24 marca 2021

Od Słonecznego Pyska

Pora Zielonych Liści przyszła, ale epidemia nie ustawała. Słoneczko patrzyła na chorych ze współczuciem i czuła się wyjątkowo źle. Wolałaby tu leżeć zamiast nich. Najgorsze jednak było to, że nie obyło się bez ofiar. Musieli pożegnać Żabkę, a kilka księżyców później także jej brata, Bursztynową Łapę. Wszystko wydawało się malować w ponurych barwach, a przyszłość była niepewna.
Ziół nie było dużo. Momentami zaczynało ich brakować, by później znowu mogli zdobyć ich wystarczająco, by przeżyć i utrzymać zarażonych na tym świecie. Ostatnio udało się nazbierać wystarczająco, by Podgrzybek mógł przyrządzić lekarstwo. Gwiezdni musieli w końcu zobaczyć, że ten malec potrzebował pomocy, a Wodni potrzebowali kolejnego wykwalifikowanego medycznie psa, więc zesłano mu sen i po kolejnym spotkaniu o pełni księżyca w klanie był uczeń medyka. Rumianek wyrażało najszczersze chęci zarówno do nauki jak i do pomocy. Dzięki obu psom zarażeni czuli się lepiej, a wkrótce nawet Rozżarzony Język, która tak długo zmagała się z chorobą, wyzdrowiała.
Słoneczko czuła się dumna z Rumianku. Podobnie jak reszta dzieci Korzenia i Iryski, było żywiołowe i radosne. A złocista suczka czuła radość, patrząc na maluchy kuzyna. Była ciocią dla całej gromadki, poza rodzicami jedyną rodziną, jaką tutaj mieli. Może jeszcze Opal by się liczył, ale on… Nie byli pewni, co mogło się teraz z nim dziać. Krążyły pogłoski, że pewnie nie żyje, w końcu nie był znany w klanie jako wybitny wojownik. Słoneczny Pysk jednak podobnie jak świeżo upieczona mama, Iryska, wierzyły, że pies żyje. W końcu Gwiezdni nie wysłaliby go na śmierć, a poza tym został wojownikiem. Na pewno sobie poradzi. Póki co Słoneczko modliła się do Przodków, by przysłali pomoc w epidemii i by Opalowy Promyk wrócił do domu, do nich. Czasem zdarzało też się jej wspominać ich spacery w Porze Nagich Drzew, kiedy była tak załamana, a on był obok. Więcej energii suczka jednak starała się wkładać w pomocy przy szczeniakach, szczególnie że ich matka była przecież zastępczynią, a w tak trudnych dla Wodnych czasach miała jeszcze więcej obowiązków na łbie, niż normalnie.
Maluchy były wspaniałe, każdy indywidualny, ruchliwy i ciekawy świata. Słoneczko, jak na dobrą ciocię przystało, starała się okazać każdemu z nich tyle samo miłości i uśmiechu. Chociaż nie zawsze spotykała się z miłym odbiorem, nie zrażała się, mając w pamięci, że ze szczeniakami najważniejsza jest cierpliwość. Gorzka była prawdziwą małą rebeliantką i co chwila trzeba było ją pouczać, bo, a to mówiła brzydkie słowa, a to pakowała się w kłopoty. Miodek twardo wyrażał swoje zdanie i co chwila powtarzał coś o Gwiezdnych. Dynia był poważny i co chwila czynił jakieś błyskotliwe uwagi. Rumianek cechowało roztrzepanie i pacyfistyczne podejście do świata i życia. Krzaczek i Borowik byli małymi łobuziakami, ale Słoneczko wiedziała, że jak cała reszta mają dobre serduszka. A przynajmniej bardzo chciała w to wierzyć.
Dzieci Korzenia i Iryski nie należały do najłatwiejszych. Właściwie to gdyby nie wygląd, ciężko byłoby uwierzyć w to, że to ich gromadka. Słoneczko nawet nie była pewna, czy którekolwiek ją lubi. Wyrażały zainteresowanie jej osobą tylko, kiedy miała gdzieś z nimi pójść czy zorganizować zabawę. A nawet wtedy niektórzy wydawali się ją ignorować. Suczka starała się nie pokazywać tego po sobie, ale to wszystko bardzo ją dotykało. Były momenty, w których zastanawiała się nawet, co będzie z jej dziećmi. Zawsze była zdania, że szczeniaki słuchają się rodziców, że stanowią autorytet, a te potem rosną zdrowe i szczęśliwe, z wiarą i nauką swoich rodziców. Co prawda Kasztan… nie byłby pewnie tego samego zdania. Tyle razy powtarzał, że ucieknie, że nie zniesie już więcej tego poniżania przez ojca. Słoneczko nigdy nie umiała pogodzić miłości do brata i do taty, ich relacja wpływała na całą rodzinę. Mimo tego wszystkiego, co słyszała, to dalej nie przeraziło ją tak, jak sytuacja w rodzinie kuzyna. Wcześniej uważała, że trzeba być po prostu dobrym rodzicem, pozwolić dzieciom być sobą, być wrażliwym, a wtedy wszystko będzie dobrze, nie jak z ojcem. Ale teraz okazało się, że to wcale nie jest takie oczywiste. Z dnia na dzień całe spojrzenie na zakładanie rodziny przez Słoneczny Pysk stawało się coraz bardziej przerażającą perspektywą. A ona sama myślała o tym zdecydowanie za dużo jak na suczkę, która nawet nigdy nie miała okazji mieć partnera. 
***
W jeden z tych gorących dni, w których to nie chciało się robić nic, ani jeść, ani się ruszać, ani nawet spać, Słoneczko wzięła dodatkową zmianę jako polująca. Co prawda jej futro sprawiało, że miała ochotę zapaść się pod chłodną ziemię i nie wychodzić, dopóki słońce nie znajdzie się za horyzontem, ale nikt w klanie nie miał ochoty na solidną pracę. A przecież ktoś musi oferować swoją pomoc, nawet w takie dni.
Kiedy wychodziła już poza tereny, wśród drzew rosnących wokoło siedziby klanu, zauważyła bawiące się szczeniaki. Nie była pewna, co za rozrywkę młodzi uczniowie sobie zafundowali, ale nie miała sił to sprawdzać. Za dużo czasu i energii by ją to kosztowało, a pewnie i nie byłoby najmilszym przeżyciem. Promienie zdawały się chcieć ją usmażyć, ale ruszyła nieśpiesznym tempem wzdłuż kamiennej ścieżki. Niewielu Dwunogów było o tej godzinie na zewnątrz, ale tam, dokąd zmierzała, spodziewała się ich znacznie więcej.
Na deptaku było od nich aż gęsto, tak, jak podejrzewała. Mimo że Słoneczko nie przepadała za ich obecnością i wolała trzymać każdego na dystans i w zasięgu wzroku, to deptak był inny. Tutaj Dwunożni byli jak szarańcza, ale niegroźni. Nie zdarzyło się jej jeszcze, by ją tu zaczepiali; mimo ich liczności mogła swobodnie przemykać się i nie przyciągać nawet niczyich spojrzeń. Może poza okazjonalnymi szczeniakami Dwunogów, albo ich pieszczochami, skrępowanymi i krzyczącymi najczęściej już z daleka. Niektórzy z nich nawet biegali luzem, z tymi śmiesznymi ozdobnymi kółkami wokoło szyi. Podbiegali i obwąchiwali, a nawet czasem chcieli się bawić i gdyby Słoneczko była śmielsza, to może nawet z którymś poznałaby się lepiej. Miała jednak zwykle inne rzeczy w łepetynie, a ten dzień nie był wyjątkiem. Zresztą, dziś bawić chciałby się chyba tylko szczeniak, bo one (co zresztą widziała już w obozie) nie odczuwały temperatur, gdy w grę miała wchodzić jakaś gra.
Wojowniczka przystanęła, ukryta za poskładanymi fotelami, w cieniu czegoś, co przypominało wielki grzyb. Dwunożni często mieli takie na swoich terenach czy przy swoich stertach z jedzeniem. Nie były żywe, ale wydawały się rosnąć wszędzie tam, gdzie było ich dużo. Chłodząc się w cieniu, rozpatrywał teraz możliwości. Nie wiedziała, czy lepiej będzie spróbować udać się w stronę portu i podkraść jakąś rybę, czy też może spróbować zaczaić się na coś tutaj. Wiedziała, że było tu wiele miejsc, z których można było podkraść coś zjadliwego. Chociaż zapach świeżych ryb brzmiał świetnie, to stwierdziła w końcu, że tutaj też znajdzie coś ciekawego, a do portu trzeba jeszcze dojść. Nie brzmiało to może jakoś specjalnie ciężko, ale w tak gorący dzień nabierało zupełnie nowego znaczenia.
Tak więc postanowiła, że poprzechadza się tutaj między metalowymi pudłami na kółkach i powęszy za jakimiś smakołykami. Z początku nie udało się jej znaleźć niczego interesującego, jedynie trochę lodu o dziwnym kształcie. Polizała go i czując przyjemny chłód na języku, udała się dalej w swoją podróż pośród połyskujących, srebrnych przechowywaczy jedzenia. W końcu na horyzoncie pojawiło się coś godnego uwagi. Grupa Dwunogów z młodymi odchodziła właśnie od fikuśnie ociosanej kłody, na której została torba. Dochodziły z niej wyjątkowo dobre zapachy, więc suczka, po upewnieniu się, że nikt nie zwraca uwagi ani na nią, ani na jej obiekt zainteresowania, ruszyła prędko by przyjrzeć się pozostawionemu jedzeniu. Okazało się, że w środku było kilka okrągłych bułek z mięsem w środku. Ślinka jej pociekła, ale opamiętała się, chwyciła zdobycz i pomknęła do najbliższej wąskiej, mało uczęszczanej uliczki. Nie miała wiele, ale mogła już spokojnie wracać i wyjść znowu, wieczorem. Już, już miała pomknąć w stronę obozu, gdy coś rzuciło się jej w oczy. Prześledziła uważniej okoliczne skwerki i drzewa i zauważyła coś świecącego. Podeszła bliżej i okazało się, że to bardzo świecący kamień o dziwnym, półkolistym kształcie. Słoneczko prędko wpakowała go do torby, ciesząc się z odkrycia. Nieopodal swojego nowego skarbu, który niewątpliwie będzie jedną z pereł jej kolekcji, zauważyła jednak coś innego. Wyglądało jak jaszczurka, ale to nie była jaszczurka. Po dokładniejszym zbadaniu okazało się, że jest miękkie i Słoneczko pomyślała, że może przyda się jako zabawka dla szczeniaków. Co prawda maluchy Korzenia były już za duże na takie polowanie na martwe przedmioty, ale może Uszko, Ślimak czy Szarak ucieszą się z tej udawanej jaszczury.
Po powrocie do obozu Wodnych suczka musiała rozpakować odpowiednio torbę. Najpierw udała się do swojego legowiska i odłożyła nowy kamyk do kolekcji. Potem zawędrowała do legowiska szczeniaków i pokazała im znalezioną zieloną jaszczurkę, a na końcu odłożyła torbę z jedzeniem Dwunogów, porywając przy tym jeden ze smakowicie pachnących kąsków dla siebie.
Pod wieczór wyruszyła na przeszukanie śmietnika przy sklepie naprzeciwko obozu. Już miała zabierać się do wyniuchiwania niezepsutego mięsa, gdy jej uwagę przykuło coś innego. Zza płotu wyglądały ciemnozielone liście rośliny, z której Podgrzybek przygotowywał lekarstwo zakażonym. Zdumiona tym, że zioła były tak blisko i nikt ich dotąd nie zdobył, zaczęła szukać możliwej drogi do dostania się do środka. Z tej strony nie widziała możliwego wejścia i zaczęła się denerwować. W okolicy jednak pojawił się Dwunóg. Wojowniczka schowała się za śmietnikiem i patrzyła, gdzie pójdzie. Miała nadzieję, że pokaże jej szybkie wejście na teren z ziołami i tak też się stało. Popchnął jakieś twarde, srebrzyste gałęzie i wszedł przez ogrodzenie, a suczka ona pomknęła za nim. Wejście zamykało się szybko, a po poczekaniu, żeby na pewno jej nie zauważył, wydawało się, że jeszcze szybciej. Przyspieszyła więc jeszcze bardziej i w ostatniej chwili wbiegła do ogrodu.
Po wygrzebaniu wszystkich ziół, jakie znalazła, zaczęła się rozglądać za innym wejściem, z drugiej strony ogrodzenia. W końcu rozkopała trochę ziemi pod twardymi prętami i prześlizgnęła się pod nim. Nie przynosi klanowi mięsa, ale zioła, a to było teraz nawet ważniejsze. Uradowana i mocno podniesiona na duchu, ruszyła raźno przez opustoszałą twardą ścieżkę, by w końcu móc dzisiaj z czystym sercem położyć się i odpocząć.
 [1630 słów: Słoneczny Pysk otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz