Minęło kilkanaście dni od bitwy z Flumine. Wystarczająco, by większość ran się zasklepiła, a u medyka został jedynie najbardziej pokiereszowany zastępca. W końcu jednak musiał wyjść i był to najszczęśliwszy dzień w Industrii od dawna. Ciężko sobie wyobrazić jak starszemu psu brak ruchu psuł humor. Prawdopodobnie cała jego zgryźliwość była osadzona w mięśniach, a kiedy nie przeszły one wystarczającej ilości kilometrów, zaczynała docierać do mózgu. Tak czy inaczej, po południu dołączył do reszty klanu na Dzieleniu Zapachami. Wyglądał nawet nieco mniej groźnie niż normalnie miał w zwyczaju. Siedział dumnie, jakby chciał wszystkim obwieścić „Tak, już nic mi nie jest! Mówiłem, że nic mi nie będzie!”. Takie przynajmniej wrażenie odniósł Ciepły, gdy nieco niepewnie dosiadł się do samotnego Sowiego.
— Dzień dobry, Sowi Pazurze, jak zdrowie? — zaczął jak zwykle ich bardzo oficjalną rozmowę.
Starszy podniósł na niego krótko wzrok, po czym znów wlepił go w kilkoro, dobrze bawiących się członków klanu.
— Dzień dobry, Ciepła Łapo, wyśmienicie. Chyba w to nie wątpiłeś? — można było wyczuć w tym wręcz nutkę groźby.
Uczeń pokręcił łbem, rzeczywiście nie spodziewając się ani przez chwilę innej odpowiedzi. Zamiast tego zdecydował się zapytać:
— A co na ten temat sądzi Peter?
Zrozumienie, że nie użył słów odpowiednich, zabrało mu dosłownie kilka sekund. Pysk partnera matki wykrzywił się w niesmaku, po czym rzucił ozięble:
— Nie mów tak, kurwa, na niego.
Czarno-biały położył po sobie uszy. Całkowicie nie rozumiał, o co mogło chodzić. Czy ci dwaj się pokłócili? Niewykluczone, w końcu musieli wytrzymać ze sobą tyle czasu.
— Dlaczego? Przecież mama tak na niego mówi — powiedział defensywnie.
Sowi parsknął i pokręcił łbem.
— Posłuchaj, młody. Twoja matka… Mam wrażenie, że nie do końca rozumie, o co chodzi. Klanowe imię ma swoją wagę, a ten przybłęda powinien go, do chuja, używać. Srając na to imię, pierdoli też nasze tradycje. Tobie też powinno to przeszkadzać — rzucił przytyk w kierunku ucznia.
Ciepły zadumał się nad jego słowami, a raczej nad ich ocenzurowaną wersją.
Po pierwsze, zastanowił się, czy faktycznie imię miało aż taką wagę? Oczywiście czuł, że to ważna część ich kultury, ale historia otrzymania imienia przez niego samego była doprawdy karykaturalna. Pozostała mu nadzieja, że wojownicze imię mu to zrekompensuje. Wtedy jeszcze nie wiedział, jak bardzo się rozczaruje.
Po drugie, czy faktycznie ktoś dołączający do klanu powinien od razu akceptować swoje nowe miano? Tutaj już bardziej zgadzał się z matką niż Sowim. Na każde przyzwyczajenie się potrzebny jest czas i niekoniecznie musi oznaczać to od razu brak szacunku. Mimo wszystko zdecydował się przytaknąć, chcąc zrozumieć, co pies ma tak właściwie na myśli. Siedzieli w ciszy kilka uderzeń serca, aż Pazur nie przypomniał sobie jeszcze czegoś.
— No i ta jego pierdolona obroża, za kogo on się ma, eksponując ją na prawo i lewo? — mruknął jakby bardziej do siebie — Przychodząc do nas, powinien od razu się jej pozbyć. Wygląda w niej prawie jak jebany pieszczoch.
— Może troch…
— Mam nadzieję, że nie będzie chciał nas zdradzić — w tym momencie zastępcy włączył się jakimś zmysł spiskowy — Z takim to nigdy nie wiadomo. Nie chce w pełni być częścią klanu, więc może nas w przyszłości sabotować — zamilkł na chwilę, by dodać w końcu siarczyste — Kurwa mać.
— Powinniśmy uszanować to, że liderka mu ufa — skrytykował te zapędy Ciepły, mimo że nie chciał narazić się na gniew wojownika, czuł, że wypada tu interweniować w jego rozważania.
Sowi westchnął, spojrzał na, w jego oczach, szczeniaka jakby z zawodem, po czym wspaniałomyślnie zdecydował się wytłumaczyć pewną kwestię, której najwidoczniej uczeń nie był całkowicie świadomy.
— Widzisz, jest jeden punkt, w którym nie zgadzam się z naszą Gwiazdą, a jest to tradycja. Uważam, że powinniśmy się jej bardziej trzymać — rzucił kwaśno.
Chwilę jeszcze czarno-biały słuchał jego marudzenia na przyjęcie takiego ekscentryka do Industrii, tym bardziej na tak ważne stanowisko. Zdaniem Pazura, lepszy byłby ktoś o stałych poglądach. Pies, który potrafi w pełni zaangażować się w swój klan, a nie żyje ciągle przeszłością.
— Jebać to — stwierdził na koniec wywodu — Mamy medyka, to go mamy, jaki on to nie jest. Jak wyszkoli jakiegoś smarka, wtedy będzie można myśleć, co robić dalej.
Syn Rzepakowej stwierdził, że chyba nie do końca chce wiedzieć, co miało oznaczać „myślenie, co zrobić dalej”. W poprzednim kontekście brzmiało to, jakby zastępca zamierzał się medyka w jakiś sposób pozbyć. Młody jednak nie zamierzał w to wierzyć. Sowi był może i zgryźliwy, czasem ciężki do zniesienia, ale nie zrobiłby czegoś takiego. Na pewno musiało chodzić mu o rozmowę. „Jeśli do tego czasu nic się nie zmieni, pogadam z Szarą Skałą o jego sposobie bycia”. Tak o tym na pewno myślał.
Tak czy inaczej, mieli do tego jeszcze bardzo dużo czasu. Nie było nawet szczeniaka, który mógłby wiekiem zahaczać o zostanie uczniem, a co dopiero gdzie tam do jego zakończenia szkolenia. Ciepły znów przytaknął zastępcy. Póki nikt ich nie słyszał, a jego narzekanie pozostawało jedynie słowami rzucanymi na wiatr, nie było sensu z tym polemizować.
— W każdym razie mam nadzieję, że pozostaniesz zdrowy — rzucił, jakby chcąc zasugerować koniec rozmowy, ale jednocześnie nie okazać braku szacunku starszemu.
— Oczywiście. I... nie powtarzaj tego, co mówiłem Rzepakowej, nie ma sensu — jego zapał bojowy nieco zgasł — Tylko pamiętaj, żeby, do cholery, mówić Szara Skała, aż się ten przybłęda nie nauczy.
— Ma się rozumieć — mruknął młody i wolno się wycofał.
W zasadzie samo używanie klanowego miana nie było głupie. Jeśli naprawdę miało to pomóc w jakiś sposób zaaklimatyzować się ich medykowi, to uczeń był jak najbardziej za. Tym bardziej że ostatnio zrobił się z niego ambulans, bez przerwy podrzucający Peterowi nowych rannych. Miał nadzieję, że w końcu Pazur przekona się do Szarego, a sznaucer jakoś mimochodem dopasuje do Industrii.
Zresztą, to nie była do końca jego sprawa. Bardzo by chciał mieć na to jakikolwiek wpływ, ale był tylko niezbyt ważnym uczniem. To, że jego mama była liderką, dawało mu tylko swego rodzaju narzędzie, które niekoniecznie musiał potrafić wykorzystać. A nawet jeśli miało, jakby nie patrzeć, bardzo ograniczone spektrum działania. Nie mógł podejść do Gwiazdy i tak po prostu oznajmić jej, w czym leży problem, bo mogłaby tylko pogorszyć sytuację. Wtedy w dodatku wyszedłby na kapusia. Zdecydowanie powinien zostawić to na razie w spokoju, miał na przemyślenie tego jeszcze wiele dni.
[1009 słów, Ciepła Łapa otrzymuje 10 punktów doświadczenia i 2 punkty treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz