— Wojownicza Łap- Wojowniczy Mrozie, jakiś kot nasrał na wycieraczkę, posprzątaj to!
Wojowniczy Mróz sam nie wiedział, czego się spodziewał. Zakończenie treningu miało być przepustką do… no właśnie, czego? Nie wiedział, co będzie kryć się za obowiązkami wojownika, ale z całą pewnością nie przeszło mu przez myśl, że reszta klanu będzie traktowała go dalej jako ucznia.
Przynieś, wynieś, pozamiataj. Średnio trzy razy dziennie przeganiał koty z werandy Starego Domu, średnio trzy razy dziennie wybierał kleszcze z sierści Burzowego Gardła i średnio trzydzieści razy dziennie poprawiał wszystkich dookoła: „Nie jestem już Wojowniczą Łapą, jestem Wojowniczym Mrozem, proszę pana”.
Starał się znaleźć pozytywy. Przecież jest już wojownikiem, nie? Co prawda nie otrzymał imienia Wojowniczy Wojownik jak oczekiwał, ale zaliczył pierwszy krok w hierarchii swojego klanu. Ma jeszcze dwa cele!
W zasadzie to nawet trzy, jeśli uznać za cel umocnienie członków klanu w tym, że nie jest już uczniem.
Poza tym przestał mieć problemy z bezsennością. Do tej pory nie rozumiał podwórkowych pieszczochów, którzy — całymi dniami jedynie goniąc dachowce — wieczorem padały w kompletnej ciszy w budach. Teraz był tak zmęczony, że był w stanie przymknąć oczy i odpłynąć z poczuciem, że nie ma czasu nawet na sen. (Ostatnio w pogoni za kotem prawie wlazł na dach, wspiął się po kontenerach i z gracją ześlizgnął się z dachówki. Wojowniczy sam nie wiedział, czy Podgrzybkowa Sierść jest zawiedziony tym, że Mróz znowu wylądował u medyka, na szczęście tylko ze skręconą łapą, czy uszczęśliwiony, że jego najczęstszy pacjent nie skręcił sobie karku. Przy okazji odkrył, że jego ulubionego towarzysza ziół dopadło choróbsko, czego — mimo zatkanego nosa — Wojowniczy Mróz nawet nie zauważył. Mimo wetknięcia w pysk epidemicznej mieszanki zielska odmówił zostania w zielarskim legowisku dłużej niż kwadrans).
Dni mijały. Miał wrażenie, że — przeciwnie do oczekiwań — jego życie stało się nudniejsze. W środku skręcało go od rutyny i nawet jemu samemu zaczęło brakować wrodzonego debilizmu, ale, czy tego chciał, czy nie, nie mógł wrócić do dawnego debilizmu, dopóki nie wypełni wszystkich klanowych obowiązków.
Wyrwał się, kiedy klan nie mógł już się nim zasłaniać. Wiosenne porządki zwiastowały zmiany w obozie. Co prawda Flumine mogło co najwyżej sprzątać dla Gwiezdnych, a nie dla Jezusa, ale klan przemienił się w organizację przestępczą konserwatorów podłóg™. Burzowe Gardło grzmiał nad hordą wojowników, którzy porządkowali omszone legowiska, krzyczał coś o pizd… to znaczy, słabeuszach, lamusach i takie tam, którzy dostawali ataku kaszlu od tumanów kurzu, nawijał, że kiedyś to szczyle były silniejsze, żadnych alergii porą nowych liści i finalnie dyrygował czarnym ogonem, a niezdolna do przeciwstawienia się mu była nawet Nakrapiana Gwiazda.
Wojowniczy Mróz miał wyrzuty sumienia, że znowu wystawił klan, nawet jeśli chodziło o taką głupotę, jak sprzątanie Starego Domu. Ale wiedział też, że istnieje jedna osoba, która będzie traktować go jak (idiotę) równego sobie, nieważne czy jeszcze byłby uczniem, czy stałby się właśnie liderem. Jeszcze większe wyrzuty sumienia niż przekroczenie terenów klanu chodziły za nim, kiedy osobiście nie przedstawił się Białej Gwieździe nowym imieniem, a przecież nawet jego mentorka zmieniła swoją funkcję w klanie.
Wychodząc z parku, szedł wzdłuż granicy Ventus. Ciepły wiatr biegnący z pól owiewał jego futro — tęsknił za chłodem pory nagich drzew, ale wiosna napawała go świeżością, czymś, czego teraz naprawdę potrzebował: poczuciem, że w końcu zbliża się coś nowego. Wyminął Gwiezdny Szczyt, nie mogąc doczekać się swojego pierwszego zgromadzenia jako wojownik i — już bardziej czujny — skierował się w stronę Ruin.
Wreszcie zobaczy Białą Gwiazdę stojącą przy Srebrzystym Drzewie, oko w oko z Nakrapianą Gwiazdą. Nie mógłby być dumniejszy.
Postanowił nie popełniać tego samego błędu co poprzednio. Nie mógł opanować żwawego machania ogonem z ekscytacji — wreszcie robi coś ciekawego! Miło znowu było poczuć tętent adrenaliny w żyłach, która wyostrzała wszystkie jego zmysły. Miał wrażenie, że usłyszy nawet stąpanie myszy w trawie, tym bardziej nie powinien zaskoczyć go więc patrol Tenebris.
Zaskoczyć może i nie, ale to, jak uciec, byłoby już kwestią sporną. Mianowanie nie dodało Wojowniczemu Mrozowi dodatkowych komórek mózgowych, więc zwyczajnie nawet o tym nie pomyślał.
Trochę go zaskoczyło, kiedy jego ogon omiótł coś ciepłego i futrzastego. Początkowo pomyślał, że to drzewo, nagrzany kamień, cholera, cokolwiek, nie byłby przecież tak głupi, żeby przeoczyć zapach osoby stojącej obok! Najwyraźniej jednak epidemia zapchlonego COVID-19 miała swoje powikłania w postaci utraty węchu, bo kiedy się odwrócił, stanął pysk w pysk (to jest: dosłownie pysk w pysk) z rudo-białą suką, wyglądającą na tak samo zaskoczoną jak on.
Oczy obojga rozszerzyły się z zaskoczenia pomieszanego z przerażeniem. Co prawda nie wiedział, dlaczego wojowniczka wyglądała na wystraszoną — to on wkradł się na teren Tenebris. Jak na kodeks przystało, właśnie powinna go przegonić. Ale ona stała jak kołek, nie poruszając nawet gałkami ocznymi, tylko tępo wpatrując się w oczy Mroza.
Podobno im dłużej patrzy się sobie wzajemnie w oczy, tym bardziej jest się zakochanym. Wojowniczy Mróz niekoniecznie chciał spojrzeć w oczy swojej potencjalnej śmierci.
— Eee… eee — odezwał się.
Nie dałoby się lepiej podsumować jego osobowości niż tym nagłym zwarciem.
— Ja… yyy… przyszedłem do Białej Gwiazdy.
W odpowiedzi nieznajoma jedynie zamrugała.
Na zgromadzeniu nie był już od paru księżyców, więc kompletnie nie kojarzył nieznajomej; nawet zapach wydał mu się obcy, a przecież na terytorium Tenebris wkradał się już wielokrotnie. Zwalił to na wiosenną alergię (co z tego, że wcale nie był alergikiem) i multum świeżych bodźców. Ptaki zagłuszały jego słowa, promienie słoneczne czyniły sierść wojowniczki złocisto-brzoskwiniową, pąki kwiatów mieszały mu w nosie, debilizm tańczył makarenę z komórkami mózgowymi.
— W sensie… Biała Gwiazda to… to moja… jestem jej kuzynem — wydukał. — Tak, kuzynem. Przepraszam, nie chciałem wchodzić na twój teren, zaraz pójdę, po prostu… zerwałem z… chłopakiem… nie, znaczy, z dziewczyną. Zerwałem z dziewczyną. Bo… yyy… moja dziewczyna, znaczy, była dziewczyna, powiedziała, że nie umiem pływać. Tak, właśnie dlatego.
— I? — Wojowniczy prawie zemdlał na widok jej szczerego zaciekawienia.
Chociaż stała kilka dobrych kroków dalej, poczuł, że wojowniczka rozluźniła swoje mięśnie. Może faktycznie uwierzyła w jego bajeczkę? Makaron zamiast mózgu jednak czasem się przydaje.
— I… i chciałem się wypłakać Białej Gwieździe. Nasmarkać jej w futerko, wiesz, jak przyjaciel z przyjaciółką. Z rodziny została mi tylko ona! Moi rodzice… och… eee… zjedli za dużo mięsa. Tak, oboje. A w mięsie były owsiki. Zmarli przez owsiki.
Pokiwała głową z dziwnym błyskiem w oczach.
— To już czwarty raz podczas tego księżyca! — kontynuował. Wczuł się na tyle, że naprawdę poczuł potrzebę wysmarkania się komuś w futerko, a przecież rodziców nigdy nie poznał, a o partnerstwie wiedział tylko tyle, co… no, nie wiedział. Nigdy wcześniej nawet o tym nie myślał. Zachlipiał, pociągając cieknącym nosem.
Nieznajoma odwróciła się od niego. Wydało mu się, że nie jest już nim zainteresowana, albo że zaraz wezwie patrol Ciemnych, ale ona — ponownie sparaliżowana strachem, jak wtedy, kiedy go zobaczyła — cofnęła się o krok, nieumyślnie wpadając zadem w pysk Wojowniczego Mrozu.
Wyjrzał zza jej futerkowego kuperka i ujrzał przed sobą białą plątaninę sierści.
— Kim, na Gwiezdnych, ona jest?
<Biała Gwiazdo?
psst, kolejność Wojowniczy>Biała>Bryzowa>Wojowniczy>(...)>
psst, kolejność Wojowniczy>Biała>Bryzowa>Wojowniczy>(...)>
[1120 słów: Wojowniczy Mróz otrzymuje 11 Punktów Doświadczenia i zostaje wyleczony z choroby]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz