Nie mógł powiedzieć, że zupełnie się tego nie spodziewał. Mleczne Oko mogła myśleć, że dobrze się ukrywa, ale on ją znał. Wiedział, że rola zastępcy jej nie leży, a wraz ze starzeniem się Białej Gwiazdy, wizja bycia liderem zdawała się coraz bardziej prawdziwa. Jednocześnie, nie myślał, że to on zostanie wybrany na jej miejsce.
— Czy jesteś tego pewna? — zapytał po raz kolejny, gdy córka przekazała mu wiadomość.
— To był wybór Białej Gwiazdy…
— Nie o to się pytam — przerwał jej. Samica westchnęła i pokręciła łbem. Byli sami na patrolu. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz udało im się pójść we dwójkę. Wieczór był spokojny, cichy, nawet ptaki ćwierkały, jakby starały się rozluźnić napięcie między nimi.
— Gdyby nie było, nie proponowałabym ciebie. — Coś musiało pokazać się w jego oczach, bo dodała.
— Przestań. Wybrała cię, bo myśli, że się nadajesz.
— Nie jestem tego taki pewien — powiedział ciszej. Miał trochę nadziei, że szum życia zabierze jego słowa, nim dotrą do jej uszu.
— A ja jestem — odpowiedziała z pewnością, której mu brakowało. Sprawiła, że się uśmiechnął.
W pewien sposób czekał, by Mleczna powiedziała nie. W ostatniej chwili stwierdziła, że jednak pozostanie na stanowisku, a on niedługo będzie mógł chwalić się, że wychował Mleczną Gwiazdę. Zamiast tego tylko skinęła łbem. Widział jej smutek, który tak bardzo starała się ukrywać. Nie zostało mu nic innego, jak również potwierdzić.
Zmiana przebiegła bez większych problemów. Psy przyjęły ją bez większego narzekania. Dostawał od nich nieco więcej uprzejmych uśmiechów i ciepłych powitań. Zaczął też częściej rozmawiać z Białą Gwiazdą. Była to oczywista zmiana, ale czasem wciąż się łapał na próbie wygładzenia sytuacji. Wymagała od niego prawdy i szczerości, więc to miał zamiar jej dać.
Pojawiło się nagle więcej wnyk na ich terenach. Sprawa z Bezgwiezdnymi wciąż wisiała nad ich karkami. Ventus pozostawał pod władzą szalonej liderki i był wiecznym zagrożeniem, czającym się za ich granicą.
Pojawiło się nagle więcej wnyk na ich terenach. Sprawa z Bezgwiezdnymi wciąż wisiała nad ich karkami. Ventus pozostawał pod władzą szalonej liderki i był wiecznym zagrożeniem, czającym się za ich granicą.
Spędzał mniej czasu z dzieciakami. Sporo czasu wypełniały im treningi, ale i tak miał wrażenie, że coś omijał w ich życiu. Nie miał nawet szans pochwalić się bratu ze swojego awansu. Szybko się jednak przyzwyczajał. Nie narzekał. To było przecież jedynie pomaganie Białej Gwieździe. Ona jednak nie stawała się coraz młodsza i widział zmęczenie w jej oczach.
— Chce odejść ze stanowiska — powiedziała.
— Dobrze — odpowiedział, bo co innego mógł powiedzieć? Proszę, nie zostawiaj mnie z tym? Biała Gwiazda służyła Tenebrisowi od wielu księżyców, zasługiwała na odpoczynek. A on wiedział przecież, na co się pisze, zostając zastępcą. Nie sądził tylko, że będzie nim tak krótko.
Unikał wszystkich od początku dnia. Skrył się na patrolu, kręcąc się między roślinnością, szukając gdzieś uspokojenia. Nie mógł robić tego wiecznie.
Czekała go podróż, powinien być do niej przygotowany.
Jeszcze raz porozmawiał z Białą. Wiedział, że ona też się stresuje, nawet jeśli z całkiem innych powodów. Niewielu liderów przechodziło na emeryturę. Jasny zasiadł z nią, z daleka od ciekawskiego wzroku psów. Wszyscy musieli nagle wszystko wiedzieć.
— W imieniu wszystkich, dziękuję ci Biała Gwiazdo. Nie mogliśmy mieć lepszej liderki — powiedział. Miał wrażenie, że stara się powstrzymać wzruszenie, a może to tylko jego wyobraźnia. Powiedziała mu, że udała się na płyciznę i Gwiezdni zgodzili się z jej decyzją. Nie wiedział, co to znaczy, a bał się zapytać.
I tak nie było wiele czasu na uczucia. Nawet jeśli klanowicze nie wiedzieli, co ich czeka, on tak. Obiecał zachować sekret, ale wielokrotnie już łamał obietnice. Teraz też powiedział jednej osobie.
— Denerwujesz się? — zapytała Mleczne Oko, stojąc wraz z nim przy granicy.
— Tak — odpowiedział, bo starał się jej nie kłamać.
— To dobrze, powinieneś — postarała się, by zabrzmiało to jak żart, ale jej głos pozostał sztywny. — Będziesz musiał nauczyć się reagować na nowe imię. To bywa trudne.
— To chyba ostatnie z moich zmartwień — odparł. Wiedział, że jego uśmiech wyglądał boleśnie sztucznie. — Czy możesz… — Zobaczył Lisi Wrzask, wynurzający się spomiędzy plątaniny ulic. Jasny poczuł, jak oddech grzęźnie mu w gardle. Już czas. — Czy możesz powiedzieć mi, że dam radę?
Od razu pożałował swoich słów. To nie w niej powinien szukać wsparcia, ale ona w nim. Nie potrafił się jednak powstrzymać. W tym momencie czuł się jak mały szczeniak, który nie mógł znaleźć drogi do domu. Wszystko wydawało się mu niejasne.
Od kiedy skończył trening i opuściła go Beżowa Koniczyna, zawsze widział przed sobą prostą trasę, którą powinien podążać. Czasem się gubił, czasem się mylił i błądził, ale robił wszystko zgodnie ze sobą.
Niegdyś oddałby wszystko za bycie przywódcą. Za przywrócenie dobrego imienia rodzinie, przyniesienie im chwały i honoru. Teraz jednak był zadowolony ze swojego losu. Miał wszystkie swoje dzieci przy sobie, miał Płomiennego, miał Wojowniczego, kilkoro znajomych, nieco mniej kolegów i rodzinę poza klanem. Był zadowolony. Nie było idealnie i gorzki żal zalewał jego gardło, gdy myślał, jak sprawy potoczyły się z jego szczeniakiem w Bezgwiezdnych czy bratem, ale to było dobre życie. Czuł się szczęśliwy. Nie potrzebował od losu nic więcej.
Teraz jednak nie miał wyboru. Sam to na siebie sprowadził. Nie chciał zawieźć klanu. Nie chciał być tym, który doprowadzi Tenebris do ruiny po tylu latach innych rządów. Biała mu ufała, ale potrzebował czegoś jeszcze, potrzebował…
— Tato.
Spojrzał na nią zaskoczony.
— Wszystko będzie w porządku.
Ciężar nie zniknął z jego serca, ale stał się, chociaż odrobinę lżejszy.
Wyruszył w kierunku Płycizny, gdy tylko zaszło słońce. Medyk podążał wraz z nim, wyraźnie niezadowolony, ale nic nie komentował. Pasowało to Jasnemu, w tym momencie ostatnie, czego potrzebował, to słowa. W końcu nie mógł ignorować szumu morza, zbliżali się.
— Nigdy nie sądziłem, że to się stanie — powiedział Lisi Wrzask. Jasny uśmiechnął się lekko i pokręcił łbem.
— Ja też nie.
Dotarli do płycizny. Medyk został na suchej ziemi i wkrótce zniknął za wydmą.
Ciepła woda obmywała jego łapy. Zamknął oczy i położył się w wodzie. Fale powoli obmywały jego sierść. Czuł sól na języku. Wziął głęboki wdech i zanurzył łeb.
Powitała go cisza. Gwiezdni, gdzie jesteście? Gwiezdni, przybądźcie, nie zostawiajcie mnie z tym samego! Nie dostał odpowiedzi, ale nie wynurzał się. Czekał.
— Jasne Serce — usłyszał cichy głos. Nie był pewien, czy naprawdę go słyszał, czy był to wynik braku powietrza w jego płucach. — Jasne Serce — powtórzył głos. Tym razem głośniej, ostrzej. Brzmiał jak Zjeżony Kark.
— Słucham.
— Jasne Serce czy jesteś gotowy, by zaopiekować się naszym klanem? — zapytał inny głos. Jasny niemal poczuł, jak łzy zbierają się pod jego powiekami.
— Nakrapiany…
Nie słyszał go od tylu lat.
— Odpowiedz na pytanie — poleciła Złota Błyskawica. Miał wrażenie, że stoi tuż obok niego.
— Jestem. Przysięgam, że jestem — odpowiedział, czując setki oczu wlepione w niego. Pokolenia psów z Tenebrisu, które miały wydać na nim wyrok. Nie był pewien, czy sobie poradzi, ale nie pozwoli sobie przegrać.
— Więc wynurz się i idź, od teraz zwać się będziesz Jasną Gwiazdą.
Podniósł się i złapał haust powietrza. Kiedy otworzył oczy, zdawało mu się, że jeszcze widzi przed sobą rozmazaną sylwetkę dawnej mentorki.
Podniósł się i złapał haust powietrza. Kiedy otworzył oczy, zdawało mu się, że jeszcze widzi przed sobą rozmazaną sylwetkę dawnej mentorki.
Wrócili do klanu, Lisi Wrzask z przodu, a on wciąż ociekający morską wodą. Biała Gwiazda zwołała zebranie, poinformowała wszystkich o swoich zamiarach. Gdy weszli do środka, odsunęła się na bok. Tym razem spojrzenia były prawdziwe. Poszukał Mlecznego Oka i skinął do niej głową.
Jasna Gwiazda zaczął przemawiać.
<Koniec wątku Białej Gwiazdy, Mlecznego Oka i Jasnego Serca>
[1207 słów: Jasne Serce otrzymuje 12 Punktów Doświadczenia i zostaje liderem. Biała Gwiazda odstępuje ze stanowiska, wracając do imienia Biała Tęcza.]
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz