Wybudziłem się ze snu i gwałtownie wstałem, uderzając przy tym grzbietem o niski sufit, który niebezpiecznie zatrzeszczał. Pora nagich drzew nie była łatwa — hycle, zażarte bójki o jedzenie, szukanie schronienia. Dotychczas zawsze uważałem, że przeżycie w mieście to pikuś — dopiero moja pierwsza samodzielna zima przekonała mnie o tym, że tak nie jest. Wczoraj ledwo znalazłem to śmiechu warte schronienie, o które musiałem się bić z innymi, a i tak, gdy rano wstawałem, miałem wrażenie, że połamię sobie łapy.
Wyczołgałem się jakoś z mojej kryjówki, która dawniej zapewne była budą jakiegoś psa. Rozciągnąłem się, po czym zawęszyłem w powietrzu. Natychmiast wyczułem nieznany zapach obcych mi psów. Pieszczochy to na pewno nie były — nie pachniały żadnymi dwunożnymi ani ich rzeczami. Po chwili także wykluczyłem możliwość włóczęgów — w powietrzu nie unosiła się rozpacz, drapieżność i bezwzględność. Czyli wojownicy. Ciekawe.
Mimo że psy nieźle mnie zaintrygowały, przybrałem pozycję obronną i czekałem aż się pokażą. Po chwili usłyszałem trzask śniegu pod ich łapami i zobaczyłem kilka sylwetek zwierząt. Na przedzie szedł brązowo-biały samiec o puchatym futrze. Niczym szczególnym się nie wyróżniał — pies, jakich pełno. Za nim kroczyła zamyślona i całkiem spora suczka o niebieskich oczach i nienormalnie wręcz czystym futrze. Jako ostatnia szła wysoka pręgowana samica, której łapy się plątały. O ile pierwsze dwa psy wzbudzały nawet szczerość, ostatnia… cóż, jej nietypowa uroda i wysokość odstraszały, to na pewno.
— Po co tutaj przyszliście? — warknąłem w ich stronę i się zjeżyłem. Odsłoniłem moje zęby, wściekle marszcząc nos. — Nie podzielę się z wami schronieniem, a jedzeniem… — cholera, przecież nie mam jedzenia — … też nie.
— Jesteśmy wojownikami — zaczął brązowo-biały samiec, nie pokazując obawy przed moją postawą. — Nasza liderka poleciła nam znalezienie nowych członków dla klanu Wietrznych.
— Aha — powiedziałem kąśliwie. — Jakieś problemy macie, że potrzebujecie nowych członków? Musicie się rozmnażać ze swoimi ciotkami, czy co? — Wyszczerzyłem się, posyłając im zimny wzrok. — W s p ó ł c z u j ę.
— Uwierz mi, że jeśli do nas dołączysz, to ci to wyjdzie na dobre. — Samiec machnął ogonem, cierpliwie tłumacząc. — Ja jestem Brązowa Blizna, a to Cedrowy Deszcz i Pręgowana Skóra.
— Dziwne imiona — mruknąłem, próbując wygładzić swoją sierść na karku. Ich propozycja brzmi nad wyraz interesująco. Może się skuszę. Życie w takim klanie jest pewnie bardzo wkurwiające, ale ma tyle plusów… Darmowe jedzenie i takie tam. Z drugiej jednak strony, musiałbym się przystosować i zmienić swoje zasady, ale robiłem to już raz. Dodatkowo pewnie mają tam z kilkadziesiąt psów. Za dużo. O wiele za dużo. Wzdrygnąłem się.
— Dwuczłonowe. — Brązowy wzruszył ramionami. — Ja jestem zastępcą klanu, a te dwie suczki są wojowniczkami. Możemy cię zaprowadzić do liderki, to ci wszystko wytłumaczy i przedzieli mentora.
— Wchodzę w to — odparłem niechętnie, przewracając oczami.
— Jak się nazwiesz? — cicho spytała się mnie Cedrowy Deszcz.
Zastanowiłem się chwilę.
— Stracony Pazur? — Wlepiłem wzrok w moją prawą przednią łapę, na której brakowało pazura.
— Ach, czyli Stracona Łapa.
— P a z u r — warknąłem, poirytowany. Po co się mnie o imię pytają, skoro potem i tak nazywają mnie, jak chcą?
— Spokojnie, potem będziesz Pazurem — odparła spokojnie Cedrowa, mrugając zdziwiona oczami, jednak w jej głosie nie było czuć emocji.
— Jak na razie będziesz uczniem. Wyjątkowo starym uczniem.
Świetnie, czyli będę się użerał ze szczeniakami. Prychnąłem, posyłając Brązowemu lodowate spojrzenie. Ciekawe jak ja, Widmo, znaczy się, Stracony, dam sobie radę jako wojownik.
Nie wiedziałem jak, ale byłem pewien, że sobie poradzę.
Stracony Pazur.
Brzmi nieźle.
[555 słów: Stracona Łapa otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia i 1 Punkt Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz