Gdyby Krzaczasta Łapa prowadził ranking swoich mentorów, to Opalowy Promyk zdobyłby pierwsze miejsce w hierarchii „największa pizda Flumine”. Równocześnie ich relacja była najdziwniejszą w życiu Krzaczka — zazwyczaj albo kogoś lubił, albo nienawidził. Ale jeśli chodziło o Opala… Krzaczasta Łapa nawet nie miał siły się z nim kłócić.
— K-Krzaczasta Łapo, chciałbyś może… razem… no wiesz… trening? — dukał ledwo zrozumiały ciąg słów, jąkając się przy tym jak tygodniowe szczenię, a gdyby nie jego ciemnobrązowa sierść, Krzaczek na pewno dojrzałby to, jak cały zbladł.
— Nie.
— Och. W porządku. Na-następnym razem.
Następnego razu nigdy nie było. A przynajmniej nie w takiej formie, w jakiej planował Opalowy Promyk — o trening pytał go codziennie, jakby role się odwróciły i to Krzak był jego mentorem, w dodatku unikającym szkolenia swojego ambitnego ucznia. Nigdy w życiu nie przyznałby tego na głos, ale nagle tęsknił za tym upartym staruchem, który, co zabawniejsze, nie potrafił pogodzić się z decyzją Nakrapianej Gwiazdy równie mocno, co Krzaczasta Łapa.
— Opalowy Promyku — zagajał Brzozowy Kieł przy każdej okazji, ledwo kuśtykając na niesprawnej łapie mimo rehabilitacji u Podgrzybkowej Sierści — nie powinieneś trenować z Krzaczastą Łapą?
Biedny Opalek nigdy nie nadążał nawet z odpowiedziami.
— Może Nakrapiana Gwiazda źle wybrała? Wiedziałem, że tak świeży wojownik to zły pomysł. Nie da się upilnować tego gówniarza. Ach, i jeszcze pomijanie treningów… co za…
Przestawał dopiero, kiedy Irysowe Serce stawała w obronie swojego adoptowanego syna (swoją drogą wyglądającego, jakby zaraz miał paść na zawał, mimo wspomnianego wieku świeżego wojownika).
Bądźmy szczerzy, cała pora zielonych liści wyglądała jak trójkąt miłosny Krzaczastej Łapy, Opalowego Promyka i Brzozowego Kła, z tą różnicą, że nikt się nie kochał i wszyscy uwzięli się na biednego Opalka.
Lato było też okresem najbardziej intensywnego treningu w życiu Krzaka. Nie to, że wcześniej był leniwym typem; zabiłby kogoś za takie określenie. Problem w tym, że jego ambicje wkroczyły na poziom, którego on nigdy nie będzie żałować, ale za to wychowania takiego wojownika jak on może żałować cały klan.
— Jeszcze raz — sapnął, jak na złość stając na ugryzionej przez żmiję łapie, przez którą przebiegło mrowienie, jakby poza kłami Borowikowej Nóżki za skórę szarpał go też prąd.
— Hej, braciszku, wyluzuj, wszyscy wiedzą, jaki jesteś cool, nie musisz tego udowadniać, żeby zostać mianowa-
— Jeszcze, kurwa, raz.
Krzaczasta Łapa brzydził się Borowikową Nóżką.
Był jego bratem, podziwiał go i wyjątkowo łaskotało to jego rudą dumę. Chciał być podziwiany i chciał, żeby wszyscy dookoła mówili mu, że jest cool i nie musi tego pokazywać.
Ale, kurwa mać, nie mógł na niego patrzeć. Nie mógł oprzeć się żądzy wypieprzenia mu w ten krzywy pysk. Nie mógł oprzeć się ciągłej walce mimo szarpiącego bólu w łapie i omdleń spowodowanych przegrzaniem, a wszystko to po to, żeby go poniżyć, choć Borowikowa Nóżka nawet nie zdawał sobie z tego sprawy.
Ani razu nie pomyślał, że go nie lubi. Brzmiało to jak hipokryzja, ale dla Krzaczastej Łapy wszystko, co wiązało się z jego ego, było logiczne. Obrzydzenie pojawiło się wraz z tym cholernym mianowaniem, od kiedy Borowikowa Łapa nagle został okrzyknięty Borowikową Nóżką, jakby był od nich lepszy, jakby nie był tylko cholernym przeciętniakiem, który ukończył trening w wieku dwunastu księżyców.
Posłuszny piesek, chciał kląć. Słuchający się swojego mentora. Posłuszny klanowi. Krzaczasta Łapa działał na własną łapę i dokonywał wielkich rzeczy, a mimo to ta pieprzona, ślepa liderka, nigdy nawet go nie pochwaliła, więc Krzak nigdy nie zwrócił się do Borowikowej Nóżki nowym, wojowniczym imieniem.
Z każdym kolejnym krokiem rzucał się na niego, jakby walczył właśnie z najobrzydliwszym podmiotem, jaki było mu dane spotkać.
Borowikowa Nóżka był znacznie szybszy i silniejszy, ale posiadał tą jedną, jedyną cechę, której Krzaczasta Łapa nigdy nie wykształcił — potrafił odpuszczać.
Prześlizgnął się pomiędzy jego łapami. Borowik wywrócił się, ale Krzaczasta Łapa nie zdążył ponownie go zaatakować. Borowikowa Nóżka podniósł się na słabych łapach, tym samym mogąc zablokować paszczę Krzaka, który rzucił się na jego szyję. Zęby uczniaka zacisnęły się na jego łapie, ale napędzany adrenaliną mózg Nóżki pozwolił mu oprzytomnieć na tyle, żeby zamachnąć się pazurami na niedawno zagojone ugryzienie żmii u Krzaczka.
— Cholera — mruknął, zataczając się do tyłu. Wzdłuż rany znowu przebiegło mrowienie i Krzak zachwiał się, kiedy łapa się pod nim ugięła.
— Krzaczasta Łapo-
Wykorzystał chwilę nieuwagi, odbijając się tylnymi łapami od ziemi i rzucając Borowikowej Nóżce do gardła.
Wszyscy we Flumine byli pieprzonymi głupcami. Nie było to nawet subiektywną opinią Krzaczastej Łapy — zwyczajnie przez osiemnaście księżyców jego życia mogli zauważyć, że Krzak jest zdolny do najgłupszych i najgorszych rzeczy, a wszytko to po to, żeby wygrać.
Z gardła wojownika wydobyło się głośne charknięcie. Pies zakrztusił się, zamierając w pół kroku, a Krzak dopiero po chwili zdał sobie sprawę, że na jego futro skapuje krew.
Zacisnął się mocniej ostatni raz i puścił go, odsuwając się na parę kroków, podczas gdy Borowikowa Nóżka upadł, kaszląc nieprzyjemnym warkotem.
Z rany na szyi lała się krew, ale poza tym Borowikowi nie dokuczały żadne większe urazy. Kaszląc, wyrzucał z siebie krople krwi, które jak rosa osiadały na trawie, pozostawiając krzakowe exegi monumentum jego wygranej.
— Nic mi nie jest. — Borowik splunął krwią na polanę.
— Nie pytałem.
— Wiem. — Wzruszył ramionami. — Mówię ci na wszelki wypadek, jakbyś myślał, że to ty mnie zabiłeś.
Skrzywił się na to oświadczenie, jakby klan uważał go za mordercę. Przecież nigdy nikogo nie zabił; ciężko okaleczył, jasne. Muszelkowy Nos warczała za każdym razem, kiedy znajdował się w jej pobliżu, sycząc coś o pieprzonym sadyście, jakby nadal przed oczami miała jego walkę z Brzozowym Kłem, mimo że od niej minęło już kilka księżyców. Zresztą, Krzaczasta Łapa żył z myślą, że nawet gdyby wtedy go zabił, nie byłoby to jego winą, a Brzozowego Kła, który nie potrafił nawet wygrać jak prawdziwy wojownik, nieważne czy chodziło o triumf w walce, czy o triumf nad śmiercią.
Była jedna osoba, której trup nawiedzał go każdej nocy.
— O, tak. Właśnie tak.
W gąszczu coś zaświergotało, odbijając się głuchym echem od bębenków Krzaczastej Łapy, który instynktownie zastrzygł uszami.
Sapał głośno, próbując złapać oddech.
Czasem Krzaczasta Łapa brzydził się też sobą.
Orzechowe Oko uniósł łapę na znak przerwy, tym samym dołączając do medyka, który starannie układał różnokolorowe kwiatki w stosik, nawet na chwilę nie patrząc w stronę rudzielca.
Nie mógł winić Orzechowego Oka i Trzmielego Lotu za to, jacy byli, kiedy sam był tak obrzydliwy.
Obrzydliwy, ale przynajmniej wybrany — tak o sobie myślał. Kiedy po raz pierwszy pojawił się w Dawnym Domu, poczuł najnowsze uczucie, którego nigdy wcześniej nie doświadczył; ziemisty smak porażki, kiedy Orzechowe Oko dociskał go do gleby.
— Dlaczego mnie wybraliście? — zapytał w końcu podczas przerwy.
W układaniu kwiatów przez Trzmieli Lot było coś dziwnie uspokajającego. Orzechowe Oko posilał się zabitym ptakiem, którego Krzaczasta Łapa nigdy w życiu na oczy nie widział i mógł się jedynie domyślać, że to gatunek zamieszkujący wyłącznie las. Tymczasem medyk rozgrzebał kopczyk ziemi, starannie upychając w dół kwiatki i zasypując go glebą.
— Nie wybraliśmy cię — mruknął, a kropla krwi z jego rany skapnęła na kwiatowy grób.
— Nie?
— Sam nas wybrałeś.
Syknął nieprzyjemnym śmiechem.
— Nikogo nie wybrałem — warknął. — Umiem sobie poradzić sam. Nie potrzebuję żadnych pieprzonych morderców, żeby osiągnąć to, co tylko chcę.
— Tylko jeden z nas jest tu mordercą — mruknął Trzmieli Lot. Brzmiało to jak żart, ale nikt się nie zaśmiał; ciszę przerwało jedynie mlaskanie Orzechowego Oka nad zwierzyną. — Potrzebowałeś nas.
— Nikogo nie-
— Potrzebowałeś nas. Podświadomie czy nie, ale nas potrzebowałeś. — Syknął, kiedy jedna z niezagojonych ran dała się we znaki. Docisnął do niej łapę, ale krew rozlała się jeszcze większym strumieniem i Krzaczasta Łapa zastanawiał się, czy można wykrwawić się drugi raz już po śmierci. — Jestem medykiem, znam się na znakach. Twój ojciec też nas potrzebował.
— Ojciec?
Wyobraził sobie Klematisowego Korzenia z tą swoją cielęcą miną stojącą obok zakrwawionego medyka Industrii-Infernum i omal nie parsknął śmiechem.
— Potrzebował Błotnistego Żaru, ale odmówił — burknął, po czym obrzucił Krzaczastą Łapę chłodnym spojrzeniem przecinającym go na wskroś. — Tylko prawdziwi wojownicy wiedzą, że droga do perfekcji jest także drogą po trupach. Był zbyt głupi, żeby to zrozumieć, ale ty nadrobisz jego wady.
Normalnie połechtałoby mu to ego; przecież o to cały czas chodziło, prawda? O zostanie najlepszym wojownikiem. Takim, przed którym klękać będą dusze z Coelum i Infernum.
— Podarowałem ci swoje medyczne umiejętności, Krzaczasta Łapo. Dzięki nich będziesz mógł znaleźć najsłabsze punkty swojego przeciwnika i je wykorzystać. Nie zmarnuj tego. — Wbił pazury w krwawiącą ranę, która rozbryznęła się na kopczyk pod jego łapami. Przez chwilę krople krwi zawrzały na ziemi, po czym ucichły, pozostawiając całą trójkę w martwej ciszy, ale Trzmieli Lot uśmiechnął się pomimo tego. — To znak.
— Co to za kwiaty?
— Prezencik dla starej przyjaciółki — westchnął. — To malwy.
Czuł, jakby żyły rozpaliły się podobnym wrzątkiem, co krew medyka przed chwilą. Ugryzienie żmii przebiegło całe jego ciało, na nowo krwawiąc z dwóch, symetrycznych śladów po kłach.
W Infernum rany się nie goją, przypomniał sobie.
Był pewien, że jeszcze nie umarł. To wszystko było pieprzonym snem. A mimo to z tyłu głowy miał poczucie, że dla śmierci Malwowego Ogona będzie w stanie poświęcić nawet całe swoje życie, żeby smażyła się w językach ognia wiecznej niedoli Infernum.
— Podarowałem ci swoje wojownicze umiejętności, Krzaczasta Łapo. — Orzechowe Oko dołączył do nich, przysiadając na wprost niepozornego dołku. — Dzięki nich będziesz najlepszym wojownikiem w historii Flumine. Dobrze to wykorzystaj. — Podniósł w pazurach konsumowaną wcześniej zwierzynę i docisnął ją do kopca, rozbryzgując krew wokół ich łap.
— Ty nie byłeś najlepszym wojownikiem — syknął Krzaczasta Łapa po dłuższej chwili wpatrywania się w zakopane malwowe kwiaty.
— Pardon?
Ale Krzak odpowiedział niemal bezpardonowo, zamachując się szponami w stronę pyska Trzmielego Lotu. Docisnął go do kopca, a uschnięte kwiaty malwy zakrwawiły się ranami medyka, kiedy Krzaczasta Łapa szczerzył nad nim kły.
— Jesteście tylko pierdolonymi zdrajcami swoich klanów — warknął. — Zrobię to, czego tylko będę potrzebował. I nie potrzebuję do tego żadnej pomocy skurwysyńskich zdrajców.
Ze snu obudził się w tym samym momencie, kiedy krew tętnicza Trzmielego Lotu trysnęła w jego pysku.
— Ja-jaśni Gwiezdni, co wy znowu…
Miodowa Łapa wyszczerzył kły do Krzaczastej Łapy, kiedy ten próbował pomóc podnieść się Borowikowej Nóżce.
— Nic mi nie jest — powtórzył Borowik.
— Nie pytałem — uciął Miodek.
— Trenowaliśmy — burknął Krzaczek, opierając pysk na barku Borowika, żeby móc wygodniej podeprzeć go od boku.
— Trenować nie powinno się z mentorem?
— Jesteś ostatnią osobą, którą widziałbym ze Słonecznym Pyskiem. — Miodowa Łapa strzelił językiem, gotowy odegrać się złośliwą ripostą, ale Krzak nie miał zamiaru słuchać ani minuty dłużej tego oszołoma. — Widziałeś gdzieś Rybi Potop?
— Ry-Rybi Potop?
— Rybi Potop. Spotkaliśmy go po drodze. Miał sprowadzić medyka.
— J-ja to zrobię!
Zanim Krzaczasta Łapa zdążył zastanowić się nad tym, czy do Infernum lepiej posłać Malwowy Ogon, czy jednak Miodową Łapę, drugiego kandydata nie było już w pobliżu.
Wieczorny patrol. Nocne czuwanie. A wszystko to po to, żeby znowu nie zasnąć.
Noc była spokojna, a ciszę przerywał jedynie szelest wiatru i jego własny oddech. W ciągu wieczoru ochłodziło się i Krzaczasta Łapa mógł odpoczywać na wycieraczce starego domu, starannie wylizując sparzone słońcem poduszki łap.
Poczuł na języku krew i zakrztusił się własną śliną, od razu odwracając wzrok od własnych pazurów.
Ile jeszcze razy będzie musiał ich użyć, żeby wreszcie poczuł, że zrobił wszystko, co zamierzał? Tymi szponami zaatakował Trzmieli Lot. Tym językiem wylizywał rany po walce. A wszystko to po to, żeby wreszcie poczuć się wystarczający; nawet jeśli robił już wszystko, co mógł, żeby to udowodnić.
— Krzaczasta Łapo? Jesteś tu?
Odwrócił głowę, od razu wracając do czujnego siadu, jakby nie chciał po sobie poznać, że jeszcze chwilę temu miał czelność odpoczywać w spokojnym wieczorze i zajmować się swoim selfcare.
— Liderko — potwierdził, skłaniając głowę.
Nakrapiana Gwiazda uśmiechnęła się, przeciągając na wycieraczce.
— Rozmawiałam z Brzozowym Kłem.
— Mhm.
— Potwierdził, że jesteś gotowy, by zostać wojownikiem.
Machnął niecierpliwie ogonem.
— Rozmawiałam też z Opalowym Promykiem.
— Mhm…?
— Również uważa, że z twoim mianowaniem nie będzie problemu.
— No i rozmawiałam z…
— Nakrapiana Gwiazdo, z całym szacunkiem, ale nie miałem więcej mentorów.
Zaśmiała się i Krzak przez chwilę zobaczył w niej jej własnego brata, ale mniej upartego i wkurwiającego, a w tej scenie było coś tak przyziemnego, że pomyślał o tym, jak by to było mieć dobrą relację z Brzozowym Kłem. Czy śmiałby się tak samo szczerze, jak Nakrapiana Gwiazda?
— Nie, nie. — Pokręciła łbem. — Rozmawiałam z Irysowym Sercem. Może i nie jest twoją mentorką, ale jest moją zastępczynią.
Zamarł.
— Irysowe Serce za mnie poręczyła?
— Jak najbardziej.
Rodzina potrafiła wyrażać wobec siebie miłość na różne sposoby. Niektórzy mówili sobie proste „kocham cię”, przytulali, śpiewali ci kołysanki, jak byłeś dzieckiem i przynosili gorącą herbatę, kiedy byłeś chory. Irysowe Serce mogła dać mu to wszystko, ale postanowiła okazać mu coś, czego zawsze mu brakowało — poczucie bycia wystarczającym.
Po raz pierwszy w życiu odpowiedział Nakrapianej Gwieździe stuprocentowo szczerym śmiechem, ale zaraz zwiesił głowę, nie przestając się uśmiechać.
— Muszę odmówić, Nakrapiana Gwiazdo.
— Krzaczasta Łapo?
— Wiem, co robię — uciął, a mina zrzedła mu z pyska. — Chcę być idealnym wojownikiem. Nie potrzebujecie kolejnego, który będzie przeciętny w swoim klanie. Ja będę najlepszy. A kiedy już będę, powiem ci to.
Sapnęła, jakby kpiąco, ale nawet liderka nie miała zbyt dużo do powiedzenia w kwestii jego decyzji. Wstała, próbując wrócić do środka Starego Domu, ale Krzaczasta Łapa zatrzymał ją machnięciem łapy.
— Ach, i jeszcze jedno… — zaczął, wyszczerzając kły, jakby zaraz miał obwieścić jej radosną nowinę — Industria ma zdrajcę wśród swoich. Myślę, że powinno cię to zainteresować, liderko.
[2171 słów: Krzaczasta Łapa otrzymuje 21 Punktów Doświadczenia +10 za przygodę i 4 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz