Promienie słońca delikatnie muskające jej pysk, a to oznaczało tylko jedno. Dreszcze przebiegły wzdłuż jej kręgosłupa. Otworzyła powoli oczy, uspakajając swój drżący oddech. Została zmuszona do popołudniowej drzemki, żeby przygotować się na nocne czuwanie, ale tak naprawdę nie potrafiła zmrużyć oka. W jej głowie jak zacięta płyta cały czas powtarzały się słowa Nakrapianej Gwiazdy: „Mianowanie odbędzie się, kiedy słońce skryje się za budynkami, a szkarłatne niebo zacznie ciemnieć. Bądź gotowa”.
Podniosła się ze swojego legowiska i rozejrzała po obozie. Parę psów spojrzało na nią z wyraźnym zainteresowaniem. Najwyraźniej słowo o jej mianowaniu już rozniosło się wśród społeczności Wodnych. Uśmiechnęła się delikatnie, kiwając głową na powitanie przechodzącym obok wojownikom i zagadując niektóre znane jej psy. Wtedy właśnie dojrzała dobrze znaną jej sylwetkę zbliżającą się do niej w pośpiechu.
— Och, mamo! Tata też już idzie-?
— Konwalijkowa Łapo — przerwała jej bliska płaczu Muszelkowy Nos, wtulając pysk w futro swojej córki — och, nawet nie wiesz, jaka jestem z ciebie dumna. Już za niedługo będziesz miała zupełnie nową rangę i imię… oj, córeczko…
Zaskoczona nagłą wypowiedzią swojej mamy otworzyła szerzej oczy, choć tylko na chwilę. Robiły teraz scenę, ale nie przeszkadzało jej to. Rozluźniła się i odetchnęła z ulgą. To słowa, które najbardziej chciała teraz usłyszeć. Nie czekała na uznanie ani reszty klanu, ani nawet samej liderki. Nowe imię mogło dać chwilę na złapanie oddechu, ale nie było końcem jej drogi. Jeszcze nie nadszedł moment, w którym będzie mogła spocząć na laurach. Jednak tak długo, jak jej rodzice ją wspierali, była pewna, że uda jej się iść naprzód.
Po dłuższej chwili Muszelkowy Nos wreszcie odsunęła się od swojej córki, na chwilę zatapiając wzrok w jej kasztanowych oczach. Przerwały dopiero wtedy, kiedy ostatni promień słońca zaczął się coraz bardziej kurczyć, zwiastując koniec dnia. Konwalijka wyjrzała kątem oka przez okno, widząc wyraźnie, jak słońce chowa się za konstrukcje Dwunożnych. To oznaczało tylko jedno. Czas ceremonii.
Wymamrotała pożegnanie do swojej mamy — chociaż nie była pewna co dokładnie — odwracając się w stronę środka obozu. Rozejrzała się dookoła, zauważając, że niektóre psy już czekały ze zniecierpliwieniem na przemówienie Nakrapianej Gwiazdy. Konwalijkowa Łapa, widząc to, również zaczęła czuć przyjemny ucisk w klatce piersiowej i uśmiech mimowolnie pchający się na pysk. Prawie każdy szczeniak czekał na ten właśnie dzień bardziej lub mniej. Na dzień mianowania.
I wtedy właśnie z tłumu wyszła ona, Nakrapiana Gwiazda, z uniesioną głową wskakując na stół w samym centrum Opuszczonego Domu.
— Niech wszystkie psy na tyle dorosłe, by samodzielnie polować, przyjdą na zebranie Klanu! — po obozie rozniósł się krzyk liderki. Szepty ucichły, a wszystkie oczy skupiły się na uczennicy stojącej na środku. Nakrapiana Gwiazda odchrząknęła, upewniając się, że zapanowała cisza. Dopiero wtedy zaczęła swoje przemówienie. — Ja, Nakrapiana Gwiazda, liderka Flumine, wzywam naszych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tę uczennicę. Ciężko pracowała, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam wam ją jako wojowniczkę. Konwalijkowa Łapo, czy obiecujesz przestrzegać kodeksu wojownika, chronić i bronić go nawet za cenę życia?
Przełknęła gulę w gardle. Bicie jej serca odbijało się po całym ciele, a jedyne co słyszała to krew pulsującą w jej uszach. Nie miała jednak czasu na wahanie się. Niepewność mogła jej jedynie zaszkodzić w osiągnięciu celu. Uniosła nieco wyżej pysk, otwierając go z zamiarem wypowiedzenia słów, które miały zaważyć na jej przyszłości:
— Obiecuję.
Być może to wzrok płakał jej figle, ale mogła przyrzec, że delikatny uśmiech zagościł na pysku liderki, kiedy ta usłyszała odpowiedź.
— A zatem mocą Coelum nadaję ci imię wojowniczki. Konwalijkowa Łapo, od dziś będziesz znana jako Konwalijkowy Zagajnik. Gwiezdni honorują twoją wytrwałość i odwagę, a my witamy cię jako pełnoprawnego wojownika Flumine.
Starsza suczka zeskoczyła na pustce miejsce przed świeżą wojowniczką i oparła pysk o jej głowę. W tym samym momencie Konwalijkowy Zagajnik przejechała językiem po jej barku. Czas dłużył się niemiłosiernie, kiedy liderka powoli cofała się i jednocześnie dodawała jakieś słowa od siebie. W końcu jednak kiwnęła głową wszystkim zebranym, a następnie się oddaliła.
I to wtedy cisza została przerwana, a w obozie wybuchł gwar. Większość psów zaczęła skandować imię nowej wojowniczki, niektórzy skorzystali z okazji i rozpoczęli rozmowy z innymi psami, a inni… płakali? Konwalijka skrzywiła się nieco, widząc Klematisowego Korzenia smarkającego w futro Irysowego Serca.
— Ach, moja uczennica jest już wojowniczką… co teraz będę robił, samotny... — załkał pies, wycierając swoje załzawione oczy.
— Wszystko dobrze, Klematisowy Korzeniu? — spytała, pochylając się nad swoim — właściwie już nie — mentorem. Szturchnęła go nosem, starając się ocenić jego stan. Nie spodziewała się, że aż tak będzie przeżywał jej ceremonię. Chociaż… ona również z pewnością czuła jakieś ukłucie w serduszku na myśl o tym, że już nie będą spotykali się na wspólnych treningach.
— Nie zwracaj na niego uwagi, Konwalijkowy Zagajniku. Klem jest po prostu z ciebie bardzo dumny — odpowiedziała Irysowe Serce, uśmiechając się ciepło. Wymieniły między sobą jeszcze parę słów. Przynajmniej dopóki jej partner nie smarknął kolejny raz w jej futro, co poskutkowało odciągnięciem go siłą od centrum obozu. Konwalijka patrzyła na scenę rozwijającą się przed jej oczyma i Klematisa znikającego w tłumie. Przez dłuższą chwilę zostawiła wzrok utkwiony w przestrzeni, jak gdyby zapomniała o tym, gdzie właśnie się znajdowała. Być może tak było. Przytłaczające ją emocje, obojętnie czy pozytywne, czy negatywne, były zbyt mocne, żeby była w stanie myśleć trzeźwo.
Minęła dłuższa chwila. Większość psów zdążyła się już udać do spania lub śpieszyła się do innych spraw, dlatego mogło się wydawać, że stała w centrum obozu sama. Chociaż tak nie było.
Obojętnie jak przytłoczona by nie była, istniała jedna rzecz, którą mogła zawsze z łatwością dostrzec. Jasnoniebieskie, łagodne oczy patrzące na nią z oddali. Brzozowy Kieł stanął parę kroków od swojej córki, patrząc na nią z niepisaną radością.
Zerwała się i podbiegła do niego, uśmiechając się o wiele szerzej niż zwykle.
— Nie sądziłem, że tak szybko nastanie ten dzień, Konwalijko! Będziemy teraz mogli razem polować, patrolować, może nawet mentorować jakimś uczniom w tym samym czasie! — zaczął wymieniać Brzozowy Kieł, nagle brzmiąc o wiele młodziej, niż faktycznie był. Wyglądał na o wiele bardziej podekscytowanym nową rangą Konwalijkowego Zagajnika niż ona sama. Suczka zamachała ogonem, kiwając głową na jego słowa.
— Będziemy mogli upolować jakieś ryby i… — zamilkła nagle, wpatrując się w swojego ojca, który wpatrywał się w nią z wyczekiwaniem. Jej wyraz pyska jednak w przeciwieństwie do jego nieco spoważniał — nadal kulejesz?
— Oj, Konwalijko, to nic poważnego. Och, zapomniałem się! Konwalijkowy Zagajniku, tak?
Zaśmiał się Brzozowy Kieł, najpewniej starając się pocieszyć swoją córkę. Konwalijkowy Zagajnik wtuliła pysk w jego futro, przyduszając go do jego głowy i mamrocząc po cichu:
— Twoja łapa już nigdy nie będzie taka sprawna jak kiedyś, prawda? Już tyle księżyców minęło. A co z Krzaczastą Łapą? Jak on się ma? Na pewno świetnie, prawda? Może powinnam...
— Przestań. Nie bądź jak ja i pakuj się od razu w kłopoty, Konwalijko — w jego głosie słuchać było jakiś dziwny wydźwięk, jak gdyby chciał się zaśmiać. Żaden z nich się jednak tego nie zrobił. Przez parę bić serca panowała między nimi zupełna cisza. Wojowniczka zacisnęła zęby, jeszcze bardziej wtulając się w futro swojego ojca. Obiecała, że ich obroni. Czy widok Brzozowego Kła z kulejącą łapą nie niszczył zupełnie jej celu? Wypuściła powoli powietrze, zdając sobie sprawę z tego, że nie może tak trwać w nieskończoność. Siłą powstrzymując łzy, odsunęła się od psa. Ekspresja na jej pysku powróciła do poprzedniego stanu rzeczy, zdobiona delikatnym uśmiechem.
Nie mogła być słaba. Coelum dało jej imię Konwalijkowego Zagajnika dzięki jej „wytrwałości” i „odwadze”. Tak powinno zostać.
Księżyce mijały spokojnie. Liście na drzewach stopniowo przestawały opadać, a ziemię pokrywał pierwszy śnieg. Przez ten czas do klanu Flumine zawitały trzy małe pyszczki, które były rodzeństwem Konwalijkowego Zagajnika. Suczka wiedziała, że nikt nie zastąpi jej rodzeństwa z miotu, ale na widok niewinnych szczeniaczków każdemu mięknie serce. Dlatego też odwiedzała swoją mamę w żłobku bardzo często, doglądając trójkę szczeniąt.
— Zanim się obejrzycie, będziecie duzi i dostaniecie nową rangę oraz imię — opowiadała Konwalijka, szczerze się uśmiechając.
— Hihi! Wtedy wszyscy będziemy się razem uczyć, a potem zostaniemy wojownikami — zawołała Leszczynka z entuzjazmem, jak gdyby przez tę chwilę zdążyła sobie już wyobrazić cały swój trening i jeszcze trochę. Prawdopodobnie tak było. Przez chwilę bujała się z zadumą, dopóki nie doznała jakiejś realizacji. — A jakie to będą nowe imiona? Jakie, Konwalijkowy Zagajniku?
— Hmm — zastanawiała się przez chwilę, po czym wymieniła je, patrząc na każdego z osobna — Popielna Łapa, Chmurna Łapa i Leszczynowa Łapa.
— Nie chcę się nazywać „Popielna Łapa”, to imię brzmi słaaabo — stwierdził Popiołek, który dotychczas siedział w ciszy. Wojowniczka zachichotała na jego słowa i zaraz pośpieszyła, żeby pocieszyć swojego brata:
— Jeśli przyłożysz się do treningu, to szybko dostaniesz imię wojownika, więc nie musisz się tym zamartwiać, Popiołku.
Zabawiała swoje młodsze rodzeństwo, do chwili, w której w obozie zaczął narastać gwar. Postawiła uszy, przysłuchując się głosom. Hałas był najpewniej spowodowany zakończeniem Dzielenia Zapachami. Psy powracały do swoich poprzednich zajęć i obowiązków. To oznaczało, że i ona powinna. Kiwnęła głową swojej mamie i wyściskała swoje młodsze rodzeństwo, a następnie udała się ku wyjściu z Opuszczonego Domu. W powietrzu jak zawsze unosił się zapach stęchlizny i mokrego futra, dlatego popołudniowy patrol zapowiadał się na udany. Chwila na świeżym powietrzu każdemu dobrze zrobi. Kiwała każdemu psu po drodze, będąc w o wiele lepszym humorze niż zazwyczaj. To właśnie tak wpływało na nią spotkanie z jej najsłodszym, najbardziej pociesznym i najulubieńszym rodzeństwem!
Wreszcie doszła do miejsca, w którym miała spotkać się z resztą patrolu. Przyszła trochę przed czasem, ale jak to mówią lepiej dmuchać na zimne, skoro i tak nie miała aktualnie innych obowiązków. Wtedy jednak dostrzegła, że na miejscu stał już inny pies. Otworzyła pyszczek, myśląc przez chwilę, że to Klematis, ale… szybko zdała sobie sprawę z tego, jak bardzo się myliła. Krzaczasta Łapa. Jej wyraz pyska na sekundę zmarkotniał, ale nie trwało to na tyle długo, aby ktoś miał szansę zauważyć.
Nie mogła pozwolić, żeby jej prawdziwe uczucia wypełzły na wierzch. Nie chciała zaszkodzić ani swojej rodzinie, ani swojej drodze do celu, a jej słabości były oczywistymi przeszkodami.
— Cześć, Krzaczasta Łapo — przywitała się, jak nakazywało dobre wychowanie. Zanim zdążył coś odpowiedzieć — choć wątpliwe było czy w ogóle miał taki zamiar — dołączył do nich ostatni członek patrolu. Pajęczy Odwłok podszedł do nich powolnym krokiem, kiwając im obydwóm głowom. Wojowniczka odpowiedziała tym samym.
Nie czekając ani chwili dłużej ruszyli na patrol, idąc równo wzdłuż granicy z innymi klanami. W większości panowała cisza, nie licząc raz po raz dziwnych komentarzy starszego wojownika. Żaden z nich nie tłumaczył nic Krzaczastej Łapie, mimo tego, że był uczniem. Pajęczy Odwłok z natury niewiele mówił. Za to Konwalijka niezbyt wiedziała, czy uczenie czyjegoś ucznia było to na miejscu. Zresztą byli prawie w tym samym wieku, syn Klematisowego Korzenia spokojnie mógł być już wojownikiem. Pewnie przyprawił Nakrapianą Gwiazdę o taki ból głowy, że nawet jeśli mógł, ona i tak nie chciała go mianować. To brzmiało bardzo prawdopodobnie.
Przed nimi rozciągały się dobrze znane im tereny. Jedyną różnicą był śnieg skrzypiący pod ich łapami i cisza, którą pozostawiły po sobie ptaki. Dwunożnym również niezbyt chciało się wychodzić w takie zimno, dlatego na ulicach panował spokój. Konwalijkowy Zagajnik odetchnęła rześkim powietrzem… i wtedy właśnie poczuła dziwny zapach. Był na tyle delikatny, że musiała go powąchać jeszcze raz, żeby się upewnić.
— Jacyś samotnicy weszli na nasze tereny — odezwała się, patrząc w kierunku, z którego dochodził odór.
— Wiesz co, nie zauważyłem — parsknął Pajęczy Odwłok z wyraźnym sarkazmem. — Wy możecie pójść dalej patrolować, a ja pójdę zobaczyć, skąd dochodzi ten zapach.
Konwalijkowy Zagajnik nieco zmarszczyła brwi. Czarny pies wyraźnie patrzył na nich z góry przez jego wiek, ale przecież ona też była wojowniczką. Przez ten krótki odcinek czasu przez jej głowę przeleciało wiele myśli. Może nie powinna się zbytnio wychylać, ale czy wtedy coś osiągnie? Mimowolnie zerknęła kątem oka na Krzaczastą Łapę.
<Krzaczasta Łapo?>
[1913 słów: Konwalijkowy Zagajnik otrzymuje 19 Punktów Doświadczenia]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz