30 maja 2021

Od Krzaczastej Łapy — zgromadzenie klanów

Krzaczasta Łapa wyszedł z legowiska starszyzny z głową uniesioną tak wysoko, jak tylko duma mu pozwalała. Zanim zdążył dobrze wystawić łapę poza framugę wejścia, zawrócił, przymykając łzawiące oczy, żeby chwycić w zęby mech nasączony mysią żółcią i wymknął się z powrotem, zadzierając łeb jeszcze wyżej.
Chciał być idealnym wojownikiem, nie uczniakiem, ale kiedy Rumiankowa Łapa powiedziało mu, że otruje go nasionami maku (swoją drogą; Krzaczek zdolności medyczne odziedziczył po rodzicach, bowiem nie domyślił się, że mak nie jest czymś trującym), jeśli nie obłoży kleszcze Popielatego Strumienia mysią żółcią. Miał fizia na punkcie własnej dumy i bycia najlepszym, ale kiedy po raz pierwszy poczuł zapach okazanego mu przez Rumianek specyfiku, pożałował, że nie wybrał życia pieszczocha jako szczenię.
Rozejrzał się dookoła pośpiesznie, nie chcąc, żeby ktokolwiek widział go w takim ujmującym majestatu stanie, po czym rzucił mchem z mysią żółcią o ziemię, plując na wszystkie strony własnym niesmakiem. Na język nasuwało mu się zdrowe przekleństwo, ale zamiast tego wydusił z siebie krwiożercze: „ble!”, szorując jęzorem o własne futro.
Nabierając w płuca głęboki wdech, żeby choć przez chwilę nie czuć tego okropnego zapachu, pochylił się z powrotem nad porzuconą maścią… i zatrzymał wpół kroku, kiedy do jego nosa wdarł się jeszcze jeden, doskonale znany mu zapach.
— Irysowe Serce — usłyszał głos zza ściany — możemy porozmawiać? Proszę.
Krzak wzdrygnął się, słysząc Wojowniczego Mroza. To nie tak, że go nie lubił, ale bądź co bądź pochodzili z dwóch różnych światów, a cytując skromną opinię Krzaczastej Łapy, był pewien, że stałby się lepszym wojownikiem od tego młodziaka o piskliwym głosie.
— Nakrapiana Gwiazda chciała, żebym…
— Proszę — przerwał jej. — To dla mnie ważne. I dla klanu… dla klanu chyba też. — Wojowniczy zaśmiał się, tym swoim niewinnym, niemal dziecięcym chichotem, ale w jego głosie nie było choćby skrawka faktycznego uśmiechu.
Idealny wojownik powinien wiedzieć, jeśli coś ważnego dzieje się w jego klanie, prawda?
Po raz pierwszy i prawdopodobnie ostatni w całym swoim życiu, Krzaczasta Łapa podziękował mysiej żółci za tak upierdliwie śmierdzące maskowanie zapachu.
 
Wycieczka do Gwiezdnego Szczytu w sam środek upału, śledząc dwa, nieobce mu psy (czego Krzaczasta Łapa zdecydowanie nie powinien był robić) w towarzystwie cholernie, naprawdę cholernie śmierdzącej mysiej żółci było ostatnią rzeczą, o której Krzak marzyłby jako idealny wojownik.
Gwiezdny Szczyt był nieosłoniętym pagórkiem i Krzaczasta Łapa musiał wspiąć się od bardziej stromej strony, opierając łapy na zapadających się kamyczkach. Zacisnął kły na mysiej żółci tak mocno, że obiad sprzed roku podszedł mu do gardła, ale dzielnie zadarł łeb do tyłu, żeby niezbyt szarmancko podsłuchać rozmowę.
— Irysowe Serce, ja… przepraszam — usłyszał głos Wojowniczego Mrozu. — Chodzi o to, że ja… ja chyba dłużej nie pasuję do Flumine.
Żwir zaszeleścił między pazurami Krzaczastej Łapy, ale poza tym dookoła zapanowała cisza.
— Hej, Wojowniczy Mrozie, jesteśmy twoją rodziną, czemu…
— Nie — urwał. — To znaczy… tak, ty jesteś moją rodziną. Naprawdę cię kocham, Irysowe Serce! Odważny Kieł też był moją rodziną. Ale poza wami… uch, chyba wiesz, jak to jest, kiedy twoje serce kłóci się z twoimi morałami. Chodzi o to, że… Biała Gwiazda też jest moją rodziną. I Jasne Serce. I nawet, jeśli ty byłaś tą jedną osobą na cały klan, która we mnie wierzyła, nie równa się to temu, że dla wszystkich innych nadal byłem uczniem, wiesz? — załkał. — Zresztą, dobrze rozumiesz kodeks wojownika. Jesteś zastępczynią. Też w niego wierzę. Problem w tym, że nie wiem, jak miałbym go przestrzegać, skoro nie potrafiłbym zaatakować Tenebris. Co jeśli zrobiłbym krzywdę rodzinie Białej Gwiazdy podczas bitwy między klanami? Co jeśli straciłbym znowu jedyną rodzinę, bo nie potrafię pogodzić siebie między Flumine a Tenebris?
Przełknął głośno, pociągając nosem. Irysowe Serce nawet się nie odezwała; matka, jak zauważył Krzaczasta Łapa, zawsze była spokojna. Nawet kiedy dowiedziała się o śmierci Gorzkiej Łapy, nie krzyczała na cały klan i nie prosiła Gwiezdnych o inny wyrok. Mimo to Krzak wiedział, że płakała, kiedy została sam na sam, by później z godnością perfekcyjnej wojowniczki odbyć czuwanie.
Nie brzmiało to obco dla Krzaczastej Łapy. W zasadzie, jeśli dłużej by się nad tym zastanowić, syn i matka byli do siebie niemal łudząco podobni. Krzak przejął ideały swojej rodzicielki, a mimo to wciąż ją zawodził i, cholera, nie miał pojęcia dlaczego.
— Irysowe Serce, proszę, nie nienawidź mnie, ja…
— Nie nienawidzę cię — westchnęła. Jej głos był jak wiosna; zdawał się zimny, ale każdy, kto znał ją nieco bliżej słyszał tę nutę ciepła. — Rozumiem twój wybór, Wojowniczy Mrozie. Zapewne nie postąpiłabym tak samo, ale znam kogoś, kto by tak postąpił… kto tak postąpił, jasne? — Ojciec. Krzaczasta Łapa wolałby umrzeć, niż dostać się z podkulonym ogonem do innego klanu. — Może i nie będziemy rodziną, ale nadal jesteś moim przyjacielem, Wojowniczy Mrozie. Zawsze będę o tobie pamiętać, ale na polu bitwy nie wybiorę cię zamiast klanu.
Wojowniczy pociągnął nosem. Krzak był niemal pewien, że wojownik uśmiechnął się, pocieszony słowami zastępczyni.
— Dziękuję, Irysowe Serce.
Ścieżka zachrzęściła pod łapami Wojowniczego Mrozu, kiedy truchtem oddalił się w stronę granicy Tenebris. Irysowe Serce nie poruszyła się jednak choćby o krok, zerkając to w stronę odchodzącego Wojowniczego, to w stronę zbocza.
— Wyjdź, Krzaczasta Łapo — mruknęła.
Oparł się przednimi łapami o wystający kamień i podciągnął, otrzepując gęste futro ze żwiru.
— Dlaczego pozwoliłaś mu odejść? — zapytał, marszcząc nos z irytacją; zawsze tak robił, kiedy nie rozumiał czyichś działań, a nie było to rzadkim zjawiskiem, jeśli Krzak średnio rozumiał inne ideały oprócz swoich.
Irysowe Serce westchnęła, schodząc w dół pagórka krok w krok z synem.
— Niektórych rzeczy chyba nie da się wytłumaczyć inaczej, niż sercem — mruknęła, choć jej tęskne, zmartwione spojrzenie sugerowało, że wcale nie była tego taka pewna, albo wręcz przeciwnie: była tak pewna, że aż nie mogła sobie z tym poradzić.
— Jest zdrajcą.
— Ty też. — Krzaczasta Łapa podskoczył, kiedy Irysowe Serce rzuciła mu spojrzenie pełne wyzwania. — Kodeks mówi, żeby nigdy nie atakować wojownika ze swojego klanu.
Umilkł. Najwyraźniej matka była jedyną osobą, która mogła patrzeć na niego w taki sposób, nie tracąc jednej z łap.
Irysowe Serce jednak nie czekała na jego odpowiedź. Kiedy Krzaczasta Łapa milczał, ze wzrokiem bacznie wlepionym w oczy zastępczyni, ta pokręciła tylko głową, wracając do swojego wcześniejszego, zmęczonego nostalgią spojrzenia, po czym odwróciła się i odeszła w stronę Flumine.
Krzaczasta Łapa nie poszedł za nią.
 
Porą zielonych liści wreszcie został wyznaczony do zgromadzenia klanów.
Jego obecność VIP na liście była dla niego tak oczywista, że nawet nie miał czasu szczycić się zazdrosnymi spojrzeniami Miodowej Łapy i Dyniowej Łapy, którzy nie zostali wybrani. (W zasadzie nie narzekałby na obecność drugiego z braci. Niekoniecznie byłby wtedy wyróżniony, ale przynajmniej miałby kompana do omawiania głosów liderów na zgromadzeniu).
Puste obietnice o nieszczyceniu się tym opadły jednak wraz z momentem dotarcia na Gwiezdny Szczyt. Nakrapiana Gwiazda przycupnęła na wystającym z ziemi korzeniu rozłożystego drzewa, mając przy boku Irysowe Serce. Każdy z klanu w teorii miał dla siebie gdzieś miejsce, ale w rzeczywistości starsi oddalali się na ubocze, żeby ze sobą porozmawiać, a młodsi uczniowie skakali między sobą, unikając spojrzeń ich mentorów.
Krzaczasta Łapa nie unikał spojrzenia swojego mentora. (Znaczy — już ex mentora, ale Krzak wolał nadal żyć myślą, że ten upierdliwy dziad się nad nim znęca, niż musi znosić pizdę, która wybyła z klanu na dobre kilka księżyców). Zamiast tego przeszedł obok niego z pełną dumą, usiadłszy na samym przodzie, na wprost pysków Nakrapianej, Irysowej i wszystkich zebranych liderów. O, zgrozo, gdyby nie Konwalijkowy Zagajnik, która promiennym uśmiechem zagadała ojca, Krzaczasta Łapa (albo odwrotnie) mógłby skończyć jako nawóz dla Srebrzystego Drzewa.
— Bez przedłużania — odezwał się Sowi Pazur. Jego spojrzenie pełne wyższości niemal od razu uciszyło zebranych; jedynie Rzepakowa Gwiazda mamrotała coś do swojego zastępcy, na co ten odpowiadał podobnymi burknięciami.
— Nasz szczeniak wszedł na tereny Tenebrisu i został zamordowany — powiedział głos z tyłu. — Myślę, że to jeden z tematów, które warto byłoby omówić. Nie znam się na kodeksie, ale zapytałem się kilku osób i wiem, że mordowanie jest zdecydowanie niedozwolone przez niego.
Paru członków Tenebris rozstąpiło się, żeby zrobić miejsce dla gościa na zgromadzeniu. Niezbyt wysoki pies przesiąknięty zapachem Bezgwiezdnych zignorował rzucane mu spojrzenia szarych wojowników, mierząc się wzrokiem jedynie z liderami. Stanął przodem, nie racząc jednak dojść do korzeni drzewa.
Brzozowy Kieł splunął, mamrocząc coś o pogwałceniu tradycji.
— Zajmuję się już tą sprawą. Szukam sprawcy, który, gdy tylko uda mi się go znaleźć, zostanie w trybie natychmiastowym wydalony z klanu — powiedziała Biała Gwiazda, rzucając łagodne spojrzenia pozostałym przywódcom, jakby chciała uświadomić im, że wszystko jest pod kontrolą.
Spokój Białej Gwiazdy udzielił się także Jazgotowi, który przystał na jej decyzję. Krzaczastej Łapie nie umknęło jednak nerwowe spojrzenie liderki Ciemnych posyłane na przemian to w stronę Bryzowej Gwiazdy, to w stronę nie do końca jeszcze zagojonej rany na szyi Nakrapianej Gwiazdy.
Krzak strzelił nerwowo językiem, kiedy żadna z nich się nie odezwała. Pieprzone tchórze, a nie przywódcy. A skoro liderzy są skończonymi idiotami, to czemu ktoś inny, lepszy, nie może przemawiać na zgromadzeniu?
Podniósł się, rzucając pewnym siebie okiem w stronę wszystkich klanów. Kiedyś będzie patrzył na nich z miejsca na korzeniu.
— Chciałbym zauważyć — odezwał się, ignorując zaskoczone spojrzenie Brzozowego Kła, który w myślach prawdopodobnie chciał go zabić za niesubordynację — że Tenebris, rzecz jasna, jak każdy klan, nie mogłoby wydać członka własnego klanu. Jedynym świadkiem zatem może być Bezgwiezdny, ale najwyraźniej śmierć szczeniaka nie jest tak ważna, skoro nie raczyli się tu pojawić.
— Owszem, jednakże nasz świadek widział, jak szczenię zostaje rozszarpane na kawałki na jego oczach. Każdy, kto mierzył się ze śmiercią, a sądzę, że wielu to tu przeżyło, wie, jakie to traumatyczne zdarzenie. Poza tym na dziecku dało się też wyczuć zapach. Biała Gwiazda współpracuje z nami, starając się z całych sił znaleźć sprawcę. — Spojrzał na samicę. — Nie chcemy w końcu niepotrzebnych oskarżeń i rozlewu niewinnej krwi. A co do naszej... niewielkiej obecności. Zostało uznane, że jestem odpowiednim przedstawicielem bezgwiezdnych i obecność większej ilości naszych członków nie jest konieczna, do omówienia spraw. — Powieka Jazgotu drgała nerwowo tak, jakby wypił na raz za dużo kawy.
Parsknął.
— I nawet nie jesteś chociażby zastępcą.
Zignorował syknięcie Brzozowego Kła, że sam jest cholernym uczniem. Wrócił do swojego napiętego siadu dopiero, kiedy Puchate Serce delikatnie usadowił go z powrotem, niemal nakazując skończyć dyskusję z Bezgwiezdnym.
— A jeśli można wiedzieć… jak mniej więcej wyglądał morderca? — widocznie starsza suka z Industrii zabrała głos.
— Wolałbym, by pozostało to między nami a Białą Gwiazdą. Nie chcemy niepotrzebnych oskarżeń. W końcu opis, jak mówiłem, pasuje do wielu psów. Byłoby słabo, gdyby morderca wyglądał na przykład jak ty. Od razu zaczęłyby się niepotrzebne podejrzenia.
Pieprzeni tchórze. Pieprzeni. Tchórze. Pieprzeni…
Brzozowy Kieł wbił mu pazury w łapę.
— Uspokój się — warknął, na tyle cicho, żeby tylko były uczeń go usłyszał. — To nie twoja sprawa. Sam mi to powiedziałeś.
Powiedział. Krzaczasta Łapa był pewien w końcu, że idealny wojownik powinien radzić sobie sam i podobnie żyć. Nie należał do żadnego z klanów, między którymi toczył się spór.
Nie wiedział też nic o wojowniku Tenebris. Jakkolwiek bestialsko by to nie brzmiało, Krzak żył w przekonaniu, że nawet najgorszą zbrodnię można usprawiedliwić, jeśli krył się za nią ważniejszy motyw.
 
Flumine i Industria wracało łapa w łapę od Gwiezdnego Szczytu. Krzaczasta Łapa trzymał się na przedzie, jednakże z boku, jakby chciał słuchać rozmów przywódczyń — szybko jednak okazało się, że miejscówka zaraz za hierarchią była mu zbędna, bowiem Rzepakowa Gwiazda jedynie jak najęta opowiadała Nakrapianej Gwieździe o swoich pięknych, śliniących się bąbelkach, które już na następnym zgromadzeniu będą uczniami. (Powiedziała też Nakrapianej i jej zastępczyni, żeby czasem wpadły na tereny Industrii po porzucone w śmietniku nuggetsy. Wszyscy oprócz Rzepakowej Gwiazdy nie wiedzieli, o co chodzi, ale ta szybko zmieniła temat, kiedy Sowi Pazur przerwał niezręczną ciszę, mrucząc z zażenowaniem: „Rzepa…”).
Pysk wcześniej spotkanej wojowniczki Industrii, która przemawiała na zgromadzeniu, ucieszył go bardziej, niż powinien.
— Krzaczasta Łapa, tak? — zagaiła, posyłając mu dziwnie intrygującą minę wraz ze spojrzeniem spod przymrużonych oczu. — Widziałam, jak przemawiałeś na zgromadzeniu. Zasługujesz na to, żebyś wkrótce stał się wojownikiem.
Zacisnął zęby. Pieprzeni ekstrawertycy…
— Dziękuję — uciął.
Przewróciła oczami na jego małomówność.
— Ci brudni Bezgwiezdni — westchnęła cierpiętniczo. — Nie potrafią nawet upilnować własnego bachora, a potem żalą się, ba, żalą się w pojedynkę!, wysyłając nam z pogardą jakiegoś swojego posłańca. — Splunęła. — Chcesz mieć kiedyś dzieci, Krzaczasta Łapo?
— Mhh. — (Szczerze mówiąc, sam nie wiedział, czy oznaczało to tak, czy nie).
— Ja mam aż… — wystawiła język, intensywnie licząc w myślach — piątkę. Piątkę, tak.
— Mhm.
— Nigdy w życiu nie wypowiedziałabym innemu klanowi wojny za nieupilnowanie własnego dzieciaka! — żachnęła się. — Bezgwiezdni nawet nie mają własnych zasad. Jakim prawem inne klany mają płacić za to, że oni nie potrafią zająć się paroma gówniarzami?
Nadstawił ucho, kiedy usłyszał, że liderki dziękują sobie za zgromadzenie, rozchodząc się na swoje ścieżki.
— Słuchaj, paniusiu — burknął — mam głęboko gdzieś te bachory, Bezgwiezdnych i ciebie, więc lepiej przejdź wprost, czego chcesz, zanim umrzesz ze starości przed następnym zgromadzeniem.
Mina zrzedła z pyska Malwowego Ogona. Wzdrygnęła się na chwilę, a w jej oczach pojawiły się dziwne iskry, szybko zastąpione przez ten poprzedni, teatralny uśmiech.
— To nie temat na obecność innych wojowników, kochanieńki — zamruczała wesoło. — Widzisz te krzaki, o, tam, przy tych skałach? Pożyczę cię tylko na minutkę.
Prawie jej wyjebał, ale wtedy jeszcze nie wiedział, że w zasadzie powinien był to zrobić.
Podążył za Malwowym Ogonem, która kazała mu się zatrzymać w gąszczach, węsząc za czymś pod kamieniem.
— Och, tak, Krzaczasta Łapo, jak już mówiłam, słyszałam, jak przemawiałeś na zgromadzeniu i bardzo mi się to spodobało…
— Nie uprawiam seksu z MILF-ami.
Zamrugała, podnosząc na chwilę głowę zza skały.
— Wracając, myślałam, że może mamy podobne ideały... — nawijała. Coś zasyczało w krzewach, a Malwowy Ogon stęknęła, odpychając kamień. — ...ale jednak zmieniłam zdanie.
Wychyliła pysk zza skały, z furią w oczach wyrzucając w powietrze coś, co przecięło jej odległość do Krzaczastej Łapy. Odskoczył, zaskoczony patrząc w glebę, o którą coś uderzyło ze świstem, następnie ruszając przez trawy. Zanim zdążył ponownie odskoczyć, drobne kły wbiły mu się w łapę, pulsującym bólem rozchodząc się wzdłuż wszystkich połączeń nerwowych.
— Kurwa! — wrzasnął.
Naćpany adrenaliną chwycił w pysk większy kamień, uderzając nim kilkukrotnie o łeb węża, który padł martwy. Nie zdążył nawet zrobić tego samego z parszywym pyskiem Malwowego Ogona — kiedy w panice odwrócił się w stronę skały, za którą jeszcze przed chwilą stała, suki już dawno nie było na horyzoncie.
 
Z biol-chemicznego punktu widzenia autora Krzaczastej Łapy, jego zachowanie było idiotyczne, ale z drugiej strony zrozumiałe; oddalił się od miejsca „zbrodni”, podążając za śladami łap Flumine. I, jak z wiadomości z pierwszej pomocy wynika, brońcie Gwiezdni, nie myślcie o nadmiernym poruszaniu się po ugryzieniu jadowitego węża — nawiasem mówiąc, to wprowadza jad szybciej do krwiobiegu. Dookoła nie pozostało jednak żywej duszy, więc Krzaczasta Łapa z kołatającym sercem i dreszczami ruszył do obozu, pozostawiając za sobą jedynie krwawą ścieżkę.
Jak powszechnie wiadomo, Krzak odziedziczył umiejętności medyczne po swoich rodzicach. (Nie powtarzajcie tego w rzeczywistości, wszystkie działania opisane w opowiadaniu były wykonywane pod okiem (idiotów) specjalistów, przed użyciem skonsultuj się z lekarzem lub farmaceutą). Układ immunologiczny miał jednak niczego sobie. Padł dopiero, kiedy dotarł do obozu Flumine, wstrząsany usilnymi dreszczami. Klan nie zauważył nawet jego obecności, uciszony wrzawą, która zapanowała przez opowieści o zgromadzeniu.
— Zabiję ją — warknął. Uwagę zwrócił jedynie Ślimacza Łapa, który szturchał pośpiesznie swoje rodzeństwo, alarmując przy okazji także mentorkę, Rozżarzony Język. — ZABIJĘ JĄ! — wrzasnął, wytłaczając z płuc ostatnie resztki sił.
Jego oddech zarzęził, wypuszczając z pyska potok piany.
 
Kolejne dni były tylko urywkami.
„Nie wiem, czy… przeżyje…”.
„Jest…”.
„Źle?”.
„Umiera”.
„Rumiankowa Łapo?”.
„Kto…”.
[2509 słów: Krzaczasta Łapa otrzymuje 25 Punktów Doświadczenia i 6 Punktów Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz