12 lipca 2021

Od Milczącej Łapy

Jedyne, o czym Astrid była w stanie myśleć, to jedzenie.
Kiełbasy, steki a nawet te zwietrzałe pieczywo ze śmietnika. Rodzaj i jakość nie miały dla niej najmniejszego znaczenia. Od trzech dni nie ruszyła nic jadalnego, a na myśl o resztkach dwunożnych, z pyska ciekła jej ślina. Co do picia — do dyspozycji miała jedynie mokry i brudny śnieg. Nie musiała być geniuszem, aby zauważyć, że próba zjedzenia lodu wcale nie pomaga, a tylko pogarsza jej stan. To jednak nie mogło ją powstrzymać od coraz to nowszych prób jego strawienia. Na swoich miękkich nogach, i z osłabionym żołądkiem wciąż domagającym się obiadu ledwo mogła chodzić. Dobrze wiedziała, że w ten sposób nie pociągnie długo.
Jeszcze zeszłej zimy nie musiała się martwić o takie praktyczne rzeczy. Kiedy była szczenięciem robiła to, rzecz jasna, Costa. Jej matka polowała dla dwójki potomstwa i dla siebie, dzięki czemu byli w stanie przeżyć zimę. Jak wszystko szybko się zmieniało! Astrid w mgnieniu oka przemieniła się w dorosłego włóczęgę, i na swoje barki musiała przenieść cały ciężar i obowiązki, jakimi wypełnione jest życie każdego samotnika. Kiedy zabrakło opiekunki, kiedy zabrakło wsparcia w postaci brata, została sama sobie. A razem z ciepłem odeszła też sielanka i wszystkie pozytywne aspekty życia na ulicy.
Astrid nie była na to przygotowana. Dotychczas sądziła, że wśród ludzi zawsze jest trudno o pożywienie. Teraz wiedziała, że trudno jest w sprzyjających porach roku. Zimą napełnienie swojego brzucha to senne marzenie. Sprawa dodatkowo się komplikowała, kiedy musiałeś omijać większość terenów, gdyż ich mieszkańcy nie są pokojowo nastawieni. Tak mówią wszyscy, tak też więc i jest. Suka poczuła ukłucie niedowierzania, kiedy pomyślała, że te agresywne stworzenia, sami nazywający siebie Wojownikami, są w stanie wykarmić cały klan, jednocześnie przepędzając intruzów i opiekując się najmłodszymi członkami stada.
Te rozmyślania jednak tylko na chwilę odwróciły jej uwagę od priorytetu: przeżycia. Gdyby nie nienawiść do ludzi, którzy wyrzucili jej matkę ze swojego domu, pozbawiając ją dachu nad głową, zapewne podeszłaby do nich i wyżebrała coś niecoś. Skąd jednak miała wiedzieć, którzy założą jej pętle na szyi i są jej nieprzyjaciółmi, a którzy będą się z nią bratać, dzieląc swoim prowiantem? Nawet gdyby zechciała zakręcić tę ruletką, to liczba dwunożnych — losów — zmniejszała się wraz z temperaturami. Tym trudniej było jej utrzymać się na nogach, tym ich coraz więcej znikało. Jedynie niektórzy wychodzili czasem z pieszczoszkami na spacery, ale do takich nawet nie próbowała podchodzić. Gdy tak postępowała, uwięzione na sznurach stworzenia, zaraz ją przeganiały. Nie, to nie był właściwy sposób. Jedynie marnowała resztki swojej energii.
Rozejrzała się dookoła. „Czas się skupić i coś znaleźć” — postanowiła, idąc dobrze znaną jej ścieżką. Nie potrzebowała nic oprócz pamięci, bo korzystała z tej drogi niemal codziennie. Prowadziła ona do śmietnika, i chociaż kwestia możliwości pożywienia się z niego jest sporna, postanowiła spróbować. Być może przy odrobinie szczęścia nie zastanie tam wiele psów…
Tak się jednak nie stało. Kiedy była zaledwie w połowie drogi, wyczuła tony innych psów. Ich tropy krzyżowały się i łączyły, a wszystkie zmierzały w jedną stronę — w tą samą, w którą szła Astrid. Suka przyjęła tą informację ze spokojem, szukając w głowie innego rozwiązania. Jej umysł jednak pozostał pusty i wciąż domagający się jedzenia. Włóczęga odpędziła myśli o mięsie i zmusiła drżące nogi do posłuszeństwa. Jej kończyny podążały dalej obraną drogą, chociaż robiły to nad wyraz niechętnie. Całe ciało psa błagało o litość, kiedy raz za razem powiewały w nie zimne oddechy powietrza.
Ściany zwężały się w miarę, jak mrok wokoło gęstniał. Było jeszcze zbyt wcześnie, aby słońce rozproszyło gęste chmury. Cały świat wydawał się razem z Astrid czekać na to, co zastanie u celu swojej wędrówki. „Piąty, szósty… Siódmy…”, liczyła w myślach swoje kroki. „Jeszcze kawałeczek!” — prosiła swoje nogi, aby zaniosły ją do przodu. Czego oczekiwała? Współczucia ze strony innych, wygłodzonych psów? Próbowała się pocieszyć, że sama podzieliłaby się w takiej sytuacji z innym psem — ale czy aby na pewno? Czy zmuszona do całodobowych głodówek oddałaby część swojej porcji innemu psu, jeżeli nawet nie miałaby pewności, czy ów posiłek nie będzie jej ostatnim? Tak bardzo chciała wierzyć w dobroć siedzącą w innych psach…
Przez chmury przedostał się pierwszy promyk słońca, jakby dając suni nadzieję. Astrid nie uwierzyła własnym oczom, kiedy zobaczyła jedynie jednego psa. Chciała skoczyć ze szczęścia i zawyć, i zrobiłaby to zapewne, gdyby nie jej osłabiony organizm. Poczuła jak jej łapy się uginają pod ciężarem szczęścia, więc niezmiernie zdziwiło ją to smutne spojrzenie samotnika.
— Nic nie ma. Wszystko wybrali.
Z oszołomieniem wpatrywała się w jego oczy, i nie mogła wątpić, że nie mówił prawdy. „Może chce mnie oszukać?” — sama zadała sobie pytanie. Jednak w jego spojrzeniu było coś tak prawdziwego, że Astrid sama nie dowierzała, że pies chce ją okłamać.
— Jesteś tego pewny? — powiedziała świeżym głosem, pełnym nadziei. Jej ton był przeciwieństwem samopoczucia suki.
— Szukałem — powiedział cicho, ale włóczęga nie zamierzała się poddawać. Ignorując napomnienie psa pobudziła w sobie rozpaczliwą wiarę.
Wysiliła się i zaczęła skakać na kontenery. Raz, dwa, trzy, cztery, pięć. Jej nogi słabo odbijały się od podłoża, wystukując jakąś nieznaną pieśń, jednak udało jej się przechylić sprzęt. Runął on w dół, prawie przykrywając Astrid. Zaraz też wysypały się z niego najrozmaitsze rzeczy. Samica zaczęła rozpaczliwie szukać pożywienia, zlizując wszelką wilgoć, jaka ukazała się jej oczom. Nos przyjmował tak sprzeczne zapachy z potrzebami psa, że sama Astrid myślała, że zapewne robi jej to na złość. Śledził ją smutny wyraz oczu obcego czworonoga.
Spojrzała na sam spód, i kiedy rozkopała zagradzające jej drogę śmieci, wyczuła jakiś lepszy i świeższy zapach. Oczy jej się rozszerzyły a ogon począł nieśmiało machać, kiedy z dna wytargała ogromną kiełbasę, doprawioną jakimiś cudami dwunożnych.
Widziała, jak nieznajomy pies zadrżał, widząc ten dar od losu. Astrid szybko się cofnęła i zagrodziła drogę włóczędze, po tym jednak poczuła falę rozdrażnienia. Czy ona sama nie twierdziła, że podzieliłaby się swoim ostatnim prowiantem z innym psem…? Nawet, gdyby on tak nie postąpił..? Patrząc w tą zawiedzioną mordkę niższego od niej psiaka wprost nie mogła odsunąć się i rozdzielić mięsa na dwie części.
Nieznajomy wpatrywał się w nią zszokowanym wzrokiem, widząc jej spokojne podejście do tematu.
— Czy to … dla mnie? — powiedział w sposób, jakby nawet w najlepszych snach nie mógł się spodziewać, że nieznajomy pies okaże dla niego tyle dobroci.
— Tak — odpowiedziała wyraźnie i zrozumiale i sama pochyliła się nad swoją porcją. Zaraz też wyczuła obcy jej zapach, przez co instynktownie podniosła wzrok.
Zobaczyła gigantycznego przedstawiciela jej gatunku, który jednak miał z nią tyle wspólnego, co mucha z motylem — ona rzecz jasna była muchą, kiedy on był motylem. Dobrze odżywiony, potężnie zbudowany pies wpatrywał się w nią rozbawionym spojrzeniem. Astrid miała wrażenie, że pod jego łapami ziemia drży.
— Oddajcie mi te mięso, to może zostawię was w spokoju — wypowiedział pustą obietnicę rozbawionym głosem, i począł się śmiać, kiedy niski pies szybko odstąpił mu swój kawałek. Suka wpatrywała się w niego zawiedzionym, pozbawionym złości wzrokiem. „Cóż, w praktyce to było moje mięso” — trzeźwo pomyślała.
Wielki czworonóg już spałaszował pierwszą porcję. Z politowaniem spojrzał na Astrid, która nie odeszła od swojego jedzenia. Pies, z którym podzieliła się żywnością, uciekł, nie podziękowawszy jej nawet. Suka jednak nie myślała teraz o nim, a o istnym niebezpieczeństwie znajdującym się przed nią.
— Przykro mi — powiedziała zimnym, pustym i wyćwiczonym głosem. — Nie oddam ci obiadu. Odejdź, proszę.
Te słowa wprawiły czarnego psa w okropny śmiech. Wyszczerzył zęby w szyderczy uśmiech, patrząc na wychudzoną sylwetkę Astrid i jej drżące nogi. Jednym ciosem zwalił ją z nóg i zabrał się za pokarm dwunożnych, całkowicie ignorując przeciwniczkę, która odważyła się stawić mu opór. Włóczęga natomiast dobrze wiedziała, kiedy dać nogę. To właśnie teraz zrobiła. Nie oglądała się za siebie. Biegła.
Koło niej mijały budynki, i podobnie jak członkowie jej rodziny, odchodziły powoli. Nie dawały znaku, ni pożegnania. Astrid czuła się opuszczona, słysząc jedynie swój świszczący oddech i czując twardą, ubitą ziemię pod łapami. Nie wiedziała, ile tak biegnie. Minęła godzina, czy minęły lata? A może zajęło to parę minut? Chociaż… Czy nie był to miesiąc? Nawet w swoim ciele czuła się obco, jak gdyby mogła tylko obserwować następne wydarzenia. Jej wyobraźnia podsunęła jej obraz upadającego psa, który już nigdy nie powstanie. Śnieg powoli przykrywa ciało…
— Co mam teraz zrobić? Gdzie pójść? — zapytała się sama siebie, oraz zwolniła. Rzuciła swoim łapom rozczarowane spojrzenie, zawiedziona, że odmawiają dalszej współpracy. Jedno jest pewne: w mieście zostać nie może, jeżeli nie chce, aby jej wyobrażenie swojej dalszej egzystencji okazało się trafne.
Odpowiedź na swoje wątpliwości dostała, kiedy tylko podniosła głowę. Co prawda, nadal nie wiedziała, co ze sobą dalej począć, ale była w parku. Miała przynajmniej plan na dzień dzisiejszy. Miejsce pod ławkami na których siadywali dwunożni wydawało się idealne na odpoczynek. W bezlistnych gałęziach drzew dmuchał wiatr. Sam punkt wydawał się legendarny i opuszczony od niezliczonych lat. Astrid poczuła się głupio, kiedy uświadomiła sobie, że to zwykły park: parę drzew, kilka ławek oraz trochę trawy.
Położyła się ciężko na zimnym podłożu, a mroźny wiatr przeczesywał jej sierść. Spojrzała wymownie na słońce, które ponownie ukryło się za chmurami. Wiedziała, że po raz kolejny nie jest z nią dobrze, ale lepiej już nie będzie. Miała się cieszyć, czy płakać? Trudno stwierdzić. Za parę dni, umierając, pewnie będzie miło wspominała tą chwilę.
Astrid czuła się soplem lodu. Jej emocje wyparowały, pozostawiając zimną zawziętość. Nie umiała stwierdzić, czy wizja zakończenia życia napawała ją żalem, przez to, co straciła, czy napełniała ją spokojem, iż jej odpoczynek nadejdzie? Prawdopodobnie oba stwierdzenia były prawidłowe, gdyż jej emocje były naprawdę sprzeczne.
Wczołgała się pod ławkę, która umiarkowanie osłaniała ją od śniegu, który właśnie zaczął padać z niebios. Przymknęła oczy i zapadła w niespokojny sen. 
***
— Halo?
— Czy chcesz dołączyć do…
— Dajcie jej spokój! Nie widzicie, że prawie zamarzła?
Oszołomiona Astrid ujrzała nad sobą trzy sylwetki psów. Pierwsza była mała, brązowa i trochę śmieszna. Powitała ją jednak w myślach z powagą, po nauczyła się nie lekceważyć swoich przeciwników (w końcu oni są wrogami, prawda?). Kolejna była duża, włochata i biszkoptowa. Sam pies wyglądał na znudzonego i obojętnego, a jego oczy chodziły wciąż w bok, gdyż myślami był daleko stąd. Ostatnia sylwetka sprawiała przyjemne wrażenie. Posiadała ona jasną i kręconą sierść oraz ciemne oczy. To właśnie ten pies zaczął przemawiać:
— Witaj, nieznajoma. Jak się nazywasz? Ja jestem Obłoczne Poroże, to jest Jaskółcza Burza, a to Bananowa Skórka.
— Jaskółcza Bryza, Bananowa Skóra i… co? — nieprzytomnie spytała, wychodząc z swojego schronienia. Zdawało się jej, że jej kości są z metalu. Syknęła z bólu, przez co psy wymieniły zdezorientowane spojrzenia.
— Hum… Chyba potrzeba zawołać medyka — powiedziała Bananowa Skórka. Astrid obawiała się, że przez niecodzienne imiona nie spamięta ich.
— E tam, da rade dojść — kremowy pies, znany jako „Jaskółcza Bryza” nie wątpił w wytrzymałość nieznajomej. Albo był po prostu zbyt leniwy, by zrobić coś nadprogram.
— Owszem, dam radę — ostrożnie zaczęła włóczęga — jeżeli na miejscu będzie suche posłanie i jedzenie.
— Będzie, będzie — szybko zapewnił Obłoczne Poroże.
Suka próbowała wstać, jednak z powrotem wylądowała na ziemi.
— Dajcie się mi rozchodzić — jęknęła. Tak długa rozmowa z nieznajomymi
— Dobrze, dobrze — znowu odezwał się pies o kręconej sierści, jednak wcale nie wyglądał na skłonnego do poczekania.
Włóczęga poczęła zataczać koła wokół grupy psów i przyzwyczajać do nieznośnej pustki w brzuchu. Po paru minutach kulenia oznajmiła, że będzie w stanie iść. Ruszyli więc wolno. Astrid nie musiała długo czekać, aby zorientować się, że dotarli na oznaczone tereny. Należały więc one zapewne do Wojowników.
— Tutaj chyba są tereny Wojowników — zaniepokojona oznajmiła, wymownie spoglądając dookoła w obawie, że zaraz groźne psy wyskoczą z krzaków.
— My jesteśmy Wojownikami! — wesoło oznajmiła Bananowa Skóra.
Nie była na tyle głupia, aby spróbować uciekać. Zresztą — w stanie Astrid nikt nie zaszedłby daleko. W pierwszej chwili sama Astrid uciekać nie zamierzała, bo nie wyobrażała sobie, że taki mały pies może należeć do tego walecznego klanu. Jakikolwiek on nie był, proponował jej też jedzenie i azyl.
W jej milczeniu słychać było nieme pytanie. „Co zamierzacie ze mną zrobić?”, zdawała się pytać. Bananowa Skórka chwilę zastanawiała się, jak sformować odpowiedź. Zapewne zastanawiała się, czy w ogóle odpowiedzieć na niewypowiedziane pytanie.
— Zapraszamy cię w nasze szeregi, a oficjalnie powiadomi cię o tym nasza Liderka. Teraz cię do niej prowadzimy.
Samotniczka posłała im niedowierzające spojrzenie. Nie mogła uwierzyć, że takie… imperium chciało przyjąć słaniającą się na nogach, wygłodniałą osobniczkę. Skoro jednak nawet tak mała Bananowa Skórka była ich członkiem, to czy zechcieliby ją przyjąć? Całkiem możliwe.
Musiała przyznać, że kiedy dotarli na miejsce, poczuła dziwną radość. Swój obóz założyli w stajni, i nie był on byle jaki. Skupiona, nie dając po sobie nic poznać, obserwowała wszystkie legowiska — medyczne, przywódcy klanu, dla wojowników oraz należące do najmłodszych. Zdziwiła ją ta rodzinna atmosfera, i dłużej nie wątpiła. Owszem, m o g ł a b y stać się ich częścią. Jej serce dzieliło się na dwie sfery. Jedna chciała zostać tutaj, bezpieczna i najedzona. Zdobyć wiedzę, spełnić ich wymagania i postawić własne. Inna natomiast przeczekać zimę i wrócić do miejskiego życia na krawędzi. Zaskakującego. Stworzonego jakby z myślą o niej, chociaż bezlitosnego. Była w rozterce, ale uświadomiła sobie, że nie musi wybierać. Kiedy zimno odejdzie i górować będzie słońce, wtedy podejmie decyzję.
— Zaprowadźcie mnie do liderki — poprosiła psy. Wojownicy pokiwali głową i zawołali Bryzową Gwiazdę.
Och, Astrid nie tego się spodziewała. Widok roztrzepanej przywódczyni klanu wydawał jej się… dziwny. Oczekiwała ogarniętego, poważnego i wyniosłego psa. Oczekiwała czegoś innego, jeżeli jednak dadzą jej wyżywienie…
— Witamy — Bryzowa Gwiazda odparła, uśmiechając się i merdając ogonem. — Chcesz dołączyć, prawda? Chcesz dołączyć do klanu? Wiedziałam, że to wypali! W końcu Ventus jest najlepszym z klanów…
Wzmiankę o dobroci tego klanu dodała z taką pewnością siebie, że Astrid nie śmiała zaprzeczyć. Tym bardziej, że innych nie znała. Włóczęgę zdziwiła jednak wzmianka o „innych” miejscach. Czy jest więcej takich zgrupowań?
— Inne klany?
— Zaraz ci wszystko wyjaśnimy! — Radośnie zaprowadziła ją do swojego legowiska. 
***
— No, tak, chcę dołączyć. — Astrid przebierała z łapy na łapę, próbując zrozumieć to, co usłyszała. Cztery klany i Bezgwiezdny? Przodkowie? Czyli jej mama jest w… Vanicie? Nadal czuła w pysku smak myszy, a jeżeli miałaby jeść taką ucztę dwa razy dziennie, to byłaby w stanie się za to zabić. Nie ważne, w jaki sposób: równie dobrze mogłaby stać się częścią tego wariatkowa.
— Super! Wybierz sobie imię. — Bryzowa nie przestawała merdać ogonem, co lekko niepokoiło przyszłą wojowniczkę. Nieskończony entuzjazm przywódczyni nadal wydawał jej się dziwny i niepsi.
— Astrid — zdziwiona oznajmiła.
— Nie, nie! Musi mieć dwa człony.
— Astridowa Gwiazda?
— Och, nie takie! I nie Gwiazda, bo taki człon mają przywódcy — dowódczyni zdziwiła się, bo przecież, jak ktoś może o tym nie wiedzieć? — Coś jak Krzemienny Pazur albo Cynamonowa Pestka.
Nastąpiła chwila ciszy. Astrid poważnie namyślała się nad jej słowami.
— Co tak milczysz?
— Milczący Pysk — oznajmiła, jakby wzmianka o jej milczeniu była strzałem w sedno. Bo było tak w rzeczy samej.
— Świetnie, Milcząca Łapa! Witamy nową uczennicę! Chodź, zbiorę klan i poinformuję o tym oficjalnie inne psy. Wybierzemy ci też kogoś, kto nauczy się wszystkiego o Kodeksie Wojownika.
— Co to takiego? — spytała Milcząca Łapa, jednak Bryzowa Gwiazda już zniknęła.
— Chyba coś związanego z tymi Gwiezdnymi — mruknęła sama do siebie, po czym wyszła z legowiska za Bryzową Gwiazdą. Widocznie nie powiedziała jej w s z y s t k i e g o. W końcu musiała ją jakoś przekonać do tego, a zapewne najgorsze rzeczy ominęła szerokim łukiem.
[2501 słów: Milcząca Łapa otrzymuje 25 Punktów Doświadczenia i 4 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz