To było prawdziwe zaskoczenie dla Dyniowej Łapy, kiedy zostało obwieszczone mu, że został wybrany do bitwy, która zdecydowanie mogłaby podnieść jego morale oraz pomóc uświadomić innym, iż nadaje się na wojownika. Od momentu, kiedy te wieści do niego dotarły, młody, rudy uczeń, bezustannie trenował dzień w dzień, bez wiedzy mentorki i matki jednocześnie. Chciał być na równi z innymi, bo chociaż wmawiał sobie, że jest tak samo silny, to wiedział, iż czegoś mu brakuje.
Kiedy przyszedł dzień, w którym on oraz inni wojownicy (i jeden uczeń, jego własny brat) mieli stoczyć walkę, bez przerwy grzebał łapą w ziemi, próbując ukryć swoje zdenerwowanie przed tym, co miało nadejść.
Pokażesz się z jak najlepszej strony, prawda? Oczywiście, że pokażesz się z jak najlepszej strony, przecież po to tyle trenowałeś.
Dynia jednak jeszcze nie wiedział, jak ciężka będzie ta walka, gdy on, jako jedyny pozbawiony bardzo ważnego zmysłu, pcha się prosto pod kły doświadczonych wojowników Industrii. Logiczne myślenie, tego w nim zabrakło, gdy stanęli przed magazynem Ognistych.
Miał wrażenie, że czuje oddech kompanów, którzy stali tuż obok niego. Atmosfera się zmieniła, a powietrze wydawało się niezwykle ciężkie, na tyle, iż przez chwilę zabrakło mu tchu. Próbował odkaszlnąć, jednak wiedział, że nie zostałoby to miło odebrane, więc dusił się przez parę chwil i walczył z gryzącym gardłem.
— Powinniśmy załatwić to subtelniej — Usłyszał tylko, a zaraz po tym do jego uszu dotarł odgłos głośnego warknięcia.
Podłoże drżało, tak szalenie drżało, jakby znajdowali się na rozszalałym oceanie, a nie na terenach Industrii. Psy zaczęły na siebie krzyczeć i powarkiwać, jednak to nie było jedyne, co w tej chwili słyszał Dynia. Rudzielec słyszał oddechy kompanów i obcych psów, z którymi miał do czynienia w takiej, a nie innej sytuacji, słyszał także kroki, pazury, wbijające się głęboko w mokrą ziemię oraz, co najważniejsze, wiedział, z której strony nadchodzi wróg.
Po tonie warknięcia mógł się zorientować, że pies, który się na niego rzucił jest od niego odrobinę młodszy. Uczeń. Ktoś na tym samym poziomie.
Unik był prawie idealny. Właśnie, prawie, to kluczowe słowo. Omszona Łapa, bo tak nazywał się ten, który pierwszy zaatakował, zdołał dziabnąć go w bok. Dynia nie drgnął, chociaż ugryzienie nie należało do najprzyjemniejszych. Zamiast tego błyskawicznie zareagował i rzucił się na innego przeciwnika, który akurat znajdował się najbliżej, bo emo gówniarz odbiegł.
— Możecie już się poddać — warknął, zadowolony z tego, że trafił.
Jednak gdzie trafił? Przeciwnik nie wydawał się za bardzo zaskoczony, syknął coś cicho, jak czajnik w kuchni i odskoczył na bok. Dynia, gdyby tylko mógł, rzuciłby mu teraz wrogie spojrzenie. Zamiast tego spróbował ogarnąć sytuację i to, co odgrywało tuż obok niego. Nie mógł skojarzyć, kto kogo atakuje przez mieszaninę warknięć, pisknięć i innych, dziwnych odgłosów.
Można powiedzieć, że przez to, iż chwilę był nieuważny, a liczba odgłosów nieco go rozproszyła, zareagował za późno, gdy emo gówniarz oddał mu wszystko, za to, co zrobił jego bratu (tragiczna sytuacja). W ostatniej chwili próbował się obronić, schylając się, jednak nie, nie powiodło się to i Dynia skończył z dosyć poważną, krwawiącą raną.
Uśmiechnął się, bo tylko to w tej sytuacji mógł zrobić. Przeciwnik, najwyraźniej zwiedziony jego reakcją, stracił takt, dzięki temu rudzielec mógł capnąć go prosto w bark. Chociaż nie zadał zbyt wielu obrażeń, przez wadzącą, stosunkowo głęboką ranę, to dał radę się odgryźć.
Zbyt szybko się ucieszył z tego małego zwycięstwa, bo po chwili pojawił się kolejny emo gówniarz, który postanowił zaatakować go tuż za plecami. Dynia miał jednak wprawę do unikania takowych ataków, więc uniknął to zwinnie, niczym lis kradnący kury z kurnika.
— Cholerny gówniarz, co robisz na bitwie, skoro nie potrafisz mnie trafić? — Strzepnął na ziemię strużkę ślini, zwisającą z jego pyska.
Te słowa Dynię sporo kosztowały, gdyż stojący niedaleko brat emo gówniarza numer dwa wszystko słyszał i w furii rzucił się na rannego rudzielca. Chwilę się przepychali, warcząc na siebie, jednak boląca łapa wytrąciła ucznia Wodnych z równowagi. Omszona Łapa przygwoździł go do ziemi i wbił zęby prosto w jego kark.
— Kurwa, mleczaki ci nie zdążyły wypaść, bo nic mi nie zrobiłeś. — Zrzucił z siebie Ognistego, gdy tylko poczuł, że ten się rozprężył.
Niewyobrażalny ból dosięgnął już każdego centymetra rudego ciała. Uczeń jednak nie chciał po sobie pokazać jaką trudność zaczynają mu sprawiać kolejne kroki oraz naprężanie mięśni, by przyszykować się do kolejnego ataku lub obrony. Dwóch braci patrzyło na niego uważnie: jeden zaczynał mieć wątpliwości, jakby dostrzegł stan, w którym znalazł się ich przeciwnik, drugi zaś z wywalonym językiem czekał na więcej.
Poturbowany i z krwawiącymi ranami rudzielec wyszczerzył się w stronę jednego z braci. Jego wygląd musiał wyglądać niesamowicie przerażająco: dziwne, ślepe oczy, przez które został pozbawiony jednego ze zmysłu, białe kły, obsmarowane śliną, powoli wyciekającą z pyska oraz swobodnie cieknąca krew z najgłębszej rany. Wyglądał jak z prawdziwego horroru i gdyby dwójka Ognistych wiedziała, czy jest horror, to z pewnością skojarzyliby go sobie teraz z ohydnym potworem.
Dynia, wyczuwając w powietrzu niepewność, spróbował zaatakować kropkowanego uczniaka, jednak ten zdążył uniknąć jego szczęk w ostatnim momencie. Zaczynało robić się niebezpiecznie i niefajnie przez fakt, że tracił siły. Gdzieś obok niego, za nim, ale też przed nim, sojusznicy Dyni walczyli z innymi Ognistymi.
Rudzielec niespodziewanie padł na ziemię, kiedy jeden z bardziej "ogarniętych" braci oddał mu za poprzedni atak. Zaraz po tym nadszedł kolejny, z którego nie mógł się obronić z racji obrażeń oraz swojego położenia. Wszystko szło nie po jego myśli.
Korzystając z sytuacji, kiedy bracia odbiegli do kogoś innego, rzucił się na innego psa, wtapiając w miękką, mokrą sierść swoje kły. Został od razu zrzucony, jednak zadane obrażenie nie było małym. Czuł w pysku posmak ziemi oraz Ognistych. Gdzieś w tle słyszał za to krzyki, warknięcia oraz piski. Niesamowicie głośne oraz niepokojące.
Gdy odwrócił się, by zorientować się w tym, co się działo, usłyszał:
— Pajęczy!
Następne warknięcia oraz szczeknięcia dały mu do zrozumienia, że właśnie się coś stało. Zdenerwowany próbuje odnaleźć kogoś z Wodnych, jednak w międzyczasie musi unikać ataków gówniarzerii z Industrii.
I będąc już bardzo blisko, obrywa od starszej suczki, którą zaatakował wcześniej. Przewróciwszy się warknąć niesamowicie obrzydliwe przekleństwo i spróbował wstać, co uniemożliwił mu końcowy atak innego agresora.
Leżąc tak, miał wrażenie, że umrze, lecz uparcie trzymał się tego, iż nie może skończyć w ten sposób. Nawet jeśli śmierć na polu walki jest honorowa. Nie mógł umrzeć, kiedy reszta pobratymców walczy z tymi obrzygańcami i broni jego niezdolnej do dalszej walki dupy.
— Wycofajcie się! — Usłyszał. — Wycofajcie się!
To krzyczała jego matka. Być może ktoś inny, lecz Dynia przestawał odróżniać głosy. Przestawał cokolwiek słyszeć.
— Bierzcie Pajęczego! Weźcie go stąd!
Ruszył głową.
Bierzcie Pajęczego? Co do chuja stało się Pajęczemu?
— Zostaw mnie! — wycharczał. — Co jest z Pajęczym?! Puść mnie, słyszysz?! — Próbował się wyszarpać temu, który chciał zabrać go z pola bitwy. — Puść mnie ty, kurwa, tchórzu i powiedz mi, co stało się z Pajęczym?! Dlaczego się wycofujemy?! — Szarpał się dalej. — To na pewno nie ze względu na mnie! Hej! Słyszysz mnie, kurwa?!
Nie otrzymał żadnej odpowiedzi, a od ciągłych krzyków ze zmęczenia stracił głos i siły, by dalej się wyrywać. W połowie drogi kopnął także w kalendarz, kiedy stracił przytomność.
Po długiej nocy w legowisku medyka razem z matką, której opatrzono powierzchowne rany i dobrze się zajęto, próbował dojść do tego, co stało się Pajęczemu. I dlaczego nie ma go razem z nimi u medyka. Mógł przeczuwać tylko najgorsze.
— Brakuje kogoś — mruknął do matki, która siedziała z nim już tylko dlatego, by przy nim czuwać. — Pajęczego. Co z nim?
Cisza.
— Co z Pajęczym Odwłokiem?
Zacisnął zęby, kiedy Irysowe Serce wstrzymywała się z odpowiedzią.
— Wykrwawił się przez obrażenia.
— Kłamiesz.
Matka polizała go po głowie.
— Przestań. — Odwrócił się na bok. — Kłamiesz. To oni go zabili. Nie wykrwawił się, prawda? Myślisz, że kiedy nie widzę, to możesz mnie tak okłamywać? Myślisz, że jestem głupi i się nie domyślę? — zaśmiał się. — Zabili go.
— Dynio...
— Zostaw mnie. Chcę być sam — warknął.
[1290 słów: Dyniowa Łapa otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia i 5 Punktów Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz