czasami, tak najzwyczajniej w świecie, jakby taka właśnie była kolej rzeczy, znajdował sobie całkiem ładny skrawek pagórka, najlepiej z widokiem na pola — zimą zaśnieżone, latem pokryte połaciami złotobrązowych zbóż — i patrzył gdzieś w dal, a jego myśli mąciła tylko jedna myśl — kiedy zobaczy swoją rodziną. Kiedy wszystko się skończy, kiedy będzie mógł odetchnąć i powiedzieć Teraz wszystko będzie w porządku. Czasami, ale tylko czasami, chciał umrzeć tylko po to, żeby przestało boleć.
A bolało. Bolało jak diabli.
Chusteczki proszę wrzucać do najbliższego kosza albo wciskać do kieszeni, coby nie zanieczyszczać środowiska. Rzodkiewkowa lubiła naturę, więc w hołdzie zadbajmy o swoje otoczenie.
Przełknął ślinę, chociaż wiedział, że zda się to na niewiele. Uniósł ciężkie cielsko, wyprostował zdrętwiałe łapy, ziewnął przeciągle. W porze, kiedy znaczna większość mentorów zabierała swoich uczniów na rutynowe lekcje polowania, radzenia sobie w zdradliwym terenie, czy czego tam marzyli się uczyć za dzieciaka, Gniewny, nie posiadając swojej marionetki, na którą mógłby przelewać negatywne emocje, z reguły ucinał sobie całkiem miłe drzemki popołudniowe pomagające mu, jak twierdził, w trawieniu. Mógłby w tym czasie potruchtać po lesie, coby zgubić zbędne fałdki albo, jeszcze korzystniej, wyjść na polowanie i przynieść jelenia sporych gabarytów, jaki zapełniłby jego żołądek na całą Porę Nagich Drzew.
Poczłapał do usypanego z trucheł leśnej zwierzyny kopca. W trakcie zimy nie dysponowali pożywieniem znacznie przekraczającym klanowe zapotrzebowanie — zdarzały się dni, gdzie jedynie hojność poniektórych jednostek ratowała Tenebris od głodu, i taki właśnie dzień miał wówczas miejsce. Gniewny Niedźwiedź, przez własny idiotyzm i skłonność do przesypiania zbyt długich godzin, spóźnił się co najmniej ćwierć dnia, więc sterta jedzenia zdążyła zmaleć, oferując tym samym szczuplejszy, zdecydowanie bardziej rygorystyczny wybór między kościstą łanią a starą myszą, która zmarłaby mimo wszystko, gdyby nie wojownik o bystrym spojrzeniu albo dobrym węchu.
Z niesmakiem trącił nosem zwłoki tejże myszy — nie należała do najgrubszych, ale wyróżniała się na tle pozostałych (pozostałych trucheł, niemniej jednak zaznaczanie tego może wywoływać mieszane uczucia).
— Oddawaj! To moja mysz, pierwszy ją zobaczyłem! — Rozległo się nieoczekiwanie i mimo że dookoła tłoczyła się gromada innych psów, intuicja Gniewnego wskazała mu nadawcę władczego, wyjątkowo bezpośredniego komunikatu, od jakiego przekazywania zwykły stronić szare psy. Lisi Odwłok, jak spod ziemi, wyrósł tuż obok Niedźwiedzia, niemal plując z poirytowania.
Puchacz odłożył mysz na podłoże, żeby móc otworzyć pysk. Nie spodziewał się jednak, że młody, pyskaty uczeń Ciemnego Kła weźmie to za akt uległości i pogodzenia się z apodyktycznymi żądaniami czarnego szatana. Nie minęła chwila, a zwłoki zniknęły spod łap Misia, zmieniając swojego właściciela na, zgodnie z wypowiedzią samego Niedźwiedzia, wyjątkowo obcesowego, protekcjonalnego gówniarza o umyśle niewiele większym od dupy tej zasranej myszy.
— Zabrałeś mi ją sprzed nosa, pieprzona kupo futra. — Zacisnął zęby, czując stadialnie wylewającą się z niego złość. Był na skraju eksplodowania, chociaż Lisi Odwłok zdążył wypowiedzieć — wykrzyczeć — raptem dwa zdania. Gdyby był Bruce’em Bannerem, najprawdopodobniej już pękłyby mu spodnie i zmieniłby się w zielonego potwora o nieokrzesanej aparycji wygłodniałego wielkoluda. Jakby nie patrzeć, jedyna zieleń może ich poróżnić.
— Byłem pierwszy! — jazgotał bez ustanku. — Byłem pierwszy i to ty mi ją zabrałeś. To moja mysz i… i...
— Nie mów tak dużo, bo się zmęczysz — przerwał mu chłodno Niedźwiedź. — Sapiesz jak Jodłowa Skóra, lichy z ciebie medyk w takim razie. Oddaj mi tę mysz, na Gwiezdnych.
— Nie! Nie rozumiesz, że nie oddam ci m o j e j myszy, którą dojrzałem jako pierwszy i do której mam wszelkie prawa? Idź, upoluj swoją własną! — Lisi Odwłok ściskał zwłoki w pysku, mówiąc tak niewyraźnie, że Gniewny z trudem rozpoznawał zlewające się ze sobą słowa.
— Z pełną wzajemnością, gówniarzu — charknął.
— Ani medycy, ani ich uczniowie nie muszą polować!
W starożytnym kodeksie faktycznie funkcjonował zapis, jakoby medycy nie mieli obowiązku polowania, ale Gniewny Niedźwiedź miał to serdecznie w dupie.
— Mam to w dupie — rzucił nadzwyczajnie obojętnie. — Jeśli…
— Gniewny Niedźwiedziu.
Uniósł spojrzenie na smukłą postać stojącego za nim Drewnianego Pazura. Leśna podróbka border collie zdawała się mieć w sobie wystarczająco dużo powagi, żeby Gniewny uznał go za pajaca. Nie lubił przesadnie beztroskich, nieodpowiedzialnych jednostek, ale wojownicy bez skazy nie kojarzyli mu się szczególnie lepiej — nie to, że ktokolwiek w ogóle przypadał mu do gustu. Był dosyć wybredny w kwestii przyjaciół i najprawdopodobniej z właśnie tego względu nie miał komu wypłakiwać się w futro.
— Drewniany.
— Drewniany Pazurze.
— To nie było pytanie. Stoję przed tobą, czego potrzebujesz?
— Zgodnie z życzeniem Białej Gwiazdy, nazajutrz o poranku udajesz się na poszukiwania ziół potrzebnych do walki z epidemią — oznajmił bez zająknięcia, pomimo wyczekującego, pełnego napięcia spojrzenia Misia.
Niedźwiedź wypuścił ze świstem powietrze, odwracając się z powrotem ku kupie mięsa.
— Sranie w banie, znajdź kogoś chętniejszego. — Wykrzywił pysk w grymasie niezadowolenia.
— Biała Gwiazda wyraźnie…
— Biała Gwiazda, Biała Gwiazda — zaskrzeczał w nieudolnej próbie sparodiowania głosu rozmówcy. — Dajże mi spokój. Lisi Odwłok będzie prędzej zainteresowany, niż ja.
— Lisiej… Łapie przydzielono podobne zadanie, na prośbę Ciemnego Kła — dodał dobitnie wojownik. — Z racji, że delegacje nie powinny składać się z wyłącznie jednego psa, wyruszycie wspólnie.

<lisi odwłoku?>
(bez punktów)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz