Jaskółcza Burza właśnie niósł ze sobą upolowanego przed chwilą tłustego zająca, gdy usłyszał zachrypnięty głos liderki. Nie miał pojęcia, jak taki bury skarb o długich uszach dotarł aż na skraj miasta i wpadł mu prosto w łapy, ale zdecydowanie nie narzekał. Pora Nagich Drzew nie grzeszyła oferowaną ilością pożywienia, więc taka zdobycz była dla klanu (a w sumie to dla niego, bo całe cielsko zwierzęcia zamieszał zagarnąć dla siebie) szczególnie cenna.
Właśnie, głos Bryzowej Gwiazdy! Pies szybko odniósł swój łup na stos pożywienia, przy okazji ukrywając go skrzętnie, żeby nikt nie zdążył mu go zwinąć i skupił się na słowach przywódczyni, która właśnie wzywała cały klan na zebranie pod Suchym Snopem. Jaskółczy potruchtał więc do pustego boksu w stadninie, nie spiesząc się zbytnio. Nie omieszkał jednak w myślach rzucić paru uwag i stęknięć.
Co można było powiedzieć — Bryzowa Gwiazda nie miała się najlepiej. Mentalnie, znaczy się, bo fizycznie Bryzowa wciąż byłaby w stanie rozszarpać komuś gardło. Nie, żeby przywódczyni chodziła i rozszarpywała innym gardła na prawo i lewo… choć Jaskółcza Burza miał swoje teorie. Tak czy siak, z dnia na dzień z liderką było coraz gorzej. Nie umykało to nikomu: nawet dopiero co mianowani uczniowie szeptali między sobą, że Bryzowa Gwiazda ewidentnie zwariowała (choć może niektórzy używali do jej określenia nieco mniej kulturalnych wyrażeń, takich jak absolutnie pojebana). Mimo to nikt nie stawiał oporu — w końcu słowo lidera stanowi prawo, czy nie tak stoi w kodeksie wojownika? Dlatego w Ventusie rzucane półtonem uwagi krążyły niczym wiatr, lecz nie stało za nimi żadne działanie.
Pies niechętnie postawił łapy niedaleko miejsca spotkania klanu. Co tym razem mogła wymyślić Bryzowa Gwiazda? Szczerze mówiąc, nic by go nie zdziwiło, nawet gdyby liderka kazała im wybudować wieżę, z której pomocą mogliby dostać się wprost do Gwiezdnych. Każdy jej nowy pomysł niezmiennie przebijał poprzedni.
— Moi drodzy! Ventus jest wspaniałym klanem. Ale nie każdy w życiu ma tyle szczęścia, by się w nim urodzić. — Stojąca na wysokim snopie siana suka zatrzymała się na chwilę, rozglądając się po zebranych. — Więc teraz pomyślcie o tych wszystkich biednych psach, tkwiących w śmierdzących domach Dwunogów, albo pałętających się samotnie po mieście. Pomyślcie, że im nikt nie opowiedział o Gwiezdnych, jak wam wasi rodzice i mentorzy!
Oczy liderki zalśniły, a Jaskółcza Burza rzucił ukradkiem niezrozumiałe spojrzenie w jej stronę. O czym ty pieprzysz, Bryzowa?
— Dlatego… Damy im szansę. Szansę na poznanie naszych wspaniałych przodków. Zakrzewimy w ich sercach wiarę i uratujemy ich przed niechybną zgubą, jaką jest trafienie do Infernum.
A jednak, Bryzowa Gwiazdo, choć w twoim szaleństwie brak było metody, wciąż udawało ci się zaskoczyć wszystkich bez wyjątku.
— Inne klany tego nie widzą! Są zamknięte i ukrywają wiarę dla siebie! My… przekażemy słowa Gwiezdnym każdemu psu, którego spotkamy. Na nowo uczynimy Ventus wielkim!
Bryzowa Gwiazdo, co do cholery?
Po klanowiczach rozległ się szum: słowa dezaprobaty i zgody, krytyki i szacunku krążyły wśród zebranych niczym tornado. Tornado zatrzymuje się jednak znacznie trudniej, niż gromadę wzburzonych psów; do tego drugiego wystarczyło tylko tupnięcie łapą i wrzask liderki.
— CISZA! Przyjmiemy każdego, kto tylko zaakceptuje nasze zasady i wyzna, że wierzy w Gwiezdnych. Brązowa Blizno i Cedrowy Deszczu, wy zajmiecie się terenem naszego klanu–
Wypowiedzi liderki robiły teraz tylko za dźwięk w tle, buczenie telewizora w głowie Jaskółczej Burzy, bo jego umysł skupił się na powtarzaniu niczym pradawnej mantry kurwa, tylko nie ja dziesiątki razy. Pies miał wrażenie, że to zdanie zaraz wypali mu się gdzieś w zwojach mózgowych i już na zawsze zostaną tam blizny w kształcie budujących je literek — a raczej określiłby to tak, gdyby wiedział, czym są literki.
—… i Jaskółcza Burza. — zakończyła najwyraźniej wywód przywódczyni.
— Kurwa — wymsknęło się Jaskółczej Burzy.
— Jaskółcza Burzo, mówiłeś coś?
Jaskółcza Burza podziękował Gwiezdnym za to, że wszechobecny harmider zagłuszył jego wypowiedź.
— Mówiłem: jasne, Bryzowa Gwiazdo! — Gdyby Jaskółcza Burza miał dłonie, wykonałby teraz zamaszysty salut. Ale na nieszczęście akurat tego było mu brak, więc jedyne co mógł zrobić, to energiczne przytaknięcie. Cokolwiek, byle odciągnąć od siebie uwagę Bryzowej Gwiazdy.
Teraz musiał się tylko dowiedzieć, jakież to zadanie związane z szerzeniem gwiezdnej religii wyznaczyła mu przywódczyni.
***
Informacja do Jaskółczej dotarła dosyć szybko, bo już przy kolacji. Udało mu się już pochłonąć niewielkiego wróbla na przystawkę i właśnie zajadał się upolowanymi wcześniej królikiem, gdy poczuł przy sobie czyjąś obecność. Nie zauważyłby nawet stojącej obok suczki, gdyby nie to, że niemal pomylił ją z leżącym na ziemi zającem. Cóż, wzrostem i wagą byli niemal identyczni.
Ona nie przejęła się jednak i dzielnie zaczęła swoją wypowiedź, patrząc z uniesionym do góry łebkiem w próbie nawiązania kontaktu wzrokowego. Nie mógł jej pomylić z nikim innym — nie było w Ventusie psa mniejszego i jednocześnie bardziej puchatego niż Bananowa Skórka.
— Dobrze, że cię znalazłam. Nie zapomnij jutro wstać, idziemy szukać nowych członków Ventusu.
— My… co? — wystękał, niemal opluwając się przeżuwanym właśnie mięsem.
— Bryzowa Gwiazda to mówiła. No wiesz, dziś na zebraniu. — Bananowa Skórka pociesznie zamerdała ogonem. — My mamy sprawdzić park razem z Obłocznym Porożem, zapomniałeś?
Bryzowa Gwiazdo, co do cholery?
— Ach, rzeczywiście… — Jaskółcza Burza nie miał o tym wszystkim bladego pojęcia.
— No, to dobrze. Widzimy się jutro o świcie!
Uśmiechnął się do niej z bólem, po czym wykrzyczał w myślach wiele niecenzuralnych słów.
I wrzeszczałby jeszcze dłużej, gdyby tylko miał świadomość, ile razy w najbliższym czasie liderka wyśle go na misje dorównujące tym przeprowadzanym przez Zakon Krzyżacki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz