Gdy podczas ceremonii mianowania nowych uczniów do uszu Borsuczego Upadku dotarło jego własne imię, miał wrażenie, że cały świat brutalnie się zatrzymał.
On? Mentorem?
Ledwie radził sobie ze samym sobą, a szkolenie skończył wcale nie tak dawno temu (i to z wynikiem dość mizernym, jak przypominał mu Płomienny Krzew). Jak miał wziąć na siebie odpowiedzialność za wychowanie nowego wojownika? Nie czuł się na to gotowy ani w jednej setnej.
Nie miał jednak żadnego wyboru — co prawda matka poinformowała go przed, ale odmówienie nie wchodziło w grę, więc tylko niemrawo przytaknął. Nie mógł zawieść jej jeszcze bardziej. Samym swym istnieniem robił to już dostatecznie.
Dlatego właśnie mimo bycia wrytym w ziemię, poderwał łapy i wspiął się na Długi Blat, by delikatnie zetknąć się nosem z brązowawym uczniem.
Teraz Karmazynowa Łapa stał przed nim, zdyszany po pierwszej próbie walki próbując złapać oddech.
Czarno-biały wojownik przyjął to z zadowoleniem; ćwiczenia walki całkowicie go przerażały. Bał się, że uderzy szczeniaka za mocno lub przytrzyma o chwilę za długo. Nie mógł pozwolić sobie na kolejny taki błąd, i ta wiedza go paraliżowała.
Jego nowy uczeń tymczasem merdał już ogonem, wpatrzony w niego w oczekiwaniu na opowieść.
Borsuczy Upadek odkaszlnął niezręcznie i usiadł na suchej trawie, tuż obok Karmazynka.
— Pewnie słyszałeś już o tym od rodziców, ale tak czy siak, powtórzymy sobie wszystko.
Młody przytaknął, więc jego świeżo upieczony mentor rozpoczął swą historię, próbując ukryć łamiący się głos i zachować swój (nawet jeszcze nie zbudowany) autorytet.
Na chwilę pamięcią przeniósł się do lat, gdy wszystko było o wiele prostsze. Jego świat ograniczał się do czterech ścian żłobka, grupki rodzeństwa i ciepłego ciała matki. Z utęsknieniem wyczekiwał kolejnych jej opowieści. Już wtedy na pamięć znał legendarną czwórkę, twórców klanów, oraz brutalną wojnę, która wygnała ich z lasu. Wtedy wydawała mu się niczym więcej, niż ciekawą bajką — teraz sierść stawała mu dęba na karku, gdy myślał o jej okrucieństwie.
— Borsuczy Upadku? — Po zakończonej opowieści poczuł wlepiony w siebie wzrok. — Czy pamiętasz las?
Pokręcił głową ze zrezygnowaniem.
— Nie. Ale może kiedyś uda nam się tam wrócić, wiesz? — Jego rozmowa z matką wyglądała tak samo, i nie wiedział, czy świadomość, że powtórzył jej słowa, budziła w nim bardziej komfort, czy strach.
Różnica między nimi była taka, że Biała Gwiazda przeżyła wojnę. Po raz pierwszy w życiu Borsuk zdał sobie sprawę, jak dobrze jego matka musiała znać okropny, metaliczny smak krwi.
Zadrżał.
Na całe szczęście, jego uczeń chyba tego nie wyłapał: gdy mentor przestał do niego mówić, mały szybko zainteresował się węszeniem pośród liści. Pewnie po raz pierwszy miał okazję przebywać tu dłużej, niż na krótkich wycieczkach z matką.
— Co czujesz? — Przerwał mu Borsuczy Upadek, podchodząc do niego bliżej.
— Nie jestem pewien, ale to na pewno jakieś małe zwierzę!
— Brawo! — Karmazynowa Łapa uśmiechnął się tak szeroko, że serce Borsuka ścisnęło się z bólu. W środku sam wciąż chciał zasłużyć na to głupie brawo, nędzny kawałek bycia docenionym. — Wytropiłeś mysz. Spróbuj podążać za jej zapachem, zobaczymy, gdzie poszła.
Młodziak czym prędzej popędził między krzakami, niemal potykając się o własne łapy, w próbie jak najszybszego dotarcia do myszy.
Borsuczy Upadek powoli udał się za nim, jednak nim zdążył się do niego dowlec, usłyszał cichy, błagalny głos, który sprawił, że od razu przeszedł do biegu.
— Borsuczy Upadku, chyba utknąłem!
<Karmazynowa Łapo?>
[535 słów: Borsuczy Upadek otrzymuje 5 Punktów Doświadczenia, a Karmazynowa Łapa 2 Punkty Treningu]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz