17 września 2021

Od Cynamonowej Pestki — zgromadzenie medyków

to się dzieje przed wydarzeniami z ostatniego opka do manata, nikogo to nie obchodzi, obchodzi to mnie  
Od samego rana, w dzień, w który miała odbyć się wyprawa nad Płyciznę, Cynamonka czuła niepokój wiszący nad jej głową, jakby ktoś jej groził, szczerząc się zębami. Dodawało to jej stresu w ilości, którego nie czuła od tak dawna. To chyba nie było zdrowe, prawda? Nawet głosy były bardziej wściekłe i zawistne niż zwykle. Co chwilę rzucały obelgi, zaadresowane w stronę jej czy innych bliskich młodej medyczki. Z pokulonym ogonem biegała w te i we w te, starając się czymś tylko zająć myśli. Poszła nawet na stary dworzec po zioła (mimo że Manat paręnaście razy powiedział jej, że powinna mieć dużo siły na wyprawę), wszystko by tylko nie siedzieć bezczynnie w obozie. 
Nawet Biała Łapa spoglądał na nią zdziwiony, pytając się czasem czy wszystko dobrze. Zganiała to wszystko jednak na bok, posyłając mu zmęczony uśmiech. Liczyła cicho, że uśpi to dociekliwość młodego podopiecznego. Widziała w jego oczach delikatny strach, zmartwienie o nią. Nie chciała, by mały się tym martwił, miał ważniejsze rzeczy na głowie. Ciągle uciekał z treningów z Bananką, zrzucając dla Pestki sen z powiek. Kazała mu się skupić właśnie na tym i liczyła, że tak zrobi. Dla niej.
Głośno przełykała ślinę, co chwilę wzdychając i sprawdzając, czy wszystkie zioła są na swoich miejscach. Po raz piąty. W ciągu ostatniej godziny. Co najmniej. Ciągała Łapami po ziemi, zrezygnowana i chcąca mieć to wszystko po prostu z głowy. Wyglądała szczerze jak cień siebie, jakby ktoś ją zamordował. 
"Uspokój się, chodzisz jak naćpana." 
— Chodzę tak, bo nie dajecie mi spokoju — westchnęła. — Moglibyście dać mi odetchnąć...
Tysiące głosów rozbrzmiało, krzycząc do jej uszu. 
Młoda medyczka zaskomlała, zasłaniając łapą swoje uszy, jakby to miało jakkolwiek pomóc w uciszeniu tego wszystkiego. Chciała, by oni wszyscy się po prostu w końcu zamknęli, czy prosiła naprawdę o tak wiele? Była na skraju płaczu, nie wiedziała, co może zrobić w tej sytuacji. Czuła się tak cholernie bezsilna, jakby cały świat nagle stanął przeciwko niej i pokazał jej język, jako ultimate pokazanie jak bardzo ma ją gdzieś. Czym sobie na to zasłużyła?
Przestańcie, proszę. 
— Cynamonko? 
Podniosła wzrok. Hałas ucichł, a przynajmniej na razie, pozwalając się dla niej uspokoić. Jej oddech się powoli regulował, a obraz wyostrzał. Manat stał nad nią, z widocznie zmartwioną miną. Pociągnęła nosem i powoli się podniosła na łapy. Wciąż huczało jej w uszach, słyszały jakby echa tych wszystkich głosów, które jeszcze chwilę temu krzyczały na nią, jak bardzo się nie nadaje. Teraz jednak było lepiej.
Z Manatem zawsze jest choć trochę lepiej.

* * * 

Przez całą drogę na Płyciznę była wyjątkowo cicha, budząc alarmowe dzwony w głowie Manaciego Olbrzyma, który co chwilę proponował jej śliweczkę czy wodorosta, ze słodkim pytaniem, czy wszystko z nią dobrze. Najmilszym głosem jak tylko umiała, odpowiadała, że jasne, że po co on się martwi, że po prostu ma dzisiaj gorszy dzień. Nie wiedziała, czy ten jej w jakimkolwiek stopniu wierzył, ciągle czuła na nim swój wzrok, jakby co jakiś czas na nią zerkał. Mimo wszystko pozostawał sobą, opowiadając długie historie na każdy temat, jaki tylko można sobie wyobrazić. 
Na zgromadzeniu medyków już kompletnie odpłynęła. Nie zauważyła nawet tego, że pojawiła się tam dwójka nowych psów, których nigdy wcześniej nie widziała. A jeden z nich był przecież taki uroczy! Taka mała brązowa kuleczka, no kurcze. Może chociaż to by jej poprawiło humor, kochała rozmawiać ze szczeniakami i w ogóle się nimi zajmować, a teraz... Nie zwróciła nawet na niego zbytnio uwagi, wzdychając tylko co chwilę pod nosem. 
Dopiero informacja o rozpoczęciu zgromadzenia, sprowadziła ją na ziemie. Otrzepała się i rozejrzała się po reszcie. Odetchnęła z lekką ulgą. Powoli wsunęła łapy pod taflę wody, przymykając lekko oczy, mocząc przy tym język. Płyn był zimny, pozwalając jej się w nim zatopić.
Nim się obejrzała, siedziała na ciemnej polanie, jakby bezkresnej, gdzie niebo zlewało się z ziemią, granica między nimi zacierała się bez śladu. Była tam kompletnie sama, tylko ona, zimny wiatr i trawa mierzwiąca jej futro. Cisza w tym miejscu była okropna, nawet świerszczy nie było słychać. Czuła się tak jak w grobie, ciemnym, zimnym i martwym grobie. 
Coś... Jej tutaj nie pasowało i to bardzo. Podniosła się powoli z ziemi, rozprostowując przy tym kości. Widzenia zsyłane przez Gwiezdnych zwykle nie były przyjemne, powinna się już do tego przyzwyczaić, że nie będzie to sielanka i senne marzenie. Ten jednak był zbyt spokojny. Nic się nie działo, a spokój dookoła sprawiał, że włos jeżył jej się na karku. To szczerze było straszne.
Zrobiła parę kroków do przodu, rozglądając się. Dopiero wtedy dostrzegła nad swoją głową pięć gwiazd, które rozświetlały puste niebo. Same tak jak ona teraz. Były tak cholernie jasne, sprawiały, że wrażenie małych słońc. Wręcz ją oślepiały, zmuszając Pestkę do mrużenia swoich oczu, wywołując przy tym nieprzyjemny szum w jej uszach. Nim zdążyła się obejrzeć, dwie z gwiazd zamrugały, jakby osłabły. Mrugnęła raz, drugi, a te runęły na dół. Krzyknęła przerażona i odbiegła w drugą stronę. Jednak gdy obejrzała się za siebie, jedna z nich uderzyła w nią. 
Pestka z przerażeniem wyciągnęła głowę z wody, łapiąc oddech. 
 
[827 słów: Cynamonowa Pestka otrzymuje 8 Punktów Doświadczenia i koszmary na parę następnych tygodni]

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz