Była zima. Cały świat leżał pod puchową kołderką. Z nieba powoli spadał delikatny pyłek, a dwunożni obchodzili święta. Ravelin, bo takie imię właśnie nadała mu jedna z nowych właścicieli, mieszkał z nimi od niedawna, a już musiał odbyć długą wycieczkę samochodem. W ogóle nie podobała mu się ilość podróży, jakie zaliczył w ostatnim czasie. Czuł się w nowych miejscach niezbyt pewnie, a w ciągu ostatnich dni wręcz źle, bo często je zmieniał. Poprzedni dom był mniejszy, szczeniak chodził wtedy dwa razy dziennie na spacery przez brak ogrodu. Tutaj spędził dopiero dwa dni, przeważnie po prostu będąc wypuszczanym na ogrodzone podwórko.
No i była jeszcze ta żółta, dziwaczna kreatura, która bez przerwy skrzeczała w metalowym pudełku. Ona najbardziej przeszkadzała. Stała sobie na szafce, patrzyła na niego z góry i udawała, że jest lepsza. Pół nocy nie potrafił przez nią zasnąć, a oczywiście nie wyprosił się o wpuszczenie do innego pokoju. Skrobał w drzwi, aż nawet zrobił kilka dziur. Swoją drogą, dostał za to naganę, kiedy przecież on jedynie chciał je otworzyć.
Dwunożni w końcu gdzieś wszyscy wyszli. Nie miał pojęcia czemu, ani po co, ale chyba uznali, że może zostać na ten czas sam. Znaczy się, nie do końca sam, bo nadal pozostawał ten jeden mały… mankament. Rav wspiął się ostrożnie na taboret, a następnie wskoczył na komodę. W końcu mógł się z bliska przyjrzeć swojemu wrogowi numer jeden. Ptak, mimo lekkiej paniki, nadal miał czelność patrzeć na niego z wyższością. Szczeniak prychnął na niego i jakby nigdy nic zrzucił klatkę na dół. Plusem było to, że żółty skubaniec się zamknął. Minusem, że przestał się ruszać. Kiedy właściciele wrócili, zaczęli okropnie panikować z tego powodu. Dalmatyńczyk wcale tego nie rozumiał, przecież powinni mu podziękować, że się tego czegoś pozbył. Kto o zdrowych zmysłach trzymałby to z własnej woli w domu?
Wylądował przez to na dworze. Przynajmniej tymczasowo, bo przecież nie zostawiliby go tam w zimę na noc. Tak podejrzewał, w końcu było lodowato. Ravelin obszedł cały plac po raz dziesiąty, był znudzony małym ogródkiem, a nadal nie miał, co liczyć na wejście do środka. Dobijał się chwilę do szklanych drzwi, a później wrócił do badania terenu. Wtedy właśnie zauważył, że płot nie jest do końca szczelny. Nie miał pojęcia, jakim cudem wcześniej nie zwrócił na to uwagi, ale to właśnie była jego szansa, żeby tym niewdzięcznikom pokazać. Będą go prosić, żeby pojawił się w domu.
Wydostał się na otwarte miasto i plątał po nim jakiś czas. W pewnym momencie droga go wyprowadziła w świat. Dopiero kiedy słońce zaczęło powoli zachodzić, Rav przyznał przed sobą, że nieźle zmarznął. Najbliższym budynkiem, jaki wokół siebie zauważył, był duży, stary znajdujący się przed nim. Nie miał pojęcia, czym może on być. Zerknął za siebie. Dom wydawał się o wiele dalszy. Zamierzał ruszyć stronę bliższego schronienia, ale w tym momencie ktoś zagrodził mu drogę.
— Hej mały, zgubiłeś się? — zaśmiała się cicho, starsza od niego, suczka o jasnym ubarwieniu.
Zniżyła się nieco do poziomu Rava, co lekko go zirytowało. Nie potrzebował, by ktoś się nad nim nachylał! Mogli całkiem normalnie rozmawiać i bez tego. Dużo gorsze w tym momencie wydawały mu się jednak zmarznięte łapki. Przez nie ciężko myślało mu się o czymkolwiek innym.
— Nie, uciekłem, bo byłem zły — odparł śmiertelnie poważnie.
Liczył, że tym jakoś uda mu się ją zniechęcić. Nawet nie wiedział do końca czemu, ale poczuł potrzebę odcięcia się od nowej osoby. Niestety lub na szczęście jego zamiar ani trochę się nie udał.
— Ojej, a co się stało? Nie zimno ci tutaj? — usłyszał zamiast oddalających się w pośpiechu kroków.
Poczuł frustrację przez to zamartwianie się. Czemu jakaś obca miałaby się nim przejmować? Przecież bardzo dobrze radził sobie sam.
— N… — chciał zaprzeczyć, ale urwał nagle, by kichnąć.
Suczkę od razu to zaalarmowało. Pokręciła głową i spróbowała go polizać, by sprawdzić temperaturę. Mały obszarpaniec jednak szybko się odsunął, patrząc na nią krzywo.
— Chodź, za zimno tutaj dla takiego brząca jak ty. Zaraz dam ci coś na rozgrzanie — powiedziała, lekko zakłopotana.
Ruszyła w kierunku budynku, do którego zmierzał Rav. Chcąc nie chcąc, poszedł za nią, chociaż starał się utrzymywać jakiś odstęp, żeby przypadkiem znowu nie wpadła na pomysł zbliżania się do niego. Mimo tego dystansu dość dobrze usłyszał, że w pewnym momencie powiedziała jakby do kogoś:
— Później mi opowiesz o tym jak wpadłaś do sadzawki, teraz nie mam czasu.
— Jesteś wariatką? — zapytał z mimowolnym zainteresowaniem, równając z nią kroku.
— Co? — odpowiedziało mu realne zdziwienie i cichy śmiech — co masz na myśli, mały?
Ravelin przez chwilę się zmieszał, nie będąc pewny, czy przypadkiem się nie przesłyszał, ale później stwierdził, że pójdzie w zaparte.
— No… mówisz do siebie, tak robią wariaci — ocenił tonem znawcy.
— Aw, ale ja nie mówię do siebie, głuptasie! — radość nowo poznanej zaczynała go przerażać, nawet to jak chodziła, przypominało bardziej taniec niż krok — Musiał ci umknąć.
— Kto? — zapytał z niezrozumieniem.
— No tamten pies — powiedziała, patrząc się na niego ze zdziwieniem — Od mrozu chyba masz problemy z koncentracją, muszę szybko się tobą zająć!
Dalmatyńczyk nie zdążył nawet mrugnąć, a już złapała go za kark i zaczęła gdzieś nieść. Nagle wszelkie siły mu wróciły ze zdwojoną mocą. Zaczął się szamotać, jakby co najmniej jej dotyk palił.
— Nie! Puść mnie! Nie znam cię i nigdzie z tobą nie pójdę! — zapiszczał.
Mimo usilnych prób wyswobodzenia się wszystkie spełzły na niczym. Suczka miała w sobie zadziwiająco dużo siły, a zaniepokojenie o stan zdrowia szczeniaka dało jej kilka dodatkowych punktów szybkości. Prawie z prędkością światła znalazła się w stajni. A kiedy tylko go odstawiła, pognała dalej szukać leków. Nowe miejsce, jakaś świruska i jeszcze zapach wielu innych psów, to było dla Rava zdecydowanie za dużo. Poczuł, jak łzy niebezpiecznie napływają mu do oczu.
— Oj, maluchu, zaraz dam ci coś. Poczekaj tylko sekundę.
Nie zdążyła nawet dokończyć drugiego zdania, a mały już całkiem się rozkleił, zawodząc na całą stajnię. Miał dość tego dnia. Całego. Najbardziej chciał po prostu wrócić do mamy, ale to wydawało mu się już zupełnie niewykonalne. Wszystko wyglądało tak paskudnie. To, co przydarzyło się ptakowi, ucieczka oraz to jakby nie patrzeć porwanie.
— Hej, hej… no ojejku, przepraszam, powiedziałam coś nie tak? — medyczka zostawiła wszystko od razu i podeszła do malca.
Jemu było już wszystko jedno. Musiał po prostu to z siebie wyrzucić. Całkiem przestał kontaktować, czy ona nadal coś do niego mówiła. Był tylko płacz, aż nie poczuł się lepiej, wtedy dopiero zamilkł i cicho pociągnął noskiem. Zauważył, że przed nim stoi miska. Zerknął na zieloną breję w niej, a później na suczkę, której widocznie ulżyło, kiedy się uspokoił.
— Mam to zjeść? — zapytał, nadal nieco łamiącym się głosem.
Jego nowa opiekunka nieco się ożywiła.
— No tak! Zrobi ci się od razu cieplej — wyjaśniła.
Ravelin może i nie wyglądał na przekonanego jej słowami, ale był potwornie głodny. Na widok jedzenia, niezależnie jakiego koloru, aż zaburczało mu w brzuchu. Zignorował dziwny zapach, po czym wziął się za wciąganie ziół w ekspresowym tempie. Nawet specyficzny smak nie zdołał go powstrzymać. Musiał też z zaskoczeniem przyznać, że faktycznie go to rozgrzało.
— Jak mogę do ciebie mówić? — zapytał ją niepewnie, pomiędzy kolejnymi kęsami.
— Owsianka! Ale moje pełne imię to Cynamonowa Pestka – mówiąc to, wykonała lekki ukłon – A ty jak się nazywasz?
Młody nieznacznie się zmieszał i schował pysk w misce, musiał się zastanowić, co jej odpowiedzieć. Prawdopodobnie medyczka traciła już nadzieję, że usłyszy odpowiedź, gdy właśnie się pojawiła.
— Mówili na mnie Ravelin, ale nie mam pełnego imienia
— Ale masz dziwne imię! — zachichotała Pestka — Jesteś z Bezgwiezdnych?
— Kim są Bezgwiezdni? — szczeniak zmarszczył nosek.
Oczywiście nie miał o nich zielonego pojęcia. Za to dał radę dokończyć zioła i czuł się już bardzo dobrze. Pełniejszy żołądek i ciepło dodały mu nieco chęci do rozmów.
— Innym klanem! — Cynamonowa machała wesoło ogonem — Nie jesteś stąd, prawda?
Usiadła sobie przy nim, przyglądając się z jawnym zaciekawieniem.
— Nie, przyjechałem tu w takiej wielkiej, metalowej maszynie — opisał Rav, a na samo wspomnienie delikatnie się skrzywił.
— Jechałeś potworem? — suczka zrobiła wielkie oczy — I nic ci się nie stało?
— Trochę było mi niedobrze — wspomniał z zastanowieniem.
— Nadal jest ci źle? — przekręciła głowę na bok, jakby chciała przyjrzeć mu się pod nieco innym kątem.
Wyglądała na gotową, żeby się poderwać i zacząć mu pomagać, dlatego szczeniak szybko odmruknął:
— Nie, teraz jest okej
Od rozgrzania nagle zaczęła gryźć go obroża. Bezwiednie zaczął się po niej drapać. Pestka aż podskoczyła, kiedy przypadkiem odsunął nieco chustę, ukazując swoją przynależność w pełnej krasie.
— Jesteś pieszczochem! — wykrzyknęła — Ojej, ojej...
Nie mogła się powstrzymać przed okrążeniem go kilka razy. Małemu nie specjalnie się to podobało. Od razu usiadł prosto i położył po sobie uszy.
— Kim? — nie bardzo mu się spodobała ta nazwa.
— No, jesteś od dwunożnych — wyjaśniła.
— Tak jakby... — nie do końca wiedział jak ująć to, co się wydarzyło - pokłóciłem się z nimi... Z resztą i tak byłem w ich domu tylko kilka dni.
Medyczce w głowie jakby zaświtała jakaś myśl. Zmarszczyła lekko swoje brwi, a po chwili w końcu dogadała się sama ze sobą i oznajmiła swój werdykt dumnie:
— Mały! Adoptuję cię.
— Ado... co? — zapiszczał zaskoczony szczeniak.
— Przygarnę cię! — zawołała radośnie suczka, a później pomiziała go nosem po policzku.
Można powiedzieć, że zrobili pewien progres, bo tym razem Ravelin był o wiele mniej niechętny do bycia dotykanym. Nieco się spiął, ale nawet nie uchylił. W końcu dała mu jeść, nie mogła być aż taka zła, prawda?
— Ja nie wiem czy chce… być przygarnięty — odparł, całkiem nie wiedząc, co Owsianka ma przez to na myśli.
— Ale... Coś ci się może stać! Jest tak zimno na dworze! — zaprotestowała Pestka.
— Uhm, miałbym tu zostać? — zapytał, patrząc na nią zaskoczony.
— No tak! Ze mną, Manacikiem i resztą! — uradowała się, jakby już udało jej się go przekonać.
— Manacikiem? Resztą?
Wtedy do boksu, w którym od dłuższego czasu trwało poruszenie, wszedł wielki pies. Dalmatyńczyk podskoczył i schował się za swoją opiekunką z piskiem. Wyglądał zza niej zjeżony, ani myśląc żeby wyjść.
< Owsianko? UwU>
[1617 słów: Biała Łapa otrzymuje 16 Punktów Doświadczenia i 3 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz