Migotek obiecał dziś swojemu uczniakowi wiele frajdy i nutkę adrenaliny. Nie ukrywając, zapewne sam mentor bał się bardziej niż uczeń, ale musiał się wykazać przed młodszym odwagą, to też bez narzekań, jednak z bijącym sercem, wdrapał się na dach za pomocą drabiny. Wczoraj wieczorem, gdy wojownik wracał z polowań, zauważył, że dwunodzy niefortunnie pozostawili drabinę przy zewnętrznej ścianie stajni. Sam Migoczące Światło oczywiście nie wiedział, do czego służy ten dziwny przyrząd, ale wyglądało na to, że umożliwiał on wejście na sam dach. Dach od zawsze był miejscem dziwnym i niedostępnym, teraz jednak zdawało się, że był na wyciągnięcie łapy. Taka okazja była nie do stracenia. Po krótkiej chwili, gdy już znajdował się ponad ziemią, pomógł dostać się na dach Jaśnieniu.
— Oto i jesteśmy. Piękne widoki, co nie? — wziął wdech i wydech, starając się nie mówić drżącym głosem.
— Cudowne! Naprawdę się cieszę, Migotku, że udało nam się tu dostać! — Młodszy trącił starszego łapą, na co ten zachwiał się niebezpiecznie, z trudem utrzymując równowagę.
— H-Hej, uważaj trochę! I nie nazywaj mnie Migotkiem, jestem twoim mentorem, trochę szacunku! — burknął i postąpił parę kroków w przód i uniósł łeb, próbując wyglądać choć trochę dumnie. — Wiesz, naprawdę wiele dla mnie znaczysz. Lubię cię i mam nadzieję, że postarasz się być dobrym uczniem, a następnie wojownikiem — na jego pysku zarysował się lekki uśmiech, teraz, czując się naprawdę dumnym. Trochę przeżył już w swoim życiu i wierzył, że przeżyje jeszcze wiele.
Biały chciał coś odpowiedzieć na te poruszające słowa, więc rzucił się z uściskiem na biszkoptowego. Starszy upadł, przy okazji uwalniając się spod łap Jaśnienia i gwałtownie zsuwając się z dachu. Spadając, szorował pazurami po powierzchni, jednak na nic zdały się jego próby utrzymania ciała na górze. Spadł na twardą ziemię, nie mogąc już wykonać żadnego ruchu.
Migoczące Światło umiera.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz