Po dość ciekawym wprowadzeniu na teren klanu Flumine przez tamtego wstrętnego szczeniaka, wabiącego się bardzo dziwnie i podejrzanie, bo przecież kto normalny nazywa swoje dziecko Krzaczor, spotkałem się z dość dziwnymi przeżyciami. Jednak zanim o nich opowiem, to czy możemy poświęcić chwilę na rozmowę o jego imieniu? Czy jego rodzice w ogóle wiedzieli, w co go pchają, gdy nadawali mu taką godność? W sumie to w ogóle bałbym się ich spotkać. Pewnie są tysiąc razy straszniejsi niż on sam, a to chyba nawet nie jest możliwe (a jeśli jest, to zapewne zszedłbym na zawał).
Oczywiste też było, że psisko nie da mi spokoju dotąd, aż go coś nie wykurzy, jednak co taki ja mógłbym zdziałać, żeby sobie poszedł? Jeśli ktoś wiedział, to mógłby mi wcześniej szepnąć do ucha, no ale cóż, niestety, żaden zbawiciel się nie pojawił.
Więc po prostu zacząłem biec, a on za mną. Pobiegłem bardziej na prawo, a tu znowu on. Czy ten cały Krzaczor aż tak bardzo nie ma życia? Tuż przy uchu czułem jego nierówny, dyszący ze zmęczenia oddech, co wcale mi nie pomagało. Przerażało mnie, jak szybki jest na tak małego kundla. Czy jak dorośnie i stanie się wojownikiem, to nadadzą mu ksywkę „Szybczor”, czy coś w tym stylu? Jeśli tak, to nie chcę się już do niego zbliżyć nigdy więcej, przecież to przerażające! Wyobraźcie sobie, że spokojnie idziecie grzebać w świeżym łajnie nad stawem, a tu nagle wpada taki Krzaczor i z rozpędu się na ciebie przewraca. Takich to trzeba w zamknięciu trzymać!
Jednak pomijając cały ten rozgardiasz, ja także pędziłem ile sił w nogach, obierając najbardziej pokrętną drogę, żeby tamten w końcu wywalił się na którymś zakręcie. Znaczy się, z pewnością nie życzyłem mu złego, jednak dla mojego dobra, zdrowia oraz życia mógłby dać sobie spokój.
— Co? Zgubiłem go? — Zatrzymałem się na samym środku drogi, a następnie rozglądnąłem dookoła. Faktycznie nigdzie nie zauważyłem małego gówniaka, który jeszcze chwilę temu prawie gryzł mi ogon. Wydawało mi się to nadto podejrzane, ponieważ niemożliwym jest, żeby ot tak poddał się w połowie gonitwy. A może jednak?
— Podoba ci się? — Usłyszałem cichy, jednak bardzo przyjemny dla uszu głos tuż nad głową, po czym od razu wywnioskowałem, że osoba zapewne nie była zbyt wiele wyższa ode mnie. Nie powiem, wystraszyło mnie to, byłem bowiem święcie przekonany, że ten Krzaczor mnie dopadł. — Jeśli ci się podoba, to możesz go wziąć.
Odwróciłem się w jej stronę, a widok przyjaźnie uśmiechniętego pyska sprawił, że moje wystraszone myśli dotyczące przebywania na terenie obcego klanu zniknęły, a przecież powinienem srać w gacie, że mnie tu wypatroszą i upieczą na kolację. Było to dla mnie interesujące przeżycie, ponieważ jeszcze nigdy nie spotkałem się z kimś, kto by to potrafił. Czy ten kundel to jakiś anioł?
Chwilkę to zajęło, abym do siebie doszedł, dlatego też nieznajoma musiała dziwnie się czuć, widząc, że wciąż się w nią wpatrywałem z rozdziawioną gębą. Jednak musiała bardzo dobrze to ukrywać, ponieważ po jej minie nie było widać ani zdenerwowania, ani frustracji. To się dopiero nazywa niespotykane aktorstwo.
— Naprawdę mogę? — W końcu odwróciłem się w stronę leżącego na posłaniu kamyczka, natomiast towarzyszka zachichotała, słysząc moje słowa.
— Oczywiście, że tak — Szturchnęła go lekko łapą, próbując przesunąć bliżej mnie. — Zakochałeś się w nim chyba bardziej niż ja, a przecież nie odmówiłabym dziecku.
No, miała rację, bardzo mi się podobał. Nie był zwyczajnym odłamkiem zwykłej skały jak większość, które znajduje, a prezentował się jako wypolerowany przez wodę, ozdobiony szkarłatnym kolorem minerał. Idealny.
Siedzieliśmy tak krótką chwilę w ciszy, jednak nie była aż tak niezręczna, jak te wszystkie inne cisze, które odbywam z mamą, czy Laurencym. Ah, a jeśli już o nim mowa… trening z tym starcem to jakiś koszmar! Tak się wlecze i ciągle gada coś pod nosem, że nawet nie mogę tego usłyszeć. Następnym razem to chyba go kopnę, czy popchnę do rzeki, jeśli znowu będzie się tak zachowywał. Największym hitem był ten moment, w którym znalazł jakiś długi, leżący przy drodze badyl i zamiast normalnie uczyć mnie walki, jak na dobrego mentora przystało, ten zaczął klepać mnie nim w miejscu, o którym lepiej nie wspominać. Gdy zapytałem się go, o co mu do jasnego nieba chodzi, ten zaczął na mnie naskakiwać jak ostatni debil, krzycząc, że mam się bronić. Nigdy więcej.
Jednak wracając do nowej koleżanki — ta cisza była przyjemna, wręcz potrzebna, aby zrozumieć i trochę się poznać. Patrzyliśmy się na siebie, starając dostrzec pewne szczegóły, których nie widać na pierwszy rzut oka. Uwielbiam przyglądać się sierści nowo poznanego kundla, ponieważ można się o niej wiele dowiedzieć — jeśli jest lśniąca, ułożona to zapewne masz do czynienia z miłą, troskliwą osobą. Właśnie takim detalem, który utwierdził mnie w przekonaniu, że psica jest sympatyczną towarzyszką, były jasne i jaśniejsze, zadbane pasma sierści, pokrywające jej małe ciało. Co ciekawe, przez ten czas doszedłem też do wniosku, iż suka dawała klimat tej jednej ulubionej cioci, która przywozi ci drobne prezenty w odwiedziny i równocześnie dumnej i kochającej matki, wspierającej cię na każdym kroku. Z tego wszystkiego pomyślałem sobie nawet, że jej pociechy mają zapewne bardzo mocne więzi z rodzicielką. Może często rozmawiają, bawią się i śmieją? Albo wspólnie spędzają całe dnie na rozmowach i szukaniu nowych drobiazgów? Albo może nawet...
— Swoją drogą, czyim jesteś dzieckiem?
No to wpadłeś, Chwast!
— Eee, eee… Iry… Iryski? — wspomniałem pierwsze lepsze imię, które pamiętałem z dawnej rozmowy z tamtym rudzielcem. Czy było to dobre wyjście? Zapewne nie, ale raz się żyje!
— Iryski? A ona nie miała tylko szóstki szczeniąt? — spytała wyraźnie zdziwiona, ale też lekko zakłopotana. Bała się czy też przypadkiem nie pominęła jakiegoś?
— Eee, no wiesz… — już byłem pewien, że to mój koniec, że powinienem się modlić i przepraszać za wszystkie grzechy, ale nie! Zostałem uratowany.
Suka rozkojarzyła się samą sobą, ponieważ do jej główki wpadł najlepszy pomysł, jaki mógł się pojawić. „Ale jaki to ten cudowny pomysł, który pozwolił ci uratować się przed spranym dupskiem?” — możecie zapytać. Dwa słowa; zbieranie skamielin. Słoneczko sprawiła, że mój humor znacząco się poprawił już samym faktem, że zagadała do mnie pierwsza, uszczęśliwiła podarowanym kamieniem, a następnie, żeby było mi jeszcze milej, zapytała, czy nie przypadkiem nie chciałbym pójść z nią nad pewien staw szukać płaskich kamieni do rzucania kaczek. Zapytam jeszcze raz, czy ten kundel to jakiś anioł?
<Słoneczko?>
[1027 słów: Chwast otrzymuje 10 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz