4 maja 2021

Od Pumy do Dymu

 Pierwszy Dzień
Weszłam na teren starego blokowiska, przynajmniej tak mi się zdaje. Przyznam, że przeszedł mnie lekki dreszczyk, nie wiedziałam, czy to strach, czy stres. Rozglądałam się uważnie po okolicy, przyznam szczerze, że teren nie wyglądał zbyt estetycznie, jednak to nie wyklucza tego, że był na swój sposób piękny. Stawiałam niepewne kroki, starałam się znaleźć lidera Bezwzględnych. Nie miałam nawet pojęcia, gdzie mogę zacząć szukać. Usiadłam na chwilę, by się zastanowić, co mam ze sobą w tym momencie zrobić. Wszystkie zapachy tutaj były mi obce. Czułam różne psy, lecz żaden nie był mi znajomy, co jest raczej logiczne, ale mniejsza z tym. Siedzenie i użalanie się jest raczej nie w moim stylu, więc postanowiłam szukać, dopóki nie znajdę. Wstałam i pomaszerowałam przed siebie, tym razem moje kroki były dużo pewniejsze niż na samym początku. Z każdą chwilą stawałam się coraz bardziej zdecydowana. Chciałam już wszystkich poznać, zobaczyć z kim będę mieć do czynienia. Wiedziałam, że na pewno idę w dobrą stronę, ponieważ zapachy były coraz intensywniejsze, zwłaszcza jeden i postanowiłam się kierować głównie do niego. W pewnym momencie trop się skończył, miałam przeczucie, że ktoś tu jest, ale nadal nikogo nie mogłam dostrzec.
— Czy jest tu jakaś żywa dusza? — zapytałam z nadzieją, że ktoś mi odpowie. Zaczynałam już powoli wierzyć, że duchy istnieją i byłam trochę przerażona tym faktem.
— Oczywiście, że tak. — Ku moim oczom ukazał wysoki pies mierzący około 65 cm wzrostu o mocnej, muskularnej budowie ciała, ale harmonijnej sylwetce. Wyglądał na rasowego psa, można było stwierdzić to po sylwetce i charakterystycznym umaszczeniu. Jego sierść wyglądała na twardą, była przylegająca i zadbana. Uzębienie było mocne i pełne.
Szczerze nie spodziewałam się tak zadbanych psów w tym zakątku, liczyłam bardziej na zwykłe przybłędy, jak widać, się myliłam.
— Wreszcie kogoś znalazłam — odetchnęłam z ulgą, merdając lekko ogonem ze szczęścia. Naprawdę się cieszyłam, miałam nadzieję, a raczej przeczucie, że jest to ktoś, kto mi pomoże.
— Przepraszam, że się nie przedstawiłem. Mów mi Dym — powiedział pies, spoglądając na mnie swoimi brązowymi oczami.
Wyglądał na takiego opanowanego i poważnego, więc również postanowiłam opanować emocje i zachować się „profesjonalnie”, aby zrobić dobre pierwsze wrażenie, o ile już nie wyszłam na idiotkę, chociaż nie schrzaniłam jeszcze tej rozmowy, więc jeśli będę się zachowywać normalnie, bez ekscytacji i wybuchów pytań, może będę uznawana za kogoś, kto jest wart uwagi.
— Nazywam się Puma — odpowiedziałam, cały czas nie spuszczając wzroku z psa. Bardzo się cieszyłam, że kogoś poznałam i chciałam, aby ta znajomość nie urywała się po paru sekundach.
— Wydaje mi się, że to właśnie ciebie miałem szukać z rozkazu Klematisa, lidera Bezwzględnych. — Widać było na jego pysku spokój, jakby spadł mu kamień z serca. Chyba się martwił, że nie mógł mnie znaleźć, co oznacza, że moje pierwsze wrażenie przegoniło nawet mnie.
— Czuję, że właśnie u niego miałam się zjawić, lecz zabłądziłam, nie wiedziałam, że ktoś po mnie przyjdzie i postanowiłam go szukać na własną łapę — próbowałam się usprawiedliwić, ale tak, żeby nie skłamać, chciałam być szczera od samego początku, ponieważ kłamstwo ma krótkie łapy, a nie chcę wyjść na kłamczuchę.
— Masz bardzo dobre przeczucie, już się martwiłem, że cię nie znajdę. Jeśli chcesz, mogę cię wdrożyć trochę w to i owo... — powiedział z dumą.
— Oczywiście, nie odmówię. — Uśmiechnęłam się szeroko, merdając ogonem. Miałam trzymać emocje na wodzy, ale po prostu nie mogę powstrzymać mojego szczęścia.
— Pewnie nie znasz terenów Bezwzględnych. Nie będę Cię oprowadzać, bo to strata czasu, więc streszczę to w paru zdaniach. Aktualnie znajdujemy się na Starym blokowisku, to jest nasz dom, następnie jest cmentarz, tam raczej nie lubi nikt przebywać z powodu uciążliwego zapachu śmierci i dymu wypalonych świec, następnie zaraz obok cmentarza znajduje się kościół i ostatnie jest wysypisko śmieci, można się domyślić, że odór jest tam do zenitu i część odważniejszych psów się tam zapuszcza — starał się to powiedzieć krótko i zrozumiale dla mnie. Nadal nie miałam pojęcia, gdzie to się znajduję, ale przynajmniej wiedziałam, gdzie legalnie mogę się poruszać.
— Ja jestem bardzo odważna! Żaden odór nie jest w stanie mi w niczym przeszkodzić. Może się wybierzemy na wysypisko, to Ci to udowodnię? — zaproponowałam. Uważam, że wyzwań się nie odrzuca, więc mam nadzieję, że Dym da się podpuścić.
— Dobra i tutaj mnie masz, skoro jesteś taka pewna siebie, nie ma czasu do stracenia — zaakceptował moje wyzwanie, chociaż przyznam, że w mojej nadziei była garstka niepokoju.
— No to prowadź — powiedziałam z ekscytacją w głosie. Chciałam już pędzić przed siebie, ale przecież miałam panować nad emocjami. Muszę się po prostu wyluzować.
Żwawym krokiem Dym przeprowadził mnie przez blokowiska. Te budynki od wielu lat były opuszczone przez ludzi. Po chwili można było już wyczuć wstrętny zapach.
— Trafiłabyś tutaj bez problemu, wystarczy iść za tym smrodem — oznajmił z pewnością w głosie. Mówił, to tak jakby był tego pewny i założę się, że był.
Gdy na przeszkodzie stanęła nam siatka, zatrzymałam się i pytająco spojrzałam w stronę Dymu.
— Kopiemy? — spytałam niepewnie, patrząc mu w oczy. Podobno gdy patrzysz komuś w oczy, łatwiej jest go przekonać i nie oszukujmy się, ta sztuczka wychodziła mi bardzo dobrze.
— Możemy zrobić podkop, a możemy iść kawałek dalej, bo brama i tak jest rozwalona, poza tym mamy sporo dziur w siatkach, gdyż wielu z nas chodzi na skróty. Więc wybieraj.
Rozejrzałam się w koło, ale już po sekundzie energicznie zaczęłam robić podkop. Dym szybko zaczął mi pomagać. Gdy dziura była idealnej wielkości kulturalnie pies przepuścił mnie przodem. Sam już po chwili był, po tej właściwej stronie ogrodzenia, stając obok mnie.
— Co o tym sądzisz? — Spojrzał w moją stronę, oczekując szybkiej i racjonalnej odpowiedzi.
— Super, na pewno znajdujecie tutaj sporo skarbów. — Uśmiechnęłam się niepewnie.
— Poza resztkami ludzkiego jedzenia, jakimiś starymi szmatami, które szczególnie przydają się w zimowym okresie. Nie ma tutaj nic specjalnego — oznajmił.
— Musi coś tutaj być, jestem tego pewna — powiedziałam z nadzieją w głosie.
— Możemy poszukać, tylko uważaj — ostrzegł mnie.
— Dobrze — przytaknęłam.
Na chwilę się rozdzieliliśmy. Każde z nas szukało skarbów w innym obszarze. Co prawda pies miał rację, nie trafiliśmy na nic ciekawego. Gdy powoli zaczęło się ściemniać, Dym zaprowadził mnie do lidera. Stresowałam się nieco, jednak okazał się nie być tak bardzo straszny, jak mi się wydawało.
I właśnie tak oto zaczęła się moja przygoda w klanie Bezgwiezdnych.
Czasy Teraźniejsze
Czas mijał nieubłaganie szybko. Wiele się zdążyło wydarzyć i pozmieniać. Klematis opuścił Bezgwiezdnych. Jego miejsce zajęła Miękka, a zastępcą został Dym. Bezgwiezdni przetrwali epidemię, choć nadal borykaliśmy się z włóczęgami. Poruszałam się już swobodnie po terenach klanu. Choć nadal nie miałam, wielu przyjaciół. Spacerując po obozie, zobaczyłam jak Dym, rozmawia z Miętą. Nie miałam pojęcia, jak to działa, cały czas łaził z nią albo z Jazgotem, ale bywały też dni gdy w ogóle się nie pojawiał. Zgromadzenie klanów wydawało się idealnym tematem, by odświeżyć naszą znajomość. Gdy Mięta się oddaliła nieśmiało, podeszłam do psa.
— O cześć Puma, dawno się nie widzieliśmy. — Dym zareagował dość entuzjastycznie na mój widok, co mnie zaskoczyło.
— Miałeś sporo na głowie, nie chciałam Ci zabierać czasu — powiedziałam. Nie ukrywam, że chciałam wzbudzić w nim poczucie winy.
— Spokojnie, teraz w końcu będę miał więcej czasu — uspokajał mnie.
— Jak wrażenia po zgromadzeniu? — zapytałam.
— Wiesz... nic ciekawego, ale jedno jest pewne, epidemia się skończyła. — Zamerdał ogonem, musiał być zadowolony z tego faktu, na pewno odeszło mu wraz z tym wiele obowiązków.
— Bardzo mnie to cieszy, to może wyskoczymy gdzieś razem? Skoro mówisz, że masz czas — zaproponowałam spotkanie. Byłam prawie pewna, że zgodzi się na tę propozycję.
<Dymie?>
[1213 słów: Puma otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz