Dzień izolowania się od wszystkich poza Cynamonową Pestką szedł Białemu całkiem nieźle. Z rana udało mu się uniknąć Bananowej Skórki, którą, chociaż lubił najbardziej spośród dorosłych psów-niemedyków, nie miał ochoty widzieć ze względu na trening. Nakazy, zakazy, historia klanu, polowanie. Tego było zdecydowanie za dużo. Chwilę przed południem zrobił też zgrabny unik przed Manacim Olbrzymem, pędzącym do niego z kilkoma ciekawymi owocami do przetestowania. Odkąd uczeń przyznał mu, że całkiem je lubi, ciągle faszerował go nimi, niczym babcia lub stara ciotka. Przeważnie Łapa niczym grzeczny wnuczek z radością towarzyszył mu podczas posiłku, ale nie dziś. Miał wolne. Oznaczało to całkowity brak interakcji z kimkolwiek poza swoją przyszywaną mamą. Z nią mimowolnie porozmawiać musiał, przynajmniej po to, by nikt nie martwił się o jego nieobecność i nie zamierzał lecieć go szukać. Tego by nie zniósł. Wystarczyło, że pewnie biegała za nim jego zirytowana mentorka. Prosił Owsiankę, by wcisnęła jej kit o jego chorobie, ale Pestka nie wyglądała na chętną do tego planu.
Ulubionym miejscem samotni Białej Łapy były pastwiska. Mimo obecności na nich zwierząt mógł leżeć w ciepłej trawie, gdzie mało kto miał ochotę się zapuścić, przez sporadyczną obecność Dwunożnych lub Pieszczochów. Możliwe, że uczeń miał szczęście, ale jemu nigdy nie zdarzyło się tu na nich wpaść. Owce nawet zdążyły przyzwyczaić się do jego obecności i czasem pasły się koło niego, całkowicie go zasłaniając. To było życie. Lubił mieszanie w Ventusie dużo bardziej niż ze swoimi starymi właścicielami, tego nigdy nie poddawał nawet w zwątpienie, zwyczajnie czasem musiał naładować swoje baterie. Dodatkowo nadal, spotykanie psów spoza jego adoptowanej rodziny, bardzo go stresowało. Musiał poznać Bryzową Gwiazdę. Po tym przez dwa dni nie wyściubiał nosa z boksu medyków. Wydawała mu się bardzo nieprzyjemna. Pozostali członkowie, z którymi zamienił słowo lub dwa w towarzystwie Cynamonki byli całkiem mili. Czuł, że z odrobiną czasu może się na nich otworzyć. Z drugiej strony nie do końca wiedział, czy chce.
Było południe. A wiosenne słońce grzało, przyjemnie, delikatnie. Dalmatyńczyk spadł w pachnącej, młodej trawie, kiedy coś połaskotało jego ucho. Podniósł nieprzytomny wzrok i zobaczył małą owieczkę, sprawdzającą, czy on także jest jadalny. Biały kichnął, czym przestraszył puchatą chmurkę. Odprowadził ją wzrokiem do rodziców, po czym wstał i się otrzepał. Drzemka była przyjemna, ale prędzej czy później Bananka sprawdzi także to miejsce. Bez wełnianej tarczy, w którą się wtapiał, był widoczny z daleka.
Równie widoczny jak ciemny kształt przymierzający się z trudem do przejścia przez ogrodzenie. Było pod napięciem, więc trzeba było na to uważać. Ewidentnie ten pies był większy od Białego, dlatego zastanawiał się jak ugryźć to przejście, by nie dostać prądem. Nie wyglądał przez swoją posturę ani jak Manat, ani jak Skórka. W zasadzie nie przypominał on żadnego z Ventusowych psów. Czarno-biały ziewnął i zdecydował się podejść bliżej. W końcu dzieliło ich ogrodzenie. Co mógł mu zrobić? Przysiadł sobie trzy długości ogona od przybysza, a do idealnego obserwowania jego zmagań brakowało mu tylko popcornu albo innych, bardziej prawdopodobnych przekąsek. Na przykład arbuza. Obcy zatrzymał się w pół ruchu.
— Na co się gapisz, pieszczochu? — wydał z siebie niezbyt miłe warknięcie, najwidoczniej ogrodzenie popsuło wędrowcowi humor.
— Na jakiegoś dziwaka, który nie umie poradzić sobie ze sztuczną błyskawicą — odparł Biały, całkiem niewzruszony, a po sekundzie czy dwóch dodał — i nie jestem pieszczochem.
Czuł lekką przewagę. Dzielił ich płot, który stanowił całkiem niezłą ochronę, dlatego nie widział problemu w rzucaniu lekkimi pstryczkami w nos nowo poznanego.
— To niby czym? Ventus ma maskotkę? — padło tym razem drwiące pytanie.
— Co to maskotka?
— Z tą chustą to ty — zaśmiał się w głos zdecydowanie zbyt pewny sobie pies — Nie mów mi, że serio Ventus wzięło sobie pieszczoszka-przybłędę do szeregów.
— Na razie jedyną przybłędą jesteś tu ty — prychnął szczeniak — Po co tu przyszedłeś?
Zaczął powoli się irytować tym lekceważącym podejściem. Może i był młody, ale zdecydowanie nie chciał być traktowany jako głupszy lub gorszy. No, mógł w ostateczności pozować na roztargnionego, by zyskać określone korzyści, jednak wtedy wszystko rozgrywało się na jego zasadach.
— Nie twój interes, Ciapek. Lepiej stąd spierdalaj, bo poharatam ci mordę — zagroził, prawdopodobnie członek jakiegoś innego klanu.
Biała Łapa zadarł głowę, nie zamierzając agresorowi ani trochę odpuszczać, tym bardziej że aktualnie nie miał sposobu na spełnienie swojej groźby.
— Najpierw twój mały móżdżek będzie musiał ogarnąć, jak się do mnie dostać — udało mu się odwzorować bezbłędnie wcześniej użyty przez chama drwiący uśmiech.
O tak, co jak co, nauka oraz adaptacja zawsze szła mu całkiem dobrze. Do momentu aż nie przytłaczała go ilość osób, z którymi miał do czynienia.
— Ale z ciebie kozak — intruz najwidoczniej świetnie się bawił — Na tyle cię stać Ciapuś?
— Nie będę rozmawiać z idiotą, skoro nie chcesz powiedzieć, po co tu jesteś, to lepiej stąd odejdź — młodszy brzmiał zaskakująco poważnie.
Po tym stwierdzeniu przybysz westchnął i w końcu przeszedł pod ogrodzeniem, bez najmniejszego problemu. Chyba nareszcie przetworzył wszystkie potrzebne mu informacje do tego trudnego zadania.
— Szukam maku — wyjaśnił ugodowo.
Biały cofnął się odruchowo kilka kroków. A jednak ten głupek okazał się nie tak głupi! Szczeniak, nadal pamiętał o groźbie pobicia, dlatego patrzył teraz na niego czujnie. Przyjął też obronną postawę. Nie wiedział zbytnio, czego ma się spodziewać.
— Przecież one rosną w okolicach pól — powiedział, będąc pewnym, że to oczywiste.
Owsianka, kiedy tylko miała czas, uczyła go niektórych roślin. Te czerwone kwiaty zawsze go intrygowały, ale opiekunka stanowczo kazała mu się do nich nie zbliżać. Uczeń nie rozumiał, co jest w nich złego, ale wolał trzymać się polecenia.
— A gdzie właśnie jesteśmy? — zaśmiał się starszy pies, nachylając nieco nad członkiem Ventusu.
Dalmatyńczyk położył po sobie uszy, znów trochę się odsuwając. Nie chciał jednak pokazywać, jak bardzo jest zdenerwowany. Z bliska zauważył, że wcale nie ma do czynienia z kimś przewyższającym go o wiele księżyców. Wcześniej był przekonany, że jest to raczej osoba wiekiem dorównująca Manaciemu. Wynikało to z nietypowego futra, nie żeby szczeniak miał normalniejsze umaszczenie, to jednak dodawało jego rozmówcy dojrzałości.
— Na pastwisku, jełopie, nie widzisz owiec? — odparł dość niemiło, chcąc dodać sobie odwagi.
Owce faktycznie były, jednak zdążyły uciec na drugi koniec zagrody, niezbyt chętne do tworzenia nowych przyjaźni z psami, które prawdopodobnie mogłyby pozbyć się ich kilkoma kłapnięciami zębów.
— Nie jestem, kurwa, ślepy — odwarknął niezbyt zadowolony przybysz. — Tędy jest po prostu szybciej.
— Mogłoby być szybciej, gdybyś nie modlił się do ogrodzenia tyle czasu — fuknął w odpowiedzi Biały, chociaż nieco mniej hardo, nie chcąc tak naprawdę zbytnio zirytować nowego znajomego.
— Nie jestem taki mały jak ty, a nie chciałem skończyć jak pierdolona kiełbaska smażona przez Dwunożnych.
Uczeń pamiętał, że zawsze chciał ich skosztować, ale uznał, że ta uwaga może być nie na miejscu. Zamiast niej zmienił nieco temat, chcąc zdobyć jakieś wartościowe informacje.
— Właściwie, po co ci mak?
— A co, chcesz do mnie dołączyć, szczeniaku? — To także rozbawiło włóczykija.
Młody zawahał się. Chciał. Oczywiście, że chciał. Głównie dla wiedzy. Ogromnie ciekawiło go, jak ta roślina może działać.
— Zależy od twojej odpowiedzi — powiedział w zamian tonem, przypominającym targowanie się biznesmena z nader cennym dostawcą.
— Chcę się odprężyć — wyjaśnił mu dość lakonicznie starszy kolega, machając przy tym lekko ogonem.
— Mogę się z tobą przejść, żeby nikt cię nie zagryzł po drodze — odparł wspaniałomyślnie dalmatyńczyk.
Przez chwilę naprawdę sądził, że to dobra wymówka. Aczkolwiek nie trwało to długo. Reakcja dziwaka szybko go o tym przekonała.
— Mówisz to na serio? Moi gwiezdni! — pokręcił on głową, nie mogąc opanować chichotu.
— Nie, w sumie mnie to nie obchodzi, interesuje mnie mak. — Nakrapiany stwierdził, że będzie szczery.
Ani trochę nie obchodziło go w tym momencie, co się z nim stanie. Byłby w stanie spokojnie patrzeć, jak ktoś z jego klanu przepędza powsinogę i w żaden sposób by go to nie ruszyło.
— Aww, mały narkoman — uradował się starszy pies.
Pacnął nawet Białego łapą w głowę, przez co szczeniak posłał mu obrzydzone spojrzenie. Dlaczego on go dotykał? Przecież znali się dosłownie kilka chwil. Nowy znajomy nie mógł jednak tego zobaczyć, bo ruszył już w dalszą drogę. Członek Ventusu zrównał z nim kroku chwilę później, gdy opuścili zagrodę zwierząt.
<Mech? Niszczycielu grzecznych kaszojadów?>
[1316 słów, Biała Łapa otrzymuje 13 Punktów Doświadczenia i 1 Punkt Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz