14 maja 2021

Od Płomiennego Krzewu

 TW: drastyczne sceny (śmierć, dokładne opisy zabijania)
*chaps*
Kłapnąłem szczęką, chcąc chwycić małą jaszczurkę. Miałem od rana głód, a w okolicy nie znalazłem żadnych ofiar w postaci jelenia czy choćby zająca. W dodatku było zbyt ciepło na bieganie i marnowanie sił, musiałem nacieszyć się małymi ofiarami np. jaszczurką, którą próbuję złapać od dłuższego czasu. Parszywy gad korzystał z gęstej trawy i nie miał zamiaru wyjść poza nią, ale pożałuje tego. Zacząłem rozkopywać zielsko wokół ofiary tak, aby odciąć jej drogę ucieczki, nie będzie miała gdzieś się schować, więc w końcu wyjdzie i ją złapię. W pewnym momencie została mała wysepka trawy, gdzieś troszkę większa od mojej łapy, a na samym środku bezlitosna jaszczurka. Gdybym teraz wsadził tam nos, to zmarnuje tylko szansę, bo zdoła uciec. Czekałem cierpliwie na pierwszy ruch, wiedziałem, że może to trochę potrwać, ale moje skupienie było zbyt duże, a głód tym bardziej.
Kolejne kłapnięcie szczęką było zwycięstwem, wijący się gad próbował uwolnić swoje małe ciałko z zacisku, ale nie był w stanie. Tak jak myślałem, w pewnej chwili ruszył się z małej wysepki traw prosto na gołą ziemię, z której wcześniej wykopałem zielsko. Ofiara nie miała szans na ucieczkę i skończy jako drobny posiłek. Do końca nie zadowoliła mnie ta jaszczurka… Musiałbym zjeść jeszcze więcej takich, chyba że pójdę na inne tereny i zobaczę czy tam czegoś nie ma. A może coś w mieście? W porcie są czasami fajne duże ryby i nikt ich nie pilnuje.
Do nozdrzy doleciał mi delikatny zapach, doskonale go znałem, należał do parszywych szczyli, które nie umiały nic innego jak się bawić i wrzeszczeć. Zjeżyłem się cały na ciele, nie miałem cierpliwości do tych pasożytów. Już sama ich obecność sprawiała, że miałem ochotę przynajmniej jednego rozszarpać.
Wychyliłem głowę nad krzakami i zobaczyłem dwa ledwo chodzące na krótkich łapach szczeniaki. Szły sobie wesolutko obok siebie i co chwilę któryś piszczał aż uszy pękały. Chciałem się od nich oddalić, choć po chwili pomyślałem o tym, że mogą mnie wyczuć i będą się za mną szwendać. Westchnąłem, niech tylko się do mnie nie zbliżają, pomyślałem. Po chwili wyczułem inny zapach, w pysku od razy nagromadziła mi się ślina — w pobliżu była młoda sarna, tego mi było trzeba. Gdy tylko wyszedłem zza krzaków, te parszywe szczyle od razu się przybliżyły, na ich pyskach zaistniało zdumienie, szczególnie ten biały...
— Jesteś wojownikiem? — spytała biała kulka. — Musisz być! — Skoczyła w miejscu
Czarny szczeniak nie był aż tak podniecony na mój widok, trzymał dystans i chyba się wystraszył. Odsłoniłem zęby jako ostrzeżenie, nie do końca zrozumieli, o co chodziło, bo biała suczka była zbyt zafascynowana. Położyłem uszy i szybkim ruchem uderzyłem ją, aż wylądowała obok w wysokich zaroślach. Jej towarzysz skulił się w miejscu, nie chciał oberwać i szedł dobrym tokiem myślenia. Po chwili podszedł do suczki i potracił ją nosem, szybko stanęła na łapach i zupełnie jakby nigdy nic zaczęła gadać na nowo.
— Chciałabym już umieć polować, może pokażesz mi kilka sztuczek?
— Szyszko chodźmy gdzieś indziej — wtrącił jej kolega.
— Czemu? Mamy przed sobą wojownika — zwróciła się w jego stronę — może zobaczymy polowanie, nie cieszysz się? — znów podskoczyła w miejscu — tak bardzo chcę zobaczyć polowanie!
Miałem dość tych kreatur, udałem się w swoją stronę, zapominając o tej dwójce. Teraz tylko w głowie miałem młodą sarnę pasącą się gdzieś na pobliskiej łące. Czułem coraz silniejszy jej zapach. Wyjrzałem po kilku krokach powoli zza drzewa, łania znajdowała się na samym środku pola, jej młode to zbliżało się do niej, to oddalało, skubiąc trawę. Gdyby tak podrzucić mu gałąź ze świeżymi owocami, to oddali się bardziej. Za mną akurat rosły średniej wielkości smakołyki, które nawet mnie by skusiły, ale młode mięso jest sto razy lepsze. Zerwałem po cichu gałąź i czmychnąłem jak najbliżej zdobyczy. Młode niewinnie kroczyło do mnie, jednak wciąż było za daleko. W chwili gdy sarna się odwróciła — podrzuciłem jej gałąź. W pierwszej chwili się oczywiście wystraszyła, ale z czasem ciekawość zwyciężyła i zajęła się jedzeniem. Cierpliwie czekałem na to, żeby skupiła całą uwagę właśnie na jedzeniu i straciła czujność. Napiąłem mięśnie, szykowałem się do skoku.
— Zobacz! Sarny! — rozległ się przeraźliwy pisk. — Jaka duuużaaa.
Moje ofiary spłoszyły się w tempie błyskawicznym, wszystko poszło na marne, cały wysiłek, plan, wszystko. Nie podaruję tego tym parszywcom. Niech się szykują obydwa na najgorszy dzień w ich krótkim życiu, nie będzie litości. Zacisnąłem zęby i skierowałem w stronę szczeniaków. Zauważyłem tego czarnego zaraz przy początku łąki, w tym miejscu był akurat sam piasek, więc bez problemu mogłem ich dojrzeć. Gdyby tylko wiedzieli, co ich czeka…miałem w nosie, co ich rodzice sobie pomyślą, trzeba było pilnować, a od teraz już nigdy nie zobaczą swoich „pociech”.
Przyczaiłem się najpierw na białą kulkę, będzie lepiej widać na sierści, ile krwi straciła, pomyślałem. Skoczyłem do przodu, prosto na bawiącą się dwójkę i złapałem w szczęki mój cel. Zdezorientowany czarny szczeniak znów się skulił i nie wiedział, czy ma stać, czy uciekać. Nastała cisza, gdyby tak było od naszego pierwszego spotkania, to bym ich zignorował, ale nie, trzeba było gadać i krzyczeć. Trzasnąłem szczeniakiem o ziemię, chmura pyłu uniosła się w powietrze, a suczka otworzyła pysk, żeby nabrał powietrza do płuc. Leżała oszołomiona z wielkimi oczami, prawdopodobnie złamałem jej żebro lub dwa. Warknąłem pod nosem, położyłem jej wielką łapę na brzuchu i przycisnąłem mocniej, wydała z siebie stłumione piski wołające o pomoc, ale nikt jej nie mógł pomóc.
— Szyszka… — pisnął czarny szczeniak, schował się w gęstszej trawie, myślał, że go nie zauważę?
Kłapnąłem szczękami w jego stronę, natychmiast się uciszył, czasami jedynie usłyszałem pochlipywanie. Biały szczyl próbował się podnieść, wciąż łapała powietrze z wielkim trudem. Znów ją przydusiłem do ziemi i oderwałem kawałek skóry z futrem na tylnej nodze. Nie mogła krzyczeć, pysk zakopał jej się w piachu i niemożliwe było jego otwarcie.
— Przez was uciekło mi jedzenie — warknąłem.
Chwyciłem ją za tylną nogę i zacząłem targać po ziemi, po chwili przemieniło się to w szarpanie, a później kończyna zwyczajnie się oderwała i zwisała mi bezwładnie między zębami. Szyszka, bo tak na nią wołał jej towarzysz, zaczęła piszczeć z bólu, a nawet płakać. O nie, żadnej litości. Coraz bardziej trawa wokół nabierała czerwonego koloru, a białe futro już prawie nie było białe. Zainteresowałem się jej kończyną i przysiadłem na moment, żeby się posilić. Kości chrupnęły kilka razy, aż rozległo się echo, nawet nie przeszkadzała mi obecność futra. Oblizałem krew z fafli, po czym kontynuowałem tortury. Tym razem wgryzłem jej się w kręgosłup i wykrzywiłem jednym sprawnym ruchem, najpierw w lewą stronę, potem w drugą, za kolejnym szarpnięciem usłyszałem trzaśnięcie. Zadowolony powyrywałem kilka kawałków futra z grzbietu, żeby zobaczyć, jak bardzo skrzywiłem kręgi. Szczeniak wciąż żył i wydawał jedynie nieobecne jęki albo odrobinę głośniejsze wycie. Nie chciałem, żeby jeszcze zdychała. Rozerwałem jej skórę na szyi i klatce piersiowej, coraz więcej krwi wylewało się na zewnątrz. Lubiłem patrzeć na ofiarę, która powoli umiera w męczarniach na przykład właśnie wykrwawiając się. Odgryzłem kilka kawałków mięsa z barku, a potem z brzucha. Nie udało mi się upolować sarny, muszę się nacieszyć chociaż tym. Rozerwałem jej tym razem przednią lewą łapę, znów krew ściekająca po białym futrze. Przełknąłem kąsek, szczeniak dychał już resztami życia, pewnie marzyła o tym, żeby ją zabić, żeby nie musiała więcej cierpieć. Nie dostanie tego.
Złapałem ją za głowę, zacisnąłem szczęki, aż znów nastało charakterystyczne pęknięcie, a następnie znalazłem idealną gałąź. Nabiłem ledwo żyjące ciałko na ostrą końcówkę, wzdrygnęła się z bólu i mogłem obserwować jeszcze przez chwilę, jak życie z niej ulatuje. Nie było już na niej widać żadnej bieli, niemal czarna krew przykryła jej małe ciało w całości, miejscami wciąż skapywała na trawę lub spływała po drzewie. Podziwiałem swoje dzieło i udało mi się jeszcze kilka kawałków mięsa skosztować z żeber i karku.
Po uczcie pozostały jedynie szczątki z kilkoma miejscami w całości, gdzie nie dosięgałem zębami. Muchy zaczęły się zlatywać, aby dorwać najlepsze kąski, a ptactwo tylko czekało aż się oddalę. Spojrzałem jeszcze na czarnego szczyla, cały czas siedział w jednym miejscu i wielkimi oczami wpatrywał się w trupa swojej towarzyszki. Opuściłem miejsce w poszukiwaniu cienia i spokoju. 
[1315 słów: Płomienny Krzew otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia, Szyszka umiera]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz