Jego rozmowy z Miękką były rzadkie, ale jeśli już się zdarzały, to zawsze on je zaczynał. Kiedy ona wzywała go do siebie, należało się bać. Czekała na niego na dachu budynku, patrzyła z góry na plac.
— Jazgot, musisz mieć w końcu mianowanie — powiedziała. Zdecydowanie nie przepadała za rozmówkami, od razu do tematu.
— Nie chcę.
— Myślisz, że obchodzi mnie, czego chcesz? — zapytała sarkastycznie. Pokręcił łbem. — Szczeniaki niedługo dorastają, potrzebuję mentorów.
— Masz masę psów w klanie. Cykuta, Ostrokrzew, Mięta...
— Zdecydowałam, że ty będziesz jednym z nich.
— Nie mogę bez mianowania? I tak robię to samo, co wojownik praktycznie. Poluję, chodzę na patrole, pilnuje legowiska. To przecież tylko parę linijek tekstu…
— Czy ty naprawdę myślisz, że to jest prośba? — zapytała. Nie, oczywiście, że nie.
— Nie chcę stawać się wojownikiem — wymamrotał.
— Niezależnie od twoich emocjonalnych rozterek z Kasztanem, kiedyś to się stanie. Masz trzy księżyce na zajęcie się sobą. Potem chcę dostać informację, że jesteś gotów na ceremonię. Jasne?
— Tak jest.
— A teraz idź zbierać zioła. Przydasz się. — Machnęła na niego łapą. Posłuchał bez słowa sprzeciwu.
Miękka zawsze wydawała mu się zbyt pasywna, ale umiała dobrze czytać psy. Trzy księżyce to bardzo mało czasu na rozwiązanie wszystkich problemów, jakie miał. Tak strasznie bał się, ale nie tego, że nie jest gotów. Test był prosty, a chociaż blizny po kocich pazurach piekły trochę, wiedział, że poradzi sobie jako wojownik.
Problemem był Kasztan. Kochany, wspaniały i cudowny Kasztan. Jazgot bardzo nie chciał go stracić, a nie wiedział, jak będzie znajdować powody, by ciągle spędzać z nim czas. Nie byli przecież przyjaciółmi, Kasztan na pewno tak go nie widział. Pewnie już był zmęczony niańczeniem go. Jazgot tak bardzo obawiał się tego momentu, gdy trening przestanie być wymówką. Starał się o nim nie myśleć. Jeszcze nie musiał, trzy księżyce.
Wyszedł z terenów klanu. Nie musiał, bo na pewno jakieś zioła dało się znaleźć na ziemiach bezgwiezdnych. Po prostu nie chciał. Przynajmniej to była niezła wymówka, by oddalić się nad morze. Rozglądał się oczywiście za nimi, ale miasto było głośne i rozpraszające. Tym razem dwunogów było mnóstwo, może to przez tę ciepłą pogodę. Musiał unikać ich długich nóg, ale wiedział, że przynajmniej morze będzie ciepłe. Jego ogon nawet lekko zamerdał.
Dochodził już do niego przyjemny zapach słonej wody, ale najpierw miał zadanie. Kręcił się trochę po okolicy z łbem nisko, na lekko ugiętych nogach, uważnie nasłuchując głosów dwunożnych. Duża góra kamieni znajdowała się niedaleko jego ulubionego kącika. Niestety, było to też blisko ziemi Industrii, ale bardzo pilnował, by nie przekroczyć granicy. Zaczął przesuwać głazy, mając wyłącznie nadzieje, że coś pod nimi jest. Trafił. Wyrwał je z ziemi i niemal poczuł się szczęśliwy w tamtym momencie. Może będą mogli oddać je kolejnym osobom tak jak temu psu z Tenebrisu. Małe kroki, ale to na pewno poprawi im opinie.
Chciał pójść popatrzeć na fale, chociaż na parę chwil. Trzymał się trasy, gdzie nie było dwunogów, gdy usłyszał kaszel. W pierwszej chwili myślał, że tylko się przesłyszał, ale i tak zatrzymał. Kaszel jednak kontynuował wybrzmiewać.
— Hej!? — zawołał.
Pies nie odpowiedział. To chyba dochodziło zza granicy. Zatrzymał się przy niej. Nie powinien przekraczać, to jedna z najważniejszych zasad, jakie istnieją w tym świecie. Jeszcze raz spróbował zawołać, ale pies nie odpowiedział, tylko kaszlał.
Może to było nic. Może się dusił. Ostatecznie wbiegł na wzgórze i wsadził łeb między gałęzie. Pies leżał na ziemi, zwrócony do niego grzbietem. Przez moment przestraszył się, że usłyszał jego ostatni oddech. On na szczęście się poruszył.
— Wszystko w porządku? — zapytał, podchodząc bliżej i pochylając się.
— Nie dotykaj mnie — wykrztusił pies. Jazgot odskoczył od niego od razu. Zioła rozsypały mu się na ziemię.
— Przepraszam.
Pies przewrócił się na brzuch i z trudem otworzył oczy. Strasznie przypominał on Jazgotowi Szmaragda i to tylko czyniło wszystko gorszym.
— Nie jesteś z naszego klanu.
— Nie, jestem z Bezgwiezdnych — odpowiedział.
Pies zakaszlał jeszcze raz i na trawie pojawiła się czerwona kropla krwi. Wszędzie ta krew.
— Chorujesz, prawda? — zapytał. Samiec pokiwał łbem delikatnie. — Nie macie ziół? Czekaj, zebrałem trochę. Nie wiem, czy wam starczy, ale jeśli macie jeszcze jakieś i dołożycie…
— Przestań. — Popatrzył na niego zaskoczony. — Jak się nazywasz? — zapytał.
— Jazgot. A ty?
— Szkarłatny Blu... — kolejny atak kaszlu mu przerwał. — Bluszcz. Nie potrzebuję twoich ziół.
Znów zamknął oczy. Bardzo dobrze, więc nie zobaczył zranionego wyrazu pyska Jazgota. Czy on… czy on naprawdę myślał, że chciał im dać coś trującego? Nie wierzył, że zebrał poprawne. Otworzył pysk, ale Szkarłatny Bluszcz pierwszy się odezwał.
— Na mnie jest już za późno. Jeśli przejdziesz trzeci etap, to równie dobrze możesz wykopać sobie grób.
— Czemu nie poszedłeś do medyka! — zawołał.
— Ja jestem medykiem — westchnął pies. — Ale ciągle ktoś potrzebował ziół bardziej niż ja. Aż w końcu dla mnie nie starczyło. Ech, nie powinienem był tego odkładać. A teraz za późno.
Jazgot patrzył na niego zaszokowany. Szkarłatny Bluszcz brzmiał na tak… pogodzonego. Jakby po prostu stwierdzał fakt.
— Umarł ktoś u was?
— Nie, na szczęście nie.
— U nas już dwójka. U dzieci ostatni etap rozwija się szybciej. U dorosłych można się męczyć całymi dniami…
Patrzył na żywego trupa. Takiego, który niedługo spocznie w ziemi i straci oddech. Nie wiedział nawet, co ma myśleć. Potrafił tylko wyobrażać sobie przed oczami Szmaragda, Kasztana, Leonisa. Wszystkich, którzy mogą tak samo skończyć. Leżąc, trzęsąc się i kaszląc bez ustanku.
— Jazgot — pies odezwał się jeszcze raz. — Nie znam cię, ale chciałbym cię o coś prosić.
Jego złote oczy spojrzały na niego, tym razem zdawały się tak czyste i pewne. Wpatrywały się w niego z równą ilością zmęczenia i determinacji.
— Tak?
— Dobij mnie.
Powietrze uciekło mu z płuc i nie mógł go złapać. Pies odchylił łeb do tyłu, odsłaniając swoje gardło.
Nie. Nie mógł tego zrobić. Nie mógł przecież… przecież to było złe. Samiec zatrząsnął się i syknął.
— Proszę. Dobij mnie.
Powoli, jakby jego łapy ważyły dziesiątki kilo, zbliżył się do niego. Otworzył szczęki i poczuł pod kłami miękką skórę. Sierść drażniła mu język. Nacisnął trochę mocniej. Czekał, aż pies się odsunie. Powie, że to zły pomysł. Nie zrobił żadnego z nich.
Kiedy zatrząsnął nim kolejny atak kaszlu, coś zadziałało instynktownie. Zacisnął zęby na gardle. Jego pysk wypełniła krew, a oczy łzy.
Miał wrażenie, że Szkarłatny Bluszcz usilnie starał się nie wyrywać, ale ciało wiedziało swoje. Jazgot zaparł się mocno na nogach i nie puszczał, gdy samcem poruszały delikatny spazmy. Nawet, gdy przestał się już ruszać, nie mógł go puścić. Rozwarcie szczęk było największym wysiłkiem w jego życiu. Nie zobaczył ciała, ale usłyszał jego uderzenie o ziemię. Odwrócił się tyłem.
Zwymiotował dopiero na plaży, daleko od czyjegokolwiek wzroku. Czuł krew na zębach.
Nie potrafił określić jak długo stał w morzu. Słona woda paliła go, ale przemywał nią gardło raz za razem, starając pozbyć się smaku.
Kiedy wracał do klanu, jego ciało ciągle było mokre, ale łzy zdążyły już wyschnąć. Wydawało mu się, że każdy pies może dostrzec zmytą krew na jego sierści.
Zaniósł zioła Leonisowi i nie wyszedł od razu. Odezwał się, gdy starszy pies go o to zapytał.
— Nie umrzyj, dobrze? — powiedział cicho. — Potrzebujemy cię, proszę, nie umierał.
Nie potrafił nawet spojrzeć mu w pysk.
Udał się na dach, gdzie wcześniej siedziała Miękka. Położył się na zimnych kamieniach, skupiając wzrok na gwiazdach przed sobą. Były częściowo zasłonięte chmurami. Nie wiedział, jak mogli to interpretować wierzący.
Dla niego było to mówienie do punktów na niebie. Nie wiedział jednak, czy ktoś znajdzie Szkarłatnego Bluszcza. Zasługiwał na prawdziwe pożegnanie. I nawet jeśli dla niego było to tylko mówienie do punktów, to włożył w to całe serce. Błagał o jego dobry los, póki ostatnie gwiazdy nie zniknęły za chmurami.
Jazgot znajduje zioła. Bezgwiezdni otrzymują 15 ziół.
[1238 słów: Jazgot otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia i kremówkę, Bluszcz umiera]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz