6 czerwca 2021

Od Uszatej Łapy [NPC]

— Wiesz, Szarakowa Łapo, ja i Borowikowa Nóżka niedługo będziemy razem już dwanaście księżyców…
Brat zawiesił się jak pospolity system Linuxa. Pojemność jego mózgu nie wystarczała, żeby obliczyć wszystkie algorytmy Uszatej Łapy, ale w końcu, po chwili dłuższego milczenia, skrzywił się i mruknął:
— Uszata Łapo, przecież ty nawet nie masz dwunastu księżyców.
— Borowikowa Nóżka był mi przeznaczony od urodzenia!
— Jest twoim mentorem…
— NIE WIERZYSZ W BRATNIE DUSZE, SZARAKOWA ŁAPO?!
Pierwsza zasada Flumine: nie dyskutuj z Uszatą Łapą. Jakkolwiek Szarak nie próbował wyrzucać w jej stronę tony faktów, ona i tak każdą dyskusję kończyła romantycznym emblematem godnym opisowi bigosu w „Panu Tadeuszu”. Ogólnie rzecz biorąc, Uszatka była poetką romantyczną — w dodatku cholernie kiczowatą poetką, bo jedyne, na co ją było stać, to recytowanie Borowikowej Nóżce wierszyków rodem ze „smacznej kawusi” twojej babci na Facebooku.
Bursztynowy Płomień i Wilczy Wicher albo byli doskonałymi rodzicami, albo bardzo dobrze udawali, że kochają swoją córkę. Nie, żeby znała swoje starsze, nieco bardziej gejowe rodzeństwo, o którym rodzice nie potrafili zapomnieć mając nawet tak idealne dziecko jak Uszata Łapa, ale nawet najskromniejszy członek Tenebris chciałby ją wpieprzyć, i wcale nie mam tu na myśli nikogo z rodzimych kanibala. (Po ostatnim zgromadzeniu Borowikowa Nóżka dziwnym sposobem zwiększył częstotliwość polowań przy granicy Tenebris, tłumacząc to Uszatej Łapie „zabawą w detektywów mordercy Szyszki”. Uwierzyła).
— Nie powinnaś tak przypadkiem iść na patrol, Uszata Łapo? — zagaił Szarak, nerwowo poruszając ogonem. Zapewne gdyby był ludzkim szczenięciem, właśnie spojrzałby na zegarek, ale przez wrodzoną dzikość mógł polegać tylko i wyłącznie na ruchu cienia wpadającego do obozu.
— Och, oczywiście, że niedługo pójdę na patrol. — Wyszczerzyła się, merdając ogonem z najwyższą wesołością. — Tylko czekam, aż pojawi się mój książę.
— Książę?
— No, Borowiczek.
Borowiczek?
— A pojawi się za trzy… dwa…
Drzwi obozu otworzyły się, a Uszata Łapa stanęła na równe łapy.
— Widzisz?! A nie mówiłam, że jesteśmy sobie przeznaczeni?!
Ku jej zdziwieniu, zza drzwi wychylił się łeb Miodowej Łapy, który wzdrygał się zniesmaczony, co jakiś czas zerkając na krew na łapach.
— Widział ktoś może Podgrzybkową Sierść? — Szarakowa Łapa pokręcił mu głową w odpowiedzi. — Rumiankową Łapę?
— Czy ktoś mi powie, co tutaj się dzieje i… jasna cholera, czemu masz krew na łapach? — jęknął Klematisowy Korzeń, ustanawiając minimum 2:2 rudych psów w obozie. — Coś się stało?
— Borowikowa Nóżka trochę…
— BOROWIKOWA NÓŻKA?!
Klematis omal nie zdeptał kilkukrotnie mniejszej od siebie uczennicy, ale odsunął się w bezpieczne miejsce, kiedy ta wydała z siebie przeraźliwy pisk.
— MOJEMU MISIOWI PYSIOWI COŚ SIĘ STAŁO?!
Nikt nie zdążył jej odpowiedzieć, bo wypadła z obozu, szukając każdej drobinki rudej sierści.
Rudej sierści nie musiała długo szukać, bowiem wkrótce otoczył ją jej tabun: Borowikowa Nóżka włóczył łapami w stronę starego domu, podtrzymywany przez Krzaczastą Łapę. Uszata Łapa swoim skromnym zdaniem uważała się za „specjalistkę do spraw mężczyzn”, ale nie trzeba było mieć żadnego doświadczenia, żeby wiedzieć, że pomiędzy tą dwójką coś się stało.
Zamarła, kiedy zobaczyła ciągnące się wzdłuż ciała mentora rany, brudne od ziemi, zlepione śliną i naznaczone zębami.
— Gwiezdni, znowu ona… — wydukał do brata Borowik, nagle zapominając o tym, co chwilę temu zaszło, gotowy do ucieczki przed Uszatą Łapą niczym Jezus taszczący krzyż na procesji.
— Bo-ro-wi-czku! — jęknęła, dokładnie oglądając każdą jego ranę. — Co ci się stało?
— Miałem…
— Nie martw się — oponowała. Wzrok Borowikowej Nóżki mówił, że wcale o jego samopoczucie nie pytała. — Znam się na medycynie doskonale.
— Jak moja matka — burknął mentor, kulawo przecisnąwszy się przez drzwi.
Nie jestem twoją matką, ale mogę być matką twoich dzieci, pomyślała. W dobie dzisiejszego internetu zapewne wysłałaby mu tonę dwuznacznych emotikon, ale przez brak kciuków przeciwstawnych mogła mu tylko posłać rzekomo urocze spojrzenie brązowych oczu.
— Stokrotki, potrzebuję stokrotek — nawijała, drepcząc krok w krok za wspinającymi się po schodach braćmi, którzy próbowali w gwiezdnym spokoju dotrzeć do medyka. — I trawy. Tej, eee… tej konkretnej trawy pod parapetem. Z lewej. Szarakowa Łapo, wiesz gdzie to? — Nie odpowiedział. — Mojej lewej, nie twojej lewej.
Na półpiętrze zorientowała się, że Krzaczasta Łapa zatrzasnął jej drzwi od legowiska medyka z takim impetem, że na parterze zatrzęsły się okna.
[658 słów: chuja dostaje, napisałem to opowiadanie tylko po to, że na pov Krzaka potrzebuję więcej czasu, a nie chcę żeby Borowikowa Nóżka umarłXDD btw to moje najkrótsze opowiadanie na tym blogu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz