21 sierpnia 2021

Od Omszonej Krtani (Omszonej Łapy) CD Sowiego Pazura

 początek dzieje się na przełamie lata i jesieni
Omszony parsknął tylko śmiechem, kręcąc głową przy tym głową na prawo i lewo. Naprawdę nie mógł uwierzyć, że ten wielki, straszny, Sowi Pazur, nie mógł wymyślić nawet obrazy związanej z jego imieniem. Już Dreszczka była lepsza w obrażaniu go, razem ze swoimi przytykami, a nawet one wywoływały uśmiech na pysku ucznia. "Omszone Drzewo", kurwa on naprawdę musiał robić sobie jaja, przecież to było takie żałosne. I on miał brać tego zjeba na poważnie, jako kogoś, kto jest nie tylko zastępcą, ale fagasem jej matki? Nie róbcie z niego idioty, Mech ma do siebie jeszcze resztki szacunku.
 — A ty jesteś zjebany — uśmiechnął się krzywo, nawet nie wysilając się na mądre odszczekanie się Sowiemu. Po co ma męczyć swoją kreatywność na kogoś takiego jak on.
Już słyszał, jak w jego mentorze coś się gotuje, a cierpliwość w końcu mu pęka. Tak bardzo chciał zobaczyć jak długo może ciągnąć tę zabawę, przerzucankę słów, aż do momentu gdzie Sowiemu skończą się resztki cierpliwości, jeśli jakiekolwiek jeszcze posiada. Mech naprawdę, ale to naprawdę wierzył, był wręcz stuprocentowo pewny, że da radę doprowadzić go do gorszego stanu, niż w tym, w którym on jest teraz. Nie musiał się nawet starać, mentor podawał mu rozwiązania wręcz na srebrnej tacy, wprost pod nos.
Chwycił ostatnią kiełbaskę w zęby, połykając ją wręcz w parę chwil.
Ostatni element potrzebny do jego układanki, właśnie został położony w pustym miejscu.
 — Kazałem ci ją kurwa zostawić — wyszczerzył zęby Sowi Pazur.
Zadziałało. Zadziałało i to kurwa lepiej niż myślał.
Mech tylko parsknął śmiechem, przytykając wręcz nos do nosa mentora. Patrzył się w jego oczy, które płonęły wściekłością, ciesząc się każdą sekundą tego momentu.
 — Nie będę marnował zajebistego jedzenia na kogoś takiego jak ty.
 — Coś ty powiedział gówniarzu?
 — Nie będę się powtarzał, bo masz problemy ze słuchem, dziadzie — Mech podniósł swój tyłek z ziemi, otrzepując się. — Nie wiem jak ty, ale ja wracam do magazynu, chce spać. Mam dość tego dnia i twojego pieprzonego treningu. Więcej nauczyłem się samemu, niż ganiając za twoim tyłkiem.
Nim zdążył nawet zrobić parę kroków do przodu, gdy poczuł uderzenie silnej łapy na swoich plecach. Siłą sprowadzony do ziemi, runął pyskiem w ziemie. Piach i kurz podbity do góry zakręcił mu w nosie, doprowadzając do uciążliwego kichania, które przeszkadzało mu w sensownym myśleniu. Łapa Sowiego Pazura wciąż przyciskała go do ziemi, uniemożliwiając jakiekolwiek ruchy. Musiał jedną rzecz mu kurwa przyznać — może i nie był najmądrzejszym psem w tym, ani jakimkolwiek klanie, ale cholera, siła na pewno była jego mocną stroną.
 — Kurwa puszczaj mnie! — wycharczał Omszony, szczerząc wściekle swoje zęby. — Połamiesz mi zaraz żebra ty jebany sadysto!
 — Dałeś się powalić. Tak właśnie wychodzą Twoje samotne treningi gówniarzu. — parsknął zastępca. — No i jak? Umiesz się wydostać kurwa czy siły Ci brakuje? Zobaczmy, jak te twoje treningi samemu są lepsze.
 — Popierdoliło cię chyba — wystękał, czując coraz bardziej, jakby oczy miałyby mu wyskoczyć z czaszki. — Jesteś ode mnie jakieś 50 razy kurwa starszy i silniejszy, co znęcanie się nad młodszymi i słabszymi to twój konik? Jesteś psycholem!
Szarpał się i miotał, na wszystkie strony, wbijając pazury w ziemie, rozkopując ją, jakby to miało jakkolwiek pomóc. Znieważony, kompletnie obdarty z honoru i blasku, próbował uciec spod łapy swojego mentora, który na pewno musiał wcześniej nałykać się zbyt dużej ilości sterydów. Przyciskał go nią bezlitośnie do ziemi, z każdą sekundą zabierając mu coraz więcej powietrza. Wydawałoby się jakby, robił co coraz mocniej. Jego biceps był rodem kulturysty spod polskiego, szarego bloku, broniącego swojego osiedla. Jak komuś pierdolenie, to odleci parę metrów do tyłu, rozwalając przy okazji najbliższą ścianę, na widok takiego chowasz się w najbliższe krzaki. Nawet mentalność się kurwa zgadza.
Mech jednak nie zamierzał się chować w krzaki, uciekać. Nie chciał się chować, chciał kurwa wygrać, nieważne jak długo by mu to zajęło. Nie mógł się przecież poddać. Z każdym jednak łapczywie łapanym oddechem, czuł, jakby ten miał być jego ostatnim. Parę mroczków mu się pojawiło przed oczami, jego ruchy stawały się wolniejsze i coraz słabsze. Jego oczy robiły się coraz cięższe, a on coraz bardziej śpiący, jedynie ogień rozpalający się w jego płucach sprawiał, że pozostawał przytomny.
Czy to właśnie miał być jego koniec,
Brudny, wgnieciony w ziemie?
Czy miał do pozostawienia za sobą tylko to,
Parę wspomnień w głowach innych?
Czy jeśli teraz się podda, takim go zapamiętają?
Nie chciał się poddawać,
Ale nie miał siły tego nie robić.
Złapał oddech.
A potem kolejny.
Następny był kaszel, duszący kaszel. Nie wydawało mu się, nie trafił do gwiezdnych piesków. Był nadal na brudnej ziemi, cały brudny. To Sowi Pazur, zabrał swoją łapę z Mcha, dając mu w końcu możliwość swobodnego oddychania. Naprawdę był kurwa popierdolony, Omszony był tego bardziej pewny niż w kiedykolwiek. Pokazał swoją prawdziwą stronę. Teraz jednak uczeń Industrii, brał kolejne oddechy, zachłannie łapiąc powietrze do pyska, jakby już nigdy nie miał go poczuć. Łzy mimowolnie zbierały się w jego oczach, a kaszel nie ustawał.
Musiał wyglądać tak żałośnie.
 — Mam nadzieje, że to cię czegokolwiek kurwa nauczy. Marsz, za mną.

***

Koniec. W końcu cholerny koniec tego treningu, w końcu koniec bycia uczniem i męczenia się z pojebem, jakim był pierdolony Sowi Pazur. Ten jebany psychopata naraził jego życie więcej razy, niż Mech miał aktualnie księżyców.  Rzepakowa chyba mu go przydzieliła, by przedwcześnie pozbyć się kolejnego dzieciaka, zostawiając tylko idealne Ciepłego przy życiu. To była kurwa katorga, inaczej nie dało się tego nazwać. Ciągłe słuchanie jęczenia starego dziada było nie do zniesienia. Budzi się — Sowi Pazur. Idzie na trening — Sowi Pazur. Wraca z treningu — k u r w a Sowi Pazur. Ochujeć można przez ciągłe widzenie go.
Dlatego właśnie omijał większość treningów, biegając po terenach innych klanów, a teraz w końcu będzie miał od niego choć trochę spokoju.
Miał już cały plan co zrobi po swoim mianowaniu. Stanie przed byłym mentorem i wyśmieje go w pysk. Niczego go nie nauczył, całą wiedzę, którą miał zdobył samemu. Nie dał się nigdy złamać, nieważne czego Sowi nie próbował, a teraz był kurwa wolny.
A przynajmniej tak mu się wydawało, bo z samego rana, dnia gdy w końcu miał zostać mianowany, Sowi go obudził. Nim Mech zdążył cokolwiek powiedzieć, opierdolić go za budzenie, jego mentor wyskoczył z cudownym pomysłem. Samodzielne polowanie, test na wojownika, coś, by pokazać, że Omszona Łapa zasługuje na poruszenie się trochę wyżej w rangach. Prościzna, to nie jest przecież jego pierwsze rodeo. Nie raz coś polował dla samego siebie, poza terenami Industrii pies też się robi głodny, a nawet on nie zniżył się do kradzieży zwierzyny innego klanu.
"Masz tutaj przyjść o zachodzie. Nie spierdol tego" — z tymi słowami zostawił go Sowi Pazur.

***

No cóż, spierdolił, tym razem jednak naprawdę. Musiał to przyznać, bo przez cały dzień, przeznaczony na swoje polowanie, coś, co miało go w końcu uwolnić od tego przeklętego treningu, leżał z Białą Łapą na polach. Naćpał się z nim mleczkiem i najwyraźniej musiał wypić trochę za dużo, bo gdy "obudził się" był już późny wieczór. Nie ważne co o nim sądzicie, co słyszeliście i w jaki sposób go postrzegacie, Mech chciał naprawdę to ogarnąć. Chciał złapać coś potężnego i pokazać jak wiele się nauczył bez pomocy Sowiego Pazura
Teraz za to biegł przez osiedle, na łeb na szyję, skracając sobie drogę przez tereny Tenebris. Normalnie, wybrałby sobie o wiele ładniejszą drogę niż tą teraz, wśród domów dwunożnych. Nie raz wracał z Ventus do Industrii przez park, który sobie upodobał. Słodki zapach kwiatów może i czasem lekko wiercił mu w nosie, ale czasem trzeba było się poświęcić.
Teraz jednak miał na głowie inne zmartwienie niż wracanie do domu brzydszą drogą. Musiał coś złapać. Nie miał dużo czasu, słońce już przekraczało horyzont, a on miał jeszcze kawałek do przejścia. Pędził ile sił w łapach, ale i tak nie zdąży złapać poprawnej zdobyczy. I wtedy właśnie lampka zapaliła mu się w głowie. Myszy. Myszy, przecież one są kurwa wszędzie, złapanie jej nie będzie dla niego problemem. Zmieści się pod jego łapą.
Teraz tylko dojść do Industrii.

***

Mech rozejrzał się za Sowim Pazurem. Powinien gdzieś tutaj być, czekał już naprawdę dłuższą chwilę na niego, a przecież samemu już i tak był spóźniony. Czyżby Sowi go wystawił do wiatru? Może to i lepiej, nie będzie musiał się męczyć z jego reakcją na cudowną zdobycz, która leżała teraz za jego łapami. Czuł jednak jakiś niepokój za swoimi plecami. Sowiemu potrafiło nie raz bardziej odpierdolić niż dla Mcha, a to już jest skrajność skrajności i zagraża życiu i zdrowi każdemu dookoła.
W końcu go dojrzał, szedł, dość spokojnie jak na siebie. Czyżby go nie obserwował podczas polowania? Mech myślał, że właśnie o to chodziło, ale jego mentor chyba i to miał w dupie.
 — I co? Gdzie jest kurwa twoja zdobycz?
Mech tylko podsunął w jego stronę trupa myszy, jakby w tej scenie nie było nic dziwnego i to właśnie tak powinno wyglądać.
 — Chyba sobie ze mnie kurwa żartujesz — parsknął Sowi.
 — No co? Kazałeś mi coś złapać, to złapałem, nie widzę, w czym masz problem — wyszczerzył się.
 — Kazałem ci złapać coś normalnego, a nie pierdoloną mysz! Jesteś najgorszym kurwa uczniem, jakiego widziałem w pierdolonym swoim życiu, pusta paczka chipsów byłaby lepszym kandydatem na wojownika niż ty.
 — Dobra nie zesraj się — Mech wywrócił oczami. Miał po dziurki w nosie tego buca. — Idę powiedzieć dla Rzepy, że mogę być mianowany.
Sowi mu zagroził drogę.
 — Nawet się kurwa nie waż. Chyba sobie żartujesz, że zasługujesz na miano pierdolonego wojownika. Jesteś jebanym żartem — zaczął go powoli okrążać. — Ciągle kurwa łamiesz kodeks wojownika, wchodzisz na tereny innych klanów, nie słuchasz się swojego lidera ani zastępcy, ba, jeszcze lepiej, nie słuchasz się kurwa nikogo! Twój trening wręcz nie istniał, przez cały czas mnie unikałeś, nie chciałeś się uczyć. Niczego się nie nauczyłeś! Jedyne co robiłeś, to żarłeś ukradzione ziółka od Szarej Skały czy innego medyka, wraz z pieszczochami z Ventus!
 — Tak właściwie to część roślin samemu znalazłem, a Biały już dawno nie jest pieszczochem — prychnął pod nosem.
 — Jeszcze kurwa lepiej. Nie to było twoim zadaniem, miałeś słuchać poleceń — uderzył swoją łapą o ziemię, sprawiając, że Mech lekko zadrżał.
 — I co z tego? — wydusił przez zęby. — Przepuścisz mnie, zostanę mianowany i będziesz miał mnie z głowy. Każdy z nas będzie miał spokój.
 — Nie będę miał! Będę miał cię na głowie jako nieporadnego, niekompetentnego wojownika.
Mech miał już kompletnie dość tego starego sadysty, jak i najwyraźniej masochisty skoro chciał przedłużać jego trening.
 — Nie będę ci wchodził w drogę, przestań się pieklić i po prostu mnie puść — chapnął na niego zębami. — Nie jestem już kurwa szczeniakiem, umiem się bić i nie boje się ci wpierdolić, więc lepiej daj mi iść do Rzepakowej — nastroszył się.
Sowi patrzył się na niego oczami pełnymi nienawiści. Mech mógł w nich doskonale wyczuć mieszankę uczuć, która rozpalała zastępcę od środka. Dobrze. O to mu chodziło. Między tą dwójką, można było wręcz widzieć napięcie, które rosło z każdą chwilą.
 — Zejdź mi z drogi — zawarczał.
Mogliby się tak przekrzykiwać najprawdopodobniej do białego rana, gdyby nie Kolorowy Wiatr, która wkroczyła w akcje.
 — Przepraszam? Sowi Pazurze?
Obrócił się, ze wzrokiem jakby miał ją rozszarpać na kawałki. Wziął jednak wdech, wypuszczając powietrze nosem.
 — Tak? — wciąż jednak na jego pysku było widać jaki ton miała ich wcześniejsza rozmowa.
 — Chciałam z tobą porozmawiać o jednej rzeczy, Peter by mi normalnie pomógł, ale...
Reszty rozmowy Mech nie słyszał, bo zwyczajnie ruszył biegiem w stronę miejsca, gdzie wiedział, że na pewno znajdzie swoją matkę. Wpadł po drodze na parę psów, słysząc za sobą wiele wyzwisk, które postanowił zignorować z okazji tego jak idealna była ta chwila. Nie mógł się zatrzymywać, musiał biec. Sowi Pazur najwyraźniej go nie gonił. Idealnie.
 — Mamo! — zawołał, próbując zwrócić na siebie swoją uwagę.
Rzepakowa rozmawiała z jakimś psem, ale od razu go zostawiła gdy Mech do niej podbiegł.
 — Aww, Meszku, no co u ciebie? — pysk jej matki znów był promienny jak wcześniej. Prochy od medyka chyba jej pomogły.
 — Skończyłem trening, myślałem, że powinnaś wiedzieć.
 — Ojej, naprawdę? — uśmiechnęła się tak szeroko, że Omszonego aż zdziwiło, że jest to w ogóle możliwe. — Już taki duży jesteś? Niemożliwe. Wiesz, ja pamiętam, jak Ciepły się prawie utopił, a potem ty się prawie utopiłeś... To dosłownie jakby to było wczoraj, naprawdę! A potem jeszcze...
Rzepa prawdopodobnie mogłaby mówić i mówić godzinami, jak szybko to Mech nie dorósł i jak to przecież chwilę temu był jeszcze dzieciakiem, który pierdział w legowisko. Jemu jednak zależało na czasie i to bardzo, nie wiadomo kiedy Sowi przybiegnie tutaj by mu skopać dupę.
 — Mhm, tak, jasne, to bardzo ciekawe — sapnął, powstrzymując przekleństwo, które cisnęło mu się na usta. — A kiedy będę miał mianowanie?
 — Teraz!
 — Teraz?
 — Teraz! No chodź, mam już nawet pomysł na twoje superanckie imię! — zamachała ogonem i wskoczyła parę palet ustawionych na siebie, wchodząc końcowo na pudło umieszczone na nich. — Wzywam wszystkie psy na tyle duże, by samemu polować o zebranie się! Mój syn właśnie będzie mianowany! — zaśmiała się.
Mech uśmiechnął się triumfalnie, widząc Sowiego gdzieś w tłumie. O dziwo, nie krzyczał przeciwko, lecz jedynie obserwował.
 — Ja, Rzepakowa Gwiazda, superowa liderka Industrii, wzywam wszystkich naszych wojowniczych przodków, by spojrzeli na tego ucznia. Ciężko pracował, by zrozumieć wasz szlachetny kodeks, więc polecam go wam jako wojownika do naszego klanu. Omszona Łapo, czy obiecujesz bycie szlachetnym wojownikiem?
 — Ta.
Ktoś zachichotał.
 — A zatem! Skoro jesteś gotowy, mianuję cię na wojownika! Od dzisiaj będziesz znany jako Omszona Krtań!
Rzepakowa zeskoczyła ze śmiechem i go przytuliła, przekładając całą swoją miłość w tym uścisku. Omszony, pełny dumy, polizał ją w bark, słuchając psów wykrzykujących swojego imienia.
Zaraz po wszystkich gratulacjach — w większości pewnie wymuszonych — podszedł do Sowiego Pazura.
 — I co? Łyso ci kurwa, stary kapciu?

 <Sowi Pazurze? Cudowne 2k słów>
[2227 słów: Omszona Krtań otrzymuje 22 Punkty Doświadczenia oraz 4 Punkty Treningu]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz